53
— Gdzie ona jest!? — ze snu wyrywa mnie mocne potrząsanie. Otwieram oczy i widzę nad sobą wkurzonego brata. Czego on ode mnie chce? — Czemu do cholery znowu mi ją zabrałeś? Jakim prawem!?
Kurwa czemu on do cholery tak się wydziera? Ma do wszystko czego chciał.
— O co ci chodzi? — pytam. Cholernie żałuję, że pozwoliłem sobie na alkohol. Zapijanie problemów w niczym nie pomaga.
— Myślisz, że jestem taki głupi żeby nie wiedzieć, że to ty zabrałeś Marine. Pierdolony oszust! — co on takiego gada. Przecież Marina jest na górze i to w jego sypialni.
— Co ty pieprzysz? — podnoszę się i uświadamiam sobie, że nie powinienem spać w pozycji siedzącej. Cały dzień będzie mnie wszystko napierdalać.
— Marina zniknęła z mojego pokoju. Przeszukałem cały dom i nigdzie jej nie ma. Gdzie ją wywiozłeś! — dopiero po chwili dociera do mnie sens jego słów. Marina zniknęła. Nie ma jej w domu.
— Jak mogłeś jej nie pilnować! — naskakuje na niego z pretensją. Skoro już mi ją zabrał to powinien chociaż do cholery mieć na nią oko. Jakby była pod moją opieką to na pewno nic takiego nie miałoby miejsca. — Zniknęła ci sprzed nosa!
Wstaje i zaczynam się zastanawiać gdzie mogła pójść. Oczywiście, że wyślę ludzi do jej domu, ale nie sądzę, żeby tam była. Nie wydaje mi się żeby była na tyle głupia, chociaż na pewno była zdenerwowana, więc mogła działać nie logicznie.
— Czyli ty jej nie zabrałeś — wreszcie przychodzi po rozum do głowy i domyśla się oczywistego. Po cholerę bym ją tu przywoził żeby za kilka godzin gdzieś indziej zawieść. Poza tym ona teraz nie może nawet na mnie patrzeć i to wszystko przez Anthony'ego.
— Nie. Ale już dawno powinienem cię od niej odseparować. Zwariowałeś do tego stopnia, że zamordowałeś jej ojca i postanowiłeś na mnie zrzucić całą odpowiedzialność. Ja nie zamierzałem go zabijać! — ojciec Mariny był naprawdę zdolnym i skutecznym przedsiębiorcą. Ona nie miała o tym pojęcia, ale generował mi niezłe zyski.
A dodatkowo dzięki niemu udawało mi się trzymać w ryzach Marinę.
— Musimy ją znaleźć — o proszę bardzo. Teraz chce mojej pomocy. Tym razem jednak nie mam zamiaru popełniać tego samego błędu i jak tylko odnajdę czarnowłosą ślicznotkę to na pewno już nic nie będzie tak samo.
Nie mogę ciągle pozwalać by mój brat robił wszystko na co ma tylko ochotę. Koniec z tolerowaniem jego wyskoków.
— Nie potrzebuję twojej pomocy, sam sobie poradzę — mówię, a następnie zmierzam do swojego gabinetu. Widok Anthony'ego tylko mnie irytuje i na pewno mi nie pomoże.
— Mam nadzieję, że dotrzymasz wcześniej danego mi słowa. Ona ma być moja! — krzyczy za mną. Czy on do cholery nie może się zamknąć? I tak już mnie wystarczająco głowa napierdala.
— Już nieaktualne — odpowiadam mu, bo nie zamierzam więcej go zwodzić. Im szybciej uświadomi sobie, że musi zapomnieć o Marinie tym dla niego lepiej. Będzie trzeba też go gdzieś wysłać żeby raz na zawsze wybił ją sobie z głowy.
— Jesteś mi to winien — mam już kurwa dość tego jego roszczeniowego podejścia.
Ciągle się zachowuje jakby wszystko mu się należało.
— Nie. Straciłeś już swoją szansę, poza tym ona też cię nie chce skoro od ciebie uciekła. Postaram się też jej wytłumaczyć, że śmierć jej ojca to tylko twoja wina. Nie będzie mogła nawet na ciebie spojrzeć! — nagle wyciąga broń i do mnie strzela.
Upadam na podłogę i przyciskam dłoń do swojego brzucha, bo tam właśnie trafiła mnie kula.
Anthony podchodzi do mnie, nadal trzymając pistolet w dłoni.
— Ona jest moja.
No to jak ostatnio 5 komentarzy, każdy od innej osoby bez emotek i macie następny.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro