Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

𝒫𝓇𝑜𝓁𝑜𝑔

Mieszał energicznie zawartość kubka łyżeczką, nie zwracając uwagi na to, że robił przy tym niemały hałas. Kątem oka zauważył, że starsza kobieta przy stoliku obok, obrzuciła go nienawistnym spojrzeniem, ale zignorował to. Uśmiechnął się szeroko i kontynuował bezcelowe mieszanie. Wrzucił do środka tylko jedną łyżeczkę cukru. Taki zabieg nie miał w ogóle sensu i w zasadzie działał jak placebo — wcale nie osłodził jego kawy, ale mózg miał być pewien, że była najsłodszą kawą na ziemi.

Regularnie oszukiwał swój organizm w ten sposób — zawsze w poniedziałkowy poranek odwiedzał ten sam przytulny lokal na rogu. Nie był daleko od jego domu, w zasadzie tuż po drugiej stronie ulicy. Raz nawet zapomniał się i przyszedł tu w klapkach, ale mało co pamiętał z tamtej wizyty. Okropnie się wtedy nie wyspał i właśnie to było powodem jego kawiarenkowego wyboru. Właśnie taka kawa miała przede wszystkim pomóc mu się obudzić, dać energię na następny tydzień. Problem był w tym, że przestawała działać jeszcze tego samego dnia po południu.

Dlaczego więc przychodził tu co tydzień? Chyba z przyzwyczajenia. A może z nudy? Odkąd miał za dużo wolnego czasu, zupełnie nie umiał poukładać sobie dni. Czuł jakby ciągle o czymś zapominał, jakby życie mijało bez niego, a wszystko niemiłosiernie się dłużyło. Tylko tutaj, przy jego ukochanym stoliku w rogu sali, znajdował upragnioną chwilę spokoju.

I ciasto. Mieli tu naprawdę dobre ciasto.

Ucieszył się jak głupi, kiedy stanął przed nim porcelanowy talerzyk z porządną porcją tiramisu. Nie mógł się powstrzymać i jeszcze zanim kelnerka odłożyła go na stoliku, nabrał fragment ciasta na łyżeczkę i wpakował ją sobie do ust. Rozkoszował się gorzkawosłodkim smakiem, jedną z niewielu rzeczy, która dawała mu aż tyle przyjemności.

Skupiony na wylizywaniu łyżki, nie zwrócił uwagi, kiedy na krześle naprzeciwko niego usiadła kelnerka — ta sama, która przed chwilą obdarowała go najlepszym ciastem na ziemi. Mocno ściskała czarną tacę, licząc, że to ją uspokoi albo przynajmniej ukryje trzęsące dłonie. Nie mogła się jednak wycofać, nie kiedy była już tak blisko. Dlatego też, zanim zdążył posłać jej pytające spojrzenie, rzuciła odważnie:

— Kocham cię.

Nie wiedział, czy zakrztusił się kawą, ciastem czy łyżeczką, ale desperacko próbował odzyskać możliwość swobodnego oddychania. Długo kaszlał, ale i to nie pomagało. Czuł, że z niewyjaśnionego powodu zrobiło mu się gorąco. Nie rozumiał przedziwnej reakcji jego ciała, w końcu był pewien, że się przesłyszał.

— Słucham? — wykrztusił.

— Dobrze słyszałeś.

Czyli jednak się nie przesłyszał. Jej wyznanie było głośne i wyraźnie, ale on wciąż nie mógł uwierzyć w jego treść. Właśnie dlatego wolał się upewnić. Zmierzył dziewczynę wzrokiem, sprawdzając, na ile jest poczytalna. Kojarzył ją, w końcu przesiadywał w tej kawiarni godzinami, ale nie była dla niego nikim więcej, niż tą blond kelnerką. Nie znał jej. Ba, między znaniem a kojarzeniem była ogromna różnica. On o tym wiedział, ale ona najwyraźniej nie. Wolał to na wszelki wypadek wyartykułować:

— Nie znam cię, a ty nie znasz mnie.

Dziewczyna wzruszyła ramionami, jakby w ogóle nie przejęła się jego uwagą.

— Wiem, ale widuję cię tutaj co poniedziałek, w tym samym miejscu, ze stałym zamówieniem i tak jakoś wyszło, że się zakochałam.

Skrzywił się, słysząc jej wytłumaczenia. To, że faktycznie wpadali na siebie regularnie, wcale nie oznaczało, że poznawali się lepiej. Nie miał nawet pojęcia, jak miała na imię. Zresztą to nie dziwne, skoro wcześniej nawet nie zwrócił na nią uwagi. Co więc sprawiło, że z tak ograniczonych relacji między nimi, ona nagle uznała, że to właśnie miłość?

Zawsze uważał to słowo za niebezpieczne. Miało ogromne znaczenie, a wiele osób używało go za często lub w nieodpowiednim czasie. Miłość nie była dla niego czymś, co pojawiało się i znikało równie szybko — występowała tylko raz i to w określonym momencie. Sam chyba przez całe życie jeszcze tego nie poczuł, to jakim cudem blondynka mogła?

— Nie da się zakochać w nieznajomym — rzucił ponurym głosem, mając nadzieję, że zniechęci tym dziewczynę.

Ona jedynie przyjrzała mu się uważniej. Początkowo chciał unikać jej spojrzenia, ale dopiero po chwili zrozumiał, że konfrontacja wyjdzie mu lepiej. Po prostu obserwował jej zielone tęczówki, próbując zrozumieć, co też może się za nimi kryć.

Blondynka jeszcze przed tą rozmową wiedziała, że to nie będzie takie proste. Miała przygotowany plan na wypadek, gdyby chłopak od razu nie uległ jej wdziękom. Zresztą nie oszukujmy się. Od początku planowała, że to nie zadziała.

— To, że ty w to nie wierzysz, nie znaczy, że się nie da. — Zasiała w nim niepewność.

Uznał to za odpowiedni moment na wzięcie łyka kawy — w końcu właśnie po to tutaj przyszedł. Ponadto taki zabieg pozwolił mu na zebranie myśli, które od kilku chwili były w totalnej rozsypce. Musiał znaleźć jakieś sensowne wyjście z tej całej sytuacji, tylko jak miał to zrobić, skoro w całym swoim nudnym życiu nie był w podobnej? Blondynka jednak ubiegła go, zanim zdążył wymyślić coś sensownego.

— Daj mi tydzień, a udowodnię ci, że się mylisz.

To zaintrygowało go jeszcze bardziej.

— Co masz na myśli?

— Siedem dni. Tyle wystarczy bym sprawiła, że się we mnie zakochasz.

To już była konkretna propozycja, której chłopak tak po prostu nie mógł zignorować. O ile wcześniej próbował znaleźć rozsądne wyjście z sytuacji — takie, które nie skrzywdzi dziewczyny, ale jednocześnie pozwoli mu się jej pozbyć — to teraz zaczął poważniej zastanawiać się nad całą absurdalną sytuacją. Czy blondynka właśnie chciała udowodnić mu swoją rację? Doskonale wiedział, że cokolwiek by nie zrobiła przez te siedem dni i tak jej się nie uda. Dlatego uniósł brew, zaciekawiony jej absurdalną propozycją.

— Mówię serio — kontynuowała. — Spędź ze mną siedem dni, o nic więcej nie proszę. Sam zobaczysz, że mam rację. Jeśli jednak cię nie przekonam, wygrałeś. Wtedy będziesz mógł odejść z triumfalnym uśmiechem na twarzy, jakbyśmy nigdy w życiu się nie spotkali.

Pomysł dziewczyny był kuriozalny, ale minęło dużo czasu odkąd słyszał podobnie intrygującą propozycję. Początkowo uważał, że blondynka musiała się przypadkowo uderzyć w ladę kompletując jedno z zamówień za barem, ale im dłużej na niego naciskała, tym bardziej jego równie szalony umysł oswajał się z tym pomysłem. Ona widząc, że się waha postanowiła zagrać na jego dumie — rzeczy, o której mężczyźni dbają najbardziej — i dodała uszczypliwie:

— To jak będzie? Wchodzisz niedowiarku?

Wyciągnęła dłoń przed siebie, zmuszając go do szybkiej decyzji. Dokładnie spojrzał w jej zielone oczy i powoli odłożył łyżeczkę na talerzyku, by mieć wolną rękę. Uznał, że w jego życiu nie działo się ostatnio nic ciekawego, więc takie wyzwanie pozwoliłoby mu pozbyć się codziennej nudy. I tak nie miał nic porządnego do roboty — mógł przemęczyć się tydzień. Udowodniłby rację, po części zadowolił dziewczynę, a i zakochanie mu nie groziło. Dlatego też się zgodził.

— Wchodzę — mocniej uścisnął jej dłoń — ale nie zrobię nic, czego nie będę chciał.

— Świetnie. — Klasnęła w ręce i pospiesznie wstała od stołu.

Poprawiła czarny fartuszek i wsadziła tacę pod pachę. Uśmiechnęła się wiedząc, że osiągnęła swój cel — mogła wracać do pracy. Odwróciła się w stronę baru, kiedy uświadomiła sobie, że w obecnej sytuacji nie wypadałoby zostawić chłopaka bez słowa wyjaśnienia. Wróciła się do niego i nachyliła nad stołem, by móc głębiej zajrzeć w jego lekko zmieszane oczy.

— Aha. Kończę o piątej i lubię goździki.

Posłała mu słodki uśmiech i tym razem definitywnie udała się za bar. Udawał, że nie widział w jaki sposób druga z kelnerek poklepała blondynkę po ramieniu. Doskonale wiedział, że teraz będzie tematem ich rozmów do końca zmiany, dlatego starał się nie patrzeć w tamtą stronę. Nagle wszystko, co działo się na ulicy za oknem, stało się ciekawsze niż ludzie krzątający się po małej kawiarni.

Jeszcze chwile siedział nad zamówioną kawą. Nawet nie zauważył, kiedy kompletnie ostygła, ale nie potrafił zebrać się, by ją dokończyć. Dopiero po pewnym czasie i jednym zjedzonym kawałku tiramisu, uświadomił sobie, na co się zgodził. Nie wiedział tylko, czy to dobrze, czy źle. Cóż. Miał tydzień, by się o tym przekonać.





~~~

Mała prywatka od autorki.

Tak więc oto moje wakacyjne dziecko, które nadal wychowuję i chcę, aby wyrosło na pięknego samodzielnego dorosłego, oczywiście z waszą pomocą. I choć wiem, że prolog brzmi jak jedno z tych opowiadań, które na pewno w swoim życiu czytaliście (nie oszukujmy się), to zostańcie ze mną, bo gwarantuję, że takiej wersji jeszcze nie mieliście w rękach. Widzimy się w następnym rozdziale 🥰

Życzę miłego życia. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro