Rozdział 2 Historia góry bez powrotu
Zgodnie z zapowiedzią Grega, jak tylko wszyscy wstali po głośniej pobudce, dźwięków patelni i garnków mistrza. Wszyscy tuż po porannym ogarnięciu i zjedzeniu śniadania naturalnie zrobione przez wielkiego mistrza (jak się okazało jest także Wielkim mistrzem miecza i kuchni. Choć jedyną rzeczą jaką zapakował były parówki). Wszyscy złożyli namioty, zwinęli śpiwory schowali je do juków. Następnie włożyli na zaprzężone konie ciągnący wóz. Jedne z zadań tego bractwa to wożenie tak jak kiedyś szło się na wojnę taki jakby obóz przetrwania w średniowiecznym stylu. Szli pieszo ze swym sprzętem ewentualnie używali wozów do wożenia cięższych ładunków. Ta podróż miała zahartować ducha i zacieśnić więzy z innymi, mimo zmęczenia mieli przeć naprzód
- Tylko czemu pieszo? - marudził Tomek
- Zupełnie jak rycerze idący na krucjatę – odparł Greg
- Tyle, że oni jeździli konno.
Mimo marudzeń każdy w czasie wędrówki a to gadał, prześmiewał innych. Poza Pablem, który stał nieco z tyłu przysłuchując się tym wszystkim. Głównym tematem rozmów były mistrzostwa, jak to każdy zastosuje, swoją technikę, którą dopracowywali, a to strategię. Jednak najważniejszym tematem rozmów było miasteczko, do którego mieli zajechać. Ich pierwszy i ostatni styk z „Współczesną" cywilizacją. Tam ostatni raz będą mogli spokojnie wypocząć i po raz ostatni przed turniejem kupić coś normalnego to jedzenia, a nie tylko jajka i kiełbaski, które szczerze nieważne jak przyrządzone mogły się przejeść (nawet urządzone przez Wlk. Mistrza). Pablo usłyszał wiele o tym mieście. Podobno to bardzo stare miasto, które wiele przeżyło. Choć sama miała tylko dwie rzeczy do zaoferowania. Jednym z nich sławna czy też niesławna góra Ebott, o której wiele legend krąży. Druga to pewne ruiny zamku, który bronił miasto przed atakiem najeźdźców w czasie wojen. Teraz to zwykłe ruiny i tylko zapaleni historycy je zwiedzali. Mawia się, że ten zamek był rozbudowywany od najdawniejszych czasów. Równie stara, co góra. Dojechali do niej w południe. Miasto nie było ogromnych rozmiarów bardziej taka rozbudowana wieś z kilkoma domostwami ustawionymi na krzyż i jednym wielkim Pensjonatem stojący w centrum miasta przy polu złotych kwiatów i postawionym na nim drewnianym nagrobkiem bez imienia tylko z jakaś 20XX. Dziwnie to wyglądało Pablo się zastanawiał czy na pewno data dotyczyła tego wieku, drewno nie wyglądało na nowe I czemu coś takiego stało na środku pola. Jego dumania zostały przerwane przez glos Mistrza, który mówił byśmy zebrali najpotrzebniejsze rzeczy z wozu i poczekali w wielkim holu pensjonatu, on znajdzie jakby miejsce „parkingowe" dla wozu.
- Nie rozumiem, nie lepiej stajnie? – spytał Pablo
- Ech te twoje dowcipy – odparł na odchodne Mistrz
- Jaki dowcip? – spytał się Pablo
Nie zyskał odpowiedzi. Pablo jak się okazuje nie miał wyrachowanego poczucia humoru i nie umiał odróżnić Sarkazmu nawet gdyby rzuciła mu się na twarz czy cokolwiek innego jakkolwiek to nazwać. Sam nie wiedział. Skierował wraz z resztą 20 osobowej grupy to Pensjonatu oczywiście w klimacie średniowiecznej karczmy z wielkim elektrycznym kominem imitującym ognisko wewnątrz budynku. Drewniane stoły, krzesła i barki. Jedyne co dawało powiew obecnych czasów to lobby. Nikt zbytnio nie zwracał uwagę na grupę. Niby czemu wiedzieli dobrze, czemu ludzie tu przybywają. Jedne z niewielu miejsc zarabiających na turystyce.
- Niesamowity klimat, co? – powiedział Pablo do reszty. Licząc, że ktokolwiek odpowie
- Tak całkiem ładnie – podjął temat Tomek.
- Aż można się wczuć w tamte czasy, zadbali o szczegóły, a takie rzeczy mi odpowiadają.
- Wiem jak przykuwasz wagę na takie rzeczy, choć mógłbyś je użyć w treningach. Albo choćby na poprawienie szczegółów swego charakteru. – odparła trzecia osoba. Był to kolejny z członków ekipy. Był nim Kacper, blondwłosy, bogacki w ekipie. Jako jedyny miał w grupie płytową zbroję, ponieważ mógł sobie na nią pozwolić. Przez co uważał się lepszy od innych
- Oj bo zaraz ci pokaże jak o nie dbam! – krzyknął Pablo sięgając po buławę
Tutaj Tomek wkroczył i chwycił broń – weź nie warto, chcesz by cię wyrzucili, przez głupie przepychanki słowne?
- Puść - szarpnął rękę Pablo, wyrywając się z uścisku. Tomek znów chciał ją chwycić, jednak zauważył, że się uspokoił i nie chwycił broni. – Kiedyś może się napotkamy na treningu i wtedy ci pokaże co umiem.
- Byś się postarał wpierw o lepszą broń bo NIC nie ruszy tego pancerza. A na pewno nie tą piąstkową maczuga jaskiniowca.
- Hej, hej spokój tam! – zakrzyknął Mistrz – pamiętajmy wspieramy się, a nie wykłócamy. Zostawcie nieco gniewu na wroga. A póki co macie tu klucze do pokoi zbierzcie się w pary zostawcie sów sprzęt na górze i wróćcie tu, na Dwie ostatnie przed turniejowe uczty.
- W końcu coś innego niż jajka i kiełbasy – odparł Pablo
- Ta nawet je miewam ich dość, mimo dobrych zdolności gotowania
Po tych słowach każdy dobrał się w pary. Szczęśliwie Pablo dobrał się z Tomkiem, a na nieszczęście Evan miał pokój obok i przez cienkie ściany słychać było jak się przechwalał. Pokoje były piętro wyżej pokoje niezbyt duże. Wystarczające na dwa drewniane łózka z białymi prześcieradłami. I stołem pośrodku, ledwo było miejsce na swoje torby. Wszystko rozświetlały dwie małe lampki na bokach pokoju w nocy i małe kwadratowe okno za dnia. Po tym jak się zakwaterowali. Zeszli na dół na posiłek. A po skończonych zupach i daniach głównych pozwiedzali miasteczko. Jak łatwo zgadnąć Pablo strasznie chciał wyjść na dwór. Zabrał ze sobą Toma i poszli przejść się i by trochę poćwiczyć. Bo szczerze mówiąc poza górą i ruinami, to w zabitej dechami wiosce nie było ni9c co przykuło by ich uwagę. Zresztą Mistrz kazał ćwiczyć przy każdej okazji, więc tak też zrobili. Jak tylko jednak przekroczyli próg miasta. Zatrzymał ich pewien Facet. Był to wysoki i szczupły mężczyzna ubrany w czarny płaszcz.
- A wy – powiedział ochrypłym głosem mężczyzn, po chwili odchrząknął i nie było zbytniej poprawy w nikim tonie mężczyzny – młodzi dokąd to się niby wybieracie?
- W pobliżu... - zaczął Pablo
- ... Miejsca, którego nie powinno cię obchodzić! – wszedł w słowo Tomek, odwrócił się napięcie i szepnął do Pabla – durniu nie gadaj nieznajomymi. Nic dobrego nie może z tego wyniknąć. Z tobą, to rzadko, ktokolwiek by się dogadał. Nie pomyślałeś o tym?
- Widzę, że... - odparł niewzruszony podejrzliwością chłopców – zmierzacie w stronie zakazanej góry.
- Jak to zakazanej?! – spytali jednocześnie
- Dobrze wam radzę nie zapuszczajcie się w góry Ebott, zwanej zakazaną górą. Krążą wokół niej wiele legend i niewyjaśnionych zagadek. Kto wie jakie zło się tam czai
- Jakie zło? – spytał Pablo mimo głośnych protestów Tomka, który domyślał się jak to się skończy
- Spokojnie chłopcy, ja tylko służę wam pomocną radą. Otóż ta góra kryję legendę. Kiedyś dawno temu przedtem jak żyliście wy czy wasi rodzice, ba czy wasi prapradziadkowie. Na ziemi żyły Dwie rasy. Ludzie i potwory. Straszne potwory złaknione naszej krwi i mocy jaka posiadaliśmy w tamtym czasie wypowiedziały nam wojnę. Potwory były bezlitosne i atakowały w przeważającej liczbie, były złe, wielkie i silne. Z trudem nam udawało powstrzymać, aż w końcu udało nam się ich pokonać. Po wygraniu bitwy przegnaliśmy wszystkie potwory do korzeni góry Ebott i zamknęliśmy je tam na zawsze.
- Skoro je zamknęliście – zaczął niepewnie Tomek – to chyba Happy end?
- Niezupełnie, otóż nie udało się dosłownie wszystkie potwory tam przegnać. Myślisz, że to tak łatwo, zapędzić te wszystkie potwory w jedno miejsce? Zapewne jedno lub parę z nich się wyrwało i czmychnęło do lasu. Wieśniacy potwierdziły nawet , że kiedyś jakiś potwór zaatakował dziecko. I gdyby go nie przegoniły doszło by do kolejnej tragedii.
- I pan wierzy tym głupotom – odparł Tomek – I zapewne chcesz nas tylko nastraszyć byśmy nie przeszkadzali. Na pewno jakbyśmy coś tam napotkali to nic się nie stanie
- Nie musicie mi wierzyć w potwory, ale jedno jest pewne zastawiliśmy las pułapkami na niedźwiedzie byśmy mogli go w końcu spytać i głupio by było byście wpadli w jakaś
- O to to pan nie musi się martwić – odparł Pablo – Ale jedno mnie zastanawia. Czemu pan to wierzy i czemu nas pan informuje?
- Poza ostrzeżeniem przed pułapkami, no chce byście byli potem świadkami jak moja grupa łapie tego potwora i mamy za dużo dowodów by zanegować je. Zapamiętajcie me imię Dr. Anderws. Naprawdę dobrze radze jak nie potwory to pułapki...
I tych słowach poszedł w sobie znanym kierunku w pobliżu góry
- To co idziemy? – spytał Pablo – chyba, że boisz...
- Weź przestań po to byś mnie wpakował w swoje gonitwy za wyobraźnią z dzieciństwa tylko dlatego, że jakiś Doktorek to zalecił.
- Dałbyś mi dokończyć panie kolego... Chyba, że boisz się pułapek. Jak tak to nie masz co. Umiem znajdować pułapki i je rozbrajać, więc tego nie musisz się bać.
- Skąd wiesz jak je rozbrajać?
- W czasie tych moich słynnych gonitwach za wyobraźnią raz mi ręka ugrzęzła w pułapce na kojoty, szczęśliwie leśnik mi ją wyciągnął i obyło się bez złamań. Usłyszałem potem na lekcjach z leśniczym i na programach przyrodniczych jak takie pułapki można znaleźć i rozbroić. Kilka razy mi to uratowało skórę i kończyny. Szczęśliwe te pułapki są podobne więc nie musisz się bać, że coś stracisz
- No w końcu powiedziałeś cos przydatnego i wartego uwagi. – powiedział Tomek kierując się stronę lasu szukając polany do walki, Pablo szedł tuż z nim i po chwili dodał
- Raz nawet po tym jak miałem ten pierwszy kontakt ze stworzeniem
- Powiedziałem za szybko...
- Tego dnia gdy...
- Dość! Słuchaj wystarczyło mi, że ten niby profesorek
- Doktor
- NIEWAŻNE! Wpakował tamte bzdury o jakiś potworach co to niby kiedyś były. To tylko mit, Urbańska legenda, plotka, bujda. Nieważne czy to co sobie ubzdurałeś jako dzieciak
- Kiedy niczego nie ubzdurałem sobie. Pobiegłem nieco dalej od rodziców i zobaczyłem jakaś starą opuszczoną chatkę głęboko w lesie na wzgórzu, zazwyczaj się tam chowałem by postraszyć rodziców.
- No kolejny dowód na to jak to kochasz swoich rodziców – powiedział nieco znudzonym tonem Tomek.
- I nim tam doszedłem ujrzałem jak cos stoi przed drzwiami przyczajone niczym jakiś tygrys. Co było dla mnie dziwne, bo przecież one żyją w lesie deszczowym, a nie w lesie iglastym.
- Mówiłem ci już to kilka razy i powtórzę nie ma i nie będzie żadnych niby potworów. Byłeś po prostu młody i sobie to wyolbrzymiłeś w swojej wyobraźni jako dzieciak, bo bałeś się, ze oddaliłeś się rodziców. Weź lepiej przestań gadać o nieistniejących rzeczach i skup się na istotnej rzeczy. Czyli szukaj jakiegoś dobrego miejsca do ćwiczeń.
Szli tak przez jakieś pół godziny i w końcu coś znaleźli odpowiednią polankę u podnóża góry w pobliskim pagórku.
- To ja stanę tam... – powiedział Tomek i nim zrobił dwa korki Pablo chwycił go za koszulkę i pociągnął do siebie
- Co jest! – spytał wkurzony.
Tu Pablo jedynie pokazał mu rękę w geście zatrzymania się. Wziął kij z ziemi i stuknął o ziemię dokąd zmierzał Tomek. Gdy tylko dotknął ziemi ziemia podskoczyła i ukazała się żelazny mechanizm pułapki i to dosyć sporej pułapki na niedźwiedzie
- Łoo, jestem winien ci podziękowania
- Nie dziękuj jeszcze nim ruszymy do ćwiczeń musimy oczyścić to pole do naszego starcia. Gdy tak Pablo skanował pole szukając pułapek w końcu spuentował
- Co się dzieje?
- Nigdy nie widziałem by ktoś tak metodycznie ustawiał pułapki, Ten Dr Andrews i cala jego ekipa jest bardzo dokładna. Ale widzę, że niektóre sektory są gęste od pułapkę inne mniej. Pewnie myśli, że zmyli to jakieś stworzenia. Myślę, że nim cokolwiek zrobimy powinniśmy wszystkie usunąć. Nie chce z powodu jakiegoś głupiego polowania jakieś zwierzę ucierpiało...
W tym momencie był zmuszony przerwać. A raczej został zmuszony przerwać. Nieboskłon przeszył nagle głośny i donośny ryk. Był tak głośny, że wystraszył wszystkie ptaki z drzew zasłaniając przez chwile cały teren chmarą jaką się poruszały. Ryk niósł się jeszcze chwile echem tuż po tym jak odleciały. Po chwili ryk zaczynał zanikać i otoczyła ich cisza. Pablo aż zastygł gdy to usłyszał chwile tak stał i po chwili powiedział
- Ciekawe co to mogło być, powinniśmy to chyba sprawdzić i uratować, jak to nie zwierzę to może w końcu mi uwierzysz, że... - odwrócił się w stronę miejsca gdzie Tomek stał jednak jedyne co zauważył to porzucony plecak i plecy kolegi, który znikał za lasem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro