Rozdział Czwarty
Do klubu dotarłyśmy chwilę po dziesiątej. Razem z Elisabeth, Laurą i jej chłopakiem – Victorem, dziarskim krokiem ruszyliśmy w stronę stolików znajdujących się niedaleko baru.
Zajęłyśmy miejsca, a Victor poszedł zamówić nam po soku. Żadne z nas nie miało zamiaru dzisiejszej nocy pić – i to mnie cieszyło. Nie miałam ochoty spędzać czasu w pijanym towarzystwie.
Klub był duży. Ogromny parkiet oświetlony był różnokolorowymi światłami. Nikt jeszcze nie tańczył, pewnie dlatego, że wszyscy dopiero zaczynali przychodzić.
Duża część stolików była już zajęta. Podobnie miejsca przy barze; zaledwie kilka krzeseł pozostało wolnych. Tak czy inaczej, siedziałam na miękkiej czerwonej pufie i przysłuchiwałam się rozmowie moich koleżanek.
- Nie chcieli mnie puścić – burknęła Elisabeth, ale zaraz uśmiechnęła się łobuzersko – Dlatego powiedziałam im, że idę na noc do mojej kuzynki. Rodziców Lake nie ma, więc nikt się nie zorientuje. Ja mogłam iść spokojnie na imprezę, a ona ma całą noc dla siebie i swojego chłopaka.
- Ja nie miałam kłopotu ze starszymi – odparła lekceważąco Laura – To moje życie, jeśli będę jutro niewyspana, to tylko i wyłącznie mój problem.
Siedziałam spokojnie, przysłuchując się tej wymianie zdań. Po kilku minutach wrócił Victor, postawił przed nami szklanki z sokami, usiadł obok swojej dziewczyny i objął ją ręką.
- Idziemy zaraz tańczyć – wymruczał do jej ucha, a ja speszona odwróciłam wzrok. Nie lubiłam okazywania uczuć w miejscach publicznych. Nie, żebym sama miała kiedykolwiek okazję być wylewną w uczuciach przy innych. Nie lubiłam patrzeć na całujące się pary, ponieważ traktowałam to jak naruszenie czyjejś prywatności.
- Muszę dziś wyrwać jakiegoś przystojniaka – zaśmiała się Elisabeth i szybko wypiła swój sok.
Rozmawialiśmy chwilę, ale głośna muzyka skutecznie nam to uniemożliwiała. W końcu, gdy mieliśmy dość wykrzykiwania w swoją stronę zdań, trójka moich znajomych udała się na parkiet. Ja siedziałam wciśnięta w swoje miejsce i rozmyślałam o...moim nauczycielu.
Nauczycielu, znienawidzonego przeze mnie wychowania fizycznego.
Przedmiotu, w którym byłam tak beznadziejna, jak w żadnym innym.
Mogłam pokusić się nawet o stwierdzenie, że wszystkie przedmioty ścisłe szły mi o wiele lepiej od sportu, chociaż orłem w nich nie byłam.
Tak czy inaczej; na pewno znalazł już sobie swoją ulubienicę. Zapewne jakąś wysportowaną, długonogą siatkarkę. Albo twardą, arogancką rugbystkę.
Nie mam szans. A nawet jeśli miałabym jakiekolwiek, ten facet jest moim nauczycielem! To niedorzeczne, niemoralne, dziecinne i po prostu głupie.
Już nie mówiąc o tym, że on mi się tylko podoba. Tylko i nic więcej.
Westchnęłam ciężko i udałam się do toalety zamiarem poprawienia swojego delikatnego makijażu. Nigdy nie byłam zwolenniczką grubych warstw make-upu, ale lubiłam podkreślać swoje duże oczy i ładnie zarysowane kości policzkowe. I jako typowa perfekcjonistka, wszystko musiało być zawsze idealnie. Także teraz nie mogłam dopuścić do tego, że mój delikatny makijaż mógłby się rozmazać.
Nie zajęło mi to długo. Gdy upewniłam się, że z moją twarzą wszystko jest w porządku, wyszłam z toalety. Toalety położone były w najgłębszym zakamarku klubu, a na moje nieszczęście — mimo że zawsze ktoś kręcił się w pobliżu – teraz nie było nikogo.
W klubie panował zaduch, ale dostałam gęsiej skórki, gdy usłyszałam za plecami pijacki bełkot.
- Cześć, laluniu – wymamrotał wysoki, blond włosy mężczyzna. Był ode mnie co najmniej dwa razy większy, dwa razy starszy i z pewnością nie był trzeźwy.
Spojrzałam na niego przestraszona i gdy zobaczyłam jego zaczerwienione spojówki, odwróciłam się na pięcie i już miałam odejść, gdy ów jegomość złapał mnie za ramię.
Próbowałam się wyszarpnąć, ale na nic zdały się moje próby. Krzyczałam, ale mój głos nie mógł przebić się przez dudniącą wokół mnie muzykę.
Nieznajomy przyciągnął mnie do siebie i zakrył moje usta swoją wielką, silną dłonią. Do oczu podeszły mi łzy.
Chciałam krzyczeć, ale nie miałam jak.
Reszta wydarzeń potoczyła się bardzo szybko. Tak, że do tej pory nie jestem pewna, co tak naprawdę tam zaszło.
Poczułam tylko, jak uścisk na moich ramionach się rozluźnia, a do moich uszu dotarł głos jakiegoś mężczyzny.
Tym mężczyzną okazał się nie kto inny jak mój nauczyciel, pan Remy Burton.
Pchnął nieznajomego, który zachwiał się na nogach. Jednak był jeszcze na tyle trzeźwy, że zdążył się zamachnąć i mój nauczyciel upadł na ziemię, powalony ciosem w twarz.
Pisnęłam cicho przerażona i chciałam podbiec do leżącego mężczyzny, jednak on, szybko podniósł się z ziemi, złapał mojego niedoszłego gwałciciela za koszulę i docisnął go do ściany.
- Na twoim miejscu zwijałbym się stąd, zanim puszczą mi nerwy – wysyczał mu prosto w twarz i puścił pijaczynę, który niezbyt subtelnie upadł na podłogę.
Blondyn spojrzał na niego nieprzytomnym wzrokiem, prychnął lekceważąco, wstał i zaczął kierować się w stronę parkietu. Przechodząc obok mojej osoby, klepnął mnie jeszcze w tyłek i rzucił na odchodnym:
- Wyluzuj... koleś. Chciałem się tylko... zabawić.
Tego najwidoczniej było zbyt wiele.
Nauczyciel podjudzony tekstem nieznajomego ruszył w jego stronę i wymierzył mu silny cios w twarz.
Uderzony blondyn wpadł w szał i nie pozostawał dłużej wdzięczny panu Burtonowi. Przewalił go na ziemię i próbował zadawać mu jakiekolwiek obrażenia, ale najwidoczniej spożyty alkohol wcale mu w tym nie pomagał, bo chwilę później to on leżał przyciśnięty do ziemi przez zdenerwowanego mężczyznę.
Dopiero w tamtym momencie zorientowałam się, że powinnam coś zrobić. Zanim jednak ruszyłam, aby zawołać kogoś na pomoc, zjawili się ochroniarze.
Była to łysa trójka potężnie zbudowanych facetów, która nie pytając o przyczyny bójki, najzwyczajniej w świecie wzięła mężczyzn za ramiona i przechodząc przez cały klub, wyrzuciła ich na dwór.
Wyleciałam na zewnątrz niczym z procy. Nauczyciel stał pod ścianą, rozmasowując swój polik, a po sprawcy całego zamieszania nie było już śladu.
Nie byłam pewna, co powinnam zrobić. Przeprosić? Podziękować?
I gdy stałam wpatrzona w niego niczym w obrazek, podniósł na mnie wzrok i uśmiechnął się delikatnie. Przywołał mnie ruchem dłoni.
- Nic ci nie jest? – zapytał, przyglądając mi się uważnie.
- Nie...ja... dziękuję – wybełkotałam.
Kręciło mi się w głowie od nadmiaru emocji. Gdyby nie on, kto wie, do czego by mogło dojść...
- Coraz gorsza dzicz w tych klubach – powiedział i zmarszczył śmiesznie brwi.
Miałam ochotę wybuchnąć śmiechem, jednak zagryzłam wargi. On widząc moją reakcję, uśmiechnął się szeroko – Co ty tu robisz?
- No... przyszłam do klubu. A pan, co tu robi? – zapytałam, nim zdążyłam ugryźć się w język. To zdecydowanie było nie na miejscu. Poczułam, jak zaczyna mnie palić wstyd.
- Przyszedłem z przyjaciółmi trochę się pobawić, nim rok szkolny rozkręci się na dobre – odpowiedział spokojnie – Na pewno wszystko w porządku?
- Tak, tak. Naprawdę dziękuję. Gdyby nie pan...
- Musiałem zareagować, więc nie ma o czym mówić.
- Wydaje mi się, że jednak jest. Będę chyba musiała się jakoś panu odwdzięczyć – powiedziałam trochę pewniej. Zaśmiał się, a ja dopiero teraz dostrzegłam, jak cudowne dołeczki w policzkach robią mu się, gdy jest roześmiany.
- Skoro tak, to myślę, że na następnej lekcji możesz poprowadzić rozgrzewkę – odparł.
- Cudownie – jęknęłam i przewróciłam oczami. Objęłam się ramionami.
Cienka koszula niezbyt dobrze chroniła przed zimnem. Bo chociaż wciąż mieliśmy lato, na dworze wiał chłodny wiatr.
- Nie jestem pewien czy powinnaś wrócić do klubu. Zamówię ci taryfę, a ty w tym czasie napisz do znajomych, że jesteś bezpieczna, bo pewnie zaczną się martwić. I trzymaj – powiedział, zdejmując ciemną cienką bluzę.
Narzucił mi ją na ramiona.
Poczułam, że po raz kolejny dzisiejszego wieczoru zaczynam się rumienić. Napisałam wiadomość do Elisabeth, że źle się poczułam i wracam do domu taryfą.
Nauczyciel wyciągnął telefon, aby zadzwonić po taksówkę, kiedy jego komórka zaczęła dzwonić. Spojrzał na mnie przepraszająco, na co ja się jedynie uśmiechnęłam. Odebrał.
- Nie, kochanie... Jestem przed klubem. Raczej już tam nie wejdę, nie dziś. Przykro mi. Chcesz zostać? Oczywiście, tak. Kocham cię. Opowiem ci wszystko w domu – powiedział do telefonu i rozłączył się.
Wbiłam w niego uważne spojrzenie. Idiotka. Przecież to oczywiste, że tacy mężczyźni są zajęci. Zawsze. Idiotka. Westchnęłam ciężko i poczułam zazdrość zmieszaną z rozczarowaniem.
Idiotka. Czy ja naprawdę liczyłam na to, że jakimś cudem ta sytuacja mogłaby nas do siebie zbliżyć? Wtedy przestało to być nieistotne. Byłam zdenerwowana, smutna i jedyne czego chciałam to znaleźć się już w domu.
- Wolę nie wracać do środka, nie mam ochoty zadrzeć z tymi ochroniarzami... A poza tym, jestem już trochę zmęczony...-powiedział, niepewnie spoglądając na mnie – Zamiast zamówić dla ciebie taksówkę, mogę cię odwieźć. Co ty na to? – zapytał, a ja pokiwałam głową.
- No dobrze. Tam jest moje auto – powiedział i wskazał palcem na niewielki parking po drugiej stronie ulicy – Masz wszystko?
- Tak.
- W porządku. Więc chodźmy – I ruszyliśmy we wcześniej wskazanym przez niego kierunku.
Szliśmy w całkowitej ciszy, aż dotarliśmy do średniej wielkości ciemnego auta. Samochód robił wrażenie. Nie był może z najwyższej półki, ale wyglądał naprawdę ładnie – już na pierwszy rzut oka widać było, że właściciel o niego bardzo dbał.
Wsiadłam do pojazdu zaraz po nim, zapięłam pasy, a on odpalił auto.
Jednak nie ruszył z miejsca, tylko siedział ze spuszczoną głową, wpatrzony w kierownicę.
- Wszystko w porządku? – zapytałam niepewnie, a on podniósł na mnie wzrok. Miał naprawdę cudowne, niebieskie oczy i bardzo łatwo było mi zatracić się w ich głębi.
- Tak – powiedział dziwnie poważnym głosem, ale zaraz się poprawił i dodał lekko – Tak. Zamyśliłem się. Gdzie mieszkasz?
- Ja... - zaczęłam i wtedy dotarło do mnie to, że nie mogę przecież wrócić do domu. Nie wyobrażałam sobie, jak miałabym wytłumaczyć to rodzicom.
Wlepiłam w niego tępe spojrzenie i gorączkowo starałam się coś wymyślić.
Jednak jego spojrzenie zawieszone na mojej osobie, wcale mi tego nie ułatwiało. W końcu odpuściłam i z rezygnacją powiedziałam:
- Lobyvey Street, 16D – Nie mogłam się przecież przyznać do tego, że okłamałam rodziców. Nie jemu.
Wyszłabym na dziecinną buntowniczkę, a w dodatku na najzwyklejszą w świecie kłamczuchę.
Najwidoczniej będę zmuszona wejść niepostrzeżenie do domu, przespać się trochę i z samego rana, nim rodzice wstaną, wymknąć się z mieszkania do szkoły. Cudownie.
- Okej – kiwnął głową i ruszył.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro