Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

65

— Tak się cieszę, że tu wróciłaś — mówi do mnie Teresa jak szykujemy dla siebie śniadanie. Tony znowu musiał gdzieś pojechać. Widać, że prowadzenie rodzinnego interesu z trudem mu wychodzi, ale nic w tym dziwnego. Wcześniej się tym nie zajmował, a wszystkiego trzeba się nauczyć.

— Ja wolałabym zostać we własnym domu — oznajmiam smętnym głosem. — Ale to nic, przynajmniej dostałam więcej swobody i zamierzam z niej zacząć korzystać.

Odlewam do zlewu makaron, który ugotowałam do sałatki. To dziwne, ale ja praktycznie do każdej sałatki dodaje makaron, nawet do gyrosa.

— Widzę, że trafiłem na śniadanie — dociera do mnie głos osoby, której oglądać na pewno nie chce. Odstawiam makaron na blat, ale nadal się nie odwracam, nie chce go widzieć.

Możliwe, że zaraz sobie pójdzie i będzie spokój.

— Nie powinien pan wstawać — mówi do niego Teresa.

— Jak zacznę chodzić to na pewno szybciej dojdę do siebie. A teraz zjem z wami — słyszę jak podchodzi do stołu i odsuwa sobie krzesło.

— Wracam do siebie — informuje Teresę, bo na pewno nie będę siedziała przy tym samym stole co Harry.

— Błagam zostań Marino, jeśli ci przeszkadzam to pójdę gdzieś indziej — wstaje i wydaje z siebie dźwięk, który oznacza, że go boli.

Kurwa.

— Jeśli chcesz to zostań, możemy zjeść we trójkę — sama nie wierzę, że to mówię, ale cóż. Jak zwykle robię to czego nie powinnam. Zaczynam, więc rozkładać talerze, a Harry zostaje przy stole.

Szybko zaczynam żałować swojej decyzji, bo on przez cały czas się we mnie wpatruje. Jedzenie praktycznie staje mi w gardle, ale nie uciekam. Ja przecież nic nie zrobiłam, więc nie muszę uciekać.

— Sądzę, ze powinien pan iść i się położyć — mówi Teresa jak już kończymy jeść. Zbieram naczynia i wkładam je do zmywarki by trochę odciążyć naszą gosposię.

— Łóżko mnie dobija, chyba posiedzę sobie trochę w ogrodzie. Świeże powietrze dobrze mi zrobi. Marino dotrzymasz mi towarzystwa — jego bezczelność naprawdę nie zna granic. Nie to, że wprosił się na śniadanie to jeszcze teraz śmie pytać czy będę z nim siedzieć.

Wolałabym zostać zamknięta w ciemnej i zimnej piwnicy niż dotrzymywać mu towarzystwa.

— Nie — oznajmiam wprost.

— Marino proszę — wstawia się za nim Teresa. Ona chyba nie ma pojęcia jaką on mi krzywdę wyrządził. — Pan Harry tego potrzebuje.

— Okej — odpowiadam dla świętego spokoju. Później jednak będę musiała zamienić z nią kilka słów i powiedzieć, że nie chce by namawiała mnie do spędzania z nim czasu.

Siadamy przy stoliku, który znajduje się w ogrodzie. Odsuwam się od niego jak najdalej się tylko da.

— Wiesz, że cię kocham — nic mu nie odpowiadam na te kłamstwa. Jak się kogoś kocha to się go nie krzywdzi. — Długo z tym walczyłem, bo nigdy nie chciałem się zakochiwać, zawsze uważałem to za zbędne uczucia.

— Daj spokój.

— Ale to prawda, odkąd tylko cię zobaczyłem to nabrałem siły żeby wstać. Mimo, że podejrzewam, że Anthony dalej pakuje we mnie te leki, które mnie osłabiają.

Tony przyjechał tu żeby się nim zająć, a ten jeszcze go oskarża. Zero w nim wdzięczności.

Nagle podchodzi do nas jakiś mężczyzna, jak już mu się przyglądam to poznaje, że to jest ten, który wykonał wyrok na moim ojcu.

Czyżby teraz miał i mnie zabić.

— Wzywał mnie pan — mówi do Harry'ego. Wstaje, ale Harry łapie mnie za dłoń.

— Czy to ja osobiście kazałem ci zabić ojca Mariny?

— Nie zadzwonił pan Anthony i powiedział, że pan kazał szybko wykonać wyrok. Nie miałem powodu by mu nie wierzyć.

Nie, to nie możliwe.


Pod ostatnim ładnie komentowaliście, więc macie dziś następny. Liczę na waszą opinię i niedługo koniec tego opowiadania. Liczę na waszą opinię.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro