Rozdział 26 Szkarłatne kłamstwa
~~Eren~~
- Już nie mogę się doczekać... - słyszę niewyraźny głos jakiegoś mężczyzny.
Nieprzytomnie rozchylam powieki, ale niemal od razu na powrót je zamykam. Jestem tak otumaniony... Nie potrafię ich znów otworzyć.
***
Gwałtownie otwieram oczy, biorąc jednocześnie głęboki wdech.
Zawieszam wzrok na nieprzytomnej osobie, znajdującej się przede mną, a sekundę później przemykam spojrzeniem po wszystkich znajomych twarzach.
Czuję nieprzyjemną gulę w gardle. Oczy rozszerzam mimowolnie, nie mogąc się pogodzić ze stanem rzeczy. Serce łomocze mi jak oszalałe ze strachu.
Wszyscy, z wyjątkiem mnie, są nieprzytomni.
Znów przypatruję się kapitanowi Leviemu, który jest w najgorszym stanie: liczne mniejsz bądź większe rany i zaschnięta krew w okolicy warg. Co mu się przytrafiło?
Ramiona mnie strasznie bolą, a do tego czuję chłód w okolicy nadgarstków. Zadzieram głowę do góry, i widzę zawieszone na ceglanej ścianie kajdany, a w nich moje ręce.
Rozglądam się po pozostałych. Każde, bez wyjątku jest w takiej samej sytuacji.
Znajdujemy się w ciemnym pomieszczeniu, które rozjaśnia jedynie słabe światło korytarzowej pochodni. Do moich uszu dociera dźwięk kapiącej wody. Gdzie my, u licha, jesteśmy?
Zerkam w stronę krat, gdzie od zewnętrznej strony dostrzegam dwójkę ludzi, ubranych w mundury żandarmerii z bronią palną zawieszoną na ramieniu.
Nie rozumiem. Wróciliśmy za mury? Ile byłem nieprzytomny?
- Hej - warczę prowokacyjnie w stronę żandarmów. - Jakim prawem nas tu trzymacie?
Z ich strony brak odpowiedzi.
Zwężam brwi.
- Głusi jesteście? - wysykuję.
- Stul pysk, gówniarzu - odzywa się jeden z nich zdecydowanym tonem.
- Czemu nas tu przetrzymujecie?! - ponawiam pytanie.
- Ja nie mogę, pozwól mi go uciszyć - zwraca się do swojego kolegi.
- A rób, co chcesz - odpowiada mu obojętnie. - Tylko pamiętaj, jakie mamy rozkazy.
- Jakie rozkazy?! O czym wy... - zaczynam krzyczeć, ale zaraz zostaję uciszony, bynajmniej nie przez żandarmów.
- Ucisz się, Jaeger.
Gwałtownie odwracam głowę w stronę kapitana, którego głos jest dość słaby. Niby tak samo zimny jak zwykle, ale jednak bardziej niż ten chłód można usłyszeć w nim zmęczenie. Żeby tego było mało, cały czas ma spuszczony wzrok. Zawiesiwszy na nim ciut dłużej spojrzenie, jestem w stanie dojrzeć niewielki siny ślad, którego większa część zakryta jest przez opadającą grzywkę.
Cholera, kim byli ci ludzie, którzy nas zaatakowali? I, jak dali radę doprowadzić do takiego stanu naszego kapitana?!
Żandarmi zaczynają rozmawiać ze sobą. Chcę się przysłuchać tej rozmowie, jednak kapitan odciąga mnie od tego pomysłu, jednym stwierdzeniem.
- Wśród nas, jednak był zdrajca - mamrocze, a w jego głosie tym razem wyczuwam lekki żal.
- Chyba... nie rozumiem - przyznaję cicho, spuszczając wzrok.
- W takim razie, rozejrzyj się. - Przymyka oczy.
Głośno wypuszczam powietrze zrezygnowany. Niby po co miałbym się rozglądać? Żeby jeszcze raz zobaczyć w jak zasranej sytuacji znalazł się nasz oddział?
Mimo sceptycyzmu, jeszcze raz przemykam wzrokiem po celi. I dopiero teraz rozumiem, w czym rzecz.
- Hej, wy! - zwracam się znów do żandarmów. - Gdzie, do cholery, jest jedna z nas?! Co jej zrobiliście?! - Podrywam się z podłogi, lecz kajdany od razu ściągają mnie z powrotem w dół, gdzie ląduję z bólem kości ogonowej.
Mężczyzna stojący po lewej stronie zerka na mnie z dezaprobatą i wyraźną dezorientacją.
- Zamknij ryj łaskawie - nakazuje drugi strażnik zmęczonym głosem. - Mamy pilnować tylko waszej piątki, nikogo więcej...
- Uważaj, bo uwierzę - wysykuję.
Strażnicy nie mówią już ani słowa więcej. Prycham pod nosem i na powrót spuszczam wzrok. Potem, z niewiadomych przyczyn, ta cała złość zmienia się w ogromny żal. Zaciskam dłonie w pięści, jakby to miało cokolwiek pomóc, lecz zaraz potem znów je rozluźniam.
Nie potrafię uwierzyć, że Hiroshi mogła nas zdradzić. Wiem, że nie o wszystkim mówiła, ale... Nie rozumiem tego...
***
~~Hiroshi~~
Budzę się z bólem głowy. Czuję pod sobą coś miękkiego, coś jak... materac?
Otwieram oczy i dość opornie podnoszę się do siadu, zrzucając z siebie brązową kołdrę. Chwilę wpatruję się otumaniona w swoje ugięte kolana, zupełnie nie myśląc. Dopiero po jakiejś minucie, powracają do mnie wydarzenia minionych dni. Wyprawa, oskarżenia, sny, przesłuchanie, rozmowa z Erenem na dachu - wszystko to w przeciągu zaledwie paru sekund przewija się przez mój umysł. Kiedy wszystkie migawki ustają, dopiero wtedy powracam do rzeczywistości. Prześlizguję wzrokiem po zakamarkach pokoju w jakim się znajduję. Z każdą chwilą uczucie strachu cały czas we mnie narasta, a uderzenia serca stają się coraz głośniejsze i częstsze.
Z początku, gdy poczułam pod sobą materac, sądziłam iż obudziłam się na tymczasowej sali dla rannych w zamku, robiącym za naszą "kwaterę" w czasie obecnej wyprawy. Tymczasem... jestem w zupełnie nieznanym miejscu!
Pokój jest bardzo przytulny, ale nie jest ani przydzielonym mnie, Lilce i Sarze pomieszczeniem w tamtym zamku, ani dzielonym przez nas pokojem w siedzibie zwiadowców za murami!
Znienacka przed oczami pojawia mi się wspomnienie mojej ostatniej walki. Tamten dziwny chłopak... Potem... Pamiętam, że coś mi wstrzyknęli...
Zza zamkniętych drzwi do moich uszu docierają jakieś dźwięki, czyjaś rozmowa. Nie waham się ani chwili, wstaję z łóżka i pierwsze, co przykuwa moją uwagę to widok w lustrze.
Nagle tajemnicze głosy odchodzą na dalszy plan. W lustrze widzę siebie, a co za tym idzie, swój ubiór także. Nie mam na sobie mojej kurtki ani pasów. Buty stoją przy krześle, obok łóżka, ale reszty nie ma! Żeby tego było mało, rękawy koszuli mam podwinięte do łokci, a w okolicach zgięcia prawej ręki widoczne są drobne punkciki. Chwilę im się przyglądam. Wyglądają jak ukłucia po igle?
Wściekła, a zarazem przerażona zakładam buty. Muszę znaleźć pozostałych! Oby nic im nie było... Proszę, żeby to był jakiś kolejny, cholerny koszmar!
W miarę cicho otwieram drzwi i tak samo cicho je zamykam. Idę na parter schodami, znajdującymi się tuż przy mnie. Kładąc ostrożnie nogę na jednym ze schodków, słyszę jak ten skrzypi, i to o wiele głośniej niż robiły to pozostałe. Przełykam głośno ślinę, po czym pokonuję ostatnie dwa.
Z niewielką ulgą na sercu stawiam kroki na drewnianej podłodze, idąc wąskim, krótkim korytarzem. Niestety to chwilowe uczucie beztroski znika, gdy tylko głosy stają się coraz wyraźniejsze. Nie chcę się im przysłuchiwać, więc nawet nie skupiam się na nich zbytnio. Po prostu brnę w kierunku wyjścia.
Mam wrażenie, że moja ucieczka mogłaby zakończyć się sukcesem, gdyby nie to, iż z pomieszczenia przede mną, wychodzi jakiś mężczyzna. Chce coś dodać do toczącej się rozmowy, lecz wcześniej zauważa mnie.
Nie zdążam odpowiednio zareagować, a mężczyzna już daje znać pozostałym osobom, aby mu pomogli. Zaraz potem wymierzam mu cios w policzek, od którego ląduje na podłodze.
Spoglądam w stronę pozostałych osób, które właśnie podrywają się z krzeseł, wywracając jedno z nich.
Rzucam się do ucieczki. Nie mam czasu ani ochoty na walkę z takimi jak oni!
Już wyciągam rękę w stronę okrągłej klamki, lecz ktoś łapie mnie za rozpięte włosy i szarpie do tyłu. Ból jest nieznośny. Odruchowo pięścią uderzam osobę za mną w nos, dzięki czemu mnie puszcza.
Ktoś inny stara się mnie obezwładnić, szarpię się i wierzgam nogami, ale to nie pomaga! W końcu udaje mi się wyrwać z jego chwytu. I kiedy już stoję, szykując się do odeprzenia ciosu innego chłopaka, powstrzymuje mnie znajomy głos. Na chwilę zupełnie tracę kontakt z rzeczywistością. Przez ten moment dezorientacji, nie zauważam, gdy ktoś podcina mi nogi, przez co upadam na podłogę.
Ktoś łapie mnie za kołnierz i stawia z powrotem na nogi.
Niespodziewanie czuję, jak jedna z osób mocno mnie ściska. Cała się napinam, zaciskając przy tym oczy. Co się właściwie dzieje?
Otwieram oczy, i opierając głowę na barku tajemniczej osoby, nieprzytomnie wpatruję się w dwie osoby, stojące za nią - Lilka i Lewis? To jej głos mnie zatrzymał.
Blondyn uśmiecha się delikatnie, jednakże widzę u niego zaniepokojenie. Natomiast Lilka ma łzy w oczach. Po jej spojrzeniu widzę, że naprawdę niewiele brakuje, aby zaczęły spływać po jej policzkach całymi strumieniami.
Moją uwagę przykuwa także ich ubiór. Żadne z nich nie ma munduru zwiadowców. Wyglądają, jak zwykli cywile! Szczególnie Lilka w swojej białej koszuli włożonej w długą, fioletową spódnicę.
Dopiero po dłuższym czasie i wpatrywaniu się w przyjaciółkę zdaję sobię sprawę, z tego jak bardzo odpłynęłam.
Mrugam kilkakrotnie, po czym całą swoją siłą odpycham dziwnie zachowującą się osobę. Zaskoczony cofa się o kilka kroków, marszcząc niedowierzająco brwi, ale potem i tak przygląda mi się łagodnym spojrzeniem, uśmiechając przy tym.
W jego błękitnych oczach widzę drobne ogniki szczęścia. Są kompletnym przeciwieństwem moich, które z radością teraz nie mają zbyt dużo wspólnego. Powiedziałabym, że zdecydowanie więcej ze złością i strachem.
- Gdzie są pozostali? - pytam spokojnie, jednocześnie starając się ukryć zdenerwowanie.
- Nie żyją - wyznaje ciemnowłosy chłopak, przybierając smutniejszy wyraz twarzy.
Nie... żyją?
Wydawać by się mogło, jakby w tej właśnie chwili pomieszczenie wypełnił niespotykany chłód. Mogłabym przysiąc, że jego słowa wręcz zmroziły powietrze w pomieszczeniu. Czuję jakby wszystko zamarło.
Kłamstwo! - słyszę bardzo cichy głos mojej podświadomości.
Moja nienawiść momentalnie ogrzewa atmosferę.
Zaciskam dłonie w pięści.
Nie...
Mój oddział, to oddział specjalny! Nie da się ich tak łatwo zabić! Mamy narwanego półtytana, mega inteligentnego Armina, bardzo dobrze radzącego sobie w trudnych sytuacjach Jeana, jedną z najlepszych żołnierzy, czyli Mikasę i, rzecz jasna, kapitana Leviego!
- Nie jestem idiotką - wysykuję przez zęby w stronę chłopaka. - Gdzie oni są?
- Już mówiłem...
- Myślisz, że ci uwierzę?! - Robię zdecydowany krok w przód, potem kolejny, aż w końcu doskakuję do ciemnowłosego.
Wymierzam lewą ręką cios w krtań, a prawą nogę wślizguję pomiędzy nogi przeciwnika. Już mam go podciąć, ale w tym momencie przeciwnik łapie mnie mocno za nadgarstek i wykręca go. Już to jest niewiarygodnie bolesne, ale dodatkowo solidnie obrywam kolanem w brzuch.
Kaszlę, wypluwając przy tym strużki śliny. Uścisk na ręce rozluźnia się. Nie mając w tym momencie żadnej podpory, ląduję na drewnianych deskach, zwijając się z bólu. Podkurczam nogi, a rękoma oplatam obolałe miejsce.
Większość kosmyków grzywki osuwa się po moim czole, odsłaniając tym samym pełne żalu spojrzenie.
Na moment przerzucam wzrok z chłopaka w długim płaszczu, na Lilkę, zasłaniającą dłońmi usta, i wystraszonego Lewisa.
Wracam spojrzeniem do chłopaka, który w tym momencie pochyla się nade mną. Chcę się od niego odsunąć, ale nie mam sił.
- Nic się nie zmieniłaś. Wciąż maszs te same błędy w postawie. - Uśmiecha się. - Tęskniłem, Hiroshi.
- Kim... ty niby jesteś? - głos mi drży. Boję się odpowiedzi, choć wydaje się oczywista.
- Nie wierzę, że zapomniałaś - śmieje się, jak z jakiegoś dowcipu, ale zaraz potem poważnieje. - Wiem, że powrót do tego, co było może nie być... łatwy...
- Kapitanie Akanawa, za godzinę mamy być na zebraniu - wtrąca się poirytowanym tonem chłopak, stojący w rogu pokoju. Ten sam, z którym walczyłam tamtego wieczora.
- Nie żyjesz... od sześciu lat - odzywam się płaczliwym głosem, spuszczając wzrok i zaciskając powieki. Cała drżę. - Ty... nie żyjesz.
***
Kładę się do mojego nowego łóżka, uprzednio gasząc świecę, stojącą na stoliku nocnym.
Leżąc na plecach, wpatruję się w sufit, jakby to było dla mnie coś niecodziennego.
Mijają trzy doby od dnia, w którym się tu obudziłam. W tym domu, w tym łóżku.
Każdego dnia, gdy otwieram oczy, pragnę obudzić się w kwaterze zwiadowców. Jednak nic takiego nie ma miejsca. Mogę tam wrócić jedynie we wspomnieniach. Tak bardzo chcę tam wrócić! Chcę znów słyszeć reprymendy kapitana Leviego! Znów móc siedzieć przy stole z przyjaciółmi! Usłyszeć ich głosy. Ponownie zobaczyć rywalizację Erena i Jeana!
Dlaczego to wszystko nie może powrócić?
Czuję spływające po policzkach łzy. Przewracam się na drugi bok i pozwalam sobie na płacz.
Pierwszego dnia planowałam uciec z tego miejsca, ale gdy tylko zaczęłam dowiadywać się o tym mieście coraz to więcej... zrezygnowałam. To miejsce jest dziwne. Jest ogromne. Nie jest ogrodzone murami, a mimo to tytanów tutaj nie ma! Zamiast murów jest pełno gór, i tylko to.
Z miasta istnieje tylko jedna droga prowadząca na obszary, na których bytują tytani. Byłam tam wraz z Lilką i Lewisem. Stoi tam potężna brama, podobna do tych, przez które wyjeżdżaliśmy jeszcze jako zwiadowcy. Wyjazd ten jest pilnie strzeżony przez straże, więc nawet gdybym chciała opuścić to miejsce, nie dałabym rady przed nimi przemknąć.
Chcę stąd uciec! Tylko, co potem? Nawet nie wiem, gdzie jestem. Zresztą nawet, gdyby udałoby mi się wrócić... Nic już nie byłoby takie same. Nikt z mojego oddziału nie przeżył, a przynajmniej tak nam powiedziano. Nie potrafię się z tym pogodzić. Naprawdę już nigdy nie usłyszę gróźb Erena zwróconych w stronę tytanów? Nie zobaczę, jak Mikasa go poucza i chodzi za nim niczym cień?
Już nigdy nie zobaczę Lilki i Armina, trzymających się za ręce? Ona już nigdy go nie zobaczy...
Zaciskam nieświadomie drżącą rękę na poduszcze.
Mój "brat" kazał mi się przyzwyczajać do nowego środowiska. A do tego wyznaczył Leona na mojego "ochroniarza", który ma chodzić za mną jak cień! Nie mogłam uwierzyć, gdy o tym usłyszałam! Osoba, z którą walczyłam, ma pilnować bym nie wpakowała się w kłopoty! To absurd! Nienawidzę cię, Kitsune!
***
Mijają kolejne dwa dni, które spędzam sama, snując się bez celu po mieście.
Chciałam porozmawiać z Lilką, ale wyszła z "domu" zanim się jeszcze w ogóle obudziłam. Wczoraj przyszłam do jej pokoju o dość późnej, ale wtedy także była nieobecna. Martwię się o nią.
Stawiając kolejny krok, przydeptuję swoją zbyt długą spódnicę, co kończy się upadkiem na bruk. Szybko podnoszę się z ziemi, by po chwili czym prędzej uciec z tego miejsca. Przebiegam pomiędzy ludźmi z trudem hamując łzy.
Mój ubiór ciągle przypomina mi, że czasy gdy służyłam w wojsku już się skończyły, a co za tym idzie, zamknął się pewien rozdział mojego życia. Zupełnie jakby jakiś autor tak po prostu go zakończył! Napisał piórem po wyblakłej kartce ostatnie słowa, opisujące tamten felerny wieczór. Przerzucił kartkę na pustą stronę, a potem zaczął pisać kolejną część swej powieści! Tak po prostu!
Nawet nie zauważam, gdy niebo przybiera ciemnoniebieski odcień. Kiedy ten cały czas zleciał? I kiedy właściwie zgubiłam mojego ochroniarza?
Rozglądam się po okolicy, w której się znalazłam - wąska uliczka, z jedną latarnią zawieszoną na ścianie jakiegoś budynku, jedyne źródło światła. Podchodząc bliżej, widzę jak w jego poświacie w dość chaotyczny sposób poruszają się drobne, czarne insekty.
Chwytam prawą dłonią za lewę ramię i spuszczam wzrok. Pokonuję może parę metrów, zanim na barku zaczynam odczuwać ciężar czyjejś ręki. Unoszę zaniepokojona wzrok przed siebie, po czym odwracam się na pięcie przodem do osoby za mną.
Mrugam kilkakrotnie. Rozchylam lekko wargi, chcąc coś powiedzieć, ale chłopak kładzie mi dłoń na ustach.
- Chodź ze mną - mówi ledwo słyszalnie, a ja tylko kiwam nerwowo głową.
Przechodzimy wspólnie węższymi uliczkami, aż dochodzimy do niewielkiego wzgórza, wznoszącego się za miastem.
Czarnowłosy idzie przodem, a kiedy tylko dochodzi do, obdartego z liści drzewa, zatrzymuje się. Zwraca się przodem do mnie. Muszę przyznać, jego czarna sylwetka, znajdująca się pod gałęziami drzewa, które układają się, jakby były szponami jakiegoś potwora, wyciągającego ku niemu swe zniekształcone łapy, wygląda dość strasznie.
Dochodząc do niego, muszę pamiętać o podniesieniu dolnej części ubioru, żeby przypadkiem się nie wywrócić. Leon kładzie mi dłoń na plecach, tym samym zmuszając do patrzenia na oświetloną dzielnicę u podnóża wzgórza.
- Co widzisz? - zadaje pytanie lodowatym tonem.
Wzruszam obojętnie ramionami.
- Dzielnicę miasta...
- Bezpiecznego miasta - przerywa mi. Kładzie nacisk na pierwsze słowo.
- Czego ode mnie chcesz?
- Nie ja. Tylko twój brat. - Przekierowuje na mnie wzrok. - Odtrącasz od siebie jedyną rodzinę...
- Czego ode mnie oczekujesz? - mówię zirytowana, spoglądając na niego wzrokiem przesiąkniętym chłodem.
- Kitsune sprowadził cię tu, żebyś była bezpieczna...
- Słucham?! - Wpatruję się w niego niedowierzająco.
- W okolicy nigdy nie widziano żadnego tytana. Nic nam tu nie grozi.
- Ludzie za murami też tak uważali, a skończyło się na tym, że Maria upadła. Nic nie chroni tego miejsca. Macie tu bramy, które raczej robią za zatkanie dziur pomiędzy odstępami górskimi. Tak, jak przyszedł moment, gdy te potwory przedarły się przez nasze mury, tak przyjdzie czas, że pokonają wasze bramy. A w zasadzie nie muszą tego robić! Wystarczy, żeby przedarły się przez góry do waszej osady!
- Być może - komentuje niewzruszony. Głośno wzdycha. - Tak czy owak, teraz tu jest twoje miejsce...
- Wypchaj się.
- Dokąd chcesz właściwie uciec? Nawet nie masz pojęcia, w którą stronę jechać. Zginiesz zaraz po przejściu przez bramę. Zresztą, możemy założyć, że uda ci się wrócić. Pytanie, co dalej?
~~Mikasa~~
Słyszę, jak kraty naszej celi się otwierają. Potem po pomieszczeniu rozlegają się kroki. Zmuszam się do chociaż lekkiego rozszerzenia powiek. Muszę zobaczyć, co się dzieje.
Tuż przede mną przechodzi jakiś żandarm. Staram się śledzić kątem oka każdy jego ruch.
Czuję, jak moje tętno przyspiesza. Rozchylam szerzej oczy.
Żandarm ściąga z nadgarstków Erena kajdany, ale tylko po to, by zaraz znów je skuć, tym razem z tyłu pleców.
- Eren, obudź się! - krzyczę przerażona do niego na całe gardło.
Większość osób momentalnie się budzi. Nawet Diana, siedząca naprzeciw mnie, ożywia się trochę.
Eren opornie otwiera oczy, ale gdy orientuje się jaka jest sytuacja, od razu staje się bardziej pobudzony.
- Puszczaj go! Bo, jak nie... - Szarpię się, mając nadzieję, iż kajdany puszczą. Muszę mu pomóc!
- Stul dziób. - Mężczyzna uderza mnie mocno w twarz, przez co odchylam głowę mocno na drugi bok.
- Mikasa! - słyszę krzyk chłopaka. - Puszczaj mnie, do cholery! - Szarpie się, czym sprawia żołnierzowi drobny kłopot. Na pomoc mu przychodzi drugi strażnik. Dopiero im obu udaje się złapać go tak, by nie mógł się ruszyć.
Jeden z mężczyzn przygważdża Erena twarzą do ziemi, trzymając go za kark, jak jakieś zwierzę! Drugi zaś siada na nim okrakiem, jeszcze bardziej krępując.
- Puśćcie go - słyszę spanikowany głos Armina.
Jeden z wojskowych bierze w dłoń strzykawkę, której szpikulec przez ułamek sekundy odbija światło pochodni. Czuję, jak serce podskakuje mi do gardła. Nie jestem w stanie wydusić z siebie choćby najmniejszego dźwięku! Głos mi węźle w gardle.
Jeszcze raz szarpię rękoma, a łańcuchy jedynie wydają z siebie charakterystyczny dźwięk, brutalnie przypominający, że nie mogę nic zrobić!
Czemu oni to robią?!
~~Hiroshi~~
- ...Pytanie, co dalej? - Patrzy na mnie znacząco. - Z tego, co mi wiadomo, zaraz po powrocie masz mieć rozprawę sądową.
- Skąd o tym wiesz?! - Oburzona zaciskam dłonie w pięści.
- Od twoich znajomych - odpowiada nadzwyczaj spokojnie. - Obudzili się przed tobą i wyjawili co nieco.
W tym momencie jego słowa przeważyły szalę. Czuję, jak wzbiera we mnie wściekłość.
Wymierzam Leonowi cios w twarz, jednak ten uchyla się. Łapie mnie za nadgarstek i wykręca go z tyłu pleców. Ze łzami w oczach upadam na kolana. Jestem słaba...
- Dlaczego zabiliście tylu ludzi? - wymyka mi się piskliwym tonem.
Z jego strony cisza.
- Dlaczego zabiliście mój oddział? - głos mi się łamie.
Przez dłuższą chwilę słyszę jedynie szum wiatru. Kosmyki rozpuszczonych włosów łaskoczą moje zaróżowione od zimna policzki.
- Powinnaś raczej o to pytać swojego brata - stwierdza oschle, a moje ciało na wzmiankę o nim od razu przechodzi nieprzyjemny dreszcz.
Chłopak uwalnia z uścisku moją rękę, która bezwładnie opada na ziemię.
- Wiesz, że jeśli wrócisz, umrzesz. Jesteś jedyną z oddziału specjalnego, która przeżyła. Nie uważasz, że to podejrzane? Zostaniesz okrzyknięta mianem zdrajcy, a od tego do szubienicy bardzo prosta droga.
Jeszcze raz spoglądam na dzielnicę przed sobą. I czuję, jakby właśnie jakaś część mnie w jednej chwili rozpadła się na kawałki. Nawet nie zauważam, gdy z kącików oczu uciekają łzy bezsilności, lśniące w świetle księżyca.
Dlaczego do tego doszło?
~~Mikasa~~
Żandarm trzymający igłę, zupełnie niewzruszony wbija ją w szyję Erena! Na nic zdają się protesty moje i Armina oraz wyzwiska Jeana.
Jeden z mężczyzn staje dość blisko mnie, gdy schodzi z chłopaka. Wściekła zagryzam zęby i kopię go w podudzie. Upada, a jego zbulwersowany kompan łapie mnie za włosy, ciągnie odrobinę do góry, by po chwili z całej siły uderzyć mną o ścianę.
Od uderzenia mam mroczki przed oczami. Głowa mnie boli, a wszystkie dźwięki stają się przytłumione.
Ostatnie, co widzę przed zamknięciem oczu to scena, w której wywlekają Erena poza celę. Nie szarpie się. Ma zamknięte oczy. Wygląda tak bezbronnie.
- Eren... - wyduszam bardzo cicho, choć w umyśle rozpaczliwie krzyczę jego imię.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Długo mnie nie było...
A ten rozdział najlepszy nie jest...
Przepraszam...
A teraz koniec na chwilę z deprechą :) - rozdziały powinny zacząć się pojawiać częściej.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro