24
Wiem, że doktor Louis się o mnie martwi, ale nie ufam mu na tyle by swobodnie rozmawiać z nim o mojej sytuacji. Jeśli Harry i Anthony by się o tym dowiedzieli to obaj byliby na mnie wściekli. Nie zamierzam się narażać na ich gniew.
− Zmieńmy ten temat – proszę go i robię to w naprawdę dobrym momencie, bo Anthony właśnie wkracza do mojego pokoju.
− Czemu nie uprzedziłeś mnie o swoim przyjeździe? – pyta patrząc na Louisa. Tym razem także nie wydaje się być zadowolonym z jego obecności.
− Musiałem jej pobrać krew, do tego nie jesteś potrzebny.
Tony do mnie podchodzi, a następnie z czułością na mnie spogląda.
− Mam nadzieję, że cię nie bolało – chwyta mnie za rękę, na której ramieniu jest przyklejony plaster. – Jak już zrobiłeś swoje to możesz odejść – nawet na niego nie spogląda. Cały czas jest zajęty wpatrywaniem się we mnie.
Louis wydaje się zirytowany jego zachowaniem, ale nie drąży dyskusji.
− Żegnaj Marino – komunikuje na odchodne.
Tony się śmieje na jego zachowanie, a następnie jeszcze bardziej mnie do siebie przyciąga.
− Z samego rana mnie zostawiłaś, nie lubię się budzić sam – narzeka i trąca mój nos swoim.
− Przecież wiesz, że mam pracę, a z rana najlepiej się myśli – przewraca oczami na moje słowa.
− Nie rozumiem czemu ty musisz tam z nim siedzieć, przecież równie dobrze możesz sobie wziąć komputer tutaj. Wątpię by to, że on ciągle się na ciebie patrzy dobrze działało na twoją koncentrację.
Może i to byłoby dla mnie bardziej komfortowe, ale nie mam odwagi by to zaproponować. Jeszcze Harry by się wściekł.
− A on też ciągle narzeka, że jest taki zapracowany, a ma czas by tyle siedzieć w domu.
− Daj spokój. Jest dobrze, tak jak jest.
Staje na palcach, a następnie muskam krótko jego usta i wychodzę.
Przez moją nieobecność narobiło mi się wiele zaległości, które wreszcie muszę nadrobić.
Wracam do gabinetu Harry'ego, a on teraz znajduje się na moim wcześniejszym miejscu.
Staje przed biurkiem, bo przecież nie mogę go wyprosić.
− Coś ci powiedział? – pyta patrząc prosto na mnie.
− Nie, bo przyszedł pobrać mi krew. Nie wzywaj, go więcej, bo nie chcę generować kolejnych kosztów. Nie chcę nawet myśleć ile jeszcze będę pracować by spłacić dług ojca.
− Nigdy nie dasz rady – mówi dokładnie to czego usłyszeć od niego nie chcę.
Wstaje i wskazuje ręką bym usiadła na swoim wcześniejszym miejscu, robię to, a następnie wchodzę w program i zaczynam księgować.
Dobrze, że zajmuje się tylko legalnymi rzeczami, bo nie potrafię kreatywnie księgować. Na pewno od razu ktoś by się domyślił, że coś jest nie tak.
− Anthony się do ciebie bardzo przywiązał, więc Louis co jakiś czas będzie sprawdzał czy wszystko z tobą w porządku. Chcesz kawę? – pyta zmieniając temat, a ja energicznie kiwam głową.
Staram się nie myśleć o tym, że on właśnie powiedział, że nie wrócę do domu. Że przez resztę mojego życia będę więźniem.
Harry wychodzi, a ja mocno zaciskam oczy byleby tylko się nie rozpłakać.
Nie mogę sobie na to pozwolić.
Harry szybko wraca i zajmuje miejsce naprzeciwko mnie.
− Wiem, że Anthony zabrał cię na randkę. Jak się z nim bawiłaś? – cholera co ja mu mam odpowiedzieć? Prawdę czy nie?
− Było miło – mimo wszystko nie chce by Tony usłyszał, że nasze wyjście mi się nie podobało.
− To dobrze, bo dziś wyjdziesz ze mną.
Liczę na waszą opinię.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro