51
Pan Styles jak zwykle robi to co chce czyli zawozi mnie do swojego domu. Dla mnie to jednak nie stanowi żadnego problemu, stąd bardzo łatwo wrócę do siebie. Muszę jeszcze zadbać o powrót Clarissy, bo nie zamierzam zostawić jej samej.
Już tylko ona mi pozostała na tym okrutnym świecie.
— Musisz się położyć — rozkazuje, ale ja nawet nie zamierzam wchodzić do tego domu. Jeśli już wyjdę z auta to tylko po to by opuścić tę posesję.
— Kiedy pan wypuści Clarissę? — mówię patrząc przed siebie. Nie chcę spoglądać na jego kłamliwą twarz.
— Marino miałaś dziś naprawdę ciężki dzień. Potrzebujesz odpoczynku, a ja wezwę do ciebie lekarza. Nie zaszkodzi by ktoś cię zbadał — wychodzi z auta, a następnie je okrąża i otwiera moje drzwi. Nachyla się nade mną i rozpina mój pas. Łapie mnie za rękę i wyciąga z auta. Pan Harry chce mnie zaciągnąć do domu, ale tym razem już reaguje.
Dotyk jego placów wręcz mnie pali.
— Niech mnie pan zostawi! — krzyczę.
— Marino daj spokój, zaraz pójdziesz ze mną do domu i nie chcę w tej kwestii słyszeć żadnej dyskusji! — wrzeszczy wyraźnie zirytowany moim zachowaniem. To już na mnie nie działa. On już dziś wyrwał moje serce.
— Co to za krzyki? — nagle dociera do mnie głos Anthony'ego. Zbliża się do mnie, ale ja widzi moja twarz to nagle się zatrzymuje. — Co się stało, czemu płaczesz kochanie? — robi dwa kroki na przód i chce mnie dotknąć, ale także się odsuwam.
Nie chce mieć niczego wspólnego ani z jednym ani drugim.
— Marino, ja nie mam pojęcia co się stało. Niech mi ktoś wytłumaczy o co chodzi — odwraca się do brata, bo najwyraźniej liczy na to, że ten mu coś powie.
— Myślę, że doskonale wiesz co się stało. A teraz zabierz ją do domu, bo musi odpocząć. Ledwo trzyma się na nogach.
— Jak mogłeś ją doprowadzić do takiego stanu, miałeś już nie robić jej krzywdy! — Tony znowu się do mnie odwraca i jego wyraz twarzy od razu łagodnieje. — Moje słodkie ciasteczko. Zaraz zabiorę cię do mojego pokoju i tam utulę do snu. A jutro już się stąd wyprowadzimy.
Marszczy brwi po tym jak znowu odtrącam jego dłonie.
— Kochanie.
— Nie mieć już do czynienia z żadnym z was! Chcę tylko by Clarissa odzyskała wolność i byśmy obie raz na zawsze się od was uwolniły. Zabiliście mojego tatę! — ponownie zalewam się łzami. Nie potrafię tego powstrzymać.
— Zabiłeś jej ojca! — pyta Anthony spoglądając na starszego brata.
— Doskonale wiesz, że tego nie zrobiłem.
— To czemu tak powiedziała? — zaczynają się kłócić, a ja postanawiam to wykorzystać. Odsuwam się i zaczynam iść w stronę bramy. Nie obchodzi mnie, że jestem daleko od domu. Mogę iść kilka godzin aby tylko się stąd wydostać.
Jestem już prawie przy wyjściu jak słyszę głos Anthony'ego i czuję jak łapie mnie w pasie i przyciąga moje plecy do swojego torsu.
— Kochanie przecież ty ledwo idziesz. Wiem już, że spotkała cię tragedia, ale trzeba żyć dalej. Przysięgam, że ci w tym wszystkim pomogę. Nie zostawię cię samej — zapewnia mnie, ale już mnie to nie interesuje.
— Nie chcę — mówię pewnie. Dość już ciągłego zgadzania się na wszystko.
— Nie wiesz co mówisz skarbie.
Nie, tym razem nie dam znowu sobie wmówić jego zdania. Koniec z tym. Muszę wziąć swój los w swoje własne ręce.
Tym razem 6 komentarzy każdy od innej osoby i macie następny. I to mają być słowa, a nie emotki. Na pewno sobie poradzicie
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro