Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDZIAŁ IV

Noc była wietrzna a lampy na ulicach przytłumione przywołując na myśl prędzej późny styczeń aniżeli początek sierpnia. Jego stąpające po asfalcie buty były jedynym słyszalnym w okolicy dźwiękiem sprawiając że Bible czuł się odkryty i widoczny, mimo kaptura zasłaniającego kudłate, szatynowe włosy. Cudem udało mu się opuścić stare mieszkanie, nazywane przez Silasa azylem, bez budzenia lidera, który jak się okazało miał bardzo lekki sen.

Drzwi zostawił lekko uchylone, po części z nadzieją a po części lekkomyślnie licząc na to że zdąży wrócić przed świtem i zamknąć je za sobą, by żaden ze wstających rano mieszkańców nie zdecydował się wparować do środka i pogonić włamywaczy.

Lekko podniósł głowę, jednocześnie dłonią chwytając za krawędź kaptura by nie pozwolić mi opaść z powodu mocnego, północnego wiatru.
Rozejrzał się dookoła siebie, przelatując wzrokiem po ciemnych, pogrążonych we śnie oknach szarych i białych bloków oraz po smutno pozbawionym dzieci placu zabaw w poszukiwaniu jakichkolwiek oznak Sahaka Zakaryana i jego przyjaciół.
Już wcześniej obszedł mały osiedlowy sklepik z każdej możliwej strony szukając wskazówki, jednak zamknięte drzwi i wyłączone światła wskazywały na brak szans wdarcia się do środka.

Nie ma szans by ich znalazł, patrząc na to jak wiele setek mieszkań znajdowało się na ulicy, pomyślał po kilkunastu minutach bezcelowego krążenia od bariery do bariery Bible w końcu przystanął przy najwyższym z bloków i spojrzał pod nogi i kopnął leżący obok jego prawej stopy mały kamyk. Sfrustrowany odwrócił się, mając zamiar postawić pierwszy krok w kierunku klatki schodowej prowadzącej do azylu gdy głośny gwizd sprawił że zatrzymał się w półkroku. Nie poruszył się ani na milimetr, a świat przystanął w miejscu, gdy Bible czekał sam nie wiedząc na co.

Oto był, pomyślał po kilku sekundach lub minutach gdy dźwięk powtórzył się, tym razem brzmiąc bardziej jak melodia aniżeli zwykły gwizd. Skupił się i po chwilę zlokalizował jego źródło jako pochodzące z góry.

Odwrócił się przodem do dźwięku i niespiesznie uniósł głowę w górę, po drodze śledząc wzrokiem kolejne zasłonięte okna i kwieciste balkony, zanim jego wzrok zawiesił się na małej, oświetlonej światłem księżyca i gwiazd postaci, wygodnie siedzącej na krawędzi dachu, z długimi, odzianymi w ciemne spodnie nogami zwisającymi w dół. Ich właściciel wydawał się nie przejmować się wysokością oraz ogromnym niebezpieczeństwem wynikającym z jego pozycji, gdy machał entuzjastycznie ręką, gestem dłoni prosząc go o dołączenie.

Bible zmrużył oczy i już po chwili rozpoznał te ciemne loki i cwaniacki uśmiech jako należące do Armena Zakaryana.
Nie wiedział czy się cieszył, gdy nie poświęcając swojemu lęku wysokości ani krytycznemu myśleniu ani sekundy ruszył do zardzewiałych schodów strażackich, przywierconych do ściany bloku tuż obok skąpanemu w głębokich cieniach nocy placu zabaw.

Wziął płytki wdech zanim wszedł na pierwszy schodek i ignorując niepokojące skrzypienie konstrukcji przyspieszył ruchy, praktycznie wbiegając po schodach na szczyt.
Zadrżał niekontrolowanie na zmianę temperatury gdy tylko stanął niestabilnie na ostatnim szczeblu a wiatr zniknął, pozostawiając jedynie ciepławe prądy powietrzne i pocieszające niebiańskie światła.
Dyszał z przemęczenia gdy kaszlnięcie przywołało go do rzeczywistości. Armen stał kilka kroków przed nim, z rękoma schowanymi w kieszeniach i brodą wysoko uniesioną w górze. Przyduże, ciemne ubrania wisiały na nim, praktycznie zmuszając do zwrócenia uwagi na głęboko czerwony, niewielki kamień zawieszony za pomocą czarnego łańcuszka wokół szyi. Nie wiedząc jak mógł go wcześniej nie zauważyć, Bible zrobił krok do przodu by zejść z niepewnego stalu schodów i stanąć na stabilnym dachu budynku.
—Czy wiesz, jak niebezpiecznie jest wałęsać się samemu po nocy? - zapytał ciemnowłosy, przeciągając powoli dłonią po odbijających światło księżyca lokach. Rękaw koszulki którą miał na sobie zadarł się do góry ukazując jego oczom jasne i szorstkie pajęczyny blizn, rozciągających się od bicepsa aż po łokieć. Mimowolnie pozwolił sobie skrzywić się ze współczuciem, co nie uszło uwadze towarzysza.
—Długa i nie aż tak ciekawa historia jak mogłoby Ci się wydawać.

Skinął głową, nie wiedząc co innego mógłby zrobić. Schował ręce do kieszeni za dużych spodni, chwytając palcami za rękojeść noża kuchennego który zabrał z szafki przed opuszczeniem mieszkania. Nie był aż tak głupi jak Armenowi się wydawało i to było jego przewagą.

Przez kilka sekund obserwował jak Armen odwraca się na pięcie i rusza w kierunku krawędzi dachu, zanim przeliczając szansę na przeżycie i przełykając strach, ruszył za nim, zatrzymując się o dwa kroki za jego plecami.

Plecy Armena zatrzęsły się gdy ich właściciel roześmiał się prawie że pogodnie.
—Możesz zdjąć ze mnie wzrok, nie musisz się martwić tym, że Cię zabije. Nie miałoby to sensu, skoro już raz Cię uratowałem, prawda lisie?

Bible mruknął kilka niezrozumiałych nawet dla samego siebie słów pod nosem, zanim niepewnie wypuścił nóż z dłoni i wyjął rękę z kieszeni.
Wbił wzrok przed siebie, dopiero zauważając makabryczny ale jednocześnie boleśnie flegmatyczny krajobraz wyjęty wprost z apokaliptycznych filmów science-fiction, które miał zwyczaj oglądać z matką późnymi sobotnimi wieczorami.

Jasny księżyc walczył dominacje z wrzącym, czerwonym oceanem lawy rozciągającym się na mile poza horyzont. Oddech zamarł mu w gardle, a serce na moment przestało bić gdy w ciszy obserwował mieszaninę wirujących kolorów i przebłysków z odległych konstelacji gwiazd.

Musiał przeoczyć moment w którym oczy Armena odwróciły się od zapierającej dech w piersiach panoramy a spoczęły na nim.

Po raz pierwszy w życiu, wyzbywając się wszelkich ograniczeń i strachu, Bible otworzył oczy i zaakceptował rzeczy takimi jakimi były. Zmęczony uśmiech zagościł na jego twarzy i mimo że jego oczy wcale nie podzielały entuzjazmu, wystarczyło do zdezorientowania chłopca przed nim, który uniósł brwi, niemo żądając wyjaśnień.
―Nie ma nic innego, prawda? - zapytał i sam zaskoczył siebie pogodnym i lekkim tonem jakim wypowiedział te proste słowa.
―Moja mama, dziadek, przyjaciele, sąsiedzi, naczyciele..oni wszys-

―Nie wiem. - przerwał mu Armen, odpuszczając cwaniacką manierę która wydawała się mu towarzyszyć odkąd tylko go poznał.
―Jestem tak samo pogubiony jak ty, uwierz mi..ale jeśli świat się skończył, cieszę się że dane mi jest mieć miejsce w pierwszym rzędzie na to wydarzenie.

Bible normalnie poczułby się urażony takim stwierdzeniem, gdyby nie fakt że w tamtej chwili nie czuł nic oprócz ziejącej i boleśnie głębokiej pustki powoli opanowującej coraz większą część jego ciała.
Pozwolił sobie opuścić gardę całkowicie, gdy podszedł bliżej krawędzi i Armena.
―Uważasz że mamy szczęście? Że zostaliśmy wybrani?

Ciemnowłosy spojrzał w dół i sięgnął dłonią do zawieszonego na szyi krwistoczerwonego kamienia wyglądając jakby głęboko zastanawiał się nad odpowiedzią.
―Jesteśmy żywi, a tylko to powinno się chyba liczyć, prawda lisie?

―Bible. - poprawił go, nie przejmując się uniesionym kącikiem ust chłopca obok siebie.
―Mam na imię Bible.

Ciemnowłosy skinął głową.
―Armen.

Tym razem Bible pozwolił sobie na uśmiech.
―Wiem.

Zanim Armen zdążyłby tylko otworzyć usta, przerwał mu, z jeszcze szerszym uśmiechem.
—Wiem też, że ukradłeś moje klucze.

Jego uśmiech natychmiast opadł z twarzy, gdy wyciągnął płasko wnętrze dłoni w kierunku drugiego chłopaka, sugestywnie kiwając na nie głową,
co nie uszło uwadze zdumionemu Armenowi.
Armen wyglądał jakby się tego spodziewał, oceniając po skrzyżowanych na piersi rękoma i nisko usadowionych brwiach.

—Nawet jeśli założymy że je mam, co sprawia że myślisz że masz szansę na ich odzyskanie? - zapytał po prostu ciemnowłosy, sprawiając wrażenie, jakby rozmawiał o pogodzie. Gdy przez kilka następnych sekund nie otrzymał odpowiedzi, podniósł wzrok, wbijając ciemne, lecz w tamtej chwili oświetlone źrenice prosto w te Bible.

Bible otrząsnął się z zamyślenia, za późno przypominając sobie o tym, że powinien być wściekły lub oburzony odpowiedziom nieznajomego. Postanawiając odpuścić zapewne nieudolne próby udawania obrażonego, odwdzięczył się Armenowi równie hardym i pewnym siebie spojrzeniem jak to które przed chwilą otrzymał.
Armen nie wydawał się być pod wrażeniem, Bible prędzej określiłby jego wyraz twarzy jako rozbawiony i kpiący.

Dusząc w sobie zalążki zażenowania i wstydu, uniósł podbródek wysoko oraz skrzyżował ręce na piersi, kopiując tym samym postawę chłopca przed sobą.
—Masz oddać mi moje klucze, inacz-

—Jesteś interesujący, Bible. - przerwał mu Armen, wybijając drugiego z rytmu. Bible nie zamknął ust, przechylając głowę w bok.

—Co?

Armen rozświetlił się.
—Uważam że jesteś interesujący. - powtórzył tak jakby uważał że Bible nie usłyszał zdania przed kilkoma sekundami.
—Mam przez to na myśli...naraziłeś się mojemu bratu i żyjesz.

—..Dzięki tobie. - wtrącił niepewnie.

Ciemnowłosy przewrócił oczami, jednak nie potrafił ukryć cisnącego mu się na usta zawadiackiego uśmiechu.
—Wiesz co mam na myśli! Po prostu chodzi mi o to że masz niespotykanie twardą dupę albo absurdalnie wielkie szczęście w życiu.

Bible uniósł brwi i jeszcze bardziej przechylił głowę w lewo.
—Um..dziękuje? Tak myśle?

Nastała pomiędzy nimi cisza.
Bible nie odrywał wzroku od oczu Armena, który widocznie również nie miał zamiaru jako pierwszy zerwać kontakt. Niewinne spojrzenie szybko zamieniło się w walkę którą Bible, nie potrafiąc wytłumaczyć powodu, czuł że nie może przegrać.
Wydawało się że drugi chłopak myśli tak samo, gdy wywiercał ciemnymi, z prześwitami brązu oczami dziurę w czaszce przeciwnika.

—Armen?! Wróć do środka, przeziębisz się!

Napięcie, jakby przecięte nożyczkami opadło, a Bible pokręcił kilka razy głową, próbując przywrócić racjonalne myślenie do łask.

Jednak oboje zastygli ze strachu gdy ciężkie kroki na klatce schodowej za drzwiami niedaleko nich stały się coraz głośniejsze.

Męski głos ponownie zawołał imię Armena gdy Bible spojrzał na chłopca z paniką.

Armen zbliżył się i wyglądając na równie przestraszonego, wbił palce w żebro Bible, popychając go w kierunku schodów pożarowych.
—Musisz się stąd wynosić, inaczej będzie po nas!

Bible potknął się, próbując odsunąć się od dotyku.
—Nie oddałeś mi tych cholernych kluczy! Bez nich nigdzie się nie wybi-

Armen przystanął tak nagle, że Bible ledwo uniknął upadku.
Ciemne spojrzenie było intensywne i przyprawiające o gęsią skórkę.
—Uciekaj.

Bible poczuł uczucie deja-vu, gdy starając się wydać jak najmniej odgłosów schodził z pokrytych rdzą schodów pożarowych.

Gdy jego nogi dotknęły wysokiej i mokrej od rosy trawy, Bible po raz pierwszy od kilkudziesięciu sekund pozwolił sobie na ciężki i głośny wydech powietrza, którego nie wiedział że przetrzymuje.
Zmuszając ciało do posłuszeństwa, wreszcie ruszył w kierunku azylu, nie pozwalając by odgłosy śmiechu i rozmowy nad jego głową pozwoliły mu na dekoncentracje.

[...]

Śniadanie było ciche i skromne. Bible zaspanymi oczami obserwował siłującego się z otwarciem sosem Silasa, nad którym po kilku minutach zlitował się Finn, szybkim i płynnym ruchem odrywając pokrywkę pozostawiając młodszego chłopca oniemiałego.
Bible poczuł na sobie ciężkie i pewne siebie spojrzenie ze swojej prawej strony. Margarita siedziała nonszalancko na starym, skrzypiącym krześle, z rękoma złożonymi na piersi nie odrywając od niego wzroku. Zmarszczył brwi i próbował uśmiechnąć starając się wyglądać jak najbardziej normalnie.

—Wszystko okej, stary? - zapytał nagle Arlo, kładąc małą dłoń na jego ramieniu.
—Zrobiłeś się biały jak ściana.

To by było na tyle z zachowywania się normalnie, pomyślał gorzko i przeczesał drżącymi palcami poplątane i tłuste włosy.
Bible czuł się obrzydliwie. Brak możliwości kąpieli czy chociażby umycia zębów przez ostatnie dni dawał mu się we znaki torturując jego samego jak i wszystkich ludzi dookoła niego nieprzyjemnym zapachem potu.
Finn jednak nie wydawał się przejęty stanem swojego zespołu (Bible łatwo mógł założyć że nie tylko on nie miał dostępu do ciepłej wody podczas mijających trzech dób). Czarnowłosy spokojnie zajadał się skradzioną sąsiadce kiełbasą, zachowując się jakby znajdował się na jednej z kolonijnych jadalni.

Astrid siedziała niespokojnie na swoim miejscu, przerzucając nieufne spojrzenia po wszystkich obecnych za wyjątkiem swojego brata i Bible poczuł ogromną ochotę zamknięcia się w cokolwiek przerażających, ale za to bezpiecznych czterech ścianach własnego pokoju w domu dziadka.
Nie wiedział czy uznawać nocną wyprawę w poszukiwaniu Armena i swoich kluczy za porażkę. Fakty były takie że klucze nadal nie były w jego posiadaniu, lecz z drugiej strony posiadł kilka ogromnych wskazówek na temat tego, gdzie stacjonowała grupa Zakaryanów.

—Pójdę do łazienki. - oznajmił niespodziewanie, sprawiając że Silas opuścił plastikowy kubek ze stukotem na rozkołysany stół, rozlewając przy okazji zawartość na całą powierzchnie staromodnej ceraty (nikt nie uważał tego za wielką stratę).

—Spłuczka w toalecie nie działa, a woda z kranu jest żółta, pamiętasz? - zapytał rozbawionym tonem Valdisson, nie podnosząc wzrok z nad swojego talerza.
—Miłej zabawy, kolego.

Kiwnął nieprzekonany głową i uśmiechnął niezręcznie ruszając szybkimi krokami do uchylonych drzwi na końcu korytarza, starając się niezauważenie przemknąć obok załamanego Silasa i śmiejącego się z niego Arlo.
Czuł śledzące go zimno niebieskie oczy aż dopóki skrzypiące drzwi łazienkowe się za nim nie zamknęły.
W końcu, czując się najbezpieczniej po raz pierwszy od kilku dni, oparł się delikatnie plecy o białe zużyte drewno i pozwolił sobie na trzy głębokie, uspokajające oddechy.

Spróbował przefiltrować wydarzenia ostatnich kilku dni w logiczną całość, jednak poddał się, przypominając sobie dziwność niewidzialnej ściany chroniącej go i innych najwyraźniej ślepych mieszkańców przed zagładą w czeluściach płomiennie czerwonej lawy.
Postanowił więc skupić się tylko na wydarzeniach poprzedniej nocy i dzisiejszego poranka.

1. Margarita definitywnie wie o jego nocnej przygodzie, co może wiązać się z wieloma potencjalnymi problemami w przyszłości.
2. Grupa Zakaryanów ma azyl w bloku po drugiej stronie ulicy.(niebezpieczne, może powinien jakoś w tym uświadomić Finna?)
3. Armen Zakaryan był dupkiem.

Co do ostatniego Bible był najbardziej przekonany. Rozpamiętując każde przychodzące mu na myśl ważne i te mniej ważne wspomnienia, nie mógł przypomnieć sobie znajomości z tak arogancką i pewną siebie osobą.
Myśląc jednak o całej sytuacji nie mógł nie obwinić samego siebie. To on pozwolił się złapać na podsłuchiwaniu nieprzeznaczonej dla jego ucha rozmowy, następnie okraść z kluczy, a na samym końcu dał się omamić, co prawda niebanalnymi widokami, nastolatkowi o głupio rozczochranych włosach, który sprawił że zapomniał o celu swoich poszukiwań.
Więc jeśli Armen był dupkiem, Bible był idiotą.

Odbił ociężałe plecy szybkich ruchem od drzwi za sobą, zostawiając jedynie cichy stukot i podszedł do starej, zardzewiałej umywalki by oprzeć o nią posiniaczone dłonie i spojrzeć w zawieszone nad nią szafkę ze sporym, lekko zżółkniałym lustrem. Ujrzał swoje odbicie, smutne i żałosne o oczach zmęczonych i lekkim zaroście i skrzywił się sam do siebie oceniając mierny widok przed sobą.
Zamknął oczy na kilka chwil i wziął trzy głębokie wdechy, próbując powstrzymać wyraźnie nadchodzący atak paniki.

Odwrócił się plecami do lustra, opierając krzyż o umywalkę, która a odpowiedzi wydała ostrzegający pisk który z pełną premedytacją postanowił zignorować.

Już miał wdrążyć drugą metodę na uspokojenie poleconą przez terapeutę, gdy intensywne i nieregularne pukanie do łazienkowych drzwi wybiło go z rytmu.

—LaCroix? Żyjesz tam?

Damski, gładki głos natychmiast połączył się z postacią Margarity, dziewczyny, która prawdopodobnie wiedziała więcej niż Bible by sobie życzył.

Blondynka ponownie zapukała, tym razem jeszcze mocniej.
—Jeśli natychmiast nie otworzysz drzwi, wyważę je i wyciągnę cię za fraki!

Bible jęknął ze zrezygnowaniem i zmusił ciało do ruchu.
—Nawet nie zamknąłem się na klucz. - wyznał, gdy uchylił jedyną chroniącą go przed złością dziewczyny barierę.
Margarita zamrugała, zatrzymując przygotowane do uderzenia ramię w połowie drogi do twarzy Bible, wyglądając przez chwilę jakby żałowała tej decyzji.

—Gdzie są wszyscy?

Dziewczyna uniosła brwi, niedowierzająco.
—Nie słyszałeś jak wychodzili?

Bible naprawdę nie usłyszał, jeśli miał być szczery.

Stali naprzeciwko siebie przez kilkanaście długich sekund zanim odważniejsza z nich (Margarita, oczywiście) odchrząknęła i schowała dłonie do kieszeni szerokiej, niebieskiej bluzy z kapturem którą miała na sobie. Bible nie mogąc nic na to poradzić zwrócił uwagę na to, że ubranie wydawało się o kilka rozmiarów za duże, więc prawdopodobnie nie należało do niej.
Czy Margarita miała chłopaka? Jeśli tak, to musiał być ktoś z ich grupy, inaczej jak dostałaby się do odzieży kogoś znajdującego się poza barierą?

Bible natychmiast wykluczył Silasa z oczywistych względów. To również raczej nie był Arlo, zważywszy na to że chłopak był dobre siedem centymetrów niższy od Margarity.

To pozostawało Finna. Wydają się być blisko, pomyślał Bible, przypominając sobie wszystkie sytuacje których był światkiem w ciąg-

Chude, blade palce znalazły się przed jego oczami i pstryknęły, powodując że podskoczył przestraszony, uderzając w nisko znajdujący się rów drzwi.

—Czy słyszałeś cokolwiek z tego co powiedziałam przez ostatnie dwie minuty? - zapytała zirytowana Margarita, krzyżując ręce na piersi. Uniosła brwi i nie dając mu sekundy na odpowiedź, kiwnęła głową wyglądając na nieźle podminowaną.
—Oczywiście że nie słuchałeś, ofiaro losu. - skwitowała i przechyliła głowę w bok.
—Poważnie, chłopie. Co jest z tobą nie tak?

Bible postanowił wybrać najgorszą opcje dialogową.
—Nie mam pojęcia o czym mówisz. Wszystko jest w porządku.

—Ukradłeś nóż z kuchni gdy myślałeś że śpimy. Stałeś z nim nieruchomo dobre pięć minut, na Boga kocham! - wyjawiła, a Bible nie wiedział czy powinien poczuć ulgę że dziewczyna nie wie o jego kontakcie z wrogiem, czy wstyd za bycie przyłapanym w tak dwuznacznym momencie.

—To nie tak jak myślisz!

Momentalnie pożałował głupio rzuconych słów. Przypominając sobie wszystkie durne obejrzane seriale, Bible wiedział że zdanie „to nie tak jak myślisz!" wypowiedziane przez jednego z bohaterów prawie zawsze oznaczało dokładnie to, co ktoś myślał.
Margarita nie wydawała się jednak załapać kontekstu, gdy wbijała w niego mroźno niebieskie spojrzenie.

Zmarszczyła brwi.
—A więc dlaczego potem wybiegłeś z mieszkania, zostawiając uchylone drzwi?

Zamrugał szybko i spuścił wzrok, gdy jego nadzieje związane z tym że dziewczyna nie zada tego konkretnego pytania legły w gruzach.

Bible nie lubił kłamać, mimo że robił to dość często i regularnie, szczególnie w ciągu ostatnich kilku miesięcy przed..końcem świata.
To były małe, pozornie niewinne kłamstwa. O swoim samopoczuciu, o częstotliwości powtarzania się gnębiącego go koszmaru, o przyjęciu leków przepisanych mu przez setki specjalistów do których często zaciągała go zmartwiona matka.

Bible nie lubił widzieć rozbłysku iskry nadziei w jej oczach gdy po raz kolejny powtarzał że koszmary się skończyły, ale jeszcze bardziej nie lubił widzieć wyrazu głębokiego bólu i zmarszczek starości, podczas marszczenia czoła gdy mówił prawdę.
Wybierał najmniej bolesną dla obojga z nich drogę i wszystko jakoś szło dalej.
Dlaczego więc dlaczego kłamstwa kłuły go w język bardziej teraz niż wtedy?

Jednak znał odpowiedź, pomyślał spoglądając w zimne, niebieskie oczy Margarity.
Teraz wiedział, czym kończy się kłamstwo.

—Wyszedłem szukać kluczy do mieszkania mojego dziadka. - teoretycznie nie było to łganiem, Bible nazwałby to pominięciem kilku nie istotnych szczegółów.
—Jednak nadal ich nie mam. A jeśli chodzi o nóż, wziąłem go dla bezpieczeństwa, nie wiadomo jacy ludzie kręcą się po tej ulicy! I nie mówię tu tylko o Zakaryanach, ale skąd właściwie wiemy że wszyscy oprócz nas i ich to mieszkańcy z amnezją?

Margarita westchnęła.
—Już ci mówiliśmy że Astrid i Arlo...

—Tak, tak, znają wszystkich mieszkańców. - dokończył Bible zakładając dłonie na biodrach, dumny z tego z jaką gładkością udało mu się przekierować rozmowę na mniej poważne i zagrażające mu tematy.
—Ale oboje wiemy że to nieprawda. Nie znali przecież Pani Fisher! A przedstawił mi ją Frank, mówiąc że to jego sąsiadka, więc to logiczne że to oni są w błędzie, prawda?

Nie wyglądała na w pełni przekonaną jego logiką, gdy kiwnęła powoli głową i poprawiła wysoko zawiązanego na głowie blond kucyka.
Czując większą niż jeszcze kilka chwil temu pewność siebie, Bible ominął ją i ruszył krótkim, prostym korytarzem do pokoju zajmowanego przez niego i jego niesfornych współlokatorów. Nie oglądając się za siebie, mógł się założyć, że dziewczyna znajduje się zaledwie o krok za nim.

Starając się wyglądać na zrelaksowanego i beztroskiego (o ile to możliwe i rozsądne w środku apokalipsy) usiadł na skrzypiącym, ukradzionym z piwnicy sąsiadki. łóżku składanym i zabrał się za wiązanie dopiero co założonych butów.

Uniósł wzrok z nad czynności, by skonfrontować go z tym Margarity.
—To jeszcze raz, gdzie oni poszli?

Cisza pomiędzy nimi trwała nie dłużej niż pięć sekund zanim blondynka wreszcie widocznie się poddała i wzdychając głośno pozwoliła kilku blokom lodu w swoich oczach, opaść, dając Bible wyraźniejszy widok na jej prawdziwą twarz.
To był chyba pierwszy raz gdy szczerze się do niej uśmiechnął, pomyślał trafnie gdy tym razem to on szedł za nią, obserwując wystający z kieszeni jej czarnych, poplamionych spodni mały pistolet.
Ciekawe jak go zdobyła?
Czy grupa Sahaka Zakaryana też mogła takie posiadać? To właśnie wymierzyłby w niego Armen, gdyby wtedy na tym dachu próbował zabrać mu klucze siłą?

Chciał odrzucić ten szalony pomysł, jednak otaczająca go zewsząd lawa skutecznie nauczyła go że nic nie jest niemożliwe.

Margarita położyła dłoń na klamce i nacisnęła. Stare drzwi zaskrzypiały okrutnie, rozsuwając się by ukazać Bible po raz kolejny swoje smutne odbicie, tym razem jednak skąpane w świetle słonecznym zamiast romantycznym (i ukrywającym wszelkie niedoskonałości) blasku nocnego nieba.

Margarita zasyczała i szybko cofnęła nogę gdy coś stanęło jej na drodze do wyjścia.
Bible spojrzał w dół.

Jego klucze wyglądały jakby z niego kpiły.
Jak się później okazało, nie tylko one.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro