Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

without you i'm nothing

Przez kolejny rok Armitage dosłownie upaja się chaosem. Ivory z kolei dopiero uczy się z nim współpracować, pomiędzy tym wszystkim stając się oczkiem w głowie chłopaka, nie tylko na sali treningowej, ale i poza nią. Zapewne dlatego Hux czyni ją własnym ochroniarzem – chociaż nie, żeby takowego potrzebował – kimś na kształt prywatnego brygadzisty, tak, aby mieć ją blisko siebie. Ivory stanowi w pewien sposób broń prawie idealną, która należy wyłącznie do niego, całkiem zwyczajnie, jak ukochany mebel, przedmiot, bez którego nie wyobrażamy sobie życia.

A przeprowadzka na nowego niszczyciela, Absolution, która następuje parę dni po awansowaniu dziewczyny, pozwala im rozpocząć nowy rozdział w ich poniekąd wspólnym życiu.

✕ ✕ ✕

Metaliczny posmak krwi rozpływa się na koniuszku języka Huksa, kiedy przegryza wargę Ivory. Dziewczyna mocniej zaciska dłoń na jego karku, przywierając do Armitage'a całym ciałem. Wymieniają się ciepłymi oddechami, łącząc usta w głębokim, agresywnym pocałunku. Hux czuje, jak robi mu się goręcej, nie tylko w szczupłej piersi, ale i tam niżej, gdy Ivory przesuwa wolną ręką wzdłuż jego pleców, wywołując przy tym również lekki dreszcz na jego papierowej skórze. Boleśnie trzyma ją za biodra, wpijając palce w jej kościste ciało, tak, aby dziewczyna nawet na sekundę się od niego nie odsunęła.

To przecież on tutaj rozdaje karty, prawda?

Armie. – Z piersi Ivory wydobywa się głośne sapnięcie, odbijające się echem w jego pustej kwaterze oficerskiej. – Armie...

To pierwszy raz, kiedy Ivory pozwala sobie na zdrobnienie jego imienia. A Hux musi przyznać, przynajmniej przed sobą samym, że odrobinę go to podnieca. Ale nie wspomina o tym na głos; zwyczajnie pozwala jej cieszyć się smakiem tego słowa na języku, gdy z każdą sekundą pogłębiają łapczywe pocałunki.

Pomiędzy magnetyzmem ich ciał jest też miejsce na urwane myśli, głównie przebiegające przez ciemnowłosą głowę dziewczyny, które ta szybko stara się od siebie odgonić. Biedna, mała Ivory wie, że jest tutaj na dożywocie, dlatego stara się czerpać siłę z tych krótkich chwil, podczas których czuje się prawie tak, jakby była wolna. Jej prywatne źródło z terminem przydatności. W takich momentach to, co ją otacza, przestaje istnieć, a ona nigdy nie staje się tym, kim jest. Trzyma się więc kurczowo tych sekund – dłuższych, krótszych – spędzonych w ramionach Armitage'a, jak kilkuletnie dziecko przytula się do ulubionej zabawki.

✕ ✕ ✕

Corellia, planeta znajdująca się w Światach Jądra oraz dom rodzinny samego Hana Solo, to pierwsze miejsce, jakie Ivory widzi od czasu porwania z Lehon. Dotychczas to statki pochłonięte przez ciemności kosmosu były jej domem. Teraz zaś, towarzysząc Huksowi niczym jego prywatny cień, ma okazję zobaczyć coś innego, niż wnętrze Absolution czy tropikalne Lehon, które czasami widuje w swoich snach, choć ostatnio coraz rzadziej. Ma także szansę po raz pierwszy od bardzo dawna odetchnąć świeżym powietrzem i poczuć prawdziwe promienie słońca na śniadej skórze.

Pułkownik Hux oraz admirał Brooks pojawiają się tutaj, aby odebrać ważny transport broni dla nowo wyszkolonych Szturmowców. Jest to również pewnego rodzaju rozeznanie, tak na przyszłość, gdyby jako większa i bardziej zaawansowana już organizacja, mieli zacząć zajmować planety i poszerzać militarne zasięgi. A ta wydaje się wręcz idealna do tego, co Armitage notuje w pamięci.

– Możemy wracać – oświadcza Hux, podchodząc do Ivory. Przez soczewki wypolerowanego na błysk hełmu dziewczyna chłonie wzrokiem otoczenie, tak różne od tego, co zazwyczaj widuje na statku: stal, ciemność, strach. Ale mimo otaczającej jej zewsząd nowości, nie traci czujności choćby na moment. – Szturmowcy zaniosą broń na statek.

Skinąwszy głową, Ivory zdecydowanym, sprężystym krokiem rusza za Armitage'em. Robi to bez żadnego słowa sprzeciwu, nawet nie myśląc o ucieczce; za bardzo swoje bezpieczeństwo kojarzy z Huksem, aby się do tego posunąć, uciekać w nieznane. Przed nimi kroczy dumny niczym paw admirał Brooks, który co chwilę posyła badawcze spojrzenie zamglonych oczu w kierunku dziewczyny. Ta jednak udaje, że kompletnie tego nie zauważa. To przecież rudowłosy chłopak jest w centrum jej zainteresowania, od zawsze i na zawsze. Reszta jest Ivory całkowicie obojętna i, szczerze mówiąc, całkowicie zbędna.

I właśnie w tej samej sekundzie, całkiem nieoczekiwanie dziwny impuls przepływa po jej ciele; szósty zmysł, który od razu wyczuwa, że coś jest nie tak. Że coś zaraz może się wydarzyć. Nie czekając na żadne potwierdzenie, na żaden rozkaz, Ivory instynktownie biegnie w kierunku Armitage'a, osłaniając go własnym ciałem i ratując od potencjalnego ataku. Potencjalnego rozlewu krwi, któremu zawsze można zapobiec, gdy zareaguje się w odpowiednim czasie. Oboje upadają na ziemię jeszcze w tym samym momencie, gdy ponad jej uchem przemyka świst paru blasterowych pocisków, wymierzonych tak, aby zabić Huksa. Szczęście w nieszczęściu niszczy on tylko nieznacznie hełm dziewczyny. Pułkownik przenosi wzrok na Ivory, która od razu podrywa się z miejsca.

– Proszę się nie ruszać, sir – mówi surowo, zawodowo, tak, jak robi to zawsze, kiedy nie są sami. Zaraz potem rzuca się biegiem w kierunku, z którego dobiegają pociski.

Nie mrugnąwszy nawet okiem, po prostu prze do przodu, w pancernym stroju Szturmowca. Stawia krok za krokiem, mierząc do niezidentyfikowanego zabójcy z potężnego blastera. Atakuje szybko, rzetelnie, bez cienia strachu czy radości. A kilka celnych strzałów później zapada błoga cisza. Snajper, trochę słaby jak na możliwości opozycji, który ukrył się w budynku przy głównej ulicy, wypada przez okno, roztrzaskując się na asfalcie niczym szklany wazon przez przypadek zrzucony na podłogę.

Ivory odwraca się w stronę Huksa, oznajmiając mechanicznie:

– Teren czysty. Teraz możemy wracać, sir.

Armitage, choć sam się przed sobą do tego przyznać nie chce, ma ogromną ochotę ją pocałować. Aż do krwi, tak mocno, tak namiętnie i tak agresywnie, aby jedyną rzeczą, jakiej Ivory była pewna, to to, że Hux jej ufa.

✕ ✕ ✕

– Mam dla ciebie jedną radę – oświadcza chłodno Phasma podczas śniadania. Ma bladą, papierową skórę i jasne włosy, które wpadają jej do wodnistych oczu. Chłopak dawno nie widział jej bez hełmu, dlatego dłuższą chwilę zajmuje mu przyzwyczajenie się do tego widoku. – Nie pokazuj, że zależy ci na MK-2795.

Armitage unosi zamglone spojrzenie, upijając łyk gorącej kawy prosto z biodegradowalnego, wysokiego kubka. Druga jego z dłoni, ukryta pod stołem, nerwowo zaciska się na materiale grubych, wyprasowanych na kant spodni. Stara się zachować powagę, nie chcąc pokazać, że wypowiedź ta wyprowadziła go lekko z równowagi.

– Nie do końca rozumiem, o co ci chodzi.

Ciche prychnięcie wydobywa się z piersi Phasmy. Hux może przysiąc, że gdyby kobieta miała na sobie zbroję, uśmiechnęłaby się właśnie pod jej żelazną powłoką, trochę złośliwie, trochę współczująco. Ale jej pozbawiona, zachowuje surowy, nieodgadniony wyraz twarzy.

– Ty ją... kochasz – wyrzuca z siebie Kapitan. Brzmi tak, jakby wypluwała na stół kawałki pokruszonego szkła, jakie ugrzęzły jej w gardle. Pochyla się w stronę rudowłosego pułkownika. – Jeśli ktokolwiek się o tym dowie, zabiją ją. A potem ciebie.

Hux odstawia kubek z gorącym napojem. Z trudem łapie powietrze, jakby w kwaterze nagle było go za mało dla dwóch osób. Ale zanim kobieta jest w stanie spostrzec, że coś jest nie tak, Armitage odzyskuje kontrolę nad swoimi nerwami.

– Brendol wyłącznie czeka na twoje potknięcie – kontynuuje Phasma rzeczowym tonem, jakby całkiem nieświadoma niezbyt ciekawego stanu pułkownika. – Więc cokolwiek robisz, nie pozwól, aby ten wasz śmieszny romansik wyszedł poza ściany sali treningowej.

Brak odpowiedzi. Armitage nerwowo podrywa się od stołu i wychodzi z jej prywatnej kwatery.

✕ ✕ ✕

Czułość to zdecydowanie obce im słowo, rzadko kiedy występujące w ich prywatnych słownikach. Zazwyczaj ich bliskość opiera się na agresji, na bólu, na braniu, a pod żadnym pozorem dawaniu. Nie zmienia to jednak faktu, że w takich chwilach, zarówno Ivory, jak i Armitage, czują się bezpieczni, wszystko bowiem sprowadza się do dziwnego poczucia komfortu. A cierpienie, jakie sobie zadają, jest kontrolowane, jest inne, w porównaniu z tym, jakie wymierza im świat; w ich przypadku jest wynikiem rodzącego się uczucia, chorej definicji miłości, bo przecież ani jej, ani jego, nigdy nie nauczono kochać.

Dlatego, gdy po raz pierwszy się kochają – w prywatnej kwaterze Huksa na ciemnoniebieskiej sofie, kiedy pozostali już dawno pogrążeni są we śnie – w ich zbliżeniu nie ma ani krzty delikatności czy subtelności. Armitage bierze to, czego chce, nie zwracając uwagi na to, że sprawia jej przy tym ogromny ból, który rozchodzi się po ciele Ivory jak kręgi na wodzie. Ale ona choćby na moment nie pozostaje mu dłużna. Ma jego krew pod paznokciami, gdy mocno wbija je w odkrytą skórę jego pleców, za każdym razem, kiedy jego pchnięcia stają się o wiele brutalniejsze od poprzednich. Jego usta jednak z czułością pieszczą jej żuchwę, jej policzek, finalnie wpijając się w jej usta. Jakby chłopak nieświadomie chciał wynagrodzić każdą z wyrządzonych jej krzwyd. Na co ona odpowiada mu dokładnie tym samym, niemo prosząc go o wybaczenie.

Wszystko jest słodko-gorzkie. Brutalnie przyjemne.

Całość przypomina po prostu chaos kontrolowany.

✕ ✕ ✕

– Admirał Brooks zażyczył sobie własnego ochroniarza – oświadcza bez żadnego wstępu admirał Rae Sloane, wchodząc do gabinetu Huksa pewnym, ciężkim krokiem.

– A co ja mam z tym wspólnego? – mruczy Armitage, unosząc wzrok na swoją długoletnią opiekunkę, która nie raz i nie dwa ratowała go przed ciosami wymierzonymi ze strony Brendola. A teraz on, prawie dwudziestoletni chłopak, chroni ją przed Najwyższym Porządkiem i strąceniem jej z piedestału. – To Kapitan Phasma szkoli starszych Szturmowców.

Sloane podchodzi bliżej jego biurka. Odsuwa tuzin teczek, pilnie czekających na podpis Huksa, po czym siada na skraju mebla. Przygląda się młodemu pułkownikowi ciemnymi tęczówkami, a następnie odsuwa kilka kosmyków siwo-czarnych włosów i w końcu oznajmia:

– Chodzi o to, że on chce konkretnego ochroniarza. Twojego. Tę dziewczynę.

– MK-2795? – Armitage marszczy wąskie, rude brwi. – Nie rozumiem.

– To zapewne robota Brendola. – Sloane wzdycha lekko, krzyżując ręce na piersi. Sama serdecznie nienawidzi starszego Huksa, postrzegając go jako wstrętną i pozbawioną moralności karykaturę człowieka, nadmiernie zadowoloną z siebie i sakramencko upartą. Choć niewątpliwie trzeba przyznać, że jest on również najlepszym i najbystrzejszym nabytkiem Raksa. – Wiesz, że on i Brooks to najlepsi przyjaciele od lat. Możliwe, że to jakaś wewnętrzna vendetta na synu, który niedługo swoimi zasługami przewyższy własnego ojca. Rozumiesz, co mam na myśli?

Brendol Hux naprawdę prosi się o bilet w jedną stronę. Na tamten świat. I to jak najszybciej.

– Przekaż mu, że wyszkolę dla niego każdego, absolutnie każdego – wyjaśnia młody pułkownik bez cienia emocji w głosie – ale ona pozostaje moja.

– W porządku – odpiera admirał równie beznamiętnie. Wstaje z biurka, ruszając do drzwi, jednak na moment zastyga w bezruchu. Powoli odwraca się przez ramię. Spojrzenia jej i rudowłosego chłopaka krzyżują się na dwie, trzy sekundy. – Armitage, chcesz mi może coś powiedzieć?

Hux zaciska usta w cienką linijkę, patrząc prosto w ciemne oczy Sloane. Kuszą łagodnością, nieświadomie dodając otuchy, a jednak są przy tym zimne jak cholerny lód. Armitage natychmiast domyśla się, o co chodzi kobiecie. O Ivory. O to, co ich łączy. I dlaczego tak o nią walczy, chociaż powinien nie mieć żadnego problemu z oddaniem jej komuś innemu, jakby była zwykłą zabawką, którą przekazuje się młodszemu rodzeństwu.

– Nie.

✕ ✕ ✕

Niezależnie od obietnic złożonych przez Huksa, Brooks zwyczajnie bierze to, co chce. A Armitage musi się z tym pogodzić, bo jakikolwiek pokaz uczuć, usilnych prób pozostawienia Ivory przy sobie, może wpłynąć źle na jego pozycję w szeregach dopiero co raczkującego Najwyższego Porządku.

A na to młody pułkownik nie może sobie niestety pozwolić.

✕ ✕ ✕

Na długie tygodnie Ivory znika z jego życia, gdy razem z admirałem Brooksem leci do Środkowego Jądra na negocjacje w związku z nowymi dostawami TIE-ów. Kiedy wraca, przez parę dni nie wydaje się sobą, co nie umyka uwadze Huksa, znającego przecież każdy jej, nawet najmniejszy ruch. Ivory jest małomówna, apatyczna i nieobecna, jakby coś skutecznie pochłaniało wszystkie jej myśli. Armitage przez pewien czas zastanawia się, czego się tam dowiedziała, co zobaczyła, że aż tak nią to wstrząsnęło, ale nigdy o to nie pyta. Gdyby było to coś ważnego, sama by mu o tym powiedziała.

A później, gdy dziewczyna zdaje się wrócić do siebie już na dobre, Hux całkowicie zapomina o tym incydencie.

✕ ✕ ✕

– Powiedz mu, że potrzebuję cię na ćwiczeniach i przyjdziesz do niego dopiero po południu – proponuje Hux, krzyżując ręce na piersi. Patrzy na nią surowym, chłodnym spojrzeniem wodnistych oczu. – Rozumiesz?

Ivory unosi na niego wzrok, zaskoczony, zdezorientowany. Stara się uspokoić oddech po zaciętej i niezwykle wycieńczającej walce, który teraz sprawia jej ból, jakby ktoś zmusił ją do wdychania potłuczonego szkła.

– Brooks się wścieknie – wyjaśnia natychmiast, bez zastanowienia. Marszczy brwi, jakby zdziwiona tym, że musi przypominać mu o tak oczywistych rzeczach. – Muszę już iść.

– Musisz czy chcesz iść?

Dziewczyna dosłownie ciska w niego piorunami, patrząc na niego spod ciemnych, gęstych rzęs. Jest wściekła. Zwyczajnie wkurwiona.

– Naprawdę myślisz, że mam ochotę całe dnie spędzać z tym skurwysynem? – warczy cicho, podchodząc bliżej. Zatrzymuje się przed młodym mężczyzną w odstępie kilku centymetrów, tak, że wprost czuje jego słodki oddech na skórze. – Uwierz, gdy o tym pomyślę, jest mi niedobrze.

– Nie potrafisz kłamać – zauważa obojętnym głosem pułkownik Hux, patrząc na nią z góry. Zwyczajnie blefuje, starając się wydobyć od niej same fakty, wyczytać między wierszami to, co siedzi w jej głowie. Byłoby mu bowiem przykro, gdyby cała ich relacja skończyła się z powodu jednego, głupiego kłamstwa.

– Nigdy bym przecież tego nie zrobiła – zapewnia go Ivory. Od każdego, najbardziej słodkiego i wygodnego kłamstwa, woli bolesną prawdę. Przyzwyczaiła się przecież do obecności cierpienia w swoim życiu. – Doskonale o tym wiesz.

– Nie wiem, co wyrabiasz z Brooksem, kiedy mnie tam nie ma.

Znaczenie tych słów nie od razu do niej dociera, ale gdy tak się finalnie dzieje, Ivory nie jest w stanie dłużej zapanować nad ciałem. Bez zastanowienia wymierza siarczysty policzek Huksowi, czując, jak tępy ból rozlewa się po całej jej dłoni. Źrenice Armitage'a rozszerzają się, niczym u dzikiego zwierzęcia, kiedy ten z niedowierzaniem dotyka własnej twarzy, dokładnie w miejscu uderzenia.

– Dlaczego to zrobiłaś? – warczy przez zaciśnięte zęby.

I nie czekając na odpowiedź, chwyta ją nieoczekiwanie za szyję, tak, że dziewczynie odbiera dech w zapadniętej piersi.

– Robię wszystko... żeby nas chronić...

Gdy po jej policzku spływa pojedyncza, całkowicie nieproszona łza, wywołana bólem i brakiem tlenu, Armitage ciśnie jej ciałem o podłogę, tak, jakby Ivory nic nie ważyła. Ani nic nie znaczyła. Dziewczyna przez chwilę łapie ogromne hausty powietrza, próbując uspokoić intensywnie bijące serce. I czując się piekielnie upokorzona przez słowa Huksa, gwałtownie podnosi się z podłogi i bez ostrzeżenia rzuca się na niego.

Nawet nie wie, w którym momencie uderza go na tyle mocno, że rozcina skórę na jego twarzy, a cała jej dłoń natychmiast zaczyna kleić się od ciepłej, gęstej krwi. Zaślepiona wściekłością, atakuje go raz za razem, jakby za karę, że ją tak traktuje, że nie ufa jej i podważa jej słowa. Bije go tak mocno i tak intensywnie, na ile pozwala jej na to zmęczone ciało. Wkłada w to całe siły, całą pasję i energię, wszystko to, co udało jej się ocalić po zakończonym treningu.

Hux odpowiada jej tym samym. Tańczy i odskakuje niczym marionetka na sznurkach, a gdy chwila temu sprzyja, żeby zaraz później zadawać jej coraz to boleśniejsze ciosy. Zakłada jej blokadę i wykręca nadgarstek, ale nie na tyle mocno, by jej ramię wyskoczyło ze stawu, bo w tym czasie Ivory wyślizguje się z jego uścisku. Rudowłosy chłopak chroni siebie przed jej spływającymi ciosami, które odbijają się bolesnym echem w jego nerwach. Atakuje ją z kolei w najmniej oczekiwanych momentach, gdy na ułamki sekund dziewczyna zastyga w bezruchu, aby nabrać powietrza. Wtedy wymierza jej potężne kopnięcie w brzuch, chcąc odsunąć ją od siebie i tym samym kupić sobie odrobinę przewagi. Dziewczyna przelatuje prawie przez całą długość sali treningowej, uderzając plecami o ciemną, pustą ścianę. Kiedy Armitage posyła jej władcze, gniewne spojrzenie, zauważa, jak poturbowana Ivory jest.

W żaden sposób jednak nie powstrzymuje go to przed wyciągnięciem ze skórzanej kabury blastera i wycelowania jego lufy prosto w nią. Ciepłe krople krwi spływają po jego dłoniach, skapując na wypolerowaną posadzkę. Hux postępuje o kilka kroków w przód, wciąż trzymając ją na muszce.

Ivory spluwa na podłogę, szybko i sprawnie. Patrzy prosto w jego oczy, wyzywająco i odważnie, na tyle, na ile pozwala jej na to puchnąca powieka. Armitage jest w gruncie rzeczy równie pobity, co ona, jednak udaje mu się utrzymać na nogach, choć oddychanie sprawia mu niemały dyskomfort, co może oznaczać złamane żebra. Albo złamane serce. Czuje też, jak coś ciepłego spływa po jego twarzy, podbródku, skapując prosto na dotychczas czysty mundur. Błyskawicznie domyśla się, że to po prostu z powodu złamanego nosa.

– Nie zabijesz mnie. Nawet gdybyś chciał, nie potrafiłbyś się do tego zmusić – mamrocze ona, uśmiechając się słabo. Jej usta wypełnia gęsta krew, płynąca z wargi rozciętej celnym ciosem pięści jej ukochanego. – Wahasz się, tak jak zwykle. Mam rację?

✕ ✕ ✕

Armitage Hux pnie się po szczeblach kariery – a raczej idzie ku niej po trupach, nie tylko swoich wrogów – finalnie stając się generałem. Jednym z najmłodszych w historii, a już na pewno najmłodszym w szeregach Najwyższego Porządku, co prawie doprowadza Brendola Huksa do zawału. Może dlatego też starszy mężczyzna nie pojawia się na wojskowej ceremonii, gdy Najwyższy Wódz Snoke oraz wielka admirał Sloane gratulują jego synowi niebywałego awansu.

✕ ✕ ✕

Po kolejnej wspólnie odbytej symulacji w najdalszych odmętach Absolution Hux nonszalancko poprawia uniform z nowymi belkami na przedramionach. Z najdalszego zakamarka sali treningowej Ivory przygląda mu się z niesłabnącą uwagą, uważnie śledząc cały ten proces. I gdy tak siedzi, zmęczona, posiniaczona i obolała, dochodzi do jednego, ważnego wniosku.

Potwory się nie rodzą. Nie tutaj. One się zwyczajnie tworzą, niektóre niczym w fordowskiej fabryce, głównie na skutek skutecznej propagandy Najwyższego Porządku. Niektóre z kolei znacznie wolniej, jakby były rękodziełem; powoli, z biegiem czasu, z kolejnymi okrutnymi wydarzeniami, jakie przynosi życie. I podczas gdy Szturmowcy są często świetnym przykładem na prawdziwość pierwszego twierdzenia, tak Hux jest idealnym przykładem na to drugie.

Kiedy Ivory go poznała, Armitage był surowy i zahartowany przez świat niczym stal. Ale była w nim także jakaś miękkość, której jej okazywał. Gdyby nie miał w sobie czegoś dobrego, jakichś resztek poprzedniego życia, łagodności swojej matki, pamiątki zabranej z Arkanis, nigdy nie potraktowałby jej tak, jak to zrobił. Nigdy nie uczyniłby z niej kogoś bliskiego, nigdy nie pozwoliłby się jej dotknąć, kochać się z nim czy całować. Za każde wypowiedziane bez pozwolenia słowo zapewne byłaby surowo karcona. Hux jednak tego nie robi; po prostu doprowadza ją do pionu surowym głosem, gdy znajdują się pośród innych. Kiedy są sami, Armitage pozwala jej na o wiele więcej, ale wszystko ma też swoje granice, które czasem Ivory przypadkowo przekracza.

To ojciec, okrutny i sadystyczny, a także atmosfera panująca w szeregach niedobitków Imperium i nowo powstałego Najwyższego Porządku, powoli formują Huksa w tego człowieka, jakim jest teraz. Malują go od początku, temperują go i określają jego cele, jego ambicje i zamiary. Cała ta przelana przez niego krew, w imię chorych kłamstw i idei, które przecież i ona sama przez pewien czas będzie jeszcze podzielać, sprawiają, że stojący przed nią rudowłosy, młody mężczyzna staje się nieobliczalnym, przerażającym potworem, gotowym na absolutnie wszystko, byle tylko utrzymać władzę w swoich szczupłych, piegowatych dłoniach.

Tego dnia, gdy Armitage Hux zostaje generałem, coś rodzi się w jego wodnistych oczach, a szaleństwo, bezwzględność i okrutność zyskują na sile.

– Wydaje mi się, że to należy do ciebie – zauważa łagodnie Hux, wyciągając z kieszeni spodni naszyjnik z kawałkiem kości słoniowej. Podsuwa go bliżej niej. – Weź go, póki jeszcze się nie rozmyśliłem.

Z wyraźnym zaskoczeniem malującym się na samym dnie ciemnych tęczówek Ivory zabiera od niego kawałek biżuterii. Obraca go przez dwie, trzy sekundy w palcach, jakby chciała się upewnić, że to dokładnie ten sam przedmiot, który Hux jej tamtego dnia odebrał, po czym zakłada go przez głowę, chowając pod obcisłym materiałem czarnego uniformu. Chłodna faktura pamiątki z przeszłości na nowo rozbudza w niej nadzieję na ucieczkę, tak jakby tym gestem Armitage zwrócił dziewczynie jej dawne ja, rozpaczliwie snujące plany o wydostaniu się z ostrych szponów Najwyższego Porządku.

✕ ✕ ✕

– Nie ruszaj się – prosi ona chłodnym, choć nie obojętnym głosem. – To potrwa tylko chwilę.

Armitage siedzi na skraju biurka, z Ivory znajdującą się pomiędzy jego nogami. Ciemnowłosa dziewczyna przesuwa wilgotną gazą po jego twarzy, brudnej od zakrzepłej, brunatnej krwi. Ivory domyśla się, że nie należy ona do Huksa, nawet pojedyncza kropla, a do tych, na których dzisiaj rano wykonano egzekucję, na jednej z tych z planet, które w ostatnim czasie zajął Najwyższy Porządek. Ona sama w tym czasie przebywała z admirałem Brooksem, najbardziej znienawidzonym przez nią skurwysynem na pokładzie statku, i wyłącznie dzięki odpowiedniej zapłacie udało jej się opuścić miejsce jego pracy przed czasem, tak, aby móc zobaczyć się z Armitage'em i sprawdzić, czy ten jej nie potrzebuje.

Woda jest już praktycznie czerwona, gdy Ivory wrzuca do niej ostatni brudny kawałek gazy. Opiera dłonie na jego udach, przyglądając mu się przez chwilę: jego jasnej, papierowej cerze, która przez długie miesiące nie widziała pełnego słońca, jego wąskim wargom, zaciśniętym w cienką linijkę, jego wodnistym oczom, które patrzą właśnie na nią, jego rudym, lekko rozwianym włosom, które opadają na jego czoło. Starannie zapisuje jego obraz pod zmęczonymi powiekami.

– Pocałuj mnie – mówi on, dokładnie tym samym głosem, którego używa do wydawania rozkazów. – Ivory.

Mocniej zacisnąwszy dłonie na jego udach, dziewczyna pochyla się bliżej, aby wypełnić polecenie generała. W momencie, gdy ich wargi się stykają, Armitage chwyta ją mocnym szarpnięciem za kark, przyciskając jej ciało do siebie. Przywiera do niej ustami na tyle gwałtownie i agresywnie, że Ivory przez moment wydaje się, że nie może nabrać oddechu.

I wie jedno. Nienawidzi go i kocha jednocześnie. Nie może go znieść, jednocześnie nie potrafiąc bez niego żyć. Hux jest dla niej dosłownie wszystkim, jednocześnie będąc niczym. Jest dla niej wybawieniem, ale jest też dla niej prywatnym piekłem. Czymś, z czym Ivory nauczyła się funkcjonować, wciąż bojąc się o to, że pewnego dnia ta umiejętność zostanie jej odebrana.

Dlatego, kiedy pogłębia pocałunek, wie, że robi to z powodu nieokreślonych w sobie uczuć. Chce go skrzywdzić, dlatego mocniej wbija paznokcie w jego skórę, a następnie bez zastanowienia przygryza jego wargę aż do krwi. Jednocześnie jednak chce być dla niego łagodna i miękka, dać mu coś, czego ten nigdy nie miał. Dlatego też drugą dłoń układa na jego policzku i pieści jego odkrytą skórę opuszkami palców.

Pragnie być dla niego absolutnie wszystkim, jednocześnie marząc o tym, aby ten o niej zwyczajnie zapomniał.

✕ ✕ ✕

Kiedy Ivory udaje się, po wielu ciężkich próbach, powalić prawie dwumetrowe ciało generała na materac, na jej usta wypływa zawadiacki, flirciarski uśmiech. Nogami dociska ręce Armitage'a do podłogi, tak, że młody mężczyzna jest w stanie zaledwie ruszyć palcami, rozpaczliwie zaciskając je na chłodnej strukturze najnowszego modelu blastera. Dziewczyna przesuwa dłońmi po jego twarzy, stanowczo i pewnie, w ostateczności wplatając je w idealnie ułożone rude włosy; mierzwi je z czułością, tak, że parę kosmyków opada na czoło Huksa. Burzy jego spokój, jego perfekcyjne zaplanowane ja, przejmując nad nim kontrolę, co jednocześnie doprowadza go do wściekłości i podniecenia.

– Ucieknijmy razem, Armie. Tylko ty i ja.

Bladoniebieskie oczy Huksa rozszerzają się na dźwięk tego wyznania. Ivory pochyla się nad nim, tak, że Armitage praktycznie czuje jej oddech na skórze; ciepły, słodki, uzależniający. Podąża za nią wzrokiem, śledząc jej ruchy. I czekając na to, jak rozwinie się ta niewątpliwie interesująca sytuacja.

– Jak najdalej od tego popieprzonego Najwyższego Porządku – ciągnie ona miękko, delikatnie przesuwając językiem po jego dolnej wardze. Hux czuje posmak krwi w ustach, jej krwi, która pochodzi z rany, jaką sam jej zadał podczas tego treningu. A szept, jaki wydobywa się z jej gardła, brzmi niemal intymnie. – Możemy być najemnikami. Podróżować. Nikt już nie będzie nami więcej rządził. Nikt więcej już nas nie skrzywdzi.

– Czy wszystko, czym dla ciebie jestem, sprowadza się do tragedii? – cedzi Armitage przez zaciśnięte zęby. Ivory zauważa na nich ciemnoczerwone ślady. – Przestań, słyszysz? Nikt mną nie rządzi. Nikt mnie nie krzywdzi! Mogę ich zniszczyć ich. Ciebie też, doskonale o tym wiesz.

– Nie mów nic. – Dziewczyna ucisza go natychmiast, łącząc ich usta w głębokim, stanowczym pocałunku. Wie, że tkwi w całym tym  najwyższoporządkowym bagnie po uszy, dławi się szlamem, tonie w nim i wyłącznie myśl o ucieczce, myśl, która w ostatnim czasie przejmuje nad nią całkowitą kontrolę, pompuje w jej płuca resztki powietrza, jakie potrzebne są jej do przeżycia. Dokładnie tak, jak kiedyś robił to Hux. – Po prostu ucieknijmy razem, Armie.

✕ ✕ ✕

Młody, rudowłosy generał jest tak silnie zapatrzony w sylwetkę Ivory, wierząc w przeznaczenie, które doprowadziło ją na tamten statek dopiero co rodzącego się Najwyższego Porządku, że nawet nie zauważa pojedynczych zmian w jej zachowaniu.

I takim sposobem na początku jego uwadze umyka jej zamglone, nieobecne spojrzenie czy nieco wymuszone uśmiechy. Później kompletnie nie zauważa tych mechanicznych pocałunków, jakby dziewczyna oddawała je tylko z poczucia obowiązku. A na samym końcu daje się jej omamić przez słowa, puste obietnice o wieczności, która ironicznie ma potrwać jeszcze zaledwie parę miesięcy.

✕ ✕ ✕

Tego dnia innego końca świata już nie będzie.

A przynajmniej tak uważa Armitage.

Wściekłość to zbyt słabe słowo, aby opisać to, co czuje teraz Hux. Jest dosłownie wkurwiony do granic możliwości. Ivory uciekła, nie zostawiając po sobie niczego, poza łańcuszkiem z kości słoniowej; niczym pamiątkę, dowód na to, że kiedyś tutaj była. Że kiedyś istniała. Że kiedyś dzieliła z nim swoje pokręcone życie. I że miała czelność tak po prostu zniknąć, zabrać jego najpilniej skrywane sekrety. Ukradła te fragmenty jego samego, o które Armitage nawet się nie posądzał. Zabrała resztki jego człowieczeństwa, odzyskując tym samym swoje własne. Uciekła bowiem od reżimu, który ją dusił, chociaż przez wiele lat bezrefleksyjnie w niego wierzyła; ale w końcu i od tego się uwolniła.

Generał Hux gwałtownie chwyta za naszyjnik, nerwowo ściskając go w dłoni. Wpatruje się w niego, niczym zahipnotyzowany, szukając jakiejś wskazówki, informacji o tym, dlaczego dziewczyna podjęła taką, a nie inną decyzję. I jak, do diabła, udało jej się tego dokonać. Uciec z najpilniej strzeżonego statku, pełnego kamer i Szturmowców patrolujących każdy jego zakamarek. Zniknęła stąd niczym duch, zwyczajnie wyparowała, nie zostawiając po sobie absolutnie żadnych śladów. Poza tym nic nieznaczącym fragmentem kości słoniowej. Armitage ze złością ciska łańcuszkiem o ścianę niewielkiej sypialni Ivory, chociaż gdyby mógł, najchętniej rzuciłby go w serce eksplodującej gwiazdy. Przedmiot zaś z cichym brzdękiem odbija się od niej, upadając na podłogę, tuż pod nogi młodego mężczyzny.

W efekcie kolejnej fali wściekłości generał zgniata go ciężkim, wojskowym butem, tak, że nie zostaje po nim praktycznie nic. I to samo dzieje się również z jego uczuciami. Bo Hux zaczyna odczuwać pewnego rodzaju ulgę, że Ivory już nie ma. Że uwolniła go od samego siebie, że uwolniła go od niej samej. Teraz bowiem, kiedy przestało ich cokolwiek łączyć, generał może skupić się na swojej armii. Na Najwyższym Porządku. Na władzy, którą posiada. Na planach, które snuje. Na wszystkim, tylko nie na niej. I nie musi się już tak pilnować ze swoimi uczuciami, szczególnie w towarzystwie tego przeklętego Kylo Rena.

W gruncie rzeczy więc Ivory wyświadcza mu ogromną przysługę, gdy postanawia zniknąć, ale z tego mężczyzna zdaje sobie sprawę znacznie później. I nawet jeśli łamie resztki tego, co nosi w piersi, co można nazwać sercem, Armitage zaczyna być jej wdzięczny. Ostatecznie przecież cierpienie jest nieodłącznym elementem jego życia, a ból i pustka po jej odejściu, choć dokuczliwe, są przecież możliwe do zwalczenia, zduszenia, zabicia.

I Hux właśnie to ma zamiar zrobić: wygrać z przeszłością, pozwolić jej odejść. A samemu zacząć wszystko od nowa.

Bez niej.

Bez Ivory.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro