13
– Nie możecie tego robić! – krzyknęła, czując jak całe jej ciało wypełnia złość, a zarazem smutek i rozpacz. – Tam są ludzie! Całe rodziny. Mój brat! – Renee wrzasnęła tak głośno, że kilka osób odwróciło się na moment w stronę kobiety, posyłając jej współczujące spojrzenia. W tamtej chwili na nic się one zdały, potrzebna była pomoc, wsparcie.
– Powiedziałem już, że nikogo tu nie wpuszczę – warknął pracownik, na którego twarzy malowała się złość i irytacja. W głębi serca sam był przerażony tym wszystkim co się tutaj działo. Jak to możliwe, że ,,niezatapialny Titanic" właśnie szedł na dno wraz z większą częścią pasażerów uwięzionych na niższych pokładach?
– Renee – szepnął Harry, zbliżając się do ukochanej. Coraz więcej ludzi zaczęło zwracać na nich uwagę, co również oddziaływało na dziecko w ramionach mężczyzny. Viveca skuliła się, a jej drobne ręce zacisnęły na materiale koszuli Styles'a.
– Ja muszę dostać się do mojego brata! – krzyknęła ponownie Renee, ruszając w stronę wejścia, jakby kompletnie ignorując pilnującego ich.
– Stop! – wrzasnął nagle pracownik, lekko popychając kobietę do tyłu. Brunetka zatoczyła się w tył i przeniosła wzrok na mężczyznę. W jego dłoni znajdował się niewielki pistolet, którym mierzył prosto w nią. – Fakt, że jesteś kobietą mnie nie powstrzyma. Zmiataj stąd! – w tamtej chwili głos pracownika przeszył ciało Renee. Wtedy brunetka zrozumiała, że nic nie poradzi w tej sytuacji, a pozostaje jej jedynie mieć nadzieję, że Louis znajduje się gdzieś w tłumie na pokładzie.
– Kochanie. – gdyby nie silne ramię Harry'ego, które pociągnęło do jego ciało drobną kobietę, nie wiadomo co by się stało. Równie dobrze w przypływie emocji Renee mogłaby rzucić się na pracownika, co skończyłoby się jej śmiercią. Styles wolał nawet o tym nie myśleć. – Chodźmy stąd – mruknął do ucha kobiety i pociągnął ją przed siebie.
Brunetka zacisnęła jedną z dłoni na talii bruneta i skryła swoją głowę w jego boku. Jej ciało nieświadomie zaczęło drżeć, a po policzkach spływały kolejne gorzkie łzy. To nie może być prawda. To musi być jakiś straszny sen!
– Renee – szepnął Harry, oddychając z trudem. Doskonale wiedział jakie uczucia targają jego ukochaną i tak bardzo chciał jej ulżyć. – Wierzę, że Louis jest tu na pokładzie, a może już nawet w którejś z szalup – zaczął mówić, starając się brzmieć spokojnie i przekonywująco. – Twój brat jest dorosły i zaradny. Teraz musimy jedynie postarać się o uratowanie ciebie i małej – szeptał, kiedy drobna rączka dziewczynki zsunęła się z szyi mężczyzny i zaczęła gładzić włosy Renee. Tomlinson przez chwilę nie reagowała i starała się przyjąć do siebie słowa mężczyzny. Nagle odsunęła się gwałtownie i mokrymi od łez oczyma spojrzała w zielone tęczówki.
– A co z tobą? Nigdzie się bez ciebie nie ruszam. – w głosie Renee słychać było strach, zaniepokojenie, ale przede wszystkim desperackie pragnienie posiadania obok siebie Harry'ego. Jakby był jej ostoją, jedyną osobą, która sprawiała, że kobieta czuła się bezpiecznie. – Nie możesz mnie zostawić, rozum – szepnęła żałośnie, chwytając ramię bruneta i przyglądając się każdemu detalowi twarzy mężczyzny. Jakby chciała zapamiętać ją co do milimetra.
– Renee – szepnął brunet, chwytając wolną ręką jej dłoń. Styles westchnął i na chwilę przeniósł wzrok w stronę burty. Ludzie popychali się w tłumie, chcąc jak najszybciej dostać się do szalup, które mogły uratować ich życia. – Mi...chyba nie będzie wolno wejść – dodał, ponownie przenosząc wzrok na twarz ukochanej. Tak bardzo nie chciał wypowiadać tamtych słów. Raniły one nie tylko serce samej Renee, ale i jego. Żadne z nich nie mogło sobie wyobrazić, że któreś z nich zostanie tutaj na pokładzie.
– Nie możesz mi tego zrobić – odezwała się z wyrzutem w głosie. – Nie możesz, rozumiesz?! – uniosła głos, uderzając mężczyznę w ramię. W całym tym geście nie było agresywności, a jedynie wielka żałość i bezsilność. Renee nie mogła stracić i brata i ukochanego. Nie mogła.
– Ciii – szepnął przeciągle mężczyzna, przyciągając do siebie mocno brunetkę. Kobieta przez chwilę szarpała się, lecz ostatecznie poddała i cicho szlochała w ciało partnera. Harry odchylił głowę do tyłu i westchnął, gdy po jego policzkach spłynęły łzy. – Wymyślę coś. Nie zostawię cię – wyszeptał, po czym schylił się i musnął lekko usta Renee.
Nim brunetka zdążyła cokolwiek odpowiedzieć po pocałunku, Harry chwycił jej ramię i pociągnął w stronę szalup. Musieli całą trójką dostać się do nich i zająć miejsca. To było najważniejsze.
Brunet nie przejmując się rzucanymi w jego stronę wyzwiskami, przyciągnął do siebie Renee i mocno objął Vivecę. Musieli działać szybko, a przede wszystkim pewnie. To była podstawa.
Harry'emu udało się przebić przez tłum na sam przód tuż przed wejście do szalupy, przy której znajdowało się dwóch członków załogi statku. Jeden z nich spojrzał na szalupę, a następnie na Renee. Pracownik wręcz pociągnął Tomlinson w swoją stronę i szybko wpuścił ją do łódki.
– Dziecko wejdzie, ale ty nie. – usłyszał Harry, gdy już chciał wsiadać do szalupy. Renee odwróciła się gwałtownie i przerażonym wzrokiem spojrzała na ukochanego. Już miała coś krzyczeć, gdy zauważyła twardy wzrok partnera. Miał jakiś plan.
– Nie zostawię mojej córki samej – odezwał się stanowczo, a przy tym pewnie. W tamtej chwili wszystkie chwyty były dozwolone.
– Proszę ją oddać którejś z kobiet – kontynuował podirytowany pracownik.
– Nie zostawię mojej córki. Ma stany lękowe i kiedy tylko mi ją odbierzecie będzie krzyczeć i płakać. Może się udusić z płaczu. Chcecie mieć na sumieniu kolejne niewinne życie?! – brunet najwyraźniej trafił w sedno sprawy. Pracownik obrzucił go spojrzeniem pełnym pogardy, a następnie lekko pchnął w stronę szalupy.
W tamtej chwili nie było czasu na szukanie rodziców małej dziewczynki, a pozostawienie jej na pokładzie tonącego statku nie wchodziło w grę.
Harry wraz z Renee i Vivecą szybko zajęli miejsca w szalupie. Brunet posadził dziewczynkę na swoich kolanach i objął ją jednym ramieniem. Drugie było zarezerwowane dla partnerki mężczyzny. Po chwili do łódki wpadł jeden z pracowników. Tuż po tym rozpoczęło się spuszczanie szalupy w dół.
– Harry – szepnęła przerażona Renee, zaciskając dłoń na palcach mężczyzny.
Szalupa była spuszczana bardzo nierówno i często przechylała się na jedną stronę, co powodowało panikę wśród zajmujących ją osób. Nie licząc Harry'ego i pracownika statku, znajdowały się tutaj same kobiety. Ich stroje, fryzury i makijaże wskazywały na to, że są pasażerkami drugiej bądź pierwszej klasy.
Nagle lina, którą trzymano na pokładzie Titanic'a została gwałtownie puszczona, przez co szalupa przechyliła się. Niespodziewana sytuacja sprawiła, że mała Viveca pisnęła głośno i wtuliła się mocno w ciało Harry'ego. Brunet westchnął obejmując dziewczynkę, która była przerażona całą sytuacją.
W tamtym momencie Harry poczuł się jakby był ojcem tej małej istotki, a jego mózg podpowiadał mu, że musi zając się Vivecą najlepiej jak potrafi. Nie chciał być dla niej taki, jakim jego ojciec był dla niego. Nawet jeśli dziewczynka była mu kompletnie obca.
Serce Renee biło z zawrotną szybkością, a dłonie zaciskały się na ramieniu Styles'a. Czyżby mieli skończyć swoje życie próbując ratować się od utonięcia na statku?
Ostatecznie szalupa została bezpiecznie umieszczona na wodzie, co spowodowało westchnięcie z ulgą u każdego pasażera małej łódki. Harry przekazał Vivecę swojej partnerce, a sam sięgnął po jedno z wioseł, które zostało mu podane przez pracownika Titanic'a. Musieli jak najszybciej odpłynąć od statku na bezpieczną odległość.
– Nie jesteś ojcem tej małej – odezwała się nagle jedna z kobiet, siedzących naprzeciwko Renee. Viveca zadrżała w ramionach Tomlinson i wtuliła się w jej ciało. Nieznajoma pochyliła się i podniosła z ziemi koc, który następnie podała brunetce z dzieckiem. Harry oderwał wzrok od swojej ukochanej i zaskoczony spojrzał na kobietę. Jej ubiór i misternie ułożona fryzura świadczyły o tym, że była pasażerką pierwszej klasy. – Doskonale znałam matkę tej dziewczynki – westchnęła, jakby temat kobiety kojarzył jej się z czymś nieprzyjemnym.
Renee z uwagą wpatrywała się to w kobietę, to w dziecko w jej ramionach. Teraz, kiedy lekko ochłonęła zaczęła się zastanawiać jak to możliwe, że Viveca zaufała jej i Harry'emu tak szybko. Nic nie wspominała o swoich rodzicach, nie chciała ich szukać. Może to tylko ze strachu?
Harry przysłuchiwał się temu nadal poruszając wiosłami. Nagle niebo rozświetliła czerwona wystrzelona w nie raca, a po chwili do uszu wszystkich dobiegły głośne krzyki. Oczy wszystkich zwróciły się w stronę statku. Prawie jego połowa znajdowała się już pod wodą. Renee wciągnęła gwałtownie powietrze na widok tego wszystkiego, a w jej głowie pojawił się grający na statku Zayn i prawdopodobnie zamknięty na pokładzie klasy trzeciej Louis. Brunetka zacisnęła swoje powieki, pochylając głowę do przodu, a po jej policzkach spłynęły łzy. Co jeśli już nigdy więcej nie zobaczy brata? Co jeśli pracownicy nie wypuścili tych wszystkich ludzi na główny pokład? A co z Liam'em i Niall'em? Przez cały czas mieli być na pokładzie pierwszej klasy w pracy. Paradoksalnie Renee dopiero teraz zdała sobie sprawy z tego, że nie wie nic na temat dwóch brunetów.
Dziewczyna zadrżała, zwracającym tym uwagę swojego partnera. Harry tak bardzo chciał oddać komuś innemu wiosła i wspomóc swoją partnerkę. Problem polegał jednak na tym, że siedzące wokół damy w podeszłym wieku nie były chętne do pomocy młodzieńcowi.
– Boże drogi – szepnęła jedna z kobiet, przyglądając się tonącemu niezatapialnemu Titanic'owi.
– Kiedy moja pokojówka się rozchorowała, przyjęłam do pracy za nią matkę tej małej – kontynuowała nieznajoma kobieta, wpatrując się w ludzi, którzy wyskakiwali wprost do wody z burty statku. Mieli nadzieję, że pomoże im to w przeżyciu. – Dużo rozmawiałyśmy. Wiem, że ojciec dziewczynki zmarł niedługo po jej urodzeniu. – zamilkła na chwilę. – Dzisiaj...kiedy wyszłam na główny pokład... Było na nim tak wielu ludzi. – pokręciła głową, odwracając ją od widoku tonącego statku. – Nastąpiło poruszenie wśród tłumu. Okazało się, że ktoś chce skoczyć do wody. Podeszłam więc do burty i... – zamilkła, spoglądając na wtuloną w Renee Vivecę. – To była matka tej małej. Krzyczała coś, była w towarzystwie jakiegoś mężczyzny. A potem skoczyła. Było to jednak tak niefortunne, że została wciągnięta przez wodę pod statek. Chwilę potem na wodzie pojawiło się jej...wiecie – westchnęła spoglądając to na Harry'ego, to na Renee. Kobieta czuła się zobowiązana do podzielenia się tą historią z parą. W końcu na chwilę obecną byli jedynymi opiekunami dziecka.
– Czy... – zaczęła Tomlinson, jednak w obliczu całej usłyszanej historii, wszystkich wydarzeń ostatnich godzin i minut nie potrafiła sklecić zdania. – Żyją jacyś jej krewni? – szepnęła, spoglądając na chwilkę na dziewczynkę w ramionach. Viveca miała przymknięte oczka, a jej spokojny oddech świadczył o tym, że prawdopodobnie z nadmiaru wrażeń dziecko zasnęło.
– Z tego co wiem, to w Londynie żyje babka dziewczynki – odpowiedziała kobieta, przenosząc wzrok na Harry'ego. – Uratowałeś jej życie. – wskazała dziecko. – Niezwykły z ciebie człowiek. W obliczu tak wielkiego niebezpieczeństwa myślisz nie tylko o sobie.
Harry westchnął ciężko, spoglądając na swoją partnerkę. Dziewczyna tuliła drobną istotkę w swoich ramionach i naciągała na jej ramiona koc. Styles tak bardzo chciał, aby było już po wszystkim. Niestety krzyki dobiegające ze statku świadczyły, że koniec nie nadejdzie tak szybko.
*****
Ponad dwie i pół godziny po zderzeniu z górą lodową ocean wypełnił się niewielką ilością szalup oraz dryfującymi ludźmi.
Nie było już potrzeby dalszego odpływania od statku, więc Harry mógł powrócić na swoje miejsce u boku Renee. Dziewczyna oparła się o jego ramię, a mężczyzna szczelnie okrył kocem ją i małą Vivecę, która nadal spała.
Nagle uwagę wszystkich przykuł niezwykle głośny krzyk dobiegający ze statku. Wysiadło zasilanie, a tuż po tym zanurzony do połowy we wodzie Titanic przełamał się na dwie części. Towarzyszyły temu przeraźliwe okrzyki skaczących w lodowaty ocean ludzi oraz zwarcia przewodów po zanurzeniu się we wodzie.
Wydawało się, że gorzej być już nie może.
Czas biegł nieubłaganie, a o godzinie drugiej dwadzieścia nad ranem Titanic zniknął pod wodą. Wbrew pozorom fale szybko zanikły, a ocean stał się spokojny. Mimo tego, przepełniony był mnóstwem ciał ludzi, którzy już zakończyli swój żywot w wyniku hipotermii lub jeszcze walczyli o przetrwanie.
Zarówno Renee jak i Harry starali się namówić "kapitana" ich szalupy na udzielenie pomocy dryfującym w lodowatej wodzie. Mężczyzna był jednak nieugięty. Twierdził, że w przypadku podpłynięcia do umierających w oceanie, mogą oni przewrócić łódź próbując dostać się do niej. Dodatkowo silnym argumentem był pistolet, który mężczyzna miał przy sobie.
Takim oto sposobem szalupa dryfowała w sporej odległości od umierających we wodzie ludzi. Robiło się coraz zimniej, a z każdą kolejną chwilą kolejny krzyk umierał wraz ze swoim właścicielem. Po jakimś czasie zapanowała grobowa cisza, którą przerywały szybkie oddechy ludzi i ciche szlochanie zdezorientowanej Viveci. Wydawało się, że umysły Renee i Harry'ego są ze sobą połączone, gdyż każde z nich myślało o przyszłości małej dziewczynki. Nie mogli jej tak po prostu zostawić.
Niska temperatura dawała się we znaki nie tylko dryfującym w oceanie, ale i uratowanym w szalupach. Podobnie jak i ich, koców było za mało. Z tego powodu Renee przekazała swojemu partnerowi Vivecę, która usiadła na kolanach mężczyzny i skuliła się w kulkę. Natomiast sama Tomlinson okryła ich całą trójkę kocem i przytuliła się do Styles'a. Było im minimalnie cieplej.
Gdy zapanowała cisza, "kapitan" podjął decyzję o zbliżeniu się do dryfujących we wodzie ludzi. Chciano sprawdzić czy może ktoś przeżył i w konsekwencji uratować go. Harry dostał polecenie chwycenia za wiosła i powolnego prowadzenia szalupy, natomiast sam "kapitan" usiadł na najbardziej wysuniętym miejscu łódki i przyświecając lampą, rozglądał się wśród ofiar.
Renee przyciągnęła do siebie Vivecę i naciągnęła koc nie tylko na ciało dziewczynki, ale również na głowę i twarz. Pierwszym powodem była niska temperatura, a drugim widok, który był coraz makabryczniejszy.
Kiedy szalupa wpłynęła w tłum ofiar otaczały ją zamarznięte ciała. Nawet ich rzęsy czy włosy zostały pokryte drobnymi kryształkami.
Mimo nieprzyjemnego widoku Renee nie odwracała głowy. Chciała być pewna, że wśród ciał nie ma jej brata. Miała jakąś nikłą nadzieję, że Louis znajduje się cały i zdrowy w jednej z szalup, a w sąsiedniej siedzą jej pozostali przyjaciele.
Tomlinson śledziła dokładnie twarze każdego z ludzi, które oświetlało światło lampy. Wszyscy wyglądali jak zamrożone posągi. W pewnej chwili jej wzrok wyłapał niezwykle znajomą twarz.
– Czy może pan zaświecić w tamtą stronę? – spytała, wskazując kierunek. Musiała mieć pewność.
Gdy jasne światło padło na poprzednie miejsce, brunetka gwałtownie wciągnęła powietrze, a jej źrenice nienaturalnie się powiększyły.
– Harry... – szepnęła.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro