Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

2.16


Dom do którego przywiózł mnie Anthony naprawdę wygląda na świeżo kupiony. Nie ma tu żadnych osobistych rzeczy, oczywiście oprócz podstawowych sprzętów. Przez to, że zasnęłam nie przyjrzałam się zbytnio drodze. Chociaż ucieczka na piechotę z tak malutkim dzieckiem jak Marlene nie wchodzi w grę.

— Mam nadzieję, że pamiętasz, że potrzebujemy mleka dla Marlene. Musimy jechać do apteki — mówię dalej przyglądając się pomieszczeniu. Beżowe pozbawione jakiegokolwiek wyrazu ściany, które moim zdaniem powinno się jak najszybciej przemalować. Welurowa kanapa stoi naprzeciwko niskiego drewnianego stolika. Na szafce obok ścinany stoi sporych rozmiarów telewizor.

— Dziś wystarczy jej twoje mleko — jego lekkomyślność jest coraz bardziej irytująca. Przez te nerwy na pewno zmniejszyła mi się ilość pokarmu, więc moja córeczka będzie bardzo głodna. A ja nie zamierzam pozwolić by przez niego moje dziecko płakało z głodu.

— Jakby naprawdę ci na niej zależało to w pierwszej chwili byś myślał jak zapewnić jej jedzenie.

Anthony głośno wdycha. I to jest najlepszy dowód na to, że on nie nadaje się na ojca. Harry na pewno nie zachowałby się w ten sposób.

— Okej, ale na pewno cię ze sobą nie zabiorę — czyli podejrzewa, że to jest mój pomysł na ucieczkę. Obecnie bardziej mi zależy na tym by zapewnić dziecku jedzenie niż uwolnienia się od jej szalonego tatusia. Na to na jeszcze przyjdzie czas.

— Możesz mnie tu zamknąć, ale nawet nie myśl by mnie skuć. Przez ten czas muszę się opiekować dzieckiem.

Na twarzy Tony'ego pojawia się wredny uśmieszek. Nie podoba mi się to.

— Dziecko biorę ze sobą i to właśnie po to by nie przychodziły ci do głowy głupie pomysły.

Dreszcz przebiega po moim ciele na samą myśl, że on miałby zostać sam na sam z Marlene. Przecież jemu w każdej chwili może odwalić. Kilka godzin temu prawie podciął mi gardło.

— Nie — odpowiadam wprost. Jestem jej matką i mam prawo wyrazić swoje zdanie.

— To nie było pytanie — mówi lekceważąco i zbliża się do nosidełka. Staram mu się zastąpić drogę, ale wiem, że jeśli on się uprze to moje starania pójdą na nic. — Marino to jest moje dziecko, więc mam prawo ją ze sobą zabrać. Nie musisz też się o nic martwić, bo za bardzo mi na tobie zależy by tak po prostu odpuścić i cię tu samą zostawić.

Jego słowa brzmią dość logicznie, ale i tak nie chce by on ją zabrał.

— Anthony nie — tym razem mój głos przybiera proszącą formę. Złością już nic tu nie ugram, a może przynajmniej uda mi się wziąć go na litość. Przecież do cholery tyle razy powtarzał, że mnie kocha. Niech wreszcie mi to okaże.

— Wezmę ją na króciutki spacer. Harry'emu na pewno byś na to pozwoliła — żeby nie zaostrzać konfliktu nie wspomina, że przynajmniej Harry ma po kolei w głowie. — Nie kłóćmy się więc skarbie, bo chce załatwić już tę sprawę i wrócić do ciebie.

On się nie podda, widać to już po samym jego spojrzeniu. Z bólem serca robię krok w bok, a on zbliża się do nosidełka z Marlene i wyciąga ją z niego.

— Pamiętaj żeby podczas podróży na nią uważać. Jeśli cokolwiek się jej stanie to przysięgam, że cię zabije — mówię dość dosadnym głosem żeby zrozumiał.

Przez chwilę wpatruje się w nasze dziecko.

— Nikt jej nie ochroni tak jak ja to zrobię — zapewnia mnie. Następnie wychodzi przekręcając zamek, a ja upadam na podłogę i pozwalam sobie na płacz. Skoro nie ma tu mojego dziecka to już nie muszę udawać silnej.

Liczę na waszą opinię.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro