Rozdział 25 Więzi
~~Armin~~
Sparaliżowany stoję, bezradnie przypatrując się okropnej scenie. Nogi mi dygocą. Po moich policzkach spływają łzy bezsilności.
Na chwilę zamykam oczy, a czas jakby zwalnia. Po ich otwarciu wszystko dzieje się niewiarygodnie wolno. Wydawać by się mogło, że tytani to tylko marionetki, że ich każda kończyna przywiązana jest do pojedynczego sznurka, za które pociąga lalkarz w teatrze kukiełkowym. Każdy ruch potworów jest jak powolne pociągnięcie za linkę w trakcie występu, mające na celu przyprawić widownię o ciarki, wywołać niepewność.
Właśnie tak się czuję. Jak na jakimś dramatycznym przedstawieniu. Jak widz, który nie ma żadnego wpływu na los bohaterów.
Sara i Iwan symetrycznie zbliżają się do śmierci.
Już mam upaść na ziemię, kiedy do moich uszu dociera świst, a nad jednym z tytanów praktycznie znikąd pojawia się ciemna sylwetka, na myśl przywodząca, zawsze towarzyszący ludziom cień.
Postać wystrzeliwuje kotwiczki w nadgarstek tytana, trzymającego Sarę. Mój mózg rejestruje jedynie zmienioną pozycję postaci, bez żadnego płynnego przejścia pomiędzy poprzednią a teraźniejszą. Światło słoneczne przebijające się przez korony drzew w jednej chwili zostaje odbite od jednego z ostrzy. Złoty blask mnie oślepia, dlatego natychmiast zaciskam powieki, a gdy znów przyglądam się tamtemu miejscu, jest już po wszystkim.
Sara siedzi na trawie już rozwiązana i wpatruje się w osobę, która teraz za cel obrała drugiego tytana.
Potwór już rozdziawia usta, by pożreć Iwana... Kotwiczki jednego z naszych zostają wbite w grubą gałąź wysoko nad potworem. Liny idące równolegle do jego karku płynnie i szybko przyciągają zwiadowcę na wysokość słabego punktu. Nie zdążam nawet zauważyć co się stało, kiedy fragment ciała piętnastometrowca zostaje wycięty. Krew intensywnie tryska z karku, na moment jakby zawisając w powietrzu.
Osobnik w mgnieniu oka odcina także od reszty ciała dłoń, w której uwięziony jest Iwan. Dynamika cięcia jest tak duża, że ostrza pozostawiają po sobie srebrną łunę. Zupełnie, jakby dokładnie w tym momencie były w stanie przeciąć nawet powietrze!
Zidentyfikować tożsamość tej osoby potrafię dopiero, gdy staje na ziemi.
- Mikasa! - krzyczę radośnie, po czym podbiegam do przyjaciółki.
Czarnowłosa kładzie Iwana na trawie, a zrozpaczona Sara, pędząc ku niemu, przebiega między nami odpychając nas na boki. Klęka koło niego. Jej spływające łzy kapią na jego twarz.
- Iwan! Iwan! Błagam powiedz coś! Obudź się! - krzyczy do niego, lecz on nie reaguje.
Ja i Mikasa możemy jedynie przyglądać się tej scenie. Przyglądać się, jak Sara usilnie stara się ocucić brata. Jak trzęsie go za ramiona...
Kosmyki jego czerwonych włosów lekką kołyszą się na wietrze, tak samo jak kosmyki trawy. Wydawać by się mogło, iż śpi, ale nikt nie ma chyba aż tak twardego snu.
Robię krok w stronę rudowłosej, lecz Mikasa kładzie mi dłoń na ramieniu, tym samym zatrzymując.
- Patrz - mówi cicho, wskazując palcem górę.
Podążam w tym kierunku wzrokiem. Mrużę oczy, aby przyjrzeć się jednej gałęzi nieco dokładniej. Wystają z niej dwie metalowe części, a do nich przyczepione są linki, które z tej odległości przypominają szare wstążki.
- Czy to...
- Liny od naszego sprzętu - dokańcza za mnie.
Oboje w tym samym momencie spoglądamy na Sarę, która przytula brata, wylewając przy tym całe kaskady łez.
Głośno przełykam ślinę.
Ta wyprawa z minuty na minutę staje się coraz to dziwniejsza. To nie wygląda na zwykły wypadek...
~~Hiroshi~~
Głośno wypuszczam powietrze z płuc.
W jednym momencie tytan swe wściekłe spojrzenie kieruje na Erena, po czym, w mgnieniu oka, chwyta go i zbliża na bardzo niebezpieczną odległość od paszczy! Zaciska na jego ciele ogromne palce, stopniowo ściskając je mocniej i mocniej.
Gdyby teraz się zranił... mógłby się przemienić i go pokonać...
Zrywam się do biegu. Moje nogi plączą się po drodze, ale udaje mi się nie przewrócić. Biegnę w stronę potwora i przyjaciela. Muszę się znaleźć bliżej drzew!
Moja peleryna po tym, jak wpadłam do jeziora nasiąkła wodą, przez co jest cięższa. Jedną ręką łapię za zapięcie, i jednym ruchem zrzucam z siebie niepotrzebną część ubioru.
W biegu szybko dołączam do rękojeści nową parę ostrzy. Gdy uznaję, że znajduję się odpowiednio blisko, naciskam na odpowiednie przyciski. Wznoszę się w powietrze i już obieram jako cel rękę potwora, ale uświadamiam sobie, że jeśli źle to rozegram stracę ostrza i, w konsekwencji, nie uda mi się pomóc przyjacielowi!
Przelatuję tuż obok potwora. Podkurczam nogi i w ten sposób ląduję na pniu drzewa. Uważnie przyglądam się potworowi, myśląc nad taktyką. Muszę uwzględnić niewielką ilość gazu oraz fakt, że pozostała mi tylko jedna para ostrzy, ponieważ poprzednie połamały się podczas moich licznych upadków.
Intensywnie myślę, co mogę zrobić, lecz nic nie przychodzi mi do głowy!
W jednej chwili słońce mnie oślepia, dlatego zaciskam mocno powieki... Chyba można powiedzieć, że w tym momencie mnie oświeciło. Spróbuję go pozbawić wzroku!
Odbijam się od pnia, a linki kieruję na ciało potwora. Szybko zataczam łuk wokół niego. Potwór na drobną chwilę odrywa wzrok od swej tymczasowej zabawki i kieruje go na mnie. Posyła mi groźne spojrzenie, jakby chciał mi przekazać, że mam się nie wtrącać w jego zabawę.
Eren to mój przyjaciel! I nie pozwolę, żeby takie ścierwa jak tytani mi go odebrały! Zazwyczaj to on wyciąga mnie z kłopotów! To on mi pomaga! Czas się zrewanżować!
Zaciskam zęby i groźnie marszczę brwi. Słońce chowa się za chmurami, przez co cienie na mojej sylwetce zaczynają się układać, tak jakby teraz sama śmierć użyczyła mi swoją mroczną część siebie. Jakby dała mi przyzwolenie na decydowanie, kto przeżyje, a kto nie.
Wykorzystuję zebraną w sobie nienawiść do tego, by wyprowadzić szybkie ataki, wykorzystując przy tym styl walki naszego kapitana. Trzymam ostrza w "niedozwolony" sposób i odpowiednio dawkując gaz, staram się naciąć skórę przeciwnika, ale za każdym razem, gdy już się do tego przymierzam, on już zdąża utwardzić skórę. Wciąż jestem za wolna!
Klnę pod nosem.
Nie chcąc bardziej ryzykować i narażać Erena, przymierzam się do ostatecznego cięcia.
Buzująca we mnie adrenalina, powoduje że nawet nie zauważam, gdy znajduję się na wysokości oczu tytana. Płynnie przyciągam się do jego twarzy i wbijam ostrza w jego oczy.
Udało się!
Eren zostaje wypuszczony z dłoni. Łapię go w locie i kieruję się w stronę lasu. W jakiś sposób udaje mi się nas wyciągnąć na wyższe partie drzew, gdzie wróg nie powinien nas dostrzec.
Zdyszana opadam na gałąź. Opieram się plecami o pień, a głowę pozwalam sobie zadrzeć ku górze i wypuszczać powietrze w postaci obłoczków.
- Dzięki - wypowiada pomiędzy kaszlnięciami, trzymając się za żebra.
Uśmiecham się lekko pod nosem, po czym wlepiam w niego swoje spojrzenie.
- Chyba... trzeba będzie komuś o tym powiedzieć. - Spogląda w stronę, z której nadchodzi tytan. Na szczęście jest zwyczajny, to znaczy gruby i poruszający się dość koślawo.
Przytakuję.
- Sądzisz, że może to mieć związek z tym, co ci się przytrafiło?
- Mówisz o tej osobie w czerwonym? Być może. - Spuszczam z niego wzrok.
Nie wiem, jaka jest odpowiedź. Zapewne brzmi "tak", ale z drugiej strony...
Dzisiejsza sytuacja i wydarzenia pokazały, iż to, co do tej pory było tylko koszmarami i nieprzyjemnymi wspomnieniami, stało się realne... Zawsze takie było, ale ja uporczywie nie chciałam wierzyć, że to prawda!
Przez myśl przelatuje mi bardzo przygnębiające pytanie, ale natychmiast je od siebie odsuwam. Jest zbyt absurdalne, choć z drugiej strony... Nie, to nie możliwe, a do tego napawa mnie także odrazą do wszystkich moich wspomnień z dzieciństwa.
***
Jeszcze tego samego dnia, wieczorem siedzę przed drzwiami, za którymi tymczasowo znajduje się coś w rodzaju gabinetu generała. Samotnie opieram się o zimne, ceglane ściany zamczyska, które traktujemy jak kwaterę już od paru dni.
Wcześniej towarzyszył mi także Armin, Sara, Mikasa i Eren, który aktualnie jest przesłuchiwany przez "wielką trójkę". Zaraz będą przesłuchiwać także mnie. Boję się.
Armin zdradził mi faktyczną przyczynę śmierci Iwana. Zginął od upadku. Wydało mi się to na początku dziwne, ale gdy Mikasa dopowiedziała o przerwanych linach jego sprzętu, wszystko stało się jasne.
Dotychczas błądziliśmy we mgle, a teraźniejsze wydarzenia zaczęły ją przerzedzać stopniowo ujawniając, co kryje się przed nami.
Wśród nas bezwątpienia jest zdrajca! Tylko kto nim jest?!
Ta część tajemnicy wciąż się przed nami ukrywa. Tylko co, jeśli źle do tego podchodzimy? Co jeśli wśród nas, tak naprawdę, nie ma zdrajcy? Co, jeśli ten ktoś nie jest zwiadowcą?
Nie! To niemożliwe! Ktoś prędzej, czy później zorientowałby się... To się nie trzyma kupy. Nic się ze sobą nie łączy!
W tym wszystkim tylko jedno jest pewne. Ktoś chce się nas pozbyć. Tylko dlaczego i, jaki ma w tym cel?
Tyle pytań nasuwa mi się na myśl w jednym i tym samym czasie. Nie umiem tego poukładać w żaden logiczny sposób. Wiem jedynie, że wszystko to może mieć jakiś związek z osobą w czerwieni, ale nic poza tym.
Z moich myśli wyrywa mnie skrzypienie otwieranych drzwi. Podnoszę się z kucek i wymijam Erena. Wchodzę do gabinetu niepewnym krokiem, zamykam drzwi i siadam na krześle stojącym na środku pomieszczenia, na wprost Smitha.
- Więc, spodziewam się, że tak jak twoi przyjaciele, masz nam dużo do opowiedzenia - stwierdza Smith poważnym, surowym głosem.
Chwilę przypatruję się generałowi, który siedzi za mosiężnym, starym biurkiem, po którym widać, iż lada moment się rozleci. Czuję na sobie spojrzenia wszystkich. Lodowaty, a zarazem lekko znudzony wzrok kapitana Leviego. Pełne ciekawości i powagi spojrzenie Hange oraz surowy, wyczekujący wyraz twarzy Smitha.
Całe to, panujące w pomieszczeniu napięcie nie pozwala mi zebrać myśli. Nie pozwala ułożyć sensownego wyjaśnienia!
Ostatecznie zaczynam streszczać wszystkie wydarzenia dzisiejszego dnia dopiero po paru minutach. Każde słowo z trudem przechodzi mi przez gardło. Głos mi się łamie, aż w końcu przechodzę w płaczliwszy ton.
Gdy dochodzę do części opowieści odnośnie podejrzanego tytana, wciąż pozostają niewzruszeni. Jednak, kiedy opowiadam, jak mną rzucił, darując mi tym życie, na ich twarzach pojawia się zaskoczenie, które potem starają się maskować, lecz i tak wyczuwam z jaką uwagą mnie słuchają. Zupełnie jakby każda litera każdego wyrazu była w tej chwili niezmiernie ważna.
Kończąc opowieść spuszczam wzrok z generała. Zaciskam mocno dłonie w pięści. Boję się, co powiedzą, ich reakcji.
Przez dłuższy czas w pomieszczeniu panuje cisza, którą przerywa dopiero głośne westchnienie dowódcy.
- To wszystko? - pyta zrezygnowany.
Wiem, że chciałby więcej informacji. Wyczuwam to. Każde z osobna chciałoby pewnie teraz, abym powiedziała coś, co mogłoby ich naprowadzić na rozwiązanie zagadki ostatnich wydarzeń.
Zaciskam zęby. Przez chwilę biję się z myślami, aż w końcu decyduję się na niebezpieczny krok.
- Nie - oświadczam niepewnym głosem, patrząc gdzieś w bok.
Smith momentalnie zwęża brwi.
- To wszystko... zaczęło się jeszcze na poprzedniej wyprawie. - To zdanie z trudem przechodzi mi przez gardło.
Przybieram obojętny ton i zaczynam mówić o wszystkim. Od samego początku. Opowiadam o dniu, w którym znalazł mnie oddział specjalny. Kiedy po raz pierwszy miałam styczność z osobą w pelerynie.
Gdy kończę znów zapada cisza. Tym razem ponura i ciężka.
- Dlaczego, nie powiedziałaś o tym wcześniej? - zadaje pytanie ostrym tonem Smith.
- Bałam się... - mamroczę wystraszona pod nosem.
- Bałaś się?! - Kapitan gwałtownie uderza dłońmi o biurko, przez co wręcz podskakuję na krześle, a moje serce zaczyna zdecydowanie szybciej bić ze strachu. - Zdajesz sobie sprawę, że brzemię odpowiedzialności za śmierć tych wszystkich ludzi dźwigasz na barkach ty!
Patrzę przerażona na rozwścieczonego kapitana. Zbiera mi się na płacz.
- Skąd miałam wiedzieć?! Myślałam, że to...
- Nie! - Znów uderza otwartą dłonią o biurko, a Smith jedynie przez krótką chwilę mu się przygląda, po czym swój wzrok znów zawiesza na mnie. - Ty nie myślałaś, Akanawa! Czego się niby bałaś? - wypowiada głosem przepełnionym jadem. - Jesteś tylko pospolitym, cholernym tchórzem! Doszło do tragedii i to ty jesteś za nią odpowiedzialna!
- Nie chciałam... - wyszeptuję, a łzy w tym czasie znajdują ujście i zaczynają swobodnie spływać.
- Nie chciałaś?! Tak samo, jak nie chciałaś wykraść dokumentów z archiwów?!
- To nie byłam ja!
- Skąd niby mamy to wiedzieć? - w jego głosie słychać pogardę. - Jakoś dziwnym trafem, wszystkie podejrzane rzeczy dotykają przede wszystkim ciebie! Ty jako pierwsza masz styczność z prawdopodobnym mordercą! Ty odkryłaś włamanie do archiwów! Tobie, tytan darował życie, podczas gdy Jaegera próbował uśmiercić! Skąd mamy pewność, że to nie, ty, jesteś zdrajcą, że nie masz żadnego powiązania z tymi zdarzeniami?
- Nie mam - mówię cicho, chowając twarz za grzywką.
Wszyscy patrzą na mnie podejrzliwie. Cała drżę. Czuję się jakbym się miała rozpaść na kawałki. Czuję zaciskaną na mojej szyi pętlę szubienicy, a na szyi oddech kata. Ze strachu na moment zapominam jak się oddycha, a w oczach zaczynają się zbierać kolejne łzy.
Emocje biorą nade mną górę. Najpierw zaczynam płakać z bezsilności, a potem podrywam się gorączkowo z krzesła, omal go nie wywracając, by potem wybiec z pokoju. Po otwarciu drzwi wpadam na kogoś i w efekcie przewracam nas na podłogę. Jestem w takim stanie, że po prostu nie mam odwagi spojrzeć na tę osobę ani tym bardziej przeprosić za wypadek! Uciekam różnymi korytarzami. Pytanie, przed czym? Przed samą sobą? Przed przeznaczeniem? Cokolwiek to jest... Chcę już się znaleźć na tej przeklętej szubienicy! Chcę zawisnąć! Chcę... Chcę, aby to wszystko się skończyło!
Kapitan ma rację! Jestem tchórzem! Zawsze nienawidziłam ludzi, którzy popełniali samobójstwo. Uważałam ich za słabych, a jaka jestem ja? Taka sama jak oni! Niczym się nie od nich nie różnię!
Moja wyobraźnia momentalnie przywołuje wspomnienie mojego pierwszego starcia. Dokładnie moment, w którym Otto zabił się. Nazwałam go kretynem, ale nie był nim! To ja byłam kretynką, że wtedy na niego nakrzyczałam, że go nie wsparłam!
Winę za jego śmierć i poległych na obecnej wyprawie ponoszę ja!
***
Idę brukowaną uliczką, mając wzrok skierowany na własne stopy, które każdy kolejny krok pokonują ociężale i niepewnie.
Słyszę wokół siebie krzyki ludzi. Obrzucają mnie różnymi wyzwiskami, które dzielnie znoszę. Jeszcze chwila i to wszystko się skończy - powtarzam sobie w duchu.
Na chwilę kieruję swój wzrok na wprost, aby zmierzyć odległość pomiędzy mną a podestem, na którym czeka na mnie już żołnierz żandarmerii, a obok niego znajduje się moja przyszłość - sznur, który niebawem zaciśnie się na mojej szyi.
Znów spuszczam wzrok, a będący na mojej głowie kaptur od czerwonej peleryny zsuwa się, skutecznie zasłaniając moje przekrwione od zmęczenia i płaczu oczy.
Nagle z niedaleka docierają do mnie znajome głosy.
- Zdrajca!
Nie odwracam w tamtą stronę głowy. Wiem, do kogo ten głos należy - Eren.
- Jak mogłaś? - słyszę łamiący się głos Lilki.
Znów spoglądam przed siebie, na doskonale oświetlony promieniami słonecznymi podest. Nieświadomie przestraszona przystaję, co skutkuje solidnym uderzeniem w plecy, przez jednego z dwóch prowadzących mnie żandarmów. Jestem tak słaba, że nie mogę ustać na nogach. Upadam na bruk. Żandarm podnosi mnie siłą i stawia na nogi. Popycha mnie w przód. Zataczam się, ale tym razem nie tracę równowagi, więc idę przed siebie.
- Zabiłaś mojego brata! - słyszę gdzieś z boku głos Sary, który ledwo wybija się ponad wściekły tłum.
Wchodzę, już pewniejszym krokiem, po drewnianych stopniach na podwyższenie. Staję tuż przed liną.
Jeden z mężczyzn zakłada mi pętle na szyję. Po moich skroniach spływają kropelki potu. W moich smutnych oczach odbijają się złote promienie zachodzącego słońca - jeden z najpiękniejszych widoków i zarazem ostatni.
***
Gwałtownie otwieram oczy. Widzę przed sobą cegiełki zamku. Oddycham nierównomiernie, a uspokojenie się trochę mi zajmuje. Jeden z najgorszych koszmarów jakie miałam. Nie chcę powtórki.
Podnoszę się do siadu. Przecieram oczy i kieruję spojrzenie na łóżko przyjaciółki, której, o dziwo, nie ma.
Postanawiam jej poszukać i, przy okazji, napić się czegoś.
Schodząc schodami w stronę "kuchni", słyszę czyjąś rozmowę. Dwie dziewczyny. Jedna płacze i krzyczy, a druga stara się ją uspokoić.
Wchodzę cicho i niepewnie do pomieszczenia, gdzie zastaję Lilkę i zapłakaną Sarę, która już szykowała się, aby znów nakrzyczeć na rudowłosą, ale powstrzymuje się, gdy tylko przekraczam próg i staję w zasięgu światła, jakie daje płomień świecy. Obie kierują na mnie swoje zdziwione spojrzenia. Po krótkiej chwili Sara spuszcza wzrok na splecione dłonie. Cała drży.
- Zostawcie mnie - wypowiada przez łzy.
- Nie ma mowy, jeszcze coś ci głupiego wpadnie do głowy i... - protestuje Lilka, lecz Sara przerywa jej unosząc głos.
- I, co?! - Unosi na nas wzrok.
- Wiem, co czujesz... - mówię cicho, żeby ją uspokoić i patrzę na nią ze smutkiem.
- Nie! Nie masz zielonego pojęcia, jak się czuję!
- Sara, uspokój się obudzisz wszystkich - Lila kolejny raz stara się ją uciszyć.
- Lila, zostaw nas - Spoglądam na nią poważnym wzrokiem.
Jej brwi unoszą się wysoko w górę. Chwilę patrzy na mnie niedowierzająco, lecz potem stanowczo kręci głową, jakby chciała powiedzieć "zapomnij".
- Proszę. - Patrzę na nią błagalnie, lecz ta wciąż nie ustępuje. Ubłaganie przyjaciółki zajmuje mi ładne kilka minut, ale w końcu zgadza się wyjść pod warunkiem, że dam jej przyzwolenie na podsłuchiwanie.
Po jej wyjściu siadam na drewnianym, skrzypiącym krześle obok Sary.
- Idź sobie - mówi głosem nieznoszącym sprzeciwu, ale nie robi to na mnie wrażenia. Puszczam jej nakaz mimo uszu, co zaczyna ją irytować.
- Wiem, że chcesz pobyć sama - zaczynam, ostrożnie dobierając przy tym słowa. - Ale uwierz mi, że nie warto się zamykać w sobie po czymś takim...
- Co ty niby o tym wiesz?! - naskakuje na mnie z pretensjonalnym głosem.
- Też straciłam brata - oznajmiam dosadnie, co skutkuje tym, że Sara się ucisza i nareszcie zaczyna mnie słuchać.
- Nie wiedziałam... - wyszeptuje mimowolnie.
- Niby skąd miałaś. - Wzdycham przeciągle.
Z pamięci odgrzebuję długi okres, w którym dochodziłam do siebie po stracie brata. Wszystkie uczucia natychmiast wracają, tylko tym razem nie są one już tak silne jak wtedy. Bezradność, strach, rozpacz, niepewność. Przypominam sobie, jak odrzucałam wszystkich dookoła. Jak płakałam po nocach... nawet mocniej niż teraz.
- Wiem, jak się czujesz - mówię cicho, kątem oka patrząc na okularnicę. - Też to ciężko znosiłam. Nie pozwalałam nikomu się do mnie zbliżyć. Nie chciałam z nikim rozmawiać. Zamknęłam się na innych ludzi. Nie dopuszczałam do siebie myśli, że jego już nie ma - głos mi się powoli łamie.
Z każdym słowem każde wspomnienie, każdy dzień tamtego okresu na nowo odżywa. Wpatruję się w płomień świecy przede mną i widzę co poniektóre sceny sprzed lat.
- Sądziłam, że przez to szybciej dojrzałam, ale tak naprawdę do teraz jestem tym samym zapłakanym dzieckiem. - Znów wzdycham przeciągle, żeby się uspokoić.
Myślałam, że po takim czasie łatwiej mi będzie o tym mówić, ale jak widać przeliczyłam się. Chociaż może, gdyby nie to wszystko, co się teraz dzieje byłoby mi choć trochę lżej...
- Hiroshi... - spoglądam na Sarę, ocierając jednocześnie łzę rękawem bluzki. - Czy gdyby istniał jakiś sposób... Sposób, żeby porozmawiać ten ostatni raz z bratem... Zrobiłabyś wszystko, aby to zrobić?
Przesuwam wzrok na swoje nogi.
- To zależy, co...
- Czyli nie? - stwierdza bardziej niż pyta.
Przypatruję się Sarze, szeroko otwierając oczy. Dlaczego poczułam się, jakbym w ten sposób się go wyparła? Zawsze chciałam mieć jeszcze tą jedną szansę, żeby z nim porozmawiać, więc czemu teraz nachodzą mnie jakieś wątpliwości? To tylko głupie pytanie. W końcu ta odpowiedź i tak nie ma żadnego znaczenia. On nie żyje i nie wróci, niezależnie co powiem i, jak mocno bym tego pragnęła.
- Ja tak - mówi zdecydowanie czerwonowłosa, patrząc na mnie załzawionymi oczyma.
Przeciągle wzdycham i niewiele się wahając odpowiadam...
- Ja też.
***
Kolejnego dnia atmosfera w naszym oddziale jest dość napięta. Prawie cały czas jedziemy w ciszy. Żadne z nas nie ma ochoty na rozmowę, a ja tym bardziej.
Rano, jeszcze przed wyjazdem dowiedziałam się nareszcie, kim była osoba, na którą wczoraj wpadłam, wybiegając z gabinetu. Nawet nie byłam zdziwiona, gdy Eren tak po prostu podszedł i zdenerwowany zaczął wypytywać mnie o tamtego tytana. Czy faktycznie darował mi życie i, czy w związku z tym nie uczestniczę w jakimś dziwnym układzie, mającym na celu zniszczenie naszego korpusu.
Nie miałam już ochoty, aby mu się tłumaczyć, więc nie odezwałam się do niego ani słowem. Jesteśmy przyjaciółmi, ale boję się, że czegokolwiek nie powiem, wszystko obróci się przeciwko mnie.
Nie wiem, czy pozostałym powiedział, o tym co podsłuchał, ale i tak czuję na sobie ich oceniające i kontrolujące spojrzenia. Kto wie, może kapitan powiedział im, jaka jest sytuacja i dostali polecenie, żeby mnie uważnie obserwować?
Zaciskam mocniej dłonie na lejcach.
Jedziemy wiele godzin. Słońce powoli chyli się ku zachodowi, dlatego niebo staje się coraz ciemniejsze.
Wszyscy zastanawiają się, kiedy się zatrzymamy. Akurat teraz Jean zaczął sypać jakimiś żartami, a uszczypliwe komentarze Erena doprowadzają do niewinnej sprzeczki między nimi. Tradycja.
- Czarna flara z prawej - spostrzega Armin i zaraz wszyscy kierują tam swoje spojrzenia.
- I... z lewej - oświadcza niepewnym głosem Mikasa, która zwróciwszy wzrok w tamtym kierunku, marszczy podejrzliwie brwi.
- Generał kazał pomagać innym oddziałom. Pojadę tam! - wykrzykuje zdeterminowany Eren.
- Nie - odzywa się kapitan swoim szorstkim głosem.
- Ale mamy im pomóc! - sprzeciwia się drużynowy narwaniec. - Rozkazy generała!
Spowalniamy konie. Kapitan chwilę myśli. Spogląda na nas przez ramię i w końcu wydaje odpowiednie polecenia.
- Ackermann, Arlelt, Kirschtein, Jaeger. Wy jedziecie na prawo. Akanawa i ja na lewo.
- Ale... - zaczyna Jean, ale nie kończy, ponieważ kapitan posyła mu groźne spojrzenie. - Mieliśmy jej pilnować - wycedza przez zęby, patrząc na mnie nieprzychylnie.
Przełykam nerwowo ślinę, a palce, trzymające lejce automatycznie zaciskają się jeszcze mocniej.
- Upilnowanie jednego bachora nie jest trudne - wysykuje przez zęby kapitan.
- Wasza czwórka ma się trzymać razem. Poza tym, Ackermann i tak nie odstąpi Erena na krok. - Robi dłuższą przerwę. - Nie wiecie, jaka tam jest sytuacja, więc macie uważać. Jaeger, jeśli będziecie na straconej pozycji, nie wahaj się użyć... mniej ludzkich metod.
- A kapitan? - wypala Eren.
Czarnowłosy zerka na mnie i odpowiada.
- Poradzę sobie.
Kilka sekund później wszyscy ruszamy w wyznaczonych kierunkach.
- A więc, stałam się wrogiem? - wymyka mi się.
Mężczyzna nie reaguje, a jedynie posyła mi wrogie spojrzenie, odpowiadając tym na moje pytanie.
***
~~Armin~~
Kiedy dojeżdżamy do ruin miasta, jest już prawie całkowicie ciemno. Tytani nie powinni być aktywni po zmroku, więc lada moment ogarniający mnie niepokój powinien zniknąć. Jednakże w miarę zbliżania się do docelowego miejsca on wzrasta. Z odległości, w jakiej się znajdujemy powinno być widać tytanów, a tymczasem ani widu, ani słychu.
Kopyta uderzają o twardą posadzkę jednej z uliczek miasta. Nagle kątem oka dostrzegam na wieży zegarowej, zwisające na sprzętowych linach ciało. Jego peleryna swobodnie faluje na wietrze, a z jego głębokiej rany brzucha sączy się krew. Cała koszula jego munduru w tej okolicy jest intensywnie czerwona i znacznie wyróżnia się na tle białego materiału. Z ust kapie krew, której krople spływają po wargach i skapują na ulicę.
- Chłopaki... - odzywam się, mając wzrok skierowany na zwłoki.
- Ja pierdolę... - słyszę klnącego pod nosem Jeana.
Spowalniamy konie, przez co wcześniejszy tętent zmienia się w spokojne stukania końskich kopyt o podłoże. W mieście jest bardzo upiornie, a wiatr sprawia wrażenie jakby zabierał dusze, tych którzy tu polegli. Jest porywisty i niesie ze sobą przenikliwe zimno oraz bardzo nieprzyjazny dla uszu świst pustki.
- Nie rozdzielajmy się lepiej - mamrocze Eren.
- Nie, serio? Nie wpadłbym na to. - Docina mu Jean, na co tamten prycha pod nosem.
Przejeżdżamy dwie ulice, chłonąc nieprzyjazną atmosferę.
- Gdzie ludzie. Ktoś przecież musiał wystrzelić tą flarę - zauważa Mikasa, która uważnie obserwuje prawie każdą cegiełkę i wszystkie kamyczki, jakie mijamy.
- Coś tu nie gra... - komentuję pod nosem.
Nieoczekiwanie z jednego z budynków ktoś wychodzi na drogę, po czym potyka się o własne nogi i upada.
Wszyscy schodzimy z koni. Podchodząc coraz to bliżej, Mikasa zachowuje środki ostrożności - wyciąga ze sprzętu parę ostrzy i z przygotowaną bronią idzie na przedzie, obok Erena.
Jean klęka obok nieprzytomnej dziewczyny, po czym przekręca ją na plecy. Wszyscy jesteśmy zdumieni jej tożsamością.
- Diana? - mamrocze niedowierzająco Mikasa. - To jej oddział wystrzelił flarę.
- Ta, pytanie gdzie teraz są - odzywa się Eren, rozglądający się po okolicznych budynkach.
Dziewczyna delikatnie rozszerza powieki. Przypatruje nam się nieprzytomnie, a po chwili naskakuje na Jeana. Uwiesza mu się na szyi, mamrocząc coś pod nosem. Chłopak odpycha dziewczynę, która upada na bruk.
- Błagam, pomóżcie! - wykrzykuje.
Dopiero teraz jestem w stanie dojrzeć jej liczne rany i zadrapania. Jej twarz jest cała brudna - mieszanina ciemnoczerwonej, zaschniętej krwi i niemal czarnego brudu. Pasy na jej nogach są prawie w strzępach - ponacinane i przetarte. Jej mundur wybrudzony jest od posoki i kurzu, a gdzieniegdzie widać ślady cięcia materiału przez ostrze.
- Diana, uspokój się! Co tu się stało? - dopytuje Jean spokojnym tonem.
- Musimy się stąd zabierać!
- Gdzie pozostali?! - Kirschtein stara się ją przekrzyczeć.
- Błagam...
- Gdzie są?
- Martwi! Błagam, nie mogą nas dopaść!
- O czym ty bredzisz? - wcina się Eren.
Dostrzegłszy na jednym z budynków ruch, odwracam spojrzenie od zrozpaczonej Diany. Odcinam się od tej sytuacji, skupiając się jedynie na podejrzanym miejscu.
- Ej. - Podchodzę do Mikasy i chcę pociągnąć za jej rękaw, kiedy nagle zostaję powstrzymany przez dziwny dźwięk... spadającej puszki? Metalowa puszka, a przynajmniej tak to wygląda, odbija się od ulicy dwa razy po czym turla się prosto pod nasze nogi. To coś dobija do mojej stopy, tym samym się zatrzymując. Przyglądam się podejrzliwie przedmiotowi, pozostali zresztą też.
Po chwili niepokojącej ciszy. Z "puszki" zaczyna wydobywać się biała chmura. Jej bliżej nieokreślony zapach szybko dociera do moich nozdrzy, staram się odgonić dłonią zapach, lecz to nie pomaga! Moje powieki stają się cięższe niż kiedykolwiek. Zaczynam kaszleć. Upadam bezsilny na kolana, aż w końcu upadam całkiem na ziemię, dusząc się oparami gazu.
Staram się nie zamknąć oczu, ale to jest silniejsze ode mnie. Wszyscy inni już leżą nieprzytomni. Przez ostatnie sekundy bezradnie na nich patrzę.
Co się dzieje?
Jeszcze przez chwilę przypatruję się Erenowi, gdyż nad nim zawisa niewielki cień. Ktoś obok niego klęka na jedno kolano, po czym tylko jemu wstrzykuje coś w szyję.
Chcę wstać i pomóc, ale nie potrafię. Każda kończyna wydaje się być zbyt ciężka, bym mógł wykonać choćby najmniejszy ruch.
Ostatnie, co widzę przed permanentnym zamknięciem oczu, to rozmywająca się czerwień.
~~Levi~~
Staję na jednej z grubszych gałęzi drzewa, tuż obok Akanawy, która w tej chwili tępo wpatruje się w dół, gdzie trwa batalia.
- Nie rozpraszaj się - sprowadzam ją z powrotem na ziemię, przybierając oschły ton.
Zeskakuję z gałęzi, robiąc krok do przodu. Zaczepiam liny w plecach tytana. Odpowiednio dawkując gaz, obracam się wokół własnej osi i z impetem wycinam kawałek skóry potwora na jego czułym punkcie, naznaczając trasę przebycia ostrzy krwawą smugą.
Zaczepiając się kolejnego drzewa, spoglądam na osobę, którą muszę pilnować. Stara się pomóc komuś, wspomagając tą osobę w walce z odmieńcem.
Bardziej inteligentny tytan wyciąga swoje ręce w stronę trójki ludzi, w tym Akanawy.
Zaczepiam się o kolejny pień. Manewrując pomiędzy kolejnymi drzewami i zaczepiając się o kolejne drzewa pozbywam się jak największej ilości głupich wielkoludów. Ląduję na gałęzi, aby przypatrzeć się, jak inni sobie radzą i, gdy tylko kieruję tam wzrok, czuję jak coś rani mnie w dłoń, przez co o mało nie wypuszczam miecza. Serce zaczyna mi szybciej bić. Czuję coś ciekłego, spływającego powoli w dół po ręce. Chcę spojrzeć, co się stało, ale czuję gwałtowny podmuch wiatru na twarzy. Unoszę wzrok na wystającą gałąź przede mną... a raczej strzałę... Marszczę brwi, kierując swoje spojrzenie tam, skąd została wystrzelona.
Podrywam się z gałęzi. Trzeba pomóc reszcie i się stąd wynosić!
Staram się podlecieć do Akanawy, która stoi na gałęzi z dwoma innymi osobami. Niestety rozprasza mnie ruch, jaki wyłapuję kątem oka. Na chwilę spoglądam w tamtą stronę, co okazuje się zgubną decyzją. W ostatniej chwili wymijam tytana, który podskoczył z otwartą gębą i próbował mnie zjeść.
Uginam kolana, aby zamortyzować uderzenie o pień drzewa. Rozglądam się po otoczeniu i właśnie teraz orientuję się, że nie wiem, gdzie są pozostali. Odbijam się od drzewa. Wystrzeliwuję liny, które wbijają się w jakąś gałąź. Przyciągam się tam...
Nie wiem, co się dzieje! Nagle słyszę, huk w uszach. Obraz przede mną blednie, dopiero po czasie się wyostrzając, ale wszystkie kolory i tak są niewyobrażalnie intensywne, przez co oczy mnie bolą. Mam mroczki przed oczami. Nie mogę się skupić. Nie mogę pozbierać myśli, przez ten wwiercający się w mój umysł dźwięk.
Naciskam na jakieś losowe przyciski na rękojeściach. Niefortunnie kotwiczki nie znajdują żadnego miejsca zaczepienia. Spadam na jakąś gałąź, a po chwili osuwam się z niej na kolejne, cieńsze. Przelatuję przez wszystkie piętra drzewa. Drobne, ostre igiełki rozcinają moją skórę, tam gdzie jest ona odsłonięta, a gałęzie dodatkowo nabijają mi siniaków i przysparzają obtarć. Działają jak małe bicze, których zadaniem jest sprawić jak największy ból.
Ostatecznie upadam plecami na twardy grunt. Promieniujący ból rozchodzi się po moim całym ciele. Mój umysł zaciemnia się od bólu. Obraz koron drzew rozjeżdża się przede mną, dodatkowo otumaniając mnie.
Zamykam oczy. To wszystko, na co mnie stać.
Czuję rozchodzący się od ramienia po całym ciele ból. Ktoś mocno je ściska. Unosi mnie siłą, do pozycji siedzącej. Chwyta mocno za kark, jednocześnie wykręcając z tyłu rękę tak mocno, że moje plecy wyginają się w łuk.
Syczę z bólu. Lekko rozchylam powieki, aby dojrzeć kim jest sprawca tego wszystkiego. Niestety, cień rzucany na jego oczy przez kaptur, uniemożliwia ocenienie, kim jest!
Mrużę oczy. Na usta ciśnie mi się tylko jedno słowo... a raczej nazwisko, lecz mimo wszystkich poszlak, jakie obarczają tę osobę winą za wszystko, ciężko mi uwierzyć w to, iż ma w tym wszystkim jakiś udział.
- Akanawa - z trudem wyduszam z siebie, czemu towarzyszy pokasływanie.
- Być może - odpowiada tajemniczo męski głos, którego właściciel znajduje się przede mną.
Czuję, a nawet słyszę, jak mocno bije moje serce. Mimo tego, że nie potrafię uporządkować myśli, instynkt podpowiada mi, że gdzieś już słyszałem ten głos, ale nie mogę go skojarzyć z żadnym miejscem ani z żadnym wydarzeniem... żadnym momentem życia!
Ciężko oddycham. Czuję nieprzyjemny chłód metalu, który przebija moją skórę na szyi. Powieki znów się zamykają. Wstrzyknęli mi coś? Czy może po prostu upadek był tak mocny...
Co się w ogóle dzieje?
~~Hiroshi~~
Kotwiczki wbijają się solidnie w przeciwległe do siebie pnie drzew. Dodaję gazu i rozpędzona, wyskakuję wysoko w górę. Znów wystrzeliwuję kotwiczki, tym razem w plecy tytana. Przyciągam się do niego i zamaszystym, ale precyzyjnym ruchem wycinam pożądany fragment karku. Krew wznosi się dookoła mnie, niczym serpentyny, którym towarzyszą drobne pojedyncze kropelki.
Dwaj inni piętnastometrowi tytani, idę w moją stronę, po czym przyspieszają, zmieniając chód w pokraczny bieg. Wybijam się wyżej i wykonując różne akrobacje w powietrzu, okrążam ich. Gdy znajduję się za nimi, obracam w dłoni jedno z ostrzy tak, jak teoretycznie trzymać ich nie wolno. Przyciągam się do nich i będąc pomiędzy nimi, obracam się i jednocześnie im obu rozcinam słabe punkty. Wielkoludy padają, a ja chcąc od nich odlecieć i znaleźć się bliżej pozostałych, znów lecę pomiędzy drzewami. Znienacka, przed moim oczami przemyka coś. Moja lina natychmiast puszcza się drzewa z niewidomych przyczyn. Będąc zaczepioną jedynie na jednej kotwiczce, uderzam z impetem w pień najbliższego drzewa. Pech chciał, żebym przywaliła akurat tym biednym barkiem, który obiłam sobie podczas ucieczki przed człowiekiem-tytanem.
Jęczę z bólu.
- Kurwa - wymyka mi się.
Nagle druga kotwiczka również puszcza, przez co lecę w dół. Ląduję na brzuchu. Uderzam o ziemię i wyginam usta w grymasie. Przykładam rękę do brzucha, jakby miało to w czymkolwiek pomóc.
Zwijając się z bólu, czuję że coś tu jest nie tak. Wstrzymuję na chwilę oddech. Do moich uszu dociera sygnał, że ktoś nade mną stoi.
Zamieram ze strachu. Serce łomocze mi jak oszalałe, a po upadku ciężko mi się ruszyć. Stres, strach - tylko to teraz czuję.
Nade mną stoi osoba, która prześladuje mnie w koszmarach. Osoba, która doprowadziła do tego wszystkiego. Zabiła naszych. Prawdopodobnie jest tytanem...
Wszystkie myśli kotłują mi się w głowie.
Czuję na sobie oddech tej potwornej postaci. Postaci, która jest naszym wrogiem...
Słyszę, jak ten ktoś pochyla się nade mną. Zaciskam powieki i zęby ze strachu. Słyszę, jak wyciąga w moją stronę rękę.
Nie! Mój oddech przyspiesza gwałtownie. Obracam się szybko na plecy. Swoją stopę umiejscawiam na klatce piersiowej tegoż osobnika i jednym, porządnym ruchem przerzucam go nad sobą. Chłopak przekoziołkowuje parę metrów i chwilę tak leży, nie dając żadnych oznak życia.
Biorę do ręki rękojeść z resztką ostrza, jaka mi pozostała. Powolnym krokiem idę w stronę osoby w pelerynie. Może nareszcie dowiem się, kim jest. Ostrożnie stawiam krok za krokiem, trzymając wyciągniętą przed sobą broń.
Kaptur osuwa się z jego głowy całkowicie. Zdeterminowana wciąż się nie zatrzymuję, nawet gdy widzę, iż ta osoba zaczyna się podnosić.
Nareszcie mogę go zobaczyć! Dowiem się, kim jest!
Chłopak zwraca głowę w moją stronę. Jego długa, czarna grzywka, zakrywa drobną bliznę na prawym policzku. Jest młody, wygląda na kogoś w moim wieku!
Wiatr mocniej zawiewa, przez co jego długie włosy zaczynają delikatnie kołysać się pod jego wpływem.
Mowę mi odbiera. Nawet nie zauważam, kiedy się zatrzymuję. Ktoś taki przez cały czas nas prześladował?! Ale... dlaczego? Jaki miał w tym cel?!
Zrywa się mocniejszy podmuch, a w wraz z nim chłopak doskakuje do mnie w mgnieniu oka. Nawet nie zauważam, kiedy znajduje się tuż przede mną!
Za szybki!
Podejmuję próbę walki z nim, jednak już po chwili jestem wyczerpana i dyszę z ogromnego zmęczenia. Niespodziewanie dla niego kopię go w brzuch. Gdy ten się zgina w pół, chcę wykorzystać sytuację i uderzyć go w krtań, jednakże... ktoś chwyta mnie za nadgarstek i zaciska uścisk tak mocno, że jestem bliska płaczu. Osuwam się na kolana. Potem czuję, jak ktoś od tyłu zakłada mi chustkę na usta. Chcę krzyknąć, lecz materiał mi na to nie pozwala!
Osoba z tyłu kładzie mnie na brzuch i siada na mnie okrakiem, krępując tym, jakikolwiek ruch. Mężczyzna zawiązuje supeł z tyłu. Dlatego teraz, mając dwie wolne ręce bez problemu może trzymać moje nadgarstki. Ból jego uścisku jest nie do wytrzymania! Łzy napływają mi do oczu.
Czarnowłosy chłopak podchodzi do mnie ze strzykawką w ręce, którą wyciągnął ze swojej sakiewki, przypiętej do pasa, podobnej do mojej.
Na widok dziwnej, zielonej substancji wewnątrz, zaczynam się szarpać, ale przez to uścisk na rękach tylko się zwiększa!
Czuję nieprzyjemny chłód, który przenika do mojej szyi. Przestaję się szarpać, a chwyt mężczyzny, trzymającego moje biedne ręce, znika. Puścił je.
Zamykam zalane łzami oczy.
Pomocy...
~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Z DEDYKACJĄ DLA WSZYSTKICH, KTÓRZY DOTRWALI DO TEGO MOMENTU!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro