Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

66

Harry zniewolił całą moją rodzinę, sprawił, że nic już nie wyglądało tak jak wcześniej. Dlatego łatwo mi było uwierzyć, że to on rozkazał zabić mojego ojca. Nie zastanawiałam się nawet nad tym, nie brałam pod uwagi tego, że wcale nie miał powodu tego robić. Zaczeliśmy się dogadywać co przestało się podobać Anthony'emu.

A właśnie Anthony przez długi czas uważałam go za najlepsze co mnie tutaj spotkało. Miał chwile słabości, ale od zawsze doceniałam, że się mną zajmował. A on to wszystko zniszczył, sprawił, że cierpię katusze.

— Jak tylko wróci mój brat to masz zabrać mu broń i do mnie przyprowadzić. Rządy Anthony'ego już się skończyły — słowa Harry'ego mnie otrzeźwiają.

Morderca mojego ojca odchodzi, a ja zostaje z starszym braci.

— Mój postrzał to też sprawka mojego brata. Na początku wysłał mnie do domu należącego do naszej zmarłej siostry. Sprowadził mnie dopiero jak mało się nie przekręciłem po tym jak ciągle kazał mi podawać coś na osłabienie.

Po moich policzkach zaczynają spływać łzy.

— Kochanie.

Wyciąga rękę żeby mnie dotknąć, ale się odsuwam. Mam zbyt wielki mętlik w głowie.

— Wypuść Clarissę i pozwól nam wyjechać. Nie chce mieć nic wspólnego ani z tobą ani z nim — wstaje, a on robi to samo. Czemu nie chce dać mi spokoju?

— Nie pozwól by Anthony wygrał — czyli co moje życie było ich nagrodą w prowadzonej przez nich grze? — Kazał zabić twojego ojca by nas od siebie odsunąć. Marino.

Podnoszę głowę i na niego spoglądam, obraz mam rozmyty przez łzy.

— Wiem, że to niemożliwe, ale chciałabym zapomnieć, że pojawiliście się w moim życiu. Anthony'ego nienawidzę i mam nadzieję, że dosięgnie go sprawiedliwość za to co zrobił, ale o tobie też chce zapomnieć. Zbyt wiele złych wspomnień nas łączy — oznajmiam, a następnie wchodzę do domu. Kieruję się na górę i wchodzę do pokoju, w którym dotychczas przebywałam.

Biorę torebkę, bo zamierzam raz na zawsze opuścić to miejsce.

Nagle słyszę jakieś wrzaski, a następnie dociera do mnie dźwięk wystrzału z pistoletu, Strach ogarnia moje ciało, a ja zaczynam szybciej oddychać.

Nie wiem co robić. Lecz nim zdążam się nawet ruszyć to drzwi do się otwierają, a przez nie wchodzi Anthony. Wygląda na bardzo zmieszanego.

— Bierz najpotrzebniejsze rzeczy, bo musimy szybko stąd wyjechać — rzuca głośno oddychając. Na jego prawej dłoni dostrzegam plamy krwi.

Znowu kogoś zamordował.

— Kochanie nie stój w miejscu, bo nie mamy czasu — ciągle się rozgląda. Nie krzyczy na mnie jednak. Stara się mówić dość spokojnie. — Torebka musi ci wystarczyć — chce złapać mnie za rękę, ale robię krok do tyłu. Na pewno nie pozwolę by ten morderca mnie dotykał.

— Ty naprawdę myślałeś, że nigdy się nie dowiem? — pytam z żalem. — Kazałeś go zabić, a później jeszcze miałeś czelność mnie pocieszać.

— Mogłem się domyśleć, że ci powie — oznajmia smutnym tonem. — Nie powinienem się nim zajmować, ale nie umiałem go zostawić w takim stanie. Zawsze będę słaby.

Hipokryta, żałuje, że pomógł bratu którego sam skrzywdził, bo ten wyjawił jego zbrodnie. Jaka ja byłam głupia, że w ogóle mu zaufałam. Pieprzona idiotka.

— Nie chce cię więcej widzieć — wymijam go, ale on łapie mnie za rękę i do siebie przyciąga. Następnie zamyka w swoich ramionach.

— Nie możesz mnie opuścić. Jesteś miłością mojego życia, ja bez ciebie nie potrafię funkcjonować. — walczę z nim, bo nie chce żeby mnie dotykał.

— Jak się kogoś kocha to się go nie krzywdzi! — udaje mi się wyrwać z jego uścisku. — Byłabym w stanie cię pokochać, ale ty to wszystko zrujnowałeś! Nienawidzę.

Zauważam, że płyną mu łzy po policzkach, ale to już na mnie nie działa. Nie obchodzi mnie to, że on cierpi.

Zbliża się do mnie, a następnie kładzie dłonie po obu stronach mojej twarz.

— Nigdy tego nie chciałem, ale cóż, nie mam innego wyjścia — jego dłonie zjeżdzają na moją szyję i mocno ją ściska. — Skoro nie chcesz być ze mną w tym życiu to będziemy razem po śmierci — jego słowa przerażają mnie tak samo jak to, że nie mogę wziąć oddechu.

Staram się odciągnąć jego ręce, ale on jest dużo silniejszy.

— Spokojnie, to nie potrwa już długo, a ja obiecuję, że zaraz do ciebie dołącze — rozchylam usta, ale to nic nie daje, nie mam też już siły się z nim szarpać. Powoli też ogarnia mnie ciemność.

Liczę na waszą opinię.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro