2.8
Harry szybkim krokiem zmierza na dół. Maszeruje za nim, bo nie wiem co planuje. Po zbiegnięciu po schodach kieruje się do kuchni. Co on chce tam robić?
— Gdzie on kurwa jest?! — wrzeszczy stojąc przed Teresą. On sądzi, że ona ma coś wspólnego z zniknięciem Marlene. Wiem, że to Anthony ją zabrał, nie ma innej opcji, ale nie chce mi się wierzyć, że ona mu w tym pomogła.
Oby, bo nie chciałabym się na niej tak zawieść.
— Nie mam pojęcia o czym pan mówi — odpowiada spanikowana. Na pewno nie spodziewała się takiego ataku.
— Zawsze robiłaś wszystko o co prosił Anthony. Nie zdziwię się, więc jeśli pomogłaś mu wynieść moją córkę. Lepiej powiedź prawdę, bo ja na pewno się wszystkiego dowiem — warczy w jej stronę. Łapię go za rękę, bo czuję, że może w każdej chwili się na nią rzucić.
— Jeśli Tony ją wziął to musimy o tym wiedzieć. Ona jest malutka, a on nie potrafi się nią zajmować — staram się panować nad sobą, ale z każdą chwilą to jest coraz bardziej trudne. Moja mała córeczka jest teraz sama z facetem, który ma zaburzenia psychiczne.
Kurwa przecież on nawet mnie chciał zabić.
— Przysięgam, że nic nie widziałam, na pewno bym zrobiła wszystko by go powstrzymać. Zależy mi na spokoju w domu — czyli nie wie gdzie on jest. Cholera, wcale mi nie ulżyło.
Ja nie wiem gdzie jest moje dziecko!
— Każ sprawdzić monitoring lub przepytaj ludzi. Nie możemy siedzieć tu bezczynnie — może przesadnie naskakuje na Harry'ego, ale musimy wreszcie zacząć działać. Możliwe, że Anthony daleko nie wyjechał i szybko da się go zatrzymać.
Ona niedługo zrobi się głodna.
— Tak — odpowiada Harry i gdzieś biegnie.
Zostaje w kuchni i podchodzi do mnie Teresa zamykając mnie w uścisku. Opieram głowę o jej ramię i pozwalam kilku łzom opaść po moich policzkach.
— Nie przejmuj się. Jeśli to naprawdę Anthony to Marlene jest z nim bezpieczna. On ją kocha, jest przekonany, że to jego córka.
— A jeśli postanowił mi ją odebrać? Nie mam pojęcia co mogło mu strzelić do głowy. On czasem bywa nieprzewidywalny.
— On cię kocha. Tak samo jak pana Harry'ego i Marlene. Nie ma co się martwić — jej słowa w ogóle do mnie nie trafiają. Dla mnie liczy się to, że mojego dziecka nie ma.
***
Cztery godziny. Tyle czasu minęło odkąd zauważyliśmy zniknięcie naszej malutkiej. Jestem wyrodną matką, nie powinnam jej zostawiać nawet na chwilę, a ja zamiast z nią siedzieć to poszłam migdalić się z Harrym.
— Powinnaś coś zjeść — mówi do mnie Teresa stawiając przede mną kubek z herbatą.
— Chce zobaczyć moje dziecko — odpowiadam.
— Anthony na pewno — nie wiem nawet czy dokończa swoją wypowiedź, bo szybko wstaje z łóżka na widok młodszego Stylesa. Wchodzi on do salonu jak gdyby nigdy nic.
Biegnę w jego stronę i dokładnie przyglądam się mojemu dziecku. Na szczęście nie wygląda jakby coś się jej stało.
— Nawet przez chwilę nie marudziła — oznajmia i oddaje mi córkę. Od razu ją przytulam i całuję w czoło. — Ona chyba też uważa, że jestem jej ojcem.
— Wiedziałam, że wszystko się dobrze skończy.
— Marina idź z Marlene na górę — nagle rozlega się zimny ton Harry'ego. Powinnam go posłuchać i mieć gdzieś to co będzie z Anthony. Odzywają się we mnie jednak uczucia wyższe i podaje córeczkę Teresie.
— Zanieś ją do mojej sypialni — na całe szczęście mnie słucha i od razu idzie na górę.
— Jakim prawem dotykasz zabierasz moją córkę!
— Ona jest moja — odpowiada mu Tony. — Zabrałem ją na badania i niedługo będę miał to na papierze.
Kurwa jakim prawem on to zrobił?
— Pierdole te badania — Harry powala brata na ziemię i zaciska mu ręce na szyi. — Nie dożyjesz wyników.
Liczę na waszą opinię.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro