I. Pomoc z nieba
Jechałam autem, czułam chłód szyby na policzku, słyszałam krople deszczu uderzające o szkło, obrazy migały mi przed oczami, drzewa, domy, krzaki, miasta... Przepracowałam całe lato by uciec od mojej przeszłości. Nowe miasto, nowe życie, czysta kartka którą będę mogła zapełnić nowymi doświadczeniami, ludźmi.
Ktoś pukał w szybę, zaspana podniosłam głowę, to był mój ojciec. Mówił coś do mnie ale ja już myślałam tylko o domu za nim. Duży, stary ale zadbany bliźniak, znajdował się na obrzeżach lasu, możliwe, że stąd jego niska cena. Dla mnie to było nawet bardziej na rękę, lubiłam spokój i ciszę. Wyszłam z auta i ruszyła w stronę domu.
-Ej! Weź torby! - krzyknęła do mnie matka, wyciągając ostatnia walizkę. Mój nowy dom znajdował się na tyle daleko od mojego rodzinnego miasta, że niestety rodzice nie mogli mi pomóc z transportem. Pożegnałam się z nimi i wzięłam się za przenoszenie swoich rzeczy. Kilka razy zrobiłam rundkę w tę i z powrotem, modląc się o pomoc z nieba. Noszenie tych wszystkich kartonów zmęczyło mnie bardziej niż ćwiczenia z Chloe Ting...
Brałam już ostatnie pudełko, miałam już wchodzić do domu aż nagle usłyszałam okropne krzyki, trzask a następnie huk. Jakiś chłopak skoczył z okna!
-Kurwa! - krzyknął, a następnie powoli wstał z krzaków na które upadł - Na co się patrzysz?!
-
J-ja... - nie zdążyłam powiedzieć ani jednego słowa a już przerwała mi jakaś cycata, blondyneczka.
-Luke! Luke! Żyjesz? - zaczęła panicznie jęczeć. Jej głos odbijał się echem w uszach i był niczym tysiące igieł wbijających się w ciało.
-Wynoś się z mojego domu... - mruknął pod nosem.
-Co? Luke! - krzyknęła.
-Wypierdalaj z mojego domu! - wściekły zamachnął się ręką, uderzając mnie w nos, padłam na ziemię. Chwilę później z domu wybiegła blondynka, mijając nas bez słowa. Chłopak odwrócił się zaskoczony w moją stronę.
-Od kiedy ty tu..? - spytał - Skąd znasz mój adres?! - zmienił odrazu ton.
Nie widziałam kompletnie co się dzieję, dlaczego on spadł, kim jest ta blondynka w skrócie co tu się odwala?! I jaki adres, co ty celebryta jesteś?
Spojrzał na mnie i ubrania które wyleciały z kartonu- Więc to ty będziesz tu teraz mieszkać, eh... Liczyłem na jakąś ładną laske a nie na... Nieważne- podał mi rękę którą odtraciłam.
Nie dam sobą pomiatać! Nie znowu...
-Przykro mi że nie nakładam tapety na twarz i nie wypycham sobie stanika! - wstałam gwałtownie, krew zaczęła lecieć mi z nosa a świat zawirował.
Ha... Nieźle mnie uderzył...
***
Obudziłam się na kanapie, obok leżały moje rzeczy.
Jak się tu znalazłam, a te kartony...? Może je wniosłam i byłam tak zmęczona że odrazu położyłam się na kanapie..?
Od tego wszytkiego nadal kręciło mi się w głowie. Poszłam do łazienki opłukać twarz zimną wodą, stanęłam przed lustrem i to co zobaczyłam odrazu przywróciło wspomniana. Napis "SORRY" na środku czoła.
Czarny marker, powiedzcie proszę, że zmywalny... Teraz przynajmniej wiem jak ja i moje rzeczy się tu znaleźliśmy.
Zaczęłam myć twarz, mydłem, tonikiem, mleczkiem do demakijażu, nic...
- Idiota! Ten marker za nic nie chce zejść!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro