2.14
Przyciskam do siebie malutkie ciałko Marlene przede wszystkim bojąc się o nią. Moja córeczka, taka malutka, a już narażana na tak wielki stres.
— Puść Marine — mówi Harry starając się zachować spokój. Mi przychodzi to z wielkim trudem, bo już po raz drugi jestem z Anthonym podczas jego ataku. Jestem pewna, że ta choroba znowu się uaktywniła, bo jego zachowanie nie jest normalne.
A może w ogóle nie wyzdrowiał tylko nas wszystkich zwodził.
— Żebyś znowu mi ją odebrał? Tyle razy ci mówiłem jak mi na niej zależy, ale ty miałeś to gdzieś. A teraz jeszcze masz mi odebrać córkę? Nie! — mocniej przyciska ten nóż do mojej szyi. Mam wrażenie, że zaraz podetnie mi gardło.
Wykrwawię się na tej drewnianej podłodze.
— Anthony uważaj! — krzyczy Harry, a w jego oczach pojawia się przerażenie. Widocznie on także myśli, że Tony zamierza mnie zabić.
— Daj mi córkę — szepcze mi na ucho młodszy ze Styles'ów, a mi od tego robi się gęsia skórka. Kiedyś tak bardzo go kochałam, a teraz on mnie przeraża. Nikogo nie bałam się tak bardzo jak niego.
Dalej tulę do siebie Marlene, bo na pewno mu jej nie oddam. Niech mnie zabije, ale dziecka na pewno nie dostanie.
— Pośpiesz się Marino. Jeśli teraz dasz mi małą i dobrowolnie ze mną pójdziesz to zapewniam cię, że nikomu nic się nie stanie. Pojedziemy razem i będziemy bardzo szczęśliwą rodziną — te słowa są dla mnie tak przerażające, że na chwile przymykam oczy, a z nich wydobywają się łzy.
Przecież ja do cholery teraz mam szczęśliwą rodzinę. Nie potrzebuje innej.
— Przestań przecież wiesz, że nie pozwolę wam wyjść razem z tego domu. Jeśli puścisz Marinę to obiecuję, że na spokojnie omówimy pewne sprawy. Skoro jesteś ojcem Marlene to nie będziemy ci utrudniać z nią kontaktu — Harry doskonale blefuje. Ja mu oczywiście nie wierzę, ale mam nadzieję, że Tony weźmie te słowa na serio. Inaczej już po mnie.
On jednak zaczyna się śmiać. Ciarki przechodzą moje ciało na ten gwałtowny dźwięk.
— Zapomniałeś bracie, że znam cię od zawsze. Na mnie już nie działają te twoje kłamstwa — warczy, a następnie nożem przebija mi skórę na szyi. Czuję jak moje serce staje i mam wrażenie, że zaraz zacznie się ze mnie lać krew. Tak jednak się nie dzieje.
To było jedynie powierzchownie skaleczenie.
— To jest ostrzeżenie, że mówię poważnie — Harry robi się blady jak ściana, spogląda mi prosto w oczy i posyła przepraszające spojrzenie. Czuję się jakby mnie zawiódł. Tak bardzo pragnę mu teraz powiedzieć, że wcale się tak nie stało.
— Pójdę z tobą — staram się to wypowiedzieć pewnie, ale przez mój drżący głos słabo mi wychodzi.
Muszę iść z Tonym, nie dlatego, że się boję tylko wiem, że jeśli tu umrę to Harry do końca swoich dni będzie musiał się mierzyć z wyrzutami sumienia. A to przez nie Anthony postradał zmysły.
— Marino — zaczyna Harry, ale jego brat szybko go ucisza.
— Przymknij się do cholery! — Marlene nie może już wytrzymać tych ciągłych hałasów i wybucha głośnym płaczem. Kołyszę ją w ramionach by się uspokoiła. Nie chce jeszcze bardziej zdenerwować Tony'ego.
— Muszę zabrać dla niej przynajmniej sztuczne mleko. Sama nie daje rady jej wykarmić — nie mam zamiaru pozwolić by moja malutka głodowała.
— Kupimy coś po drodze — głos Tony'ego znowu przybiera miękką formę. — A ty nie próbuj nikogo za nami wysyłać, bo doprowadzisz do tragedii.
Posyłam jeszcze Harry'emu słaby uśmiech, a następnie pozwalam się prowadzić Tony'emu w stronę wyjścia.
Jak się postaracie i będą konkretne komentarze to dostaniecie dziś jeszcze jeden
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro