18
− Ale ja nic złego nie zrobiłam – staram się tłumaczyć chociaż nie wiem czy powinnam cokolwiek mówić. Przeraża mnie jednak to, że on zamierza mnie gdzieś zabrać.
− Miałaś się jedynie mnie słuchać, ale niestety okazałaś się na to zbyt głupia – warczy i ciągnie mnie dalej. – Nie zamierzam tego tolerować.
− Przepraszam, że do pana nie przyszłam, ale byłam zmęczona i zapomniałam – wiem, że jest to jedna z najgłupszych wymówek, ale naprawdę nie mam pojęcia co innego mogłabym powiedzieć.
− A do mojego brata miałaś siłę lecieć – schodzimy niebezpiecznie blisko pomieszczenia, w którym po raz pierwszy zostałam umieszczona.
Niezbyt to rozsądne, ale zaczynam mu się wyrywać, bo za wszelką cenę nie chce tam trafić. To miejsce jest straszne.
− Proszę nie, przysięgam, że będę już pana słuchała – mówię płaczliwym tonem. Nie umiem się opanować, po moich policzkach zaczynają spływać łzy.
− Było o tym pomyśleć wcześniej – mówi i wpycha mnie do tego pomieszczenia, a następnie słyszę, że zamek został przelręcony.
Jest tu bardzo zimno jestem dość lekko ubrana, a dodatek mam mokre włosy.
Oplatam się swoimi ramionami, a następnie zaczynam chodzić w kółko. Muszę się jakoś rozgrzać inaczej chyba tu zamarznę.
Pov Anthony
Szybkim krokiem maszeruje do pokoju mojego brata.
Na początku bałem się za nim iść, bo nie chciałem dopuścić by Harry oddał Marinę do burdelu. Znam go i wiem, że na złość mi mógłby to zrobić. I to tylko po to by mi dokuczyć.
To już jednak trwa zbyt długo. A ja też do cholery mam jakieś prawa w tym domu, poza tym to Marina jest moja.
To ja ją pierwszy zobaczyłem i zdecydowałem, że u nas zostanie. Nie pozwolę jej sobie odebrać.
Bez żadnego pukania wchodzę do jego sypialni i widzę jedynie jego. Nie ma ani śladu Mariny.
Siedzi sobie na łóżko jedynie w samych bokserkach i wpatruje się w swój telefon.
− Gdzie ona jest? – pytam dosadnie. Jen nieobecność mocno mnie niepokoi. Oby nic poważnego jej się nie stało.
− Tam gdzie jej miejsce.
− To gdzie do cholery?! – nie potrafię zachować spokoju. Nie mam pojęcia gdzie ona jest i co się z nią dzieje.
− Do tej pory byłem dla niej za dobry i zapomniała, że powinna być mi posłuszna. Po tej karze, którą dostanie wreszcie się tego dobitnie nauczy – mówi z uśmiechem na ustach.
− Nie kazałeś jej chyba tam wywieźć – nie chcę nawet sobie wyobrażać tych starych oblechów, którzy ją dotykają. Marina jest na to zbyt delikatna. Nie poradzi sobie tam.
− Wystarczy mi, że obaj ją pieprzymy, nie chcę by się od kogoś czegoś zaraziła, bo wtedy stałaby się całkowicie bezużyteczna i trzeba by było jej się pozbyć. A wydaje mi się, że obu nam się podoba.
− Gdzie ona jest? – pytam po raz kolejny, bo nie zamierzam pozwolić by cierpiała przez to, że Harry ma zły humor i poczuł potrzebę się na kimś wyżyć.
− Jeśli cię to uspokoi to ona nadal jest w tym domu.
Skoro jest w domu to znaczy, że on ją zamknął w pomieszczeniach piwnicznych.
Ja pierdole przecież teraz tam jest cholernie zimno.
− Wypuść ją stamtąd do cholery! – wrzeszczę. Jak ją zabierał to ona nadal miała mokre włosy i była w koszulce i spodenkach, w których miała spać.
− Ona ma tam przemyśleć swoje zachowanie.
Wycofuje się, bo jemu nie da się przemówić do rozsądku. Sam ją uwolnię.
− A i zapomniałem ci powiedzieć, że zmieniłem kod do zamka.
Kurwa, a to są drzwi pancerne, których inaczej nie otworzę.
Liczę na waszą opinię.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro