Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Pierożki dla księżniczki


Dziś z narracji trzecioosobowej. Wybaczcie.

Goście udali się do hotelu.

W budynku opery zapanowała cisza.

Cisza.

Prócz jęków Sherlocka, marudzącego, że...

- W życiu nie zjem tego paskudztwa. Nazwa jest dobrana jak najbardziej! Kleik. Można tym kleić cegły. Nie chcę.

- Sherlock, musisz coś zjeść. - łagodnie szepnęła niepewna Molly.

Holmes ją zignorował. Jak zwykle.

- Tak, dokładnie. Słyszałeś co mówiła pani Hudson? Koniecznie musisz jeść i przytyć co najmniej pięć kilogramów. A ja już tego dopilnuję. A co jak zemdlejesz na scenie i spadniesz na widownię? - Jim był naprawdę zmartwiony. Nie chciał, żeby brunetowi stało się coś złego.

- Kiedy ja nie chcę...- Sherlock schował twarz za swoimi rękoma.

- A jest coś na co masz ochotę?

- Nie. - padła sucha odpowiedź.

Irene zacmokała z troską, nerwowo miętoląc rąbek swojej bordowej sukni.

Chyba tylko John Watson niezbyt  przejmował się tym, że Sherlockowi coś tam nie smakuje. Nie rozumiał. O co tyle krzyku?
Jak wybrzydza, to niech nie je.
A jak koniecznie ma jeść, to niech dadzą mu coś, co lubi.

W czym problem?

- Widziałeś swoją wagę? - zaczął blondyn. Miał stanowczo dość tego, że w jego i Sherlocka pokoju przebywa tyle osób.

- Waga to narzędzie, do mierzenia ciężaru. - lakonicznie odparł Loczek.

- Ojejku, tak wiem. Jestem głupi. Ale wiesz co? Nie jestem arystokratą, wykształconym we wszytskich kierunkach świata. Ale żyję. A ty bez pomocy innych byś nie przeżył. Bo jesteś za chudy i nie wiesz co to praca. Będziesz jadł to, co dostaniesz, albo nic i umrzesz, jasne?!Gdy się nie je, to się umiera. A trupy nie śpiewają i nie są dość ładne. I będziesz miał w oczach robaki, a z ust będą ci wychodziły glizdy!

W pomieszczeniu zapanowała chwilowa cisza.

Wszyscy patrzyli na siebie, brakowało tylko cykania świerszczy.

- Daj ten kleik. - jęknął Sherlock, załamanym głosem.

Panna Adler, panna Hooper, Jim Moriarty oraz Watson mogli obserwować, jak przy pierwszym kęsie, twarz śpiewaka robi się wręcz zielona.

- Proszę. Nie wymiotuj. - westchnął John.

Lecz już po chwili musiał stać przy oknie, trzymając kościste ciało, rzygającej księżniczki.

I tu dotarło do blondyna, że problem jest poważniejszy niż myślał.
Znał się trochę na medycynie i wiedział co to oznacza.

Sherlock jest chory i to bardzo.

John skapnął się, że nie należy na niego krzyczeć, tylko być łagodnym i naprawdę mu dogodzić.

Holmes, drżącą ręką otarł usta, zabrudzone własnymi sokami trawiennnymi i resztkami kleiku. W buzi miał okropny, gorzki posmak.

Nigdy w życiu nie czuł się tak upokorzony. Miał wrażenie, że nie potrafi stać na własnych nogach, a policzki płoną mu żywym ogniem.

- Mam nadzieję, że nikt nie stał na dole. - powiedział ochroniarz.

- Wszyscy wyjść! - miało to brzmieć władczo, a wyszło dość żałośnie.
Sherlock Holmes czuł się jak robak.

- Molly weź mopa i...- mógł usłyszeć jeszcze jak Irene rozkazuje brunetce.

Loczek usiadł na łóżku. - Powiedziałem: wyjść. - zwrócił się do Johna, opierającego się o ścianę.

- Muszę z tobą zostać. Jestem ochroniarzem; poza tym ja tu mieszkam.

Mina Sherlocka wskazywałaby na to, że strzelił focha.

- Masz anoreksję. - rzekł prosto z mostu Watson.

Śpiewak zdziwony podniósł głowę.

- Tak, wiem co to. Nie jestem tak głupi, jak ci się wydaje.

Sherlock prychnął.

- Odpowiedz teraz na to pytanie. Często się głodzisz. Ile potrafisz nie jeść?

- Do pięciu dni. - żachnął się Holmes.

- To niezdrowo.

- I co mnie to?! Zajmij się swoją twarzą.

- Zająłem. I nie mam już wąsów, zgodnie z twoim życzeniem. To teraz twoja kolej. Ty spełnisz moje życzenie. - mężczyzna wbił w niego stanowczo spojrzenie.

- Nie jestem cholerną złotą rybką, żeby spełniać życzenia! - warknął chłopak.

- Wymuszasz wymioty?

- Myślisz, że ci powiem?

- Powiesz.

- Nie.

- Tak.

- Nie.

- A ja uważam, że tak.

- Tak.

- Ale co tak? - pogubił się John, tracąc swój groźny wyraz twarzy.

- Czasami...no...- Holmes zrobił się czerwony.
Spuścił wzrok na swoje stopy i zaczął zdejmować drogie, skórzane buty. Stópki miał w jakby koronkowych podkolanówkach. Przez chwilę wyglądał, jakby chciał je podrzeć, ale tylko rzucił nimi w róg pokoju, opadając na łóżko z głośnym westchnięciem.

Watson wpatrywał się w niego intensywnie. Czy ten człowiek nie ma szacunku?!

Do niego?

Wiliama Sherlocka Scotta Holmesa!

Lekko drgnął.

- Powiedz mi, księżniczko, co najbardziej lubisz jeść? I pić. - twarz blondyna momentalnie złagodniała.

- Sok pomarańczowy?

- A jeść?

- Nic.

- Zaufałbyś mi? - niespodziewanie zapytał ochroniarz.

- W jakiej sprawie? - brunet lekko zmarszczył brwii.

- Wyjdziesz na zewnątrz.

- Idę.

***

Sherlock ubrał czarny płaszcz, czując lekkie podekscytowanie.

Wychodzi z opery.

Widzi niebo.

Może robić co chce.

No...prawie.

John cały czas go pilnował.

- Gdzie idziemy? - zapytał Sherlock. - Po twojej minie, mogę wywnioskować, że do kogoś, ważnego dla ciebie.

- Do mojej babci.

Loczek liczył raczej na morderstwo, więc odrobinę się skrzywił.

- Babci...? Po co? - wywrócił oczami.

- Zobaczysz.

- Ale ja chcę wiedzieć! - oburzył się.

John uśmiechnął się lekko.

W końcu dotarli do jakiejś kamieniczki. Watson wziął głęboki oddech i zapukał.

Po chwili drzwi otworzyła im pewna kobieta. W młodości musiała być naprawdę piękna. Teraz, siwe włosy zasłonięte były kwiecistą chusty, a twarz pokryta zmarszczkami. Dodawało jej to wiele pewności i mądrości.

- Johnie Hamishu Watsonie. Nie pokazywałeś mi się od trzech lat! - zawołała. - Nareszcie zgoliłeś te okropne wąsiska! Wejdź, proszę.

Babcia spojrzała na niego krytycznym wzrokiem.
Jednak po chwili zauważyła niskiego bruneta, który niepwenie się rozglądał.

Pisnęła z radości.

- Oooo! Przyprowadziłeś swojego chłopaka, wnusiu? - spytała głośno, nie mając problemu z tym, że połowa społeczeństwa nie toleruje "gejozy".

- Babciu...- syknął załamany John. - Nie jestem gejem. To dość obrzydliwe, a to jest Sherlock Holmes. Jestem jego ochroniarzem i mamy pewien problem. - szepnął.

- Sherlock Holmes. - westchnęła. - Prześlicznie śpiewasz. Może chciałbyś tak...

- Babciu...możesz na słówko?

- No nie wiem, nadal jestem na ciebie zła, ale...- zaczęła się zastanawiać.

- Tu chodzi o Sherlocka.

- O mnie?!

- Ty siadaj i nie podsłuchuj. - warknął John, popychając go na krzesło.

Brunet gotowy był już zrobić focha.

Strasza kobieta i Watson zniknęli za drzwiami. Sherlock nie słyszał o czym mówią.

Po chwili wrócili.

- Dobrze! - zaszczebiotała Babcia. - Robimy pierożki z jagodami! - zawołała ucieszona.

- Pierożki...z jagodami?

Witam, witam.

Mam wi-fi! Nareszcie.
Łatwo mi przyszło napisanie tego rozdziału, chyba fajny.

Co sądzicie?

W skrócie: Sherlock rzyga na przechodniów, a Babcia znajduje swojemu wnusiowi chłopaków.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro