Sans #4
Miałam poranny trening (zaleciało rybą czyt. Undyne) na, którym ubrana byłam w jasno szarą koszulkę i długie czarne spodnie. Wróciłam do domu i przebrałam spodnie na te co leżały na ziemi(były krótkie i czarne).
O 16 wychodzę, by spotkać się z koleżanką(chodzi o Dominikę), a że było dość zimno to chwyciłam niebieską bluzę, która wisiała na łóżku.
Ja: Hej !
Koleżanka: Hej... Czyżby kosplej Sansa?
Ja: Um... Faktycznie! nawet nie zauważyłam, bo to przez przypadek.
Koleżanka: Ty chyba naprawdę jesteś Sansem.
Ja: Tia... On i jego żarty...
Koleżanka: Proszę nie !
Ja: Wrosły we mnie aż do kości !
Koleżanka: Ugh... Mogłam się tego spodziewać.
>------------------------<
Nie wiem, czy kogoś to interesuje, ale to 69 (tu wstaw lenny face) rozdział.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro