Rozdział 4 Dżem- broń masowego rażenia
~~Hiroshi~~
Wykończona padam na łóżko. Lilka lamentuje mi nad uchem, że mam spać we własnym, czyli na górze. Chętnie bym się tam położyła, ale jestem zbyt wykończona. Chociaż może lepiej, żebym się tam przeniosła, bo gdy Lila ostatnio spała na piętrze, to obudziła się na podłodze.
Opornie wstaję, podchodzę do szafy, wyciągam piżamę, przebieram się, a brudny mundur rzucam gdzieś w kąt. Wdrapuję się ślamazarnie na pryczę, układam wygodnie i po kilku sekundach zasypiam.
Po około dziesięciu dniach wróciliśmy do naszej siedziby za murami. Mój były kapitan już jutro wraca do normalnego życia, czyli na jakiś czas opuszcza wojsko. I dobrze, nie potrzeba nam tu takich.
Na początku, gdy dowiedziałam się o moich przenosinach do innego oddziału, zadałam sobie pytanie, czy kolejny kapitan okaże się być takim chamem. Po tamtej aferze, byłam nastawiona do wszystkich kapitanów bardzo negatywnie. Okazało się jednak, że będę w oddziale Smitha. Z początku wydawało mi się, iż będzie mnie traktował jak smarka, który nie słucha poleceń oraz będzie mnie cały czas miał na oku. Nic bardziej mylnego, od samego początku miał do mnie zaufanie, co bardzo mnie cieszyło.
To dla mnie zaszczyt służyć w jego oddziale.
***
Dwa tygodnie po powrocie z wyprawy.
Jeszcze tylko dziesięć okrążeń... Dziesięć okrążeń w niemiłosiernym upale! W nieznośnym upale, w samo południe, w długich spodniach, skórzanych butach, koszuli, skórzanej kurtce i z pasami od sprzętu do manewrów przestrzennych! Żyć, nie umierać!
Każdy kto przebiega obok dowódcy, w moim wypadku Erwina, patrzy na niego z zazdrością, ponieważ stoi sobie w cieniu pod drzewkiem. Ile bym dała, żeby się z nim zamienić!
Kiedy kończę bieg, czuję się jakbym przed chwilą była kawałkiem mięsa, którego ktoś zapomniał wyciągnąć z piekarnika.
Wszyscy, którzy kończą ćwiczenie w trymiga uciekają pod drzewo, dysząc, sapiąc i ocierając pot z czoła. Niektórzy chcąc sobie ulżyć i odciążyć nogi, niemal rzucają się na trawę w cieniu. Inni zaś, na przykład ja, stoją w miejscu opierając się rękoma na zgiętych kolanach.
Smith dwoma prostymi słowami kończy trening, tym samym litując się nad nami. Przypatrując nam się, po chwili informuje, iż do końca dnia mamy wolne. Jak dobrze!
Unoszę wzrok znad trawy na członków mojego oddziału, którzy jedynie lekko uśmiechają się do siebie wzajemnie. Mogę się założyć, że normalnie taka decyzja spotkałaby się z o wiele większym entuzjazmem niż tylko skromny wyraz ulgi na twarzy.
Ocieram dłonią pot z czoła, co i tak mi niewiele daje, bo jest ona tak samo mokra. Robię jeszcze kilka głębokich wdechów, wyobrażając sobie w tym samym czasie siebie pod prysznicem. Siebie pod strumieniem orzeźwiającej wody bez pasów oraz przepoconych ubrań. Ta myśl daje mi porządnego kopa, by jak najszybciej znaleźć w zamku.
Biorę ostatni wdech i jako jedna z pierwszych ruszam w stronę upragnionego celu.
- To, co robimy przez resztę dnia? - pyta Lilka w drodze do zamku.
- Nie wiem jak ty, ale w tym momencie ja wybieram prysznic - oznajmiam zmęczonym głosem.
Zabieram z szafy szorty i luźną bluzkę z krótkim rękawem. Po godzinnym, zimnym prysznicu, wskakuję na łóżko z książką, którą zwinęłam Lilce z szafki nocnej. Kilka minut później bezgranicznie pogrążam się w lekturze, tracąc na pewien czas kontakt z rzeczywistością.
Ciszę i spokój przerywa wbiegająca do pokoju przyjaciółka. Spogląda na mój leżący na krześle, mokry od potu mundur, po czym przekierowuje swój wzrok na mnie.
- Coś się stało? - nie odrywam wzroku od czytanej strony.
- Wyprałabyś ten strój, śmierdzi od niego na kilometr - wskazuje palcem ubranie.
- A co z twoim? - próbuję odwrócić kota ogonem.
- Już wyprany.
Wywracam oczami, po czym niechętnie zeskakuję z łóżka. Biorę do ręki ubrania. Przykładam je sobie do nosa... To był błąd! Omal nie mdleję po zaciągnięciu się własnym zapachem. Odrobinę pociesza mnie myśl, że inni kadeci też tak śmierdzieli... a całkiem możliwe, że niektórzy nadal nie pachną fiołkami.
***
~~Eren~~
Wieczór, nareszcie temperatura trochę spadła.
Dzisiejszy trening to była makabra. Oczywiście Leviego nic nie obeszło, że z co poniektórych leje się istny wodospad! Sam stał sobie w cieniu i tylko patrzył czy wszyscy wykonują ćwiczenia. Nawet w połowie nie odczuł tego co my! Najbardziej wszystkich zdenerwowało, to jak sam sobie zdjął kurtkę. Uznaliśmy, że skoro on tak zrobił to i my się ich pozbędziemy. Nie! Jak tylko Jean zdjął kurtkę, od razu dostał po łapach. Jemu było gorąco w cieniu! To co my mieliśmy powiedzieć!
Po kolacji nie mam na nic ochoty. Armin namawia mnie bym z nim poszedł do miasta. Pomimo początkowego, zdecydowanego sprzeciwu z mojej strony, jakoś przekonuje mnie do tego pomysłu, choć i tak mury zamku opuszczam bardzo niechętnie.
W trakcie drobnego spacerku, po drugiej stronie ulicy Mikasa spostrzega Hiroshi i Lilę. Postanawiamy im zrobić drobny żart.
Przechodzimy na drugą stronę tak, by znaleźć się kilka metrów za nimi. Armin i ja przyspieszamy odrobinę marsz. Jednym ruchem Armin łapie Lilkę w pasie, a ja Hiroshi. Jest niższa ode mnie, więc myślałem, że uniesienie jej w górę będzie nieco prostsze, ale zapomniałem, że Hiroshi, to jednak Hiroshi...
Armin podnosi Lilkę w górę, ta stara się mu panicznie wyrwać. Natomiast ja, gdy tylko łapię Hiroshi dostaję z łokcia w brzuch, następnie dziewczyna chwyta moją rękę i przerzuca mnie przez swoje plecy. W efekcie ląduję na bruku z okoropnym bólem w kręgosłupie i grymasem na twarzy.
- Auuu - wydaję z siebie stłumione jęknięcie. Dziewczyna patrzy na mnie zdumiona.
- Żarty sobie stroicie?! - krzyczy.
Lilka widząc mnie uspokaja się, a mój przyjaciel odstawia ją na ziemię.
- To nie było śmieszne! - odzywa się rudowłosa nie kryjąc swego wzburzenia.
Niebieskooka tylko zerka na mnie z politowaniem, po czym wskazuje palcem.
- Masz rację ich żart nie, ale ten biedak leżący na chodniku już tak - żartuje. W rezultacie wszyscy wpadają w śmiech. Nawet Mikasa, która dobiega po czasie, lekko unosi kąciki ust w górę. Całą sytuację widziała zza rogu budynku. U niej śmiech jest naprawdę rzadkością, więc to musiało wyglądać naprawdę komicznie.
***
~~Hiroshi~~
Przez całą noc nie zmrużyłam oka. Mimo, że temperatura spadła nieco w nocy, to i tak utrzymująca się duchota, bardzo dawała o sobie znać. Cały czas leżałam na łóżku, nie mogąc się ułożyć. W pewnym momencie zrzuciłam swoją kołdrę na podłogę, a chwilę później dołączyła do niej także poduszka.
Rano pierwsze co słyszę, to jak ktoś z impetem ląduje na podłodze. Zerkam w dół. Powodem hałasu jest półprzytomna Lilka, która przewróciła się o moją pościel. Zdezorientowana podnosi się i spokojnym krokiem wychodzi z pokoju.
Widocznie jej także dało się we znaki gorące powietrze.
Nie mam zamiaru się nigdzie ruszać... Chyba, że pod dwudziesto cztero godzinny, zimny prysznic.
~~Hange~~
Jest za gorąco!
Swoją kurtkę od munduru zostawiłam... W zasadzie to nie wiem gdzie, ale nie jest mi potrzebna. Nie przy takim upale.
Idę właśnie do gabinetu Erwina. Chcę, by odwołał dzisiejsze ćwiczenia i jakiekolwiek zajęcia związane z wychodzeniem na zewnątrz. Można dostać udaru, a nie chciałabym, żeby ktokolwiek go dostał. Poza tym, jeśli je odwoła, to będę miała znacznie więcej czasu na swoje eksperymenty!
Jestem tak podekscytowana dzisiejszymi badaniami, że wchodzę do gabinetu generała bez żadnego pukania, kto by się przejmował takimi szczegółami, to tylko zmarnuje mój cenny czas!
Zastaję go śpiącego na biurku wśród setek papierów.
Jak go tu obudzić? Wiem!
Energicznie uderzam dłońmi o biurko, ten podnosi się zaskoczony i jednocześnie zaspany.
- Wcale nie śpię! - Pociera palcami oczy.
- Odwołaj zajęcia dla wszystkich! Tam jest za gorąco! - mówię prosto z mostu uśmiechając się od ucha do ucha.
Przez chwilę patrzy na mnie, przetwarzając informacje, które do niego właśnie dotarły, a ja czekam zniecierpliwiona.
Halo, ziemia do Erwina! Tytany same na sobie nie przeprowadzą badań!
- To chyba nie taki zły pomysł. Tylko następnym razem, z łaski swojej bądź trochę mniej głośna.
- Dobra, dobra. Mam wszystkim przekazać?
Wciąż zaspany lekko kiwa głową.
W podskokach opuszczam pomieszczenie i pędzę na stołówkę obwieścić wszystkim, chyba najlepszą informację tego tygodnia.
~~Lila~~
- Przyznaj Akanawa, że mi po prostu zazdrościsz! - wydziera się Diana.
- Phi. A niby czego?! Czarnej masy pomiędzy uszami! - Hiroshi kontratakuje.
Prawdę mówiąc, nie mam zielonego pojęcia, jak zaczęła się ta dość ostra wymiana zdań pomiędzy Hiroshi a Dianą. Przyszliśmy na stołówkę na śniadanie, potem usiadłyśmy obok Mikasy, Armina i Erena, w międzyczasie dosiadł się jeszcze niejaki Jean.
Brązowowłosy chłopak o ciemnych oczach, który jest w zespole z Arminem. Niektórzy mówią, że ma "końską twarz". Jak o tym usłyszałam omal nie padłam ze śmiechu.
Normalnie rozmawialiśmy, gdy nagle ni stąd, ni zowąd pojawiła się znienawidzona przez wszystkich blond "piękność". Przechodząc obok naszego stolika "niechcący" zrzuciła kubek z herbatą, będący na skraju stołu. I tak się zaczęło.
Najlepsze w tym całym zajadłym konflikcie między dziewczynami jest fakt, że nikt nawet nie wie od czego się zaczęło. Diana od samego początku była wredna dla Hiroshi, a dlatego, że się z nią przyjaźnię także dla mnie.
- Hiroshi odpuść - Mikasa próbuje ją uspokoić. - Dla takich ludzi nie warto zachodu.
Brązowowłosa siada z powrotem na miejsce. Gdy wydaje nam się, że to koniec, blondyna zaczyna wyzywać nas wszystkich od tchórzy robiących w gacie. To powoduje, że do awantury włącza się i Eren. Każdy z osobna stara się uciszyć tę nieznośną trójkę, jednak to nic nie daje.
Nagle przez drzwi do stołówki wpada szczerząca się Hange. Na chwilę gwar na stołówce ustaje.
- Uwaga! Mam bardzo ważną informację od generała. Wszystkie wasze dzisiejsze zajęcia, z powodu upału zostają odwołane! - wykrzykuje uradowana.
Wszyscy znów zaczynają rozmawiać, a "dyskusja" naszej trójki nie ustaje.
Podnoszę się z miejsca. Lepiej, żeby się wykrzyczeli, bez ingerencji innych. To nie pomoże, gdyż żadne z nich nie ma zamiaru odpuścić.
Wracam do stolika z... z czymś półpłynnym w misce. Z wyglądu przypomina owsiankę, lecz co do zapachu mam drobne wątpliwości.
Już mam siadać, lecz akurat teraz, ta wredna blondyna odwraca się z impetem i wytrąca mi miskę z ręki. Miskę łapie w locie, niestety bez zawartości. Wszyscy w pomieszczeniu momentalnie milkną.
Czyżby całe jedzenie wylądowało na naszym dowódcy? Oby nie...
Podnoszę wzrok znad naczynia... To nie dowódca! Jest o wiele, wiele gorzej...
~~Eren~~
Nie jest dobrze.
Wszyscy są wpatrzeni w Lilę... i osobę ubrudzoną jedzeniem. Pech chciał, że tą osobą jest kapitan Levi...
Naprawdę, nie mógł to być ktoś inny?! Ktokolwiek?! Biedna dziewczyna. Będzie miała niemałe kłopoty.
Hiroshi spokojnie siada na miejsce, ciągnie mnie za rękaw. Siadam obok. Ze strachem wyczekujemy, co się zaraz stanie.
Niebieskooka dyskretnie mnie szturcha, ukradkiem na nią spoglądam. Przenosi wzrok ze mnie na swój talerz, a potem znów na mnie.
Chyba rozumiem o co może jej chodzić. Odwracam wzrok w kierunku Mikasy, kiwa głową, czyli ona też zrozumiała, co ma robić. Patrzę na Jeana oraz Armina, ci również dają mi sygnał, że rozumieją. To się nazywa zgranie.
Biorę w rękę talerz z jakąś papką na nim. Rzucam nim w Armina, który w porę robi unik. Zamiast niego obrywa ktoś siedzący przy stole za nim. Wszyscy kierują wzrok na nasz stolik. Hiroshi szybko wstaje.
- Wojna na żarcie! - wydziera się.
I tak oto zaczyna się wielka bitwa.
Mikasa wywraca nasz stolik, za którym szybko się chowamy. Natomiast kapitan stara się unikać pocisków lecących zewsząd i w każdym możliwym kierunku.
Biorę kawałek bułki, który nawinął nam się. Rzucam nim gdziekolwiek.
- Zdajecie sobie sprawę, że będziemy mieli kłopoty? - pyta Armin.
- Oczywiście! - śmieje się Jean razem z Hiroshi. - Ale bez ryzyka nie ma zabawy!
- Taka zabawa mnie nie może ominąć! - słyszymy gdzieś głos Hange, na co wszyscy wybuchamy śmiechem.
Lilka przeskakuje przez nasz stolik i chowa się z nami przed nadlatującym jedzeniem. Trzyma coś w ręku, to mała miska z czymś różowym. Hiroshi wkłada rękę do mazi, bierze jej garść i wyrzuca w kierunku blondyny, z którą się wcześniej kłóciła. Trafia idealnie w jej głowę. Przybijamy sobie piątkę. Należało się jej!
- Spokój! Wszyscy natychmiast mają... - Levi nie dokończył, wyglądamy zza osłony. Widok jest bezcenny!
Znikąd nadlatuje talerz z porcją gotowanego ryżu, trafia prosto w niczego niespodziewającego się kapitana, a konkretniej w jego twarz. Na podłodze ląduje talerz wraz z częścią dania, które obsunęło się z twarzy kapitana, ten wyciera rękawem resztki ze swojego policzka oraz czoła, lecz na marne. Chyba tylko prysznic mu pomoże.
***
~~Hiroshi~~
Stoję na środku stołówki, w szeregu składającym się z sześciu osób. Pod ścianą stoją wiadra z wodą, ścierki i mopy.
- Gratuluję wam. Macie talent do robienia bałaganu. Mam tylko nadzieję, że posiadacie również talent do sprzątania - mówi zimnym głosem czarnowłosy Ponurak. - Chyba nie muszę wam mówić, jak się posługiwać tamtymi narzędziami - wskazuje na mopy.
Cisza z naszej strony.
- Dobrze, że się rozumiemy. Jakieś pytania? Nie. To świetnie. - Obraca się do nas plecami.
- Ja mam jedno - odzywam się ku zaskoczeniu innych.
Błagam niech ktoś zabije mnie za moją głupotę. Po co się odzywam?
Mężczyzna obraca się i przypatruje mi się tym zimnym wzrokiem.
- Dlaczego tylko my sprzątamy, skoro inni też rzucali jedzeniem na prawo i lewo?
- Bo to wy zaczęliście. I nie wmawiaj mi, że nie. "Wojna na żarcie". Z tego, co pamiętam to właśnie ty wydarłaś się na całą stołówkę. A teraz do roboty.
Gdy już ma się obrócić w stronę drzwi, z sufitu spada kolejna dawka owsianki. Ląduje ona prosto na kruczoczarnych włosach. Wszyscy boją się cokolwiek powiedzieć, a tym bardziej zaśmiać.
Patrzę na pozostałych. Mają iście grobowe miny, ale gdy spoglądam na kapitana momentalnie zbiera mi się na śmiech, który narasta z każdą upływającą sekundą Nie wytrzymam dłużej, nie potrafię powstrzymać donośnego śmiechu, który w końcu znajduje ujście.
Śmieję się tak mocno, że aż łzy napływają mi do oczu.
Autorytet kapitana powoli skapuje z jego włosów na ziemię wraz z owsianką, a ja mam z tego niezły ubaw.
Czuję na sobie jego mordercze spojrzenie, jednakże nie potrafię przestać się śmiać!
Gdy wreszcie przestaję, palcem ocieram łzy śmiechu z oczu.
Kapitan podchodzi bliżej mnie. Patrzy mi w oczy swoim mrożącym krew w żyłach spojrzeniem. Przełykam ślinę.
- Śmieszy cię to? - wysykuje przez zęby.
Kręcę przecząco głową. Wolę mu się już bardziej nie narażać.
Odchodzi ode mnie, zwraca się do wszystkich.
- A teraz posprzątajcie...
- Twoją dumę z podłogi - warczę bezmyślnie pod nosem.
- Co proszę?
Znów to mordercze spojrzenie, które sprawia, że zaczynam żałować mówienia co mi ślina na język przyniesie.
- Mówiłaś coś Akanawa?
Przełykam nerwowo ślinę. Zaczynam się go powoli bać. Powiedział to jakby zaraz miał się na mnie rzucić. Może jednak te opowieści o nim, to była prawda...
Opuszczam wzrok na podłogę.
Powinnam się ugryźć w język zanim coś powiem.
- Przepraszam - mówię spokojnie.
Czarnowłosy wyskubuje resztki potraw z włosów.
- A teraz przepraszam. Nie mam pojęcia, czy poza owsianką we włosach nie mam jeszcze jakiś innych specjałów naszej kuchni - jest wyraźnie zirytowany, choć to raczej za mało powiedziane.
Wychodzi.
Wszyscy kierują na mnie zdziwione oczy.
- Gapicie się na mnie, jakbyście co najmniej ducha zobaczyli - mówię poirytowana.
- Ducha? Nie. Samobójcę? Owszem.
- O co wam chodzi?
- Wiele razy opowiadaliśmy ci o jego "wyczynach". Igrasz z ogniem.
- Zabierajmy się do sprzątania. Co się stało, już się nie odstanie - stwierdzam lekko zdenerwowana i jednocześnie speszona.
Zabieramy się do sprzątania. Ustawiamy stoły, krzesła, przecieramy je mokrymi szmatkami. Zmywamy podłogę. Zbieramy zarówno te potłuczone naczynia jak i te w całości. Jakimś cudem udaje nam się wyczyścić także sufit wraz ze ścianami.
Ze wszystkim udaje nam się uporać dopiero wieczorem.
W drodze do pokoju modlę się w duchu, aby nie spotkać kapitana. Na moje szczęście przez całą trasę spotkałam tylko dwójkę zwykłych żołnierzy.
~~Lila~~
Powoli zmierzam do pokoju.
Nie mam słów na zachowanie przyjaciółki. Wiele razy słyszałyśmy o zachowaniu Leviego. Jean ma rację, ona igra z ogniem.
Momentami jest porywcza. Niezbyt lubi owijać w bawełnę. Jednak powinna bardziej uważać na to, co i do kogo mówi, szczególnie gdy rozmawia z przełożonymi!
Wchodzę do pokoju, jak najciszej zamykając drzwi. Brązowowłosa leży już na swoim łóżku, jest odwrócona do mnie plecami.
- Wiem, że nie śpisz. - Odpowiada mi cisza. - Jak nie chcesz mieć kłopotów, to lepiej dla ciebie, jak będziesz trochę bardziej myślała nad tym co mówisz - kontynuuję, nie zważając na to czy mnie słucha, czy nie, po prostu nie mogę się powstrzymać przed skomentowaniem jej zachowania na głos i pouczenia jej. Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że nie weźmie sobie tej uwagi do serca, ale próbować zawsze można.
- Wiem - odpowiada ku mojemu zaskoczeniu.
- Dobrze, że zdajesz sobie z tego sprawę.
Jeszcze przez chwilę rozmawiamy cały czas skacząc z tematu na temat, a zasypiamy dopiero po długim czasie.
Fajny był dzisiejszy dzień. Był inny niż wszystkie.
~~~~~~~~~~~~
Miałam dobry humor, jak to wymyślałam, tak więc oto jest nieco śmieszniejszy rozdział. :D
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro