2.4
Marlene zaczyna coraz bardziej płakać, a ja wstaje i ją przejmuje. Tulę ją do piersi i staram się zakryć przed moim bratem. On nie powinien jej oglądać. Jestem pewien, że zaraz by sobie ubzdurał, że ona jest jego.
— Gratulacje bracie, jak zawsze masz to czego ja pragnąłem. A tak z ciekawości to kiedy przeprowadziłeś testy na ojcostwo, że masz pewność, że to właśnie twoje dziecko — jak zwykle wbija mi szpilę.
Ja jednak zachowam spokój. Nie pokaże mu, że ma rację i podejrzewam, że to jego córka. Dla mnie to jednak nie ważne. Kocham Marlene i jest ona moja.
— Już czas na ciebie. A ty także możesz już odejść — drugie zdanie kieruję do Teresy, która swoim gadulstwem wpędziła mnie w kłopoty, Nie powinna była wspominać o Marinie.
Kucharka wychodzi, a ja wracam na swoje wcześniejsze miejsce. Mała uspokaja się w moich ramionach. Ona mnie uwielbia.
— Mogę ci dać kluczyki do twojego auta. Jedź sobie gdzie tam tylko chcesz — mówię i głaszczę małą po rączce.
— Tylko, że ja zamierzam tu zostać — oznajmia i zajmuje krzesło naprzeciwko mnie. — Umiem liczyć i wiem, że to najprawdopodobniej jest moje dziecko. Marina na pewno zrozumie, że wtedy nie byłem sobą.
Podły charakter mu jednak pozostał.
— Ona nie będzie chciała cię nawet oglądać — mówię pewnie chociaż wcale nie jestem przekonany do swoich słów. Marina ma dobre serce i może się nabrać na jego żale.
— Mam prawo do tego dziecka.
— Marlene jest moja! — podnoszę głos przez co mała znowu zanosi się płaczem. — Przepraszam kochanie — mówię do niej o wiele spokojniej i całuję w czółko. Anthony tylko się pojawił, a już sprawia kłopoty. Trzeba było przekupić ten szpital tak by nie mógł go opuścić bez mojej wiedzy.
Nagle mój brat wstaje i do mnie podchodzi. Jego wzrok tkwi w mojej córeczce.
— Daj mi ją potrzymać — to nie jest nawet pytanie tylko rozkaz. On śmie kazać mi oddać mu moje dziecko. Niedoczekanie jego.
— Idź już lepiej stąd — zachowuje spokój tylko ze względu na moją córeczkę. Gdyby nie ona to już bym go siłą stąd wyprowadził.
Anthony ma jednak gdzieś moje polecenia, bo dalej wpatruje się w Marlene. I nagle znów ktoś do mnie wchodzi i tym razem jest to właśnie Marina.
Widok mojego młodszego brata sprawia, że Marina staje i w milczeniu się w niego wpatruje. Na pewno się, boi, bo ich ostatnie spotkanie miało miejsce wtedy gdy prawie ją zabił.
— Hej — on jako pierwszy się do niej odzywa.
— Co ty tu robisz? — pyta cichym głosem. Oboje się w siebie wpatrują w ogóle nie zwracając uwagi na otoczenie.
— Możesz mi nie wierzyć, ale wyzdrowiałem. Teraz zdaję sobie sprawę z tego jak cię skrzywdziłem — rusza w jej kierunku. Otwieram szafkę i się upewniam, że jej w niej pistolet. Jeśli mnie zmusi to do niego strzelę. Nie narażę jej kolejny raz. — Sprawiłem ci tyle bólu, a ty już byłaś wtedy w ciąży.
— To nie jest twoje dziecko — kolejny raz mu przypominam.
— Potrafię liczyć, a tu ewidentnie widać, że spałem z Mariną w tym czasie.
— Nie chce byś był koło mnie lub mojej córki — nie mogę się przestać uśmiechać po usłyszeniu słów mojej ukochanej. Ona mnie wyraźnie wybrała.
— Ale ja wtedy nie panowałem nad sobą — stara jej się tłumaczyć. Nie potrafi się pogodzić z przegraną. — Wiem, że to cię nie pocieszy, ale naprawdę planowałem po wszystkim popełnić samobójstwo. Nie wyobrażałem sobie życia bez ciebie.
— I dlatego nie powinniśmy być blisko siebie — oznajmia Marina, a następnie go wymija i do mnie podchodzi.
Oddaje jej naszą córeczkę, która mimo wszystko nie wydaje się być zadowolona rozłąką ze mną.
— Widzisz, że nie ma wyboru, nie możesz tu zostać — informuje ją z wielką przyjemnością.
— No to chce zrobić testy DNA. Jeśli się okaże, że jest ona moją córką to nie będziecie mogli mi odmówić kontaktów z nią — mówi łapiąc się za ostatnie co mu pozostało. Ja jednak nie pozwolę mu odebrać sobie rodziny.
Liczę na waszą opinię.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro