Rozdział 4 Przyjaciel w Potrzebie
Jak tylko przeszedłem przez wielkie wrota drzwi się za mną zamknęły z głuchym trzaskiem. Odwróciłem się i no cóż te wielkie wrota za nic nie da się otworzyć faktycznie jednokierunkowe wyjście. Odwróciłem się i ujrzałem coś czego w ogóle nie spodziewałem się w podziemiach. Wokół mnie roztoczył się wielki sosnowy las pełen świeżo spadłego śniegu. Nagle poczułem straszne zimno otaczające teren. Przede mną rozpościerała się droga. Cóż zgodnie ze wskazówkami... Toriel, wciąż się nie pozbierałem, po tamtych wydarzeniach. Zrobiłem krok i poczułem ból w kolanie. Szczęśliwe miałem sporo tu materiałowo do ochłody i coś mi zostało z bandaży. Wziąłem trochę śniegu i ostudziłem oparzone miejsce, potem wziąłem nieco bandaży i owinąłem wokół nogi. No to będzie musiało starczyć. Droga była dosyć długa, ale mnie nic nie powstrzyma przed dotarciem do celu, nawet ta zwalona gałąź z drzewa. Wskoczyłem na nią była dosyć duża i ciężka, mnie wystarczy mój kijek, zeskoczyłem i zrobiłem kilka kroków i nagle słyszę trzask za sobą odwracam się i widok mi zmroził krew w żyłach, gałąź złamała się jak zapałka. Coś wielkiego i ciężkiego musiało ją rozwalić. Trzeba przeć naprzód z dala od tego... Czegoś. Tak skupie się na przebywanej drodze i na lesie który się przede mną rozpościera. Moja podróż się bardzo przedłużała. Postanowiłem skorzystać ze sposobności i zrobić sobie małe obozowisko na łączce w pobliżu ścieżki. O dziwo nie było mi tam zimno. Znaczy było, ale nie tak mroźno od kiedy przekroczyłem drzwi, możliwe, że las osłaniał przed wiatrem. Postanowiłem sobie jeść pajęczego pączka, którego zakupiłem. Miałem jeszcze ciasto do wyboru, ale je postanowiłem zachować na później, zresztą w tej chwili to by mi smakowało łzami. W czasie zajadanie tego pączka (był nieco żylasty, ale zjadliwy), ujrzałem jak jakiś cień czmychnął między drzewami, albo mi się tak zdawało. Ciężko powiedzieć, bo gdy jadłem pączka przyuważyłem to kątem oka. Mózg mi kazał to zignorować, a serce kazało sprawdzić. Posłuchałem uczuć i podszedłem do drzewa, i obejrzałem się za nim. Nic nie widziałem. Może mi się zdawało, albo to był jelonek, który już dawno uciekł. Wracając na swoje "obozowisko" znów coś ujrzałem znowu coś przeszło między dwiema sosnami. To nie mógł być jeleń, bo od kiedy one chodzą na dwóch nogach. Może to było to stworzenie, które złamało tamtą gałąź. Wbrew zdrowemu rozsądkowi postanowiłem też to sprawdzić. Cóż za potwór mógłby kryć się i dybać na moją duszę. Toriel czemu nie usłuchałem cię i popełniłem ten straszny błąd, bym czymś go zajął, a potem byś przyszła, jednak nikt nie przyszedł. Serce (nie dusza) obijało mi się o klatkę piersiową, z każdym krokiem coraz mocniej i mocniej. Gdy już byłem przy drzewie powoli je obszedłem nic ne było za nim ani przed nim. Odetchnąłem głęboko może to coś sobie poszło. Ok teraz wystarczy... Nagle usłyszałem chrupanie. Konkretniej chrupanie śniegu, w trakcie gdy ktoś stawiał kroki. Chyba pora natychmiast wracać na szlak. Szybko polazłem na drogę, stawiałem nogi przed siebie i też wydawałem te dźwięki.
Ufff może to moja wyobraźnia - pomyślałem, gdy jednak przystanąłem by zawiązać but, znów słyszałem chrupanie śniegu - to niestety nie moje nogi, lepiej będzie jak pójdę marszo - biegiem
Przyspieszyłem kroku, co nie było problemem, widocznie pączek mnie wystarczająco wzmocnił. Niestety wciąż słyszałem chrupanie za sobą. Marszobieg szybszy może pomoże? Nic z tego słyszałem jak to coś się zbliżało, bliżej i bliżej. Chrupnięcia były coraz donośniejsze. Ok, to może truchtem, truchtem na pewno... To coś się nie poddawało. No to pięknie, nie jest dobrze. To może biegiem! Biegiem bieganie to zdrowie, a dla stwora też miła przebieżka, ścigało to mnie. Nie widziałem co to i nie zamierzałem się odwracać, by nie upaść jak w horrorach by stać si kolejną ofiara potwora. Biegłem i biegłem słysząc mego prześladowcę za mną. Biegłem i biegłem uważając by się nie poślizgnąć. Dobiegłem do mostu, który przechodził nad rzeką. I tu pojawił się problem, którego nie przewidziałem na środku mostu ktoś wybudował zamknięte bramkę z drewnianych krat. No to koniec nie przejdę przez to. Skończę niedługo po wyjściu z opieki no ładnie, chyba jednak nie pokazałem jak mogę tu przetrwać. Stanąłem z przerażenia słysząc kroki, które były coraz bliżej i bliżej. Chrup, chrup. Chrupanie śniegu były głośniejsze, aż w końcu stanął za mną. Zgadłem bo czułem jego obecność no i odgłosy z najgorszego koszmaru przestały mnie męczyć. Wtedy usłyszałem stwora, miał przyduszony i niski głos odezwał się w te słowa
- Człowieku... Nie wiesz jak powitać nowego kumpla? Odwróć się. I uściśnij mi dłoń...
Wciąż stałem przerażony i sparaliżowany. Czy aby na pewno chce to zrobić. Zaszedłem tak daleko no to chociaż odejdę z godnością i odwagę. Odwróciłem się powoli i ujrzałem mego prześladowcę. O dziwo cały stał w cieniu wiec ciężko go opisać. Wiedziałem jedno był mego wzrostu. Tak jak mówił wyciągnął przede mną dłoń. Póki co wszystko dobrze, serce biło o klatę piersiową, ale nie biło na rozpoczęcie walki. Chyba w porządku. No dobra uściśnijmy mu dłoń i miejmy to za sobą. I jak tylko chwyciłem rękę usłyszałem dźwięk... Cofnijcie się, będę się ciąć gofrem!?! Co jest nagle jakby światło wpadło do środka i zobaczyłem komu ściskam dłoń stał przy mnie szkielet. Czaszka ukazywała gromki uśmiech, który rozszerzał się w trakcie jak dźwięk się rozchodził. Miał na sobie biały t- shirt z wystającymi żebrami, niebieską kurtkę z futrzanym zdjętym kapturem, Krótkie czarne spodnie z białymi pasami po bokach i niebiesko szare tenisówki bez sznurówek. Ja wciąż zdumiony widokiem, dźwiękiem i sytuacją mailem głupią minę. W końcu gdy dźwięk dobiegł końca szkielet się odezwał tym razem normalnym niskim barytonem
- Hehehehehehe, stary numer z poduszką w ręce - tu wyciągnął kościaną rękę i pokazał różową poduszkę na jego kościach palców i dodał po chwili - to zawsze śmieszne
- Ki. Ki. Kim jesteś? - powiedziałem wciąż zmieszany tą sytuacją, choć trzeba przyznać całkiem niezły żart.... Lub recepturę na zawał serca.
- Ja, jestem Sans. Szkielet Sans. A ty zapewne jesteś człowiekiem?
- T. t. Tak. Mam na imię...
- Hehehe to dosyć zabawna sytuacja.
- Jak to? - Tym razem powiedziałem ze spokojem, już zaznajamiając się z sytuacją.
- Wiesz właściwie powinienem teraz być na warcie i szukać ludzi. Ale...
- Ale? - spytałem
- No wiesz... - kontynuował swą wypowiedź - ... szczerze nie obchodzi mnie czy kogokolwiek złapie.
-No to mam szczęście - powiedziałem z ulgą - Może nie będzie tak źle jak mi mówiono, choć sumienie wciąż będzie mnie gryzło, ale przynajmniej poznałem kogoś kto jest przyjaźnie nastawiony w tym świecie. - pomyślałem
- Mój brat natomiast, Papyrus to ma na tym punkcie świra.
- No to mam szczęście - powtórzyłem tym razem z wielkim zawodem.
- Skoro o nim mowa to chyba właśnie on.
- Gdzie? O nie! Co teraz? - zacząłem panikować już sobie wyobrażałem jak on mnie tłucze i zawlecze do króla, który mi wyrwie dusze i wykorzysta do swych złych celów i tak się zakończy moja podróż
- Spoko mam pomysł. - odrzekł spokojnym głosem Sans - Przejdź przez te kratowe coś.
- Że niby co?
- Tak przejdź PRZEZ nie.
- Nie jest zamknięte?
- Są, ale mój brat zrobił za duże odstępy krat, by kogokolwiek zatrzymały.
I gdy zakończył zdanie przeprawiliśmy się przez most i między kratami. Faktycznie były zbyt szerokie nawet nie musiałem się przez nie specjalnie przeciskać i przeszedłem przez nie bokiem bez najmniejszego oporu. Gdy znaleźliśmy się na drugiej stronie. Widziałem kolejne pole między gęstymi drzewami. Na tym polu była lampa i jakaś stacyjka dla strażnika, jednak nie miałem czasu na odkrywanie tego miejsca ans zawołał:
- Szybko! Za tą dogodnie ukształtowaną lampą.
Zdziwiłem się nieco, że lampa miała kształt mojego profilu, nie narzekałem jednak się schowałem tuż za nią. I w samą porę, słyszałem już kroki kolejnego stwora. Niestety nie moglem go zobaczyć, bo balem się, że wyjdę poza swoją dogodną pozycją.
- Co tam brachu? - spytał spokojnie brat. W odpowiedzi usłyszałem wyższy głos mówiący wyraźnie z irytacją
- Wiesz co jest TAM brachu? Minęło 8 dni, a Ty. Wciąż. Nie. Skalibrowałeś. Swoich. Zagadek. Po prostu stoisz poza swoim stanowiskiem! Co ty w ogóle robisz?!
- Gapię się na tę lampę. Jest naprawdę spoko. Chcesz popatrzeć?
Na dźwięk tego zadygotałem co już chce mnie wsypać, na szczęście Papyrus odebrał to inaczej i zakrzyknął tupiąc nogą o śnieg
- Nie!! Nie mam na to czasu!! Co jeżeli człowiek będzie tędy przechodził!?! Chce być gotowy!!! Ja będę tym który tego dokona! Musze być tym który tego dokona!!! Ja złapie Człowieka! Wtedy ja - przerwał swe tupanie i rzekł z wielką dumą - Wielki Papyrus dostane to na co zawsze zasługiwałem. Respekt. Rozpoznanie. W końcu będę mógł dołączyć do Królewskiej Gwardii! Ludzie będą mnie pytać by być moimi, "Przyjaciółmi". - westchnął z wielką ulgą i dodał - Będę kąpał się w ich adoracji każdego ranka.
- Hmmm. - odparł Sans - Może ta lampa ci pomoże.
Niemal nie padłem ze śmiechu, ale udało mi się zachować spokój i wciąż dzielnie stałem z profilu.
- Sans!! - zakrzyknął brat - Wcale nie pomagasz!! Ty leniuchu!! Jedyne co robisz to siedzisz i zbijasz bąki! Z każdym dniem stajesz się coraz leniwszy.
- Hej uspokój się. - odpowiedział jego brat wciąż ze spokojem - Dzisiaj zrobiłem tonę roboty. Szkiele tonę ;D - uśmiechnął się odwrócił się w moją stronę i mrugnął ze swym uśmiechem dodać - Hej! - brakowało tylko perkusji jak w występach komików.
- Sans!! - krzyknął bardziej zdenerwowany Papyrus.
- Oj no weź. Uśmiechasz się.
- Tak uśmiecham się i nienawidzę tego! - po chwili ciężko westchnął i dodał ze zrezygnowaniem - Dlaczego ktoś tak wspaniały jak ja musi się aż tak napracować by dostać trochę uznania.
Aż mi się zrobiło go trochę szkoda.
- Wow, brzmi jakbyś naprawdę ciężko na tym harujesz - odpowiedział zatroskany Sans i dodał - aż do kości.
Znów zabrakło perkusji
- Ech! - Tupnął nogą w śnieg i powiedział z lekką irytacją - Ja wrócę do swoich zagadek. Co to twojej pracy, przyłóż się, albo zostaniesz przez nią przy - gnacony! Nyehehehehehehehe. - i poszedł w przeciwną stronę, jednak po chwili wrócił i dodał - Heh. - i tym razem poszedł na dobre wyjrzawszy lampy by go ujrzeć i widziałem Wysokiego szkieleta, z dłuższą żuchwą, mający na sobie biały strój ochronny, czerwone rękawice, pomarańczowe buty i pomarańczowy szal, który powiewał mu na wietrze wyglądał na tego starszego zacząłem się zastanawiać czemu.. jednak moje myśli przerwał Sans mówiąc
- Ok możesz już wyjść. Lepiej się zabieraj, bo może wrócić. A jeżeli tak zrobi będziesz musiał znów wysłuchać moich przezabawnych żartów.
Spokojnie poszedłem i wydaje mi się, że Papyrus wyszedł na dobre. moglem się nieco rozejrzeć na stanowisku Sansa. Był to jakby bardziej stragan z dachem pełnym śniegu, a na stole było pełno plam po ketchupie i musztardy, mógłby otworzyć stragan z Hot - dogami. ok skoro to z głowy to pora iść dalej. Ta dogodnie ukształtowana lampa napełniła mnie determinacją by ruszyć dalej. Nim jednak to zrobiłem Sans jeszcze się do mnie odezwał
- Poczekaj. Właściwie to... - zaczął te słowy, a ja odwróciłem się do niego i spytałem uprzejmie
- Czego chcesz?
. Nie chcę ci zawracać głowy,
- Właściwie to już to zrobiłeś, nie szkodzi
- ...ale - podjął dalej temat -... Czy mógłbyś wyświadczyć mi przysługę? Tak sobie myślałem, mój brat ma ostatnio doła.
- Zauważyłem
- Nigdy wcześniej nie widział człowieka, a gdy cię zobaczy może to poprawi mu humor.
- No nie jestem pewien, strasznie chce mnie złapać i boje się , że może mnie złapać i potem nie wiem co może się stać
- Nie martw się nie jest niebezpieczny. Nawet jak bardzo się stara. Z góry dzięki, będę tuż przed tobą. - i powiedział idąc w zupełnie przeciwną stronę.
Szedłem dalej aż trafiłem na rozdroże jedne idące na górę, drugie w bok. Nim podjąłem decyzje pomyślałem nad przysługą Sansa. Faktycznie Papyrus wydawał się zdołowany Całą tą sytuacją. Mógłbym mu pomóc. Może to jest szansa od losu by moje sumienie odnalazło spokój. Sprawie dobry uczynek za swój zły uczynek. Niech będzie dam szanse. Lecz wpierw zdecyduje się gdzie mam się tym razem skierować. na północ czy dalej na wschód. Wpierw zerknę na północ, jednak gdy podjąłem kilka kroków ktoś na mnie naskoczył. No tak miałem przyjaźnie nastawione potwory to teraz pora na wrogie Tym razem wraz z wyskoczono czerwoną duszą wyskoczył Olbrzymi płatek śniegu. Był cały biały ukształtowany na kształt gwiazdy. Miał wielki dziób z wirującymi kwadratowymi zębami. Ciężko oddychał patrząc na mnie w dziwny sposób nim mnie zaatakował powiedział coś w stylu
- Pora na chłodne powitanie
Nim cokolwiek powiedziałem zaatakował z jego ostro zakończonych krawędzi wystrzelił grad w kształcie półksiężyca. Zaatakował z lewej zrobiłem uskok w prawo, potem druga strona i uskok w drugą. Pora na mój ruch, chciałem zaatakować, ale chwile pomyślałem, zaraz czy to nie jest tak jak ostatnio, czy nie zrobię złego uczynku atakując go? Zatrzymałem się mając kij w ręce nie wiedziałem co zrobić. Śnieżny płatek wykorzystał to i powiedział
- Dosyć rozgrzewki.
Czemu on mówi takie docinki, dotarłem do krainy lodu i docinków. Nim jednak zdążyłem pomyśleć jak zareagować. Znów zaatakował uniósł swe ostre krawędzie i nagle za drzew, które mnie otoczyły unosiły się śnieżki i zaczęły lecieć w moją stronę. Odskoczyłem do tyłu, jednak nie zauważyłem jak śnieżki wyrosły także za mną i dostałem dosyć mocnym odłamkiem w potylicę i wylądowałem twarzą w śniegu.
- Przynajmniej masz trochę lodu na tą ranę.
O nie uniki to jedno, chciałem już dać inny docinek lodowy, ale ciężko było zachować zimną krew przy dręczącym mnie atakami fizycznymi i psychicznie opłatkiem śniegu. Szybko się podniosłem i nim cokolwiek powiedziałem trzasnąłem go płatkiem, przez co się rozpadł i opadł na ziemie zasypując ścieżkę , którą miałem zmierzać. Przede mną rozciąga się szeroka i wartka rzeka.
- Cóż tędy na bank nie przejdę... A to co? - pomyślałem gdy ujrzałem jakaś ustawioną wędkę, którą ktoś wbił w śnieg i zarzucił żyłkę do wody. Zaciekawiony postanowiłem zwinąć żyłkę., gdy mi się udało całą wciągnąć, a trochę to trwało. Okazało się, że nawet przepłynie przez lodowatą rzekę też nie wchodził w grę. Jednak to nie jest ważne, ważne było co znalazło się na haczyku. Było na nim zdjęcie jakiegoś pryszczatego kaczkowatego(?) potwora, a na odwrocie nr telefonu i napis, jak jesteś samotna/y to zadzwoń. Postanowiłem nie dzwonić... ZA ŻADNE SKARBY ŚWIATA! Zarzuciłem znowu kartkę. i się wróciłem do rozdroża i postanowiłem ruszyć w drugą opcję. Zaszedłem dróżka i nie zrobiłem dwóch kroków i zobaczyłem Sansa i Papyrusa. Tym razem moglem mu się lepiej przyjrzeć. Sans dosięgał mu do pasa, więc ja zapewne też tam sięgnę. Maił na sobie biały pancerz z czarnym wymazanym orderem po lewej stronie. Nas sobie maił też pancerne niebieskie majtki zasłaniające jego miednicę. Pomarańczowy szalik powiewał mu jak peleryna. Widać było, że byli zajęci rozmową usłyszałem jedynie urywkę jak Papyrus mówił
- ..., więc tak jak mówiłem o Undyne. - w tym momencie podszedłem do wielkiego głazu pokrytego śniegiem, chciałem dać znać Sansowi czy mogę wyjść, jednak nic z tego nie wyszło, bo nadepnąłem na gałązkę nim zdążyłem się schować. Po usłyszeniu trzasku Szkieleto - bracia spojrzeli w moją stronę
- No trudno teraz to muszę się ukazać - Wyszedłem i oparłem się ręką o kamień. Papyrus na mnie spojrzał i niemal mu żuchwa nie spadła. Nie mniej wisiała mu patrzył to na mnie to na brata, który też wymieniał wzrok to na mnie to na swego brata. Zmieniali się tak klikam razy. Po którymś razem odwrócili się do mnie tyłem i usłyszałem jak większy z nich mówi:
- O mój boże Sans czy to widziałeś?! Czy to jest człowiek?
Obrócili się 180 stopni spojrzeli na mnie i Sans powiedział
- Właściwie to to jest kamień
Zgłupiałem w tym momencie - Serio?
- Och
- Ej a co to stoi przed Kamieniem?
Niemal nie poślizgnąłem się próbując powstrzymać śmiech
- O mój boże! To..
Wtedy Papyrus schylił się i głośno szepnął do Sansa
- To jest człowiek?
- tak - odszepnął Sans
- O MÓJ BOŻE! To człowiek! Wiesz co to oznacza. Undyne zrobię ze mnie.... Ja będę taki. Popularny. Popularny! POOOOOPULRANY! Nie do wiary - niesamowicie się cieszył i skakał z radości wokół potem jak tak chwile po kasłał spojrzał na mnie odchrząknął i rzekł do mnie poważnie - Człowieku! Nie przejdziesz przez ten teren! Ja wielki Papyrus cie powstrzymam!!! Potem cię złapie!!! Potem zostaniesz dostarczony do stolicy. A potem, a potem...
- A potem? - spytałem
- A potem nie wiem co będzie potem. W każdym razie, podejdź. O ile się odważysz. - potem się odwrócił poszedł jak najdalej na odchodne dając - Nyehehehehehe
- No - powiedział Sans, który pozostał na swoim miejscu - dobrze poszło. Nie martw się młody, będę cię miał na oczodole.- Przymknął jedno ze wspomnianych oczodół puszczając mi oczko i po tych słowach poszedł za swym bratem.
Ok, czas rozpocząć pierwsze dobre uczynki w tej krainie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro