Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 28 Uskrzydlona nadzieja


~~Lilka~~

Intensywnie zielone kosmyki trawy powiewają na wietrze. Nie potrafię choćby na moment oderwać wzroku od żywego błękitu nieba, na którym praktycznie wcale nie ma chmur. Słońce zdaje się ożywiać wszystkie, znajdujące się na ziemi kolory. Cały świat tętni życiem.

Czuję na swojej dłoni przyjemne ciepło. Tylko na chwilę spuszczam wzrok na rękę osoby, która ciągnie mnie w tylko sobie znanym kierunku. Nie chcę, żeby mnie kiedykolwiek puściła!

Nieoczekiwanie stajemy. Chłopak odwraca się twarzą do mnie, a ja zdezorientowana stoję nieruchomo. Kosmyki jego długich blond włosów kołyszą się w rytm wiatru. Jego uśmiech jest taki uroczy, taki niewinny. Tęskniłam za nim!

Kładę swoją dłoń na jego policzku i dokładnie w tym momencie mocno mnie przytula.

- Kocham cię - wypowiada głośno i wyraźnie delikatnym głosikiem.

***

Otumaniona wracam do domu. Poprzedniej nocy miałam taki wspaniały sen. Czemu to tylko mara?

Podchodzę do drzwi domu. Naciskam na klamkę i kiedy tylko staję w progu zastaję dość nietypową scenę. W salonie, na kanapach stojących obok siebie, siedzą dwie postacie. Kitsune i... Hiroshi. Dziewczyna uśmiecha się, zresztą podobnie jak jej brat. Przyznam szczerze, że to chyba ostatni widok, jakiego bym się spodziewała po jej postawie i ostatniej awanturze. Z drugiej strony...

Łezka mi się w oku zakręca.

To wspaniałe, że znów rozmawiają. Może ich więź znów w przyszłości będzie tak silna, jak przed jego rzekomą śmiercią.

Czemu mnie ten widok dziwi? Przecież to oczywiste, że zostaniemy tu na zawsze! Więc, przecież oczywistym jest, że Hiro prędzej czy później i tak w końcu poukładałaby swoje relacje z bratem!

Z niewiadomych przyczyn ogarnia mnie wściekłość i żal. Zanim się na dobre rozpłaczę, uciekam do swojego pokoju na piętrze. Zatrzaskuję drzwi i rzucam się na łóżko, wtulając twarz w poduszkę, która zostaje zmoczona przez spływające po moich policzkach łzy.

Nienawidzę ich...

***

Kolejnego dnia ja, Lewis, Leon i Hiroshi przechadzamy się szeroką i, o dziwo, niezbyt zatłoczoną uliczką. Wszystko tutaj tętni życiem. Od razu na myśl przychodzi mi mój sen. Te kolory, ta przepiękna pogoda...

Kątem oka zerkam na szeroko uśmiechającą się przyjaciółkę, która idzie dumnie wyprostowana, a tuż obok niej Leon z tą swoją typową zamyśloną miną.

- Hiro... - Dziewczyna zwalnia kroku i odwraca się w moją stronę. - Dlaczego... Dlaczego nie płaczesz? - wyrywa mi się. Dziewczyna jedynie przypatruje mi się pytająco. - Czy oni nic dla ciebie... Już zapomniałaś o nich?

Spuszczam wzrok, mając świadomość, że moje słowa to jakiś kompletny bełkot.

- O czym ty mówisz? - Marszczy brwi, a uśmiech natychmiast znika z jej twarzy.

- O twoim kapitanie. O Erenie. O Arminie, Jeanie, Mikasie... Twoim zasranym oddziale! - wykrzykuję ku zdumieniu swojemu oraz pozostałych, mam także nieodparte wrażenie, jakby w tym momencie, stojący na ulicy ludzie spojrzeli w naszym kierunku. - Co?! Już o nich zapomniałaś?! - Czuję ucisk na sercu wypowiadając te słowa.

- Lila, przecież wiesz, że ja...

- Nie! Nie wiem!

- Uspokój się - chwyta mnie mocno za ramiona, i przybiera bardziej delikatny głos.

- Nie! - Wyszarpuję jej się. Robię dwa kroki wstecz, po czym spoglądam na nią pełnym bólu wzrokiem. - Co się z tobą stało? Jeszcze nie tak dawno krzyczałaś na swojego brata, obwiniałaś go za ich śmierć, a teraz... Wybaczyłaś mu to?!

Dziewczyna chwilę mi się przypatruje, a w jej oczach dostrzegam gorycz.

- Tak - mówi zdecydowanie, a mnie krew w żyłach zmroziło. - Wybaczyłam. I co z tego? - mówi spokojnie, a jednak barwa jej głosu zupełnie nie współgra z jej smutnym spojrzeniem.

- Nie poznaję cię. - Kręcę niedowierzająco głową. - Ty, chcesz mu się podporządkować?! - wykrzykuję akcentując wyraźnie pierwsze słowo. - Ty?

- Tak. Tobie także radzę przyzwyczajać się do tego miejsca - przybiera obojętny ton.

Moje serce zamarło. Ona nie może mówić tego poważnie! Czy to na pewno jest ta Hiroshi? Moja Hiroshi? Czy jakiś jej zamiennik? Przecież to niemożliwe! Krzyczała na swojego brata. Obwiniała go. Nie mogła się pogodzić z śmiercią oddziału. Za to, co ich spotkało obwiniała także siebie! Teraz właściwie przyznaje, że się z tym wszystkim pogodziła i od teraz będzie żyć, prawie jak dawniej!

Nie rozumiem... Minęło tak mało czasu, a może tak dużo...

Dziewczyna mocno mnie ściska.

- Lilka, chciałabym wszystko naprawić - załamuje jej się głos, a jej ciało całe drży. - Uwierz mi, proszę.

Wyrywam się z jej uścisku. To był impuls. Już mam coś powiedzieć, ale powstrzymuje mnie osoba, która właśnie przyjechała na koniu i zatrzymała się obok nas. Spoglądamy na jeźdźca, którym okazuje się Kitsune!

Natychmiast odwracam od niego wzrok i nagle kostka brukowa staje się o wiele ciekawszym obiektem badawczym. Nie potrafię w tej chwili spojrzeć ani na Hiro, ani na Kitsune. Pogodzili się. Jak do tego w ogóle doszło?! On jest winny śmierci oddziału swojej siostry. Pewnie nawet nie powiedział "przepraszam" za to, a ona mu to od tak wybaczyła? Ciągle nie mogę w to uwierzyć. Nie mogę uwierzyć, że przeszła z tym wszystkim do porządku dziennego jak za pstryknięciem palców.

Nasza pierwsza rozmowa od pierwszego dnia tutaj, a ja na nią nakrzyczałam... Nie, nie mogę mieć za to wyrzutów sumienia! Nienawidzę ich!

- Leon, odprowadź Hiroshi do domu i przyjdź do Czwartego Arsenału - informuje szybko Kitsune, na co Leon marszczy brwi w zastanowieniu.

- Pod Arsenał? - Unosi jedną brew.

- Tak. - Przygląda się siostrze, a potem mnie i Lewisowi. - Było włamanie - ścisza głos. - Jesteś mi potrzebny. - Powiedziawszy to wprawia konia w kłus, a potem z powrotem w galop.

- Włamanie? - powtarza tępo Lewis, jakby słyszał to słowo po raz pierwszy w życiu.

- Same kłopoty - mamrocze Leon pod nosem.

***

Tej nocy zupełnie nie potrafię zasnąć. Myśl, że Hiro już, tak szybko, pogodziła się ze śmiercią oddziału przyprawia mnie o płacz. Przecież to byli jej przyjaciele!

Przewracam się na drugi bok, twarzą do ściany. Na wpół śnię, a na wpół wsłuchuję w głuchą ciszę i nagle... Podnoszę się do siadu. Czyżbym się przesłyszała?

Zakładam swoje brązowe pantofle i podchodzę powoli do drzwi. Uchylam je, lecz nikogo na zewnątrz nie ma. Już mam wracać do łóżka, ale do moich uszu dobiega jakiś dźwięk z dołu.

Spoglądam na drzwi pokoju Hiroshi. Mam wrażenie, że słyszane wcześniejsze kroki dobiegały stamtąd. Zaniepokojona podchodzę do jej drzwi i bezczelnie je otwieram. Pomieszczenie jest puste. Chwilę stoję wpatrzona w niepościelone łóżko. Upływa chwila zanim zdaję sobie sprawę z tego, co to znaczy. Wymknęła się!

Bez wahania schodzę po schodach, skacząc z jednego stopnia na drugi. Dopadam do drzwi wyjściowych i po prostu, nie zważając na konsekwencje, wybiegam na dwór. Staję na jednym ze schodków i rozglądam się dookoła w poszukiwaniu czegoś, co powiedziałoby mi dokąd poszła, aż w końcu coś przykuwa moją uwagę.

Zawiewa chłodniejszy wiatr, a ja zamiast wrócić po pelerynę albo płaszcz tylko chwytam się za ramiona i ruszam przed siebie, mając na sobie jedynie długą koszulę nocną.

Biegnę w miejsce, gdzie przed chwilą wyłapałam jakiś ruch, czyli praktycznie na koniec ulicy. Ścigam tę postać, aż dobiegam do jakiś dziwnie ciemnych, podejrzanych uliczek. Mam wrażenie, jakbym znalazła się w zupełnie innym miejscu! Tutejsze powietrze aż trąci metalicznym zapachem krwi i innym dziwnym smrodem, który mnie przytłacza. Zresztą, mam takie dziwne wrażenie, że tu jest jakoś ciemniej niż gdziekolwiek indziej, jakby ta część miasta miała jakąś mroczniejszą aurę.

Dobra, Lilka, uspokój się. To tylko twoja wybujała wyobraźnia. Nic groźnego.

Przechodzę wzdłuż jeszcze jedną uliczkę, aż w końcu za jednym z zakrętów dochodzą do mnie jakieś głosy. Przechodzę jeszcze parę kroków, aż do rogu, zza którego dla bezpieczeństwa się wychylam. I bardzo dobrze, bo dostrzegam za nim trzy postacie. Dwie bardzo wysokie i jedna niższa. Ta ostatnia daje pozostałym sakiewkę, a ci zaraz zaglądają do środka. Mówią coś, ale nie rozumiem co.

Czuję na swoim karku cieplejsze powietrze. Zamieram. Mój oddech przyspiesza. Czuję na swym barku ciężar czyjejś dłoni. Przerażona gwałtownie się odwracam. Kamień spada mi z serca, kiedy okazuje się, że to Leon!

- Co ty tu robisz? - pyta surowym tonem.

- Em... Ja...

- Nie ważne - zniecierpliwiony przerywa moje próby sklecenia konkretnego zdania, po czym mija mnie i wchodzi w uliczkę. Idę za nim, i jak się okazuje, tamte postacie już zniknęły.

Ze strony Leona słyszę głośne przekleństwo. Czym się tak zdenerwował? Ale co ważniejsze, co on tu robił?

***

Kolejnego ranka, gdy się budzę w domu obecna jest tylko Hiro, która siedzi na kanapie z nosem w książce.

- Gdzie pozostali - dopytuję nieśmiało.

- Wyszli. Mają jakąś arcy ważną sprawę, a Lewis jeszcze śpi - odpowiada, nawet na sekundę nie odwracając wzroku znad czytanej strony.

- Czyli... twój brat zaczął ci bardziej ufać? - ledwo mi to przechodzi przez gardło, ale jeszcze nie tak dawno, chyba dwa albo trzy dni temu, Hiroshi nie mogła pozbyć się swojego drugiego cienia. Głupia jestem! Pewnie, że jej bardziej ufa. Przestała stwarzać opór i teraz akceptuje obecny stan rzeczy! Dalej to do mnie nie dociera...

- Co masz na myśli? - Zerka na mnie kątem oka.

Przełykam ślinę czując od niej powiew nieopisanego chłodu.

- Nie. Już nic. Zapomnij.

- Uważasz, że mógłby mi nie ufać? - Odwraca głowę w moją stronę, ukazując zniesmaczoną minę.

Powiedziała to takim tonem... Jeszcze niedawno sama klęła na brata, a teraz go broni. Co z nią?

- Przepraszam - wyszeptuję niemal płaczliwym głosikiem.

Nie mam już ochoty ciągnąć tej rozmowy dalej. W zasadzie, nie mam na nic sił. Łeb mi pęka od wczoraj. Nic dziwnego zresztą, skoro mam kłopoty ze snem. Zasnę na dwie, trzy godziny, a potem się budzę, nie umiem zasnąć. Potem znów zasypiam. I w rezultacie czuję jakby tego snu w ogóle nie było.

Ospale wracam do pokoju i rzucam się na łóżko, którego deski głośno trzeszczą.

Niespodziewanie zaraz po zamknięciu oczu, pojawia się przede mną obraz tamtej podejrzanej trójki z wczoraj. Nie mogę przestać o tym myśleć. Czy to możliwe, aby jedną z tych postaci była Hiro? Tylko czemu miałaby się ładować w jakieś szemrane interesy?

W tym momencie moja wyobraźnia przywołuje obraz przyjaciółki sprzed paru minut. To co zwróciło moją uwagę w jej wyglądzie, to oczy. Zupełnie puste. Jakby duchem była zupełnie gdzie indziej. Takie same miała, kiedy miała te całe kłopoty ze snem, z drugiej strony... Sama nie wiem, jak to opisać... Po prostu inny w moim odczuciu. Taki "pusty" wyraz miała już kilkakrotnie. Ale żaden z nich, nie był taki!

W jednej chwili moją głowę zalewa fala otępiającego bólu. Przykładam dwa palce obu rąk do skroni i staram się to rozmasować, co niestety nic nie daje. Może się jeszcze prześpię, przecież i tak nic mnie nie goni.

***

O dziwo zapadłam w głęboki sen, z którego wybudzają mnie hałasy z dołu. Ciekawe, ile spałam? Sądząc po głosach dochodzących z zewnątrz jest późne popołudnie albo wieczór. Kitsune zawsze wraca późno.

Spoglądam na okno, przez które wpadają bursztynowo-złociste promienie słońca. Czyli jednak późne popołudnie.

Podchodzę do drzwi i delikatnie je uchylam, aby podsłuchać rozmowę, a może raczej awanturę rodzeństwa. Kitsune każe siostrze się z czegoś tłumaczyć, a ta cały czas mówi, że o niczym nie ma pojęcia. W końcu do tego wszystkiego włącza się Leon, który jeszcze bardziej na nią naciska. Ostatecznie dziewczyna nie wytrzymuje. Słyszę jej zrozpaczony głos, a zaraz potem ciężkie kroki na schodach. Odruchowo zamykam drzwi i cofam się bardziej w głąb pokoju. Chwilę później rozlega się ogromny huk i wszystkie dźwięki cichną.

***

- Lila! - budzi mnie rozgoryczony i spanikowany głos Kitsune, który stoi cały zdyszany w progu drzwi.

Podnoszę się do siadu na wpół przytomna. Kosmyki moich rozczochranych włosów lecą mi do oczu. Przekręcam głowę lekko na bok, przypatrując mu się zdezorientowana.

- Nie widziałaś Hiroshi? - pyta z nadzieją w oczach.

Kręcę przecząco głową.

- Szlag! - krzyczy, po czym wybiega w pośpiechu.

Co... się właśnie stało?

Już mam zamiar znów się położyć i bardziej naciągnąć na siebie kołdrę, co zresztą robię, ale ktoś odbiera mi przyjemność dalszego snu. A tak dobrze mi się spało. Wredny osobnik postanawia ściągnąć mnie najbrutalniejszą możliwą metodą - zdziera ze mnie cieplutką kołderkę.

Ospała unoszę się na łokciu. Tuż przy moim łóżku stoi wściekły Leon.

***

Mnie i Lewisowi zgotowano naprawdę nieprzyjemny poranek. Zrobiono coś na wzór przesłuchania. Leon i Kitsune starali się od nas wyciągnąć coś temat zniknięcia Akanawy. Przesłuchanie Lewisa nie trwało długo, bo w nocy spał jak zabity, a jego ostatni kontakt z nią miał miejsce wczoraj i to na oczach Leona. Z tym, że mnie przytrzymali już trochę dłużej. Wszystko przez to, iż Leon mnie przyłapał w nocy. Opowiedział wszystko Kitsune. O moim nocnym wymknięciu się i spacerze po podejrzanych uliczkach. Kitsune starał się brzmieć łagodnie, natomiast Leon był natarczywy i okropnie naciskał. W pewnym momencie byłam bliska płaczu. Powiedziałam im wszystko. Choć pewnie nie powinnam. Wspomniałam nawet o własnych przypuszczeniach, że ową niską postacią mogła być Hiroshi...

Czy ona ma pojęcie, że pakując się w kłopoty naraża już nie tylko siebie! Armin przez nią nie żyje! - Powiedziałam im to. Nie tylko Kitsune był zaskoczony moją wypowiedzią. Ja też z początku byłam przerażona, tym co powiedziałam.

Na tym przesłuchanie się skończyło.

Siedząc na swoim łóżku, wtulam się w Lewisa, który pozwala mi się wypłakać.

- Właściwie... to, o co wczoraj chodziło? - wyrywa mi się w przerwie od płaczu. Zupełnie jakby ktoś siłą wyciągnął ode mnie te słowa.

- Leon oskarżył Hiro o włamanie do Arsenału. - Wyznaje przygnębiony.

Odrywam się od ramienia przyjaciela i przyglądam wielkimi ślepiami.

- Jak to?

- Jej brat też w to nie wierzy. Zapytał ją o to, ale powiedziała, że nic nie wie. Kitsune już się uspokoił, lecz Leon... Powiedział, że jej nie ufa. Zwrócił uwagę na jej podejrzane zachowanie i że posiada motyw, by się włamać. Jakby na to nie spojrzeć, miał rację - ścisza głos. - Hiro zaczęła zaprzeczać, ale jej brat stanął za Leonem. Kazał jej się przyznać. Nie wytrzymała. Ponadto, okazało się, że zginęła część pieniędzy Kitsune. Hiro próbując się bronić, oskarżyła Leona o kradzież. Powiedziała, że chce ją wrobić...

- Brat jej nie uwierzył, prawda? - dokańczam beznamiętnym głosem.

- Niestety.

Do naszych uszu dociera dźwięk tłuczonego szkła, który dobiega z sąsiedniego pokoju - z sypialni Kitsune!

Oboje zrywamy się jak poparzeni i wbiegamy do pokoju. Stajemy jak wryci na widok odłamków okna, które walają się po biurku i podłodze. Wśród tego całego bałaganu znajdują się także rozwiane przez wiatr dokumenty oraz wyrzucone z szafy ubrania. Przykładam dłoń do ust zrozpaczona. Jeśli to sprawka Hiro... Tylko dlaczego to robi?!

- Lila, patrz. - Lewis bierze do ręki kopertę z symbolem skrzydeł zwiadowców i przygląda jej się wielkimi oczyma. - Co robimy?

Wyrywam mu kopertę z dłoni, rozrywam ją i wyciągam list. Na kartce zapisany jest jedynie jakiś adres, godzina i dopisek "Przyda mi się pomoc".

Spoglądam na Lewisa, nie wiedząc zbytnio co robić.

***

Wieczorem Leon i Kitsune oznajmiają tylko, że wrócą późno i odjeżdżają gdzieś na koniach. Co mnie zdziwiło, Kitsune kazał nam przekazać siostrze jeśli wróci, że nie puści jej tego płazem. Czyli to ich zniknięcie nie ma nic wspólnego z nią?

Parę minut później ja i Lewis stawiamy się w miejscu, o którym wspomniano w liście. Jest to jedna z tych ciemnych uliczek, które przyprawiają mnie o ciarki. Stoję w miejscu trzymając się za ramiona. Jest tak zimno. Nawet moja cieplutka, długa peleryna nie daje mi wystarczającego ciepła.

Lewis podchodzi do jednego z kilku, stojących obok siebie wozów, aby na nim usiąść, lecz robi to na tyle niezdarnie, że przykrywający zawartość materiał spada z niego. Oboje stoimy jak wryci, kiedy odkrywamy, co osłaniało płótno. Podchodzę bliżej, aby się przyjrzeć. Dziwnie się czuję patrząc na sprzęt do manewrów przestrzennych. Zupełnie jakby minęła cała wieczność, od kiedy miałam go ostatni raz na sobie.

- Przecież to jest... - zaczyna Leon, ale w tej samej chwili słyszymy dobrze znany głos tuż za plecami, a chwilę później ktoś rzuca mi się na plecy.

- Dobrze was widzieć.

Dziewczyna mnie puszcza, dzięki czemu mogę się odwrócić i spojrzeć na uśmiechającą się przyjaciółkę.

- O co... O co tutaj chodzi?! - krzyczę, żądając wyjaśnień. - To ty włamałaś się do Arsenału! Leon miał rację!

- Nic z tych rzeczy - zaprzecza, unosząc ręce w geście obrony. - Ja tylko ukradłam pieniądze, żeby zapłacić najemnikom.

- Słucham?! Jakim najemnikom?! O czym ty bredzisz? - Marszczę nieprzyjaźnie brwi, przybierając srogi wyraz twarzy.

- Błagam, wszędzie się znajdą czarne owce, tylko trzeba umieć szukać. Poza tym, cel uświęca środki. - Wciąż nie zmienia wyrazu twarzy.

- Co?!

Dopiero teraz patrząc na dziewczynę uświadamiam sobie, co ma na sobie. Czarne spodnie i bluzka, na których widoczne są pasy sprzętu do manewru trójwymiarowego! Do tego jej kurtka... To kurtka z jej munduru!

- Mówiłam, że chcę wszystko naprawić - odpowiada z lisim uśmiechem. - Lilka... - Chwyta mnie za ramiona i spogląda w oczy. - nie posunęłabym się do tego wszystkiego, gdyby nie to, że mój oddział żyje. - Robi krótką przerwę, widząc nasze niedowierzające miny. - Ci sami najemnicy donieśli mi o wszystkim. Wiem, gdzie są i dziś mam ostatnią szansę na ich odbicie. Pomożecie mi prawda? - Zdejmuje dłonie z moich barków.

- Tak, jasne... - wypowiadam nieprzytomnie. - Ale twój brat...

- Nie mam brata. O ile pamiętam, to zginął na wyprawie. A to tutaj... - Spogląda w górę, na gwiazdy. - To nędzna podróbka.

Hiro przechodzi zdecydowanym krokiem obok mnie i Lewisa. Zabiera coś z wozu i rzuca tym we mnie. Łapię dużą, miękką kulę, lecącą w moją stronę. Spoglądam na ręce, w których trzymam ubrania - spodnie i moją kurtkę z munduru.

- Nie będzie ci wygodnie w sukience - mówi ze śmiechem.

Jej uśmiech... Mam wrażenie jakby rozpalał w moim sercu nadzieję.

Przyciskam do siebie miękką kulkę. Po moim policzku spływa łza, tym razem symbolizująca szczęście. Zrobię wszystko, co w mojej mocy.

***

~~Eren~~

Z głębokiego snu wyciąga mnie wszechobecny gwar. Początkowo nie mam sił na otwarcie oczu, lecz już po jakimś czasie udaje mi się, chodź na moment, to zrobić. Jasne światło oślepia mnie więc z powrotem zacieśniam powieki, starając się także odwrócić głowę w innym kierunku.

Moje nadgarstki wciąż są skute kajdanami, jak dotychczas, ale i tak czuję, że coś jest nie tak. Mianowicie pozycja. Ręce mam skute za czymś grubym, mój cały kręgosłup do tego przylega. Czuję się, jak wtedy... w sądzie.

Gwałtownie otwieram oczy i od razu tego żałuję. Kilkakrotnie mrugam i po chwili przyzwyczajam się do światła.

Oczy mi się rozszerzają ze zdumienia na widok pomieszczenia, w którym znajduje się cały nasz oddział!

To wielka sala, zapełniona przez tłum ludzi, siedzących w wielkich ławach za nami. Wszyscy mają granatowo białe mundury. Nigdy wcześniej takich nie widziałem! Przed nami stoi wielkie, wysokie, drewniane biurko, całe zawalone jakimiś papierami i teczkami, a za nim siedzi gruby, lecz zadbany mężczyzna w czarnej todze i z granatowym żabotem pod szyją. Przed meblem stoi także młodszy, czarnowłosy chłopak w czerwonej narzucie, obok niego jest jeszcze jedna osoba w czerwonym płaszczu, patrząca na nas z nieukrywaną wyższością i z założonymi rękoma na klatce piersiowej. Kim oni są?

Spoglądam Mikasę, będącą po mojej lewej. Patrzy zasępiona w podłogę. Zresztą, pozostali tak samo. Po mojej prawej do drewnianego słupa przykuty jest także kapitan, będący w opłakanym stanie. Chodź i tak jest lepiej niż wcześniej. Jako jedyny ma zamknięte oczy.

Rozglądam się po zebranych i teraz dociera do mnie istotna rzecz związana z wyglądem mundurów. Nigdy takich nie widziałem, ale co jeszcze dziwniejsze, nikt nie ma naszywek, określających do jakiego korpusu należą! Gdzie my do cholery jesteśmy?

Nieoczekiwanie wszystkie szepty cichną, a po sali rozlegają się czyjeś spokojne, lecz ciężki kroki. Wszyscy z widowni wstają, a gdy osoba ta przechodzi obok mnie i przystaje przy mężczyźnie w płaszczu, siadają.

- Możemy w końcu zaczynać? - pyta gardłowym głosem właśnie przybyły osobnik.

- Brakuje jeszcze Liama, generale - odpowiada spokojnie. - Uprzedzał mnie wcześniej, że może mieć poślizg.

Czuję ucisk na żołądku, słysząc stopień nowo przybyłego starca. Jak to generale?! On ani trochę nie przypomina nikogo z trójki generałów! Co to za farsa?

Zaczynam się szarpać, jednocześnie starając się podnieść. Gdybym tylko się wyswobodził...

Czarnowłosy chłopak uderza mnie zgiętym kolanem w brzuch. Zginam się z bólu w pół na tyle, na ile pozwalają mi kajdany. Chcę krzyknąć, ale w tej chwili odkrywam, że jako jedyny mam w ustach knebel w postaci białej chusty, związanej z tyłu.

- Oby się pospieszył. Nie będziemy czekać wieki - wysykuje siwowłosy brodacz.

W tej właśnie chwili drzwi znów się otwierają i wchodzi przez nie, zapewne wspomniany wcześniej, Liam. Drobnej postury osobnik z długą peleryną na sobie i kapturem na głowie.

- Jest i nasz Kat - wypowiada z satysfakcją osoba w płaszczu.

Wszyscy zebrani ponownie wstają, a Liam przechodzi dumnie wyprostowany pomiędzy ławami. Staje obok mnie. Spoglądam na niego złowrogo z dołu, lecz nie jestem w stanie zobaczyć żadnej rysy jego twarzy.

Generał wyciąga przed siebie dłoń i wszyscy, jak na komendę, znów siadają. Starzec zaczyna coś mówić. Wszyscy go uważnie słuchają, a we mnie, z każdym jego wypowiadanym słowem, budzi się coraz silniejsza żądza mordu. W trakcie jego wypowiedzi, moje uszy rejestrują jakiś, bliżej nieokreślony dźwięk. Coś jakby brzdęk upadającej monety.

Przyklejam się bardziej do słupa. Moje ręce objeżdżają trochę bardziej w dół słupa. Dotykam opuszkami palców zimnej podłogi i niespodziewanie napotykam na coś drobnego. Zaintrygowany łapię obiekt dwoma palcami i chowam w dłoni. Kształtem przypomina to... klucz? Jakaś pułapka, podstęp?

Spoglądam podejrzliwie na Liama. Moje myśli zagłuszają, wszystko co dzieje się wokół, dopiero głos sędziego sprawia, że znów koncentruję się na naszej obecnej sytuacji.

Liam podchodzi do osoby w płaszczu, po czym wymrukuje pod nosem "przepraszam za spóźnienie". Tamten tylko kiwa głową.

Cała czwórka staje w szeregu twarzą do publiczności. Sędzia odczytuje ich nazwiska. Pewnie nie zwróciłbym na żadne uwagi, gdyby nie to, że jeden z nich nazywa się Akanawa!

Wpatruję się wściekłym wzrokiem w mężczyznę, starając się dostrzec choćby małe podobieństwo między przyjaciółką a nim. Największą uwagę przykuwają jego oczy, które faktycznie emanują tym samym żywym błękitem. A może tylko mi się tak wydaje... Hiro ma przecież to charakterystyczne pasmo włosów, a on nie! Może nazwisko to tylko przypadek.

Sędzia odczytuje po kolei imiona i nazwiska, tak zwanych, oskarżonych, czyli naszego oddziału. Nie pada jedynie nazwisko Diany.

W dalszej części sędzia odczytuje informacje na nasz temat z różnych teczek. Nasze osiągnięcia, zarówno te z czasów korpusu treningowego, jak i te z późniejszego okresu. Odczytuje uwagi, typu "narwaniec" albo "dobrze działa w zespole". Wymienia jakieś przewinienia. I w sumie na tym się kończy. Pominięty zostaje kapitan Levi wraz z Dianą.

Przez całą czwórkę każdy z nas zostaje uznany za zagrożenie! O czym oni pierdolą?! Co to ma na celu?!

Jean, Mikasa oraz Armin dostają aprobatę publiczności, samego generała i Akanawy. To oznacza, że jeśli będą chcieli, mogą zrzec się członkostwa w korpusie zwiadowczym i przystąpić do tutejszego wojska, cokolwiek to znaczy. W przypadku moim do głosu przede wszystkim dopuszczono jakiegoś doktorka, który chce mnie jako obiekt badawczy!

Mikasa zaczyna się szarpać, grożąc że jeśli to uczynią, to ich pozabija. Zostaje uciszona przez Liama, który uderza ją w twarz, na co Jean i ja reagujemy dość gwałtownie. Chciałbym ich wyzwać od sukinsynów, jak to zrobił Jean, ale mam szmatę w gębie!

Wszyscy popierają doktora, bez wyjątku.

Ostatnia osoba to kapitan. Niejaki Akanawa od początku postuluje o wyrok śmierci dla niego, nazywając mordercą i kryminalistą! Czemu tak mówią? To jeden z najbardziej honorowych ludzi, jakich znam! Nawet nie przeczytali jego teczki!

W pewnej chwili podchodzi do niego Akanawa, który kuca przed nim po raz setny powtarzając, że plami honor żołnierza, takim nie wolno ufać. Mężczyzna chwyta go za włosy i ciągnie w górę, jednocześnie wstając.

- Gnida, nie żołnierz. - Mówiąc to spluwa mu w twarz. Kapitan ani trochę nie reaguje.

Sędzia uderza młotkiem o biurko.

- Kto jest za egzekucją Leviego, kapitana oddziału specjalnego?

Wszyscy, jak jeden mąż unoszą ręce. Nie mogę w to uwierzyć! Jak oni śmią?!

Szarpanie się nic tu nie da. Obmacuję drobny kluczyk. Staram się nim trafić do dziurki kajdanek. Muszę się uwolnić! Inaczej nic nie zdziałam.

- Liam, wiesz co robić. - Akanawa puszcza głowę Leviego.

Jakiś strażnik, wcześniej stojący pod ścianą, chwyta kapitana od tyłu za włosy i odgina do tyłu, całkowicie odsłaniając jego szyję. Kątem oka widzę jak nerwowo przełyka ślinę, a po skroni ścieka mu kropelka potu. Widzę, jak za całych sił zaciska powieki. On się boi!

Bicie mojego serca przyspiesza, gdy Liam zbliża się do kapitana. Ze sprzętu do manewrów przestrzennych wyciąga jedno z ostrzy, którego długość wydaje mi się dwa razy większa niż zazwyczaj, tak samo z jego ostrością. Od płaskiej części miecza odbija się światło, które przez sekundę wydaje się być najjaśniejszym jakie kiedykolwiek widziałem!

Z nerwów kluczyk omal nie wypada mi rąk. Im bliżej znajduje się Liam, tym większy czuję ucisk na żołądku, tym większe protesty pozostałych członków naszego oddziału.

Liam staje w odpowiedniej odległości. Jego ręka wędruje w lewo, szykując się do zamachu i podcięcia gardła!

Z kącika oczu kapitana spływa łza.

- Tylko nie spudłuj, nie chcę mieć odciętej ręki - rzuca żartobliwie czarnoskóry strażnik, uśmiechając się przy tym lekko.

Udaje mi się umiejscowić kluczyk w odpowiednim otworze.

Zakapturzony Liam już zaczyna prostować rękę, gdy słyszę specyficzny dźwięk kajdan, które zsuwają się z mych nadgarstków!

Wyskakuję przed siebie jak poparzony. Doskakuję do Liama i przewracam go całym swym ciałem. Chłopak uderza głową o ziemię, przez co syczy głośno z bólu. Odruchowo umiejscawiam przedramię na jego krtani, a kolano pomiędzy udami, żeby go unieruchomić. Kaptur zsuwa się z jego głowy, ukazując drobną twarz, błękitne oczy i ciemne włosy z osobliwym pasmem. Pode mną leży Hiroshi!

Czuję nieopisany ucisk na sercu. Gorzkie łzy wściekłości i żalu zbierają się w moich oczach. Ona jest Katem? Ona miała zabić kapitana?! Miała zabić nas wszystkich, gdyby tak zagłosowano? Nic z tego nie rozumiem...

Dziewczyna uwalnia lewą rękę i łapie mnie za kołnierz, przyciągając bliżej twarzy.

- Dziękuję - szepcze do ucha. Czuję, jakbym miał się rozpaść na kawałki.







~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Ten rozdział narodził się w bólach i męczarniach... 
Teraz powinno być górki :).

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro