Rozdział Piąty
Wpatrywałam się w okno, za którym przewijały się krajobrazy. Z radia cicho sączyła się muzyka. Poruszyłam się niespokojnie i odwróciłam głowę w stronę nauczyciela.
- Przepraszam – wymruczałam cicho pod nosem, spuszczając wzrok.
- Za co? – zapytał i posłał mi krótkie spojrzenie, w którym dojrzałam zaskoczenie.
- Przeze mnie musiał pan zrezygnować z imprezy.
- A daj spokój – powiedział lekceważąco i uśmiechnął się szeroko – Tak naprawdę nie miałem ochoty tam siedzieć.
- Ale, przecież...
- Przestań – powiedział spokojnie – Nie ma o czym mówić – dodał, a między nami zapadła krępująca cisza.
Po raz kolejny wbiłam wzrok w krajobraz migający za oknem. Nie mogłam zbyt wiele dostrzec, zaledwie drzewa i puste uliczki. Klub od mojego domu oddalony był dobre dwadzieścia minut jazdy, więc musiałam wytrzymać jeszcze trochę. Potem ucieknę do swojego pokoju, ukryje się w łóżku i pogrążę we wstydzie i hańbie. A, no i oczywiście-będę się modlić, żeby przypadkiem nie zbudzić rodziców, bo wtedy dopiero miałabym prawdziwy powód do rozpaczy.
Do moich uszu dotarła rytmiczna piosenka. Mimowolnie spojrzałam na radio, co nie umknęło uwadze mężczyzny.
- Phan – powiedział na niezadane przeze mnie pytanie – Lubisz ich?
- Nigdy o nich nie słyszałam.
- Grają fajną muzykę – dodał, a po chwili ciszy zapytał – Czym się interesujesz?
- Na pewno nie sportem – mruknęłam cicho, na co nauczyciel zaśmiał się szczerze – Lubię czytać książki, oglądać filmy i słuchać muzyki. Kiedyś jeździłam trochę konno... Ale jakoś tak wyszło, że przestałam. Nie robię nic pożytecznego.
- Uwielbiam jeździć konno – mówił, a ja wsłuchiwałam się jak zaczarowana w jego cudowny, melodyjny głos. – Mój przyjaciel ma własną stadninę. Jeśli byś chciała, mógłbym z nim pogadać i myślę, że z przyjemnością udostępni ci któregoś ze zwierzaków.
- Mm... no tak, dziękuję.
- Czyli jednak coś ze sportem... - powiedział z przekąsem.
- Nie jestem w tym dobra. A ostatnio jeździłam parę lat temu, nie wiem, czy jeszcze potrafię.
- Mark ci wszystko wytłumaczy.
- To świetnie – Lekko się rozchmurzyłam. Ja i konie. Znowu? Nic nie stoi na przeszkodzie. Najwyżej zrobię z siebie pośmiewisko, ale ostatnim czasy tylko to mi się udaje, więc zaczynam się przyzwyczajać.
- Jak tylko z nim pogadam, to dam ci znać. A swoją drogą, mieliśmy zaledwie jedną lekcję, a już widzę, że nie zbyt ci się podobają zajęcia. Dlaczego?
Uh, dlaczego? Dlaczego? Może dlatego, że mam dwie lewe ręce. I dwie lewe nogi. A skoordynowanie ze sobą wzroku i ruchów jest dla mnie niemożliwe. Już nie wspominając o tym, że przez całą swoją dotychczasową edukację, byłam największą szkolną łamagą i wychowanie fizyczne to dla mnie horror.
- Tak jakoś – westchnęłam.
- Mam nadzieję, że może kiedyś zmienisz zdanie na ten temat...
- Może. Chociaż na cuda bym nie liczyła – Objęłam się rękoma i dopiero wtedy spostrzegłam, że na moich ramionach wciąż mam narzuconą bluzę nauczyciela. Poczułam gorąc na twarzy i na moich policzkach pojawiają się wypieki. Odwróciłam głowę, żeby nie zauważył mojego zażenowania.
Resztę drogi jechaliśmy w całkowitym milczeniu. Nie było to już tak krępujące, jak wcześniej, więc rozluźniłam się trochę. W końcu nadszedł ciężki, dla mnie, moment pożegnania.
Otworzyłam drzwi i zsunęłam z ramion materiał.
- Dziękuję – powiedziałam nieśmiało, wręczając odzienie właścicielowi.
- Nie ma sprawy – kiwnął głową na znak zrozumienia. Przyglądał mi się dłuższą chwilę, a ja pod naporem jego niebieskiego spojrzenia, speszyłam się jeszcze bardziej.
Jasna cholera. Nie miałam w zwyczaju się ciągle wstydzić, ale ten człowiek sprawiał, że wszelkie siły mnie opuszczały i stawałam się potulna i nieśmiała jak mała owieczka!
- Miłej nocy panu życzę.
- Tobie również – powiedział cicho i wyciągnął dłoń, którą uścisnęłam.
Wyszłam z samochodu i ruszyłam w stronę domu. Moje serce przyśpieszyło, gdy zbliżyłam się do drzwi mojego mieszkania.
Włożyłam klucz do dziurki i przekręciłam go. Z cichym skrzypnięciem otworzyłam drzwi i ku mojemu przerażeniu zobaczyłam zapalone światło w kuchni.
„Już po mnie" – pomyślałam i wystraszona wkroczyłam do długiego korytarza.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro