Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

26

Wściekłość przepełnia każdy skrawek mojego ciała. Nie potrafię, a nawet nie chce tego opanować.

On znowu to robi!

Mimo, że uznaje to, że jest starszy i on rządzi to on i tak stara się zrobić wszystko by zatruć mi życie.

− Nie wydaje mi się żebyś mógł mi rozkazywać – mówi cholernie opanowanym tonem. Odkąd tylko pamiętam to on doskonale posługiwał się trudną sztuką sterowania emocjami. Zarówno swoimi jak i innym osób.

Możliwe, że on w ogóle nie ma żadnych uczuć. Wcale bym się nie zdziwił gdyby tak było.

− Marina jest moja – przypominam mu już któryś raz. Czemu tak trudno mu jest to zapamiętać? Przecież nie wymagam od niego zbyt wiele.

− Porozmawiajmy na osobności – rozkazuje, a następnie idzie w kierunku drzwi.

Jak zwykle nie pyta mnie o zdanie tylko informuje co mam zrobić. Dla niego nie jestem bratem, tylko jakimś służącym.

Prowadzi mnie do swojej sypialni. A już myślałem, że pójdziemy do jego gabinetu gdzie da mi ostrą reprymendę. Nie ważnie jednak jak ta rozmowa się potoczy, ja na pewno nie pozwolę by gdzieś ją zabrał.

Tylko ja mogę to robić.

− Czemu ty do cholery nie możesz się od niej odczepić? – pierwszy zabieram głos by nie musieć słuchać jego pretensji. Jestem pewien, że do niego nie dociera, że to ja zostałem przez niego zdradzony.

− Myślisz, że jestem głupi i ślepy, że nie widzę czemu ty się nią zainteresowałeś? Owszem Marina ma takie same usposobienie jak Charlotte i tak samo jak ona lubi gotować, ale to jest zupełnie inna osoba. A ty jak i Louis widzicie w niej kopię Charlotte.

− Bzdura – on naprawdę jest popieprzony skoro mi to sugeruje.

Gdyby tak kurwa było to bym się z nią nie pieprzył. Nie jestem jakimś zboczeńcem.

− Wcale nie. Tylko ja w niej widzę prawdziwą kobietę i nie zamierzam z niej rezygnować. A ty uświadom sobie, że nasza siostra nie żyje, i że nie było szans by ją uratować.

Zaciskam dłonie starając się nie słuchać tego co on do mnie mówi. On jak zwykle chce mnie zranić. Tylko na tym mu zależy.

− Jeśli tylko byłaby dla niej jakaś nadzieja to ja bym nie odpuścił.

Czemu on o tym mówi?

Przez to wszystko znowu mam przed oczami to jak zabijam swoją siostrę. Moją malutką Lottie.

− Przestań się więc obwiniać i zacznij żyć swoim życiem. Mariny stąd nie odeślę, bo odpowiada mi jej praca poza tym nauczyła się już mnie zadawalać. Postaram się też by Louis już więcej nie szukał pretekstu do odwiedzin.

Pieprzony Louis, będąc chłopakiem Charlotte powinien szybciej się zorientować, że coś nie tak się z nią dzieje. W ogóle się nią nie interesował i nie zauważył, że trawi ją śmiertelna choroba.

− Ja z niej nie zrezygnuje – zaznaczam twardo. Na pewno nie usunę jej ze swojego życia.

− Uświadom sobie do cholery, że to dobrze na ciebie nie wpływa.

To jest właśnie mój ukochany brat. Stara się mną manipulować by przekonać mnie, że odbiera mi Marinę z troski o mnie.

Zbyt dobrze go znam by dać się znowu na to nabrać.

− Odpierdol się ode mnie i od Mariny – radzę mu pewnym głosem. Mam dwadzieścia osiem lat i nie będzie mi rozkazywał.

Kieruję się do drzwi, bo mam dość już tej bezsensownej rozmowy. Tak jak myślałem nic ona nie wniosła.

− Nie zapominaj, że to ja jestem właścicielem Mariny. Zarówno jej życie i to czy dalej tu będzie zależy tylko ode mnie.

Odwracam się w jego stronę i zaczynam się głośno śmiać.

Czyli mój braciszek przechodzi już do groźby.

Jak się postaracie i będą konkretne komentarze to dostaniecie dziś jeszcze jeden.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro