Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDZIAŁ XIV

— Nie chcesz być jak twój ojciec, chłopcze. - znajomy głos opłynął go z każdej strony.

Znajdował się w płonącej, szklanej łodzi.  Rozejrzał się spanikowany wokół siebie, próbując zidentyfikować okolice, ale na wiele mil w dal jedyne co potrafił dostrzec to ocean wzburzonej lawy, falujący pod wpływem porywistych, trujących wiatrów.
Jego ciało również płonęło, uświadomił sobie, podnosząc dłonie na wysokość przesuszonych, szczypiących oczu.

Nie płonął dosłownie. Żadne płomienie nie okaleczały jego ciała, owijając go swoim gorącym, śmiercionośnym uściskiem. Żar wydobywał się z jego wnętrza. Bible mógł poczuć kotłujący się od stóp do czubka głowy ogień, niszczący wszystko co tylko napotkane na swojej drodze.

Bible krzyczał tak głośno, że jego płuca bolały, ale żaden dźwięk nie opuszczał jego ust.  Nagie ciało owinął ramionami w kolanach i starając się ignorować zalewającą go z każdej strony lawę i toksyny, schował głowę w kolanach, pozwalając swoim oczom przymknąć się po raz ostatni.
Zatkał uszy dłońmi i zaszlochał w bolesnej ciszy, myśląc o ciepłych dłoniach matki.

— Nie próbuj uciekać z ulicy, Bible. Nie bądź tak głupi, jak twój ojciec.

Bible oddał się nieprzytomności z o wiele zbyt wielkim entuzjazmem.

[**]

Gdy otworzył oczy i zakaszlał sucho, przeklinając swoje przesuszone gardło, Bible poczuł wyraźne poczucie deja vu.

Obrzydliwość i rzeczywistość snu sprawiły że jego ramiona zatrzęsły się niekontrolowanie. Nawet nie rozglądając się po pokoju w którym leżał (najwyraźniej znowu musiał odpłynąć na kilka dób) przewrócił się na prawy bok, tak by mieć twarz skierowaną do ściany i odkręcił wiecznie przykręcony korek, powstrzymujący jego niechciane emocje przed wypłynięciem na powierzchnie.

Płakał, krzyczał i krztusił się, nie dbając czy ktokolwiek go usłyszy. Skóra na jego karku i plecach nadal była przeraźliwie gorąca i cierpka, gdy zwinął się w kulkę pod pościelą, pozwalając łzom lecieć według własnych upodobań. Nos przeciekał a oddech drżał z powodu chłodnego powietrza w pomieszczeniu, co kolidowało z tym, co poczuł zaledwie kilka minut wcześniej w hiperrealistycznej wizji.

Kim właściwie był Frank LaCroix?
Kim był jego ojciec?
Czy mieli jakąś kontrolę nad jego umysłem?

Dlaczego, do cholery, nawiedzał go głos prawdopodobnie martwego dziadka?!

Zakrył uszy dłońmi, dokładnie tak samo jak w koszmarze, uświadomił sobie i załkał jeszcze głośniej.
Obrzydliwe uczucie przetoczyło od jego żołądka aż do gardła, gdy wspomnienie o piekielnym bólu nawiedziło jego przegrzaną głowę. Ból którego doświadczył był zbyt bolesny by być przeznaczonym na ludzi. Bible nie sądził by jakikolwiek człowiek w rzeczywistości mógł przeżyć tak ogromną mękę, jaką było spalenie żywcem od wewnątrz.

Cień dłoni wylądował na zaciągniętej kołdrze, a Bible podskoczył w przerażeniu, przez chwilę przekonany, że towarzyszącą mu osobą jest jego dziadek we własnej osobie.

Nie miał wystarczająco dużych pokładów pewności siebie, by zsunąć materiał z twarzy, ale praktycznie mógł poznać oddech towarzyszącej my osoby.

— Bardzo mi przykro, Bible. Nawet nie wyobrażam jak okropnie musiało być.

Silas brzmiał na szczerego, uświadomił sobie, owijając dłonie wokół polików, by zetrzeć zapewne czerwone ślady łez.
Chłopiec nie zabrał dłoni, zamiast tego zacisnął ją mocniej na bawełnie pościeli.
— Znajdziemy sposób na przeżycie bez wychodzenia poza mury. - uspokoił go bezskutecznie.
— Finn mówi, że jest na tropie do odkrycia odpowiedzi na kilka trapiących nas pytań.

Bible zadrżał na nagłą zmianę temperatury, gdy ściągnięta z niego kołdra już nie chroniła jego wychudzonego, nędznego ciała.
— Oddaj mi to, mały dupku!

Silas nie wyglądał na chętnego do wykonania jego poleceń. Owinął bawełnę wokół własnego ramienia i pochylił się bliżej, szurając głośno ciężkim taboretem. — Posłuchaj mnie, duży bachorze. - ich oczy znajdowały się w zaskakująco bliskiej odległości. Bible żałował, nie może stopić się z materacem.
— Poradzimy sobie. Nieważne ile okrutnych koszmarów będzie próbowało nas złamać, my damy sobie radę. Jesteśmy w tym miejscu z jakiegoś powodu i jestem zdeterminawy bardziej niż kiedykolwiek by osobiście odkryć ten powód!

Bible spojrzał na towarzyszącego mu Silasa pokonany. Westchnął ciężko i podniósł się do pozycji siedzącej, nadal jednak podciągając kołdrę pod brodę. Owinął ramionami chude kolana i ponownie poczuł deja vu względem niedawnego koszmaru. Zacisnął dłonie mocniej wokół łydek, starając nie krzywić się na ból który mu to sprawiło.

Przyjrzał się niesamowicie młodemu Silasowi, żałując że to akurat ten dobry, inteligentny i przyjazny chłopiec zmuszony został do życia pośrodku tego okrucieństwa.

— Ile masz lat? - zapytał się go, gdy uświadomił sobie że nie wie.
Jak bardzo skupiony był na sobie w ciągu tych kilku tygodni na ulicy?

Nie wiedział prawie nic o ludziach którym kilkukrotnie zawdzięczał życie!
Czy naprawdę upadł aż tak nisko?

Silas zmarszczył brwi, zaskoczony nietypowym pytaniem. Przesunął wpadający mu do oczu brązowy lok i spojrzał na niego z niesamowitą dla człowieka w jego wieku mądrością.
— Czternaście. - odpowiedział, ale nie zamknął ust.
— Właściwie czternaście kończę w przyszłym miesiącu, ale nadal się liczy, prawda?

Bible kiwnął głową na zgodę.
— Ty i twoja rodzina niedawno przeprowadziliście się do Kanady, o ile dobrze zrozumiałem słowa Margarity.

Silas wydawał się naprawdę zaskoczony, gdy kiwnął głową twierdząco.
— Mieszkam..mieszkam w Toronto od niecałego roku..słuchaj, dokąd to zmierza? - zapytał natychmiast po odpowiedzeniu, a Bible wzruszył ramionami tak nonszalancko jak tylko potrafił w tamtej chwili.
— Bo jeśli próbujesz zagadać mnie, tylko po to by nie opowiedzieć nam o twoim śnie to nie myśl że dam się tak łatwo oszukać.

Pokręcił głową, starając się ukryć smutek jaki wkradł się na jego twarz po tych słowach.
Więc dotychczas był aż tak egocentryczny, że każde pytanie które nie wiąże się z nim samym uznawane było przez jego nowych przyjaciół za podejrzane?

Poczuł jak jego żołądek się przewraca, a w gardle powstaje gula.

Zapewne widząc jego reakcje, Silas lekko odpuścił, odpuszczając gardę i zaniżając ton głosu.
— Um...pomimo słów Margarity, ja i moja rodzina jesteśmy tu legalnie. Mój ojciec pracuje w firmie produkującej samochody za miastem, a mama daje prywatne lekcje Hebrajskiego dzieciom okolicznych bogaczy.

Bible pokiwał głową, zbliżając się lekko do młodszego przyjaciela.
— Masz rodzeństwo?

Oczy Silasa rozbłysły na to pytanie.
— Och, tak! Mam dwie młodsze siostry! Są bliźniczkami przez co czasami jest je tak trudno odróżnić, że nawet mama się myli! One są..one..były.

— Są. - odpowiedział i wyciągnął dłoń, by potargać nieokrzesane włosy towarzysza.
Silas spojrzał na niego spod rzęs, gdzie już czaiły się grożące wypłynięciem łzy.
Bible po raz pierwszy nie odwrócił wzroku, zmuszając się do bycia oparciem dla chłopca, który w tamtej chwili tego potrzebował.
— Nie skreślaj je jeszcze. Ani swoich rodziców. Nadzieja to jedyne co trzyma nas przy życiu w tym miejscu. - Silas uniósł brwi w zaskoczeniu.
Bible uniósł dłonie w geście obronnym.
— Twoje słowa, nie moje.

Spojrzeli na siebie kilka sekund w ciszy, zanim oboje roześmiali się tak głośno i niekontrolowanie, że już po chwili musieli powitać w pomieszczeniu zdezorientowanego Finna z rękami założonymi na piersi.

— Widzę że śpiący książę się obudził. - zaszydził ale z uśmiechem na ustach tak ciepłym, że Bible nawet nie pomyślał by wziąć słowa starszego chłopca na poważnie.

Finn podszedł by poklepać go po plecach i jednocześnie przyjrzeć się nieistniejącym obrażeniom.
— Wszystko w porządku, Bible?

Skinął głową i zdał sobie sprawę że nie kłamał. Mimo koszmarnego snu i otaczającej go zewsząd śmierci, Bible po raz pierwszy od dawna poczuł, że żyje a nie tylko przeżywa.

Uśmiechnął się szeroko a ciepło rozlało się w jego wiecznie przyspieszonym w biciu sercu i skręconym w strachu żołądku.
— Tak. wszystko w porządku.

[***]

— Długo mnie nie było? - zapytał, gdy uprzednio przywitawszy się ze wszystkimi obecnymi w mieszkaniu (okazało się że jedynie Margarita wyszła na swój codzienny patrol) zasiadł na miękkiej kanapie naprzeciwko nie działającego telewizora.

Prąd na ulicy oczywiście był. Wszystkie urządzenia działały jednak jakby zostały odcięte od wszelkich śladów zasięgu. Telewizory jedynie szumiały gdy się je włączano a telefony były bezużyteczne, szybko zmieniając się tylko w kalkulatory dla Finna czy też sposoby na odreagowanie stresu (okazało się że Silas miał ściągniętych wiele gier w które grać można było offline - Arlo uznał to za błogosławieństwo).

Po jego prawej dumnie rozgościł się wcześniej wspomniany chłopak, który niespiesznie szyjąc na drutach, opowiadał stojącemu w małej odległości siostrze bliźniaczce o wydarzeniach, przy których Bible nie był niestety obecny.

— Tylko kilkanaście godzin. - odpowiedział Finn, zapatrzony w traktującej o fizyce książce.
Bible nie miał najmniejszego pojęcia, skąd starszy chłopak ją dorwał.

Jakby zauważając jego wzrok, Finn przymknął książkę, uprzednio oznaczając ostatnią przeczytaną stronę.
— Zapewne zastanawiasz się, skąd ją mam. - wzruszył ramionami, co ewidentnie Finn odebrał jako zachętę to kontynuowania.
— Pewna kobieta..

— Mieszkanka? - zapytał, zanim zdążył ugryźć się w język.

Czarnowłosy skinął jedynie głową na znak potwierdzenia.
— Pytała się o ciebie. Okazało się że mimo tego, że jest mieszkanką zauważyła kilka tygodni temu twoje dziwne zachowanie. - Bible zmarszczył brwi zaskoczony. Nie miał pojęcia z kim Finn mógłby rozmawiać.
— Zauważyła cię potem kilkukrotnie w naszym towarzystwie, więc pewnie stąd to pytanie.

Nie odpowiedział, łamiąc sobie głowę nad tym kim tajemnicza kobieta mogła być.
To na pewno nie była Pani Fisher. Margarita w pewnością poinformowałaby resztę grupy o jej tożsamości. Czy on rozmawiał z kimś tego dnia..?

— Och.

— Och? - powtórzyła Astrid, wyglądając na bardzo ciekawą tego, co Bible zamierza powiedzieć.

Odwzajemnił jej spojrzenie.
— Jestem prawie pewny, że rozmawialiście z kobietą która ocuciła mnie pierwszego dnia gdy zemdlałem. - odpowiedział, z całej siły próbując przywołać jej twarz do swoich wspomnień.
— Ona..ona była brunetką o niebieskich oczach, tak?

Finn ponownie skinął głową. Bible zastanawiał się dokąd to wszystko prowadzi. Powinien być wdzięczny temu, że obca miła kobieta zmartwiła się o nieg..

Rozległo się głośne pukanie do drzwi. Nikt z zebranych nie poruszył się ani o milimetr przez kilka następnych sekund, głucho wsłuchując się w szarpany, prawie że agresywny dźwięk.

Silas przytulił ramiona bliżej siebie.
— Czy to Sahak..?

— O Boże, ten wariat przyszedł nas zab..

— Otwórzcie te pieprzone drzwi, fiuty! Wiem, że ktoś tam jest!

Och, to tylko Armen.

Chwila..Armen?

— Co jest, do cholery? - wymruczał pod nosem Finn, ruszając w kierunku drzwi wejściowych.
Odwrócił głowę i skinął Astrid.
— Przygotuj jakąś spluwę, tak abyśmy wyglądali groźnie czy coś.

Dziewczyna nie odpowiedziała, natychmiast kierując się do rogu w którym przechowywali kilka sztuk broni.

Bible wygładził dresy, czując bezpodstawne zdenerwowanie. Nagle zrobił się bardziej świadomy swojego niechlujnego wyglądu i słabej higieny.

Nie chciał by Armen, ze wszystkich ludzi, uznał go za przegraną sprawę. Jakimi wtedy byliby rywalami.

Z miejsca, w którym stał nie mógł dostrzec osoby po drugiej stronie uchylonych drzwi, ale sądząc po zaskoczonym tonie Finna i cichych pomrukach gościa, coś było nie tak, ale nie na tyle by martwić się natarciem Sahaka Zakaryana.

Spojrzał po raz ostatni na siedzących teraz w skupieniu na kanapie Silasa i Arlo, posyłając im pokrzepiający uśmiech, zanim zrobił kilka kroków do przodu, w pogoni za dojrzeniem drugiego chłopaka.

— Nie możemy ci pomóc, wybacz, dzieciaku. - powiedział po raz drugi w ciągu krótkiej rozmowy Finn.

— Och, Valdisson, nie bądź tym człowiekiem! Benz nie chce mi odpuścić. Powiedział, że mogę umrzeć, jeśli ktoś mi tego szybko nie zszyje..

— O czym wy mówicie?

Chłopcy wyglądali na zaskoczonych jego głosem. Finn odwrócił głowę w jego kierunku, tym samym odsłaniając Bible widok na swojego rozmówce.

Armen wyglądał na pół kroku od śmierci.
Stłumił chęć westchnięcia w szoku gdy podszedł bliżej Finna, tym samym zmuszając go do szerszego uchylenia drzwi.

Odgłosy jakie pojawiały się za jego plecami, świadczyły o tym, że Astrid, Arlo i Silas mieli podobną reakcje.

— LaCroix. - kiwnął mu głową Zakaryan, a Bible nie mógł być bardziej zaskoczony.
Z drugiej strony Armen wyglądał na nieprzejętego jego obecnością, po chwili zwracając swoją uwagę na opartego o framugę drzwi Finna.

Przełknął gorzkie uczucie powstające w żołądku i przełykając dumę, podszedł bliżej chłopców.

— Naprawdę nie mamy nikogo znającego się na takich rzeczach. - odpowiedział pewnie starszy chłopak, kiwając na niego głową.
— Niech Ci Bible powie, jeśli mi nie wierzysz.

— Dlaczego zakładasz, że Zakaryan prędzej zaufa moim słowom niż twoim? - zapytał zdezorientowany. Szybkie spojrzenie na zmasakrowaną twarz Armena potwierdziło, że nie tylko on zastanawiał się nad odpowiedzią.

Finn uniósł brwi, spoglądając między młodszych chłopców w niedowierzaniu, zanim pokręcił głową, mrucząc „nieważne".
— Zakaryan szuka kogoś, kto potrafiłby zszyć i nastawić jego nos, czy coś w tym stylu..- poinformował go lekceważąco.
— Już któryś raz mu mówię, że my nie pomożemy ale ten dupek nie rozumi..

— A co z Arlo?

Finn zwrócił się do niego z najbardziej morderczym spojrzeniem, jakie Bible kiedykolwiek u niego widział.
— Co z nim, Bible?

Przełknął ślinę, nagle czując się o wiele bardziej zdenerwowanym.
Finn z pewnością nie wyglądał na chętnego do podzielenia się szwalnymi umiejętnościami członka swojej grupy.

Bible rzucił ukradkowe spojrzenie na opartego o ścianę klatki schodowej, bladego jak ściana Armena i zastanowił się, spuszczając wzrok.

Zakaryan wyglądał źle, naprawdę źle. Wydawało się że jego przyjaciel nie kłamał gdy mówił że dalszy taki stan może grozić nawet śmiercią.

Nieważne jak bardzo ich grupy się nie dogadywały, nie mogli pozwolić komuś umrzeć, mając opcję na pomoc.
Zwrócił się do Armena, ignorując powstrzymującą go dłoń Finna, mocno zaciskającą się wokół jego barku.

— Arlo potrafi szyć. - oczy spoconego Zakryana uchyliły się powoli, ale pewnie. Dzięki Bogu, chłopak wydawał się jeszcze w na tyle stabilnym stanie, by zrozumieć jego słowa.
— Nie mogę obiecać, że da radę Ci pomóc, ale to najlepsza opcja jaką teraz dysponujesz. - zamknął usta i odwrócił wzrok na wściekłego Finna, kiwając przepraszająco głową, co chłopak wydawał się intencjonalnie zignorować.
— Mamy jednak kilka warunków w zamian

Armen mruknął, zgadzając się ze wszystkim co wyszło z jego ust. Bible poczuł ukłucie żalu w sercu, nie dowierzając faktowi, że ten Zakaryan, jest tym samym cwaniakiem, który ukradł klucze jego dziadka oraz uratował mu życie, ryzykując zdradą starszego brata.

Finn w tamtym momencie przejął od niego pałeczkę, trochę zbyt agresywnie wpychając go w głąb mieszkania. Bible nie odwrócił się do reszty grupy, ale mógł przysiąc, że ich spojrzenia wypalały dziury w jego skórze.

— Po pierwsze, nic z tego co się tu wydarzy nie trafi do Sahaka czy też reszty twojej grupy. - wydusił z siebie wściekle Finn. Armen pokiwał głową, zauważając że starszy chłopak tym razem nie żartował. Bible przełknął ślinę, obawiając się kary, jaka go spotka gdy już on i Valdisson pożegnają poturbowanego gościa.
— Musisz też przyrzec, że twój koleżka..

— B-benz. - wykrztusił w podpowiedzi Zakaryan, opierając już nie tylko plecy o ścianę, ale i już tył głowy.

Finn nie zareagował.
— ..utrzyma miejsce twojego pobytu w tajemnicy. Nie zamierzam walczyć z twoim psychicznym bratem bez większego powodu.

Bible powstrzymał się przed interweniowaniem.
Jak Finn mógł nazywać życie człowieka brakiem powodu do walki?!

Zielonooki intruz praktycznie zsuwał się w dół ściany, gdy zapytał,
— Czy jest coś jeszcze?

Lider ich grupy pokiwał nonszalancko głową.
— Tak. Urwiesz wszelki kontakt z Bible.

— Okej, wystarczy! - wtrącił się, nie mogąc powstrzymać buzującej w żyłach krwi. Przepchnął się obok przyjaciela, docierając do mdlejącego Armena. Złapał go po ramię, pomagając ustać na nogach.
Spojrzał z wyrzutem na nadal stojącego w drzwiach i blokującego przejście Finna.
— Czy nie masz serca?! Wykrwawia nam się człowiek przed drzwiami, do cholery!

Zanim starszy chłopak zdążył odpowiedzieć, Arlo wyszedł z środka i również przepychając się przez Finna podszedł do niego, chwytając drugie ramie Zakaryana.

Bible posłał mu ciepły uśmiech, na który jednak odpowiedzi nie uzyskał.

— Bible ma racje, Finn. - wyrzucił z siebie po raz pierwszy nie uśmiechający się Arlo.
— Im szybciej pomożemy temu dupkowi, tym szybciej się go pozbędziemy, więc przestań zachowywać się jak upierdliwy dzieciak i wpuść nas do środka!

[***]

Z Zakaryanem było źle. Tyle Bible wywnioskował po dwudziestu minutach cichego obserwowania krzątających się w kółko, spanikowanych przyjaciół.

Sam Armen leżał z rozłożonymi na boki ramionami na kuchennym stole, przy którym zaledwie kilkadziesiąt minut wcześniej zajadali się wyjątkowo późnym śniadaniem (skradzionymi płatkami zalanymi skradzionym mlekiem - było absolutnie przepysznie).

Chłopak wyglądał naprawdę smutno. Waciki powtykane w dziurki od nosa przesiąkły krwią, co sprawiło że dwie strużki bordowej krwi potoczyły się wzdłuż jego nieprawdopodobnie dla niego, zapadniętych policzków.

Bible zastanowił się, czy Armen rzeczywiście cokolwiek zjadł przez ostatni tydzień - wyglądał na kilka kroków od zagłodzenia.
Odwrócił wzrok, w poszanowaniu woli Zakaryana, który zapewnie nie chciałby by ktoś widział go w tak krytycznym stanie.

— Bible, przynieś mi najcieńsze nicie do szycia. - zaskoczył go Arlo, kładąc dłoń w lateksie na jego drżącym w stresie ramieniu. Stłumił chęć podskoczenia, gdy kiwnął głową, zgadzając się z poleceniem starszego, białowłosego chłopca.
Truchtał do pokoju zajmowanego przez Arlo, Astrid i Margaritę, gdy usłyszał za sobą mokry kaszel i jęki bólu.

Do pokoju (zwykle należącego do Franka LaCroixa) wpadł w popłochu. Przeskanował wyjątkowo uporządkowane pomieszczenie, jednocześnie pozwalając stresowi opuścić jego ciało w najmniej autodestrukcyjny sposób, jaki tylko znał - irytującymi dla wszystkich w koło pstryknięciami.

Przeczesał dwie półki przy wejściu, zanim wzdychając ciężko z irytacji i zmartwienia przesunął się do ciemnozielonego i ewidentnie przepełnionego plecaka Arlo.

Rozsunął suwak i nie przejmując się jakąkolwiek dyskrecją czy też uporządkowaniem, wywrócił całą zawartość do góry nogami, pozwalając, by na panele opadła cała pozostała własność białowłosego bliźniaka.

Rzucił szybkie spojrzenie na wyjątkową przypinkę na jednej z wielu kieszeni plecaka i pozwolił by lekki uśmiech dumy wstąpił na jego skrzywione strachem usta.

Znalazł to czego szukał i ignorując dość sugestywną tapetę telefonu (żeby być sprawiedliwym - to nie była jego wina. Telefon sam się włączył gdy tylko wypadł z dna kieszeni) przedstawiającą chłopca, którego Bible rozpoznawał jako Finna Valdissona, wybiegł z pokoju, o mało co nie wywracając się przez ślizgający się na panelach w korytarzu dywanie.

— Co z nim?! - zapytał, absolutnie przerażony dźwiękami jaki uchodziły z nienormalnie uniesionej klatki piersiowej Armena.
Finn uniósł na niego wzrok, nie przerywając jednak mocnego uścisku rąk po obu stronach twarzy nieprzytomnego chłopca. Przyjaciel wydawał się złapany pomiędzy paniką a zdezorientowaniem, ale Bible nie mógł zmusić się do wyrzutów sumienia, które prawdopodobnie powinien czuć za zmuszenie dwójki swoich towarzyszy do roboty, której się nie prosili.

— Odkaziłem wszystko co tylko mogłem! Szwy trzymają się mocno, nawet mimo faktu, że ciągle się wierzga, a temperatura i drgawki nie ustają! - zapłakał Arlo, opadając na podłogę tylko po to by owinąć chude kolana bladymi i pokrytymi błyszczącą krwią, ramionami.
— Umrze, bo nie potrafiłem mu pomóc! Och, do cholery, to wszystko twoja wina, Bible!

Arlo miał rację, uświadomił sobie Bible niechętnie. Nie powinien był zrzucać wagi czyjegoś życia na ramiona kogoś, kogo jedyną specyfikacją w szyciu, jest dzierganie na drutach!

Przymknął oczy, błagając aby ktokolwiek zesłał na niego tę katorgę, natychmiast ją, do cholery, przerwał.

Jego serce galopowało niczym koń w pełnym pędzie, gdy podszedł do Armena. Nie odezwał się do wycieńczonego Finna ani nie zaoferował Arlo pomocnej dłoni, zamiast tego przyglądając się zamkniętym, ciemnym powiekom, pod którymi skrywały się szmaragdowe oczy.

— Finn.

— Tak?

Bible spojrzał na czarnowłosego z płonącymi oczami i z grożącym wybuchem w piersi sercem.
Jeśli Finn był zaskoczony, nie zdradził tego, wyrazem swojej twarzy.
— Wiem, kto może nam z nim pomóc.

— Dzień Dobry...o mój Boże! Co się z nim stało?!

Bible spojrzał na kobietę i rozłożył ramiona, nie ukrywając uniesionych brwi, mimikujących jej własną reakcje.

Kobieta wyglądała na złapaną pomiędzy ziewnięciami, z każdej strony otulona grubym kocem i ubrana w piżamę, która Bible kojarzył bardziej z nastoletnimi dziewczynami gustującymi w jednorożcach, aniżeli kobietami po trzydziestce.

Mimo że obraz kobiety, która tamtego feralnego dnia pomogła mu stanąć na nogi był w jego głowie rozmazany, mógł śmiało potwierdzić, że patrzył na tę samą osobę.

Tę samą kobietę, która poinformowała go o specjalizacji swojego męża.

— Nie wiem czy mnie pani pamięta..- zaczął niepewnie, ale jego głos ustabilizował się gdy kobieta kiwnęła gorliwie głową, mocno ściskając dłonią drzwi wejściowe do swojego mieszkania.
Bible nie mógł okazać wdzięczności jaką poczuł względem Silasa za zapisanie adresu tajemniczej żony ratownika medycznego.

Chociaż bardziej powinien dziękować Finnowi, za zasugerowanie Silasowi prowadzenia dziennika.

— Kiedyś..- jęki bólu Armena nasiliły się. Bible natychmiast odwrócił się, przerażony ale trzymający młodszego chłopca na plecach Finn kiwnął szybko głową, każąc kontynuować. Arlo, tuż przy jego prawym boku nakładał zimne okłady na rozgrzane czoło Zakaryana.
Wrócił wzrokiem do zdezorientowanej kobiety przed sobą i może coś w jego oczach, lub jego zmarszczone w zmartwieniu brwi sprawiły, że wydała się zmięknąć, szerzej uchylając drzwi wejściowe.
— Pomogła mi pani..kilka tygodni temu. Wspomniała pani wtedy, że pański mąż jest lekarzem..

— R-ratownikiem medycznym. - poprawiła, nie brzmiąc jednak jakby się gniewała. Jej zadbane i smukłe dłonie drżały gdy wyszła na klatkę schodową i sięgnęła ku nierówno oddychającemu Armenowi.
Owinęła brązowe palce wokół zabrudzonymi strużkami krwi policzków nieprzytomnego chłopca i przechyliła mu głowę, by lepiej przyjrzeć się obrażeniom.
Gdy ponownie się odezwała, zwracała się bezpośrednio do Finna, którego natychmiast musiała rozpoznać jako lidera ich grupy.

— Wnieście go do środka. - gdy Finn niezgrabnie ruszył ku drzwiom, kobieta położyła dłoń na jego piersi w geście uspokojenia.
— Uważajcie na schodek przy wejściu. Lubi płatać figle.

Bible otworzył usta, zamierzając zapytać o coś co ich rzeczywiście interesowało (na swojej listy nie zapisał płatającego figle schodka, ale był skłonny do dopisania), gdy kobieta przerwała mu w połowie tworzenia zdania.

— Mojego męża nie ma w domu, wyszedł z dziećmi na spacer. Do czasu jego powrotu sama zajmę się waszym przyjacielem.

— On nie jest nasz.. - zaczął Silas, ale już po chwili jego głos znikł pomiędzy uciszaniem reszty zebranych.

Bible przyjrzał się leżącemu niewygodnie na kanapie Armena i rozmyślił się nad rzeczywistymi umiejętnościami ich ostatniej deski rachunku.
— Czy ma pani jakąkolwiek wiedzę w zakresie leczenia ludzi ze złamanym nosem?

Kobieta spojrzała na niego niemalże karcąco.
— Umiem wystarczająco, by pomóc temu dzieciakowi. To na pewno więcej niż moi poprzednicy, co? - zażartowała ale nikt z zebranych włącznie nieprzytomnym pacjentem nie roześmiał się w odpowiedzi.
— Ty - wskazała na Arlo, przez co białowłosy chłopak natychmiast wyprostował się w wiecznie zgarbionych plecach.
— Przytrzymaj jego głowę, w taki sam sposób jak ja to zrobiłam przed chwilą.

Chłopak kiwnął głową szybko i zgodnie, a już po chwili Bible obserwował szczupłe dłonie owinięte wokół niestabilnie i nadal sporadycznie drżącej głowy Armena Zakaryana.

[***]

Noc zapadła szybciej niż kiedykolwiek z nich się spodziewał.
Mąż Paige, Pan Gorski na szczęście zjawił się w najbardziej pożądanym momencie - gdy Armen zsiniał, zmieniając w się nie do poznania.

Bible czuł, że nigdy nie wyrzuci tego okropnego widoku z głowy.
Dzięki młodemu małżeństwu Gorskich młodszy z Zakaryanów leżał wygodnie korytarz dalej, ciepło otulony grubą kołdrą w kwieciste wzory.

Bible właśnie od niego wracał. Spędził większość nocy na bujanym fotelu, tuż przy łóżku drugiego chłopca, po części chcąc dotrzymać mu towarzystwa, a po części chcąc mieć na niego oko i być w stanie zareagować najszybciej jak to tylko było możliwe, gdyby tylko zadziało się coś niepokojącego.

Oczywiście Bible LaCroix, będą panikarzem jakim był, dwa razy wybiegł z przydzielonego im pokoju z desperacją wywołując imienia Pani Gorskiej.

Był w drodze do łazienki, mijając pokój zajmowany przez Finna i Arlo na czubkach palcy u stóp - niekoniecznie miał ochotę na nocną sprzeczkę z dwójką wściekłych na niego, starszych chłopców, gdy zatrzymał się i wyjrzał zza ciemnego korytarza, dostrzegając, że światło kuchenne nadal świeciło jasnym, białym światłem, przy okazji raniąc jego wrażliwe źrenice.

— Nie śpisz, Bible?

Więc nie był aż tak przebiegły, jak mu się wydawało, pomyślał i wyszedł zza zakamarka, stając w świetle pomimo wszelkich odruchów swojego niechętnego ciała.

Zmrużył oczy i dostrzegł siedzącą samotnie przy blacie Panią Gorski.
Wydawała się pochłonięta melancholią, powoli popijając czarną jak noc kawę.
Siorbnęła jeszcze dwa razy, zanim kiwnęła na wolne krzesło, tuż naprzeciwko siebie, przy szerokiej, oprawionej marmurem wyspie kuchennej.

Rozumiejąc aluzję, pospieszył na wskazane mu miejsce i zasiadł, starając się nie wydawać ani najmniejszego szurnięcia.

Kobieta nie wydawała się jednak tym przejmować.
— Czy z twoim przyjacielem wszystko w porządku? - zapytała, odstawiając kubek na blat z niepotrzebnie głośnym hukiem. Bible nie znał jej dobrze, ale mógł stwierdzić, że była raczej energicznym człowiekiem.

Wzruszył ramionami i złożył ręce na piersi by walczyć z chłodem.
— Nie przebudził się ani razu, ale śpi dość niespokojnie.. - odpowiedział zmarkotniały.
— ..i nie jesteśmy przyjaciółmi.

Reakcje Pani Paige obserwował spod rzęs.
Uniosła brwi w zaskoczeniu i napiła się kolejnego łyku kawy.
— Musisz mi wybaczyć, Bible. Mimo że mam dopiero trzydzieści trzy lata, świat wokół tak szybko się zmienia, że pozostaje w tyle..

Skinął głową, nie mając jednak pojęcia co miała na myśli.
— Um..tak, cóż..dziękuje za przyjęcie nas na noc, Pani Gorski.

Machnęła na niego ręką, wydając się podburzona.
— Matko Boska! Nigdy więcej mnie tak nie nazywaj!

Zamrugał ze zdezorientowaniem i ciaśniej owinął się własnymi ramionami.
— Panią Gorską..?

Kiwnęła szybko głową i wstała, wylewając resztę kawy do zlewu.
— Gdy człowiek mający zaledwie kilka lat mniej ode mnie nazywa mnie „Panią" czuje się jak emerytka! Mów na mnie Paige, proszę.

Zgodził się z lekkim uśmiechem na ustach, który wreszcie wydał się ją uspokoić.
Kobieta ponownie zasiadła na swoim miejscu, wyglądając jakby nie zamierzała w najbliższym czasie wracać do męża.

Bible również nie miał zbytniej ochoty na powrót do pokoju Armena. Widok chłopca, który wcześniej był dla niego wzorem elegancji, w takim stanie, sprawiał że jego żołądek nieprzyjemnie się zapętlał.

— Kto go tak urządził? - zapytała w pewnym momencie Paige. Bible nie potrafił stwierdzić ile czasu przesiedział rozmyślając.
— Ten chłopak..on wyglądał jakby to nie był pierwszy raz.

Natychmiast oprzytomniał.
— Co ma Pa..co masz na myśli?

Kobieta podniosła wzrok ku górze, wyglądając jakby zastanawiała się nad własnymi potencjalnymi słowami.
— Gdy go przebierałam dostrzegłam wiele źle zagojonych ran i poszarpanych blizn..to wszystko wyglądało, jakby ktoś go regularnie maltretował. - przyznała, wyglądając na zawstydzoną.
— Mam nadzieję, że to nie wy go tak..

— Nie..o mój Boże, nie! - odpowiedział tonem zbyt głośnym, nawet jak na jej standardy. Uciszyła go gestem dłoni i Bible natychmiast pożałował swojej odpowiedzi.

— Przepraszam, nie chciałam nic sugerować. - wyszeptała, patrząc mu w oczy.
— Nadal jednak chciałabym wiedzieć kto go tak urządza. Nie możemy pozwalać takiemu człowiekowi chodzić wolno po ulicach..

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro