Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział Dziewiąty

Tydzień minął mi w mgnieniu oka. W jego trakcie nie zmieniło się nic oprócz tego, że moje myśli coraz bardziej wkraczały na zakazany dla mnie teren. Miejsce to, w czeluściach mojego umysłu nazwane było krótko i zwięźle. On. Przystojny i inteligentny nauczyciel na myśl, o którym w moich uszach huczało, jakby przyłożono mi do ucha szkolny dzwonek.

Dni zlewały się w jedno. Szkoła i nauka. Po wakacjach nie został już nawet ślad, a nauczyciele zrzucali na nasze barki coraz więcej materiału i nie interesowało ich to, że nie zawsze jesteśmy w stanie ze wszystkim sobie poradzić.

- Rozumiem, że piątek się wam udziela – powiedziała nauczycielka historii z uśmiechem, stając przed tablicą. – Ale musicie wytrzymać jeszcze lekcję. Jednak jeśli was to pocieszy mam dla was dobre wieści.

Oho – skwitowałam w myślach – dobre wieści w ustach nauczyciela wcale nie brzmią jak dobre wieści.

- W naszej szkole istnieje tradycja witania nowych uczniów – kontynuowała kobieta z przyjaznym uśmiechem. Lustrowała wszystkich zgromadzonych, jakby szukając na ich twarzach jakiejkolwiek oznaki zaangażowania. – I w tym roku, tak samo, jak w poprzednich latach, w połowie września odbędzie się wielkie dni sportu.

- Wielkie dni sportu? – mruknęła Eli, odwracając się do mnie. –Brzmi kusząco, prawda? – pytanie zaintonowała w taki sposób, że doskonale odgadłam, co chodzi po jej głowie. Pochwyciłam zeszyt i lekko trzepnęłam nią w nim ramie. – Dobra, już dobra – powiedziała, zwracając się w stronę nauczycielki. – Nie musisz być taka agresywna.

- Pod opieką nauczycieli od wychowania fizycznego, przez trzy dni trwa wielki turniej. Klasa, która w klasyfikacji zdobędzie największą ilość punktów, wygrywa tygodniową wycieczkę. Kategorii zazwyczaj jest sześć. Po dwa, na jeden dzień. Liczy się również to, jak bardzo klasa zaangażuje się w dopingowanie swoich zawodników.

- Przepraszam – zagadnął Tom, nasz klasowy mięśniak. Widać było, że bardzo zainteresował go udział w zawodach. – A jakie to konkurencje są zaplanowane?

- Cóż, to zależy. Ale najczęściej pojawiają się rozgrywki rugby, dyscypliny lekkoatletyki, skok w dal, biegi, pływanie... Któregoś razu zorganizowano turniej badmintona.

- Badminton jest dla lamusów — szepnął Chris, brat bliźniak Toma. Mniej przyjazny niż jego brat, ale nie ustępujący mu w ilości mięśni.

- Chris, daruj sobie takie odzywki – powiedziała Eli i spojrzała na niego karcąco. Zaledwie kilka godzin wcześniej rozmawiałyśmy o naszych ulubionych zajęciach i wśród nich wymieniła właśnie badmintona.

- Ale jestem pewna, że wasi nauczyciele wszystko wam w swoim czasie wyjaśnią. Na razie wróćmy do tematu... - stwierdziła pani profesor i odwróciła się do tablicy. – Kto mi powie, do czego doprowadzono za czasów panowania Henryka VIII Tudora?

- To jest twoja szansa! – zawołała cicho Elisabeth, ponownie odwracając się w moją stronę. – Widzisz? To niczym dar od losu.

- O czym ty mówisz? – zapytałam lekko zdezorientowana i odpuściłam notowanie tematu.

- Czemu ty niczego nie rozumiesz? - westchnęła teatralnie. – Okej, rzucam hasła. Dzień sportu. Sport. Nauczyciele.

- Nie wiem, do czego pijesz – stwierdziłam, chociaż doskonale domyślałam się, o co jej chodzi.

- PAN BURTON! – Powiedziała głośniej, na co nauczycielka zwróciła się w jej stronę i posłała groźne spojrzenie. – Nie możesz zmarnować tej okazji – dodała jeszcze przez ramię i powróciła do lustrowania tablicy.

Nie odezwałam się, bo musiałam zapanować nad szaleńczym biegiem jakie urządziło moje serce na wspomnienie o nauczycielu. Ponad wszystko walczyłam z wypiekami, które wykwitły na moich policzkach. Schyliłam więc głowę i udając, że zaczytuję się w podręczniku, spędziłam całą lekcję, rozmyślając o jego niebieskich oczach.

Gdy wychodziłam ze szkoły, moje spojrzenie mimowolnie powędrowało w stronę części budynku, w której znajdowała się sala gimnastyczna. Nie liczyłam, że go ujrzę i również tak się stało – nie było go. Dlatego powlekłam się w stronę domu. Nie miałam okazji go dziś spotkać i czułam w moim sercu pustkę, jakiej nigdy niedane było mi doświadczyć.

W domu zjadłam obiad z rodzicami, starając się zachowywać naturalnie i chyba mi to wychodziło, bo obyło się bez krępujących pytań. Podziękowałam za posiłek i poszłam do siebie. Sprawdziłam wszystkie media społecznościowe – oczywiście Damian milczał, a ja nie miałam ochoty się do niego odzywać po ostatnich wydarzeniach. Zerknęłam również, bez większego zainteresowania na pocztę, na której i tak nie znalazłam niczego wartego mojej uwagi.

Wzięłam prysznic, przebrałam się i poczułam, jak wraca mi humor. Trzy godziny od powrotu ze szkoły, wyszłam z domu i skierowałam się w stronę przystanku autobusowego. Miałam jeszcze dziesięć minut do autobusu, który miał zawieźć mnie wprost do stadniny.

Wyciągnęłam słuchawki i jak na typową nastolatkę przystało, zaczęłam słuchać muzyki. Oparłam się o drzewo, stojące obok zatoczki autobusowej i nudząc się, wysłałam wiadomość do Elisabeth.

- Myślałaś o tym, co powiedziałam ci na historii? – odpisała praktycznie natychmiast, całkowicie ignorując moją wiadomość o tym, że stresuje się pierwszą od wielu lat jazdą konną.

- Nie, nie miałam jeszcze okazji – napisałam, prędko. Wysłałam wiadomość, a za chwilę dopisałam. – Czemu ci tak zależy?

- Widzę, jak na niego patrzysz.

- Patrzę tak, jak większość dziewczyn w naszej szkole – napisałam i prychnęłam pod nosem.  

Takie były fakty. Nie różniło mnie od tych dziewczyn nic – kiedy przechodził, wodziłam za nim wzrokiem. Może tylko trochę mniej ostentacyjnie jak inne moje rówieśniczki. No i ja zdążyłam już targnąć się na jego życie, także w klasyfikacji wszystkich dziewczyn, które się za nim uganiają, jestem na samym końcu.

- Widzę, jak on patrzy na ciebie – odpisała po chwili, a uśmiech z mojej twarzy zniknął.

- Jak?

- Iskrzy pomiędzy wami, tak bardzo, że jak kiedyś będzie padała mi bateria w telefonie, stanę po prostu obok was i ją naładuję – odpisała żartobliwie, a ja poczułam, jak moje serce znowu przyśpiesza. Takim sposobem do końca roku szkolnego dorobię się wszystkich chorób kardiologicznych, jakie do tej pory było mi dane poznać. Więcej, pewnie i kilka psychicznych zdążę złapać.

- Dzięki – odpisałam.

- Ale ja się nie nabijam! – zaprotestowała. Schowałam telefon do kieszeni i pogrążyłam się w swoich marzeniach.

Zawsze chodziłam z głową w chmurach, ale ostatnio zdążało mi się coraz częściej. Najgorsze w tym wszystkim i tak było to, że moje marzenia zwężały się do jednej osoby. I co, przypominał mi się jego uśmiech, śmiech. Dotyk... Zapach jego bluzy, przypominałam sobie o jego narzeczonej. I wtedy wszystko pękało niczym bańka mydlana – łącznie z moim sercem.

Autobus podjechał, był praktycznie pusty, co było mi na rękę. Do pokonania miałam trzy przystanki, więc stwierdziłam, że to dobra okazja do zdrzemnięcia się. Ustawiłam przezornie budzik w telefonie i odpłynęłam w senną krainę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro