Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Blues Bar

Był to spokojny wieczór, dość chłodny i ponury, jednak jego atmosfera nie sięgała do "Blues Baru". Ten zdawał się być w swego rodzaju bańce, ochraniany przed światem zewnętrznym i tworzący swój własny, niesamowity. Choć bar nie był duży, był dość przestrzenny. Górowały w nim kolory brązowe, jasne, przyjemne. Światło było tam nadwyraz  żółte i jakby przyćmione, niektóre stoliki okrywał półmrok. Za barem stał mężczyzna w średnim wieku, leniwie polerując szklanki i przecierając i tak już czysty blat. Nie miał wiele do roboty, nie dziś. Zaledwie paru klientów zajmowało stoliki, wsłuchani w powolne dźwięki Bluesa wypełniające przestrzeń. Atmosfera była bardzo spokojna i przyjemna, goście mieli wrażenie, że w tym miejscu odchodzą problemy i negatywne emocje, to przystanek w tym wszystkim co na co dzień się dzieje.

Przy jednym z stolików, od dłuższego czasu siedziała młoda para. Kobieta, ładna choć o pospolitej urodziwe, z długimi, ciemno brązowymi włosami i wesołymi, dużymi oczami, w skromnym stroju. Patrzyła się ona wytrwale w twarz mężczyzny, na oko oboje mogli by mieć po dwadzieścia, dwadzieścia dwa lata. Jej partner był przystojnym i widocznie spokojnym człowiekiem, miał na sobie koszulę w kratę i z uczuciem spłatał ich palce. Od paru godzin cicho o czymś rozmawiali i choć temat widocznie był poważny, oni mówili o nim ze spokojem. Wzrokiem, dłońmi, postawą, oboje pokazywali, że darzą drugiego uczuciem. Ich ręce wciąż powoli splatały się ze sobą, co jakiś czas było widać lekkie uśmiechy, jakby cieszyli się, że są akurat ze sobą. Chcieli zostać w tej niezwykłej rzeczywistości jak najdłużej i rozkoszować się spokojem jaki dawała.

Można by pomyśleć, że to miejsce tak bardzo odcięte od świata, uzależnia. Pewien mężczyzna sam grał w bilarda, przychodził do Blues Baru codziennie. Codziennie grał sam i odchodził wypijając dwie szklanki whisky z lodem. Nie zwracał uwagę na młodą parę, na barmana czy innych gości. Zdawał się być głęboko zamyślony, jakby grając, rozwiązywał w głowie ważny problem. Jego postawa była dumna, pewna siebie ale trochę podupadła. Był zadbany, nosił kapelusz, który leżał gdzieś nieopodal podczas gry. Wydawał się mieć może czterdziestkę na karku. Smutny, samotny człowiek. Gdyby mu się dobrze przyjrzeć, można było zobaczyć obrączkę na palcu i zdjęcie kobiety w kapeluszu. Tęsknotę i przygnębienie w jego oczach i pewien rodzaj zrezygnowania. Ciekawscy mogli by zapytać barmana, o co z nim chodzi? Dowiedzieli by się wówczas, że przychodzi codziennie od śmieci żony. To żaden sekret, stali bywalcy próbowali go kiedyś też zagadać, zagrać z nim. Jednak szybko przekonywali się, że to na nic, odchodził gdy zbyt się starali a następnego dnia nawet na nich nie patrzył. Jakby ten bar z muzyką w tle, był ratunkiem i ukojeniem dla jego  złamanego serca, jakby w tym miejscu w końcu ze spokojem mógł pomyśleć o ukochanej i swoim życiu.

Tak trwał bar, miejsce - odskocznia, azyl dla zbyt przejętych dusz. Nikt nie był tam tak naprawdę samotny, miał muzykę i gdyby chciał, również i towarzystwo. Nikt nie był tam agresywny, wrogi, każdy po prostu ze spokojem myślał nad rzeczywistością którą pozostawili za murami baru.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro