Rozdział 19 Poznać przeszłość
~~Hiroshi~~
Zamaczam ścierkę w wiadrze z wodą. Nie wyżymam jej, bo nie ma to sensu. Ciskam szmatką w podłogę, a nadmiar wody pozostawia w tym miejscu sporą plamę. W szorowanie podłogi wkładam całą swą wściekłość. Wszyscy gdzieś poszli. Generał i doktor Hange pojechali załatwiać jakieś ważne sprawy. Armin i Lila poszli na randkę, a Jean, Eren i Mikasa również zmyli się nie wiadomo gdzie. W zamku pozostałam ja oraz kilku innych chorych, leniwych bądź zawalonych pracą zwiadowców, czyli stosunkowo mała liczba osób. Choć ci, którzy zostali nieprzerwanie krzątają się po zamku. Pod nieobecność Smitha piecza nad kwaterą została przekazana kapitanowi Leviemu. Gdyby to był ktoś inny, z pewnością wymknęłabym się już po około godzinie sprzątania, ponieważ nikt nie przywiązuje tak chorobliwie dużej wagi do porządków jak on. Na moje szczęście do końca kary zostały mi jedynie dwa dni! Niezmiernie się z tego cieszę, choć jest też pozytywna strona dokładnego sprzątania wszystkich korytarzy dzień w dzień. Mianowicie, poznałam prawie każdy zakamarek naszej siedziby. Pewnie, gdyby nie to, kursowałabym wyłącznie między wyjściem, naszym pokojem, łazienką i jadalnią, a do korytarzy, gdzie pomieszczeń tych nie ma, zaglądałabym sporadycznie.
Siadam na piętach na drobną chwilę. Zewnętrzną stroną dłoni, w której trzymam szmatę, ocieram pot z czoła. Rzucam materiałem do wiadra, a woda rozbryzguje się dookoła. Wstaję i zabieram wiadro do łazienki, żeby pozbyć się brudnej wody i wlać czystej. Idąc, jednym z wcześniej czyszczonych korytarzy, przypatruję się podłodze, która lśni tak, że można się w niej przejrzeć jak w lustrze. Uśmiecham się do siebie. Mimo, że nie lubię sprzątać, czuję satysfakcję z porządnie wykonanej roboty... i perfekcyjnej aż do przesady.
Kiedy już wracam na miejsce swojej pracy, wiadro wypada mi z rąk, a usta nieświadomie szeroko otwieram, nie mogąc uwierzyć w to co widzę!
Na podłodze jest pełno brejowatych odcisków butów! Postanawiam podążyć za nimi. Jak tylko znajdę tego, kto to naniósł to... Najchętniej wysmarowałabym mu tym jego facjatę!
W pewnym momencie widzę, że ktoś się opamiętał. Szkoda tylko, że nie był na tyle uprzejmy i nie otrzepał butów na jakiejś wycieraczce, albo na dworze, albo gdziekolwiek indziej, bo zostawianie kupy błota na środku korytarza to szczyt chamstwa! Niech ja go dorwę!
Z zaciśniętymi pięściami i nieprzyjazną miną, przemierzam kolejne korytarze, aż w końcu zatrzymuję się.
W jednym z korytarzy znajdują się pewne drzwi. Zawsze są zamknięte, a z tego co mi wiadomo, klucz do nich ma zaledwie jedna osoba, najważniejsza osoba w całym korpusie - generał Erwin Smith. Na temat tego, jakie tajemnice mogą kryć się za nimi, wielu żołnierzy snuje najróżniejsze teorie spiskowe. Czasem słuchając ich, nie mieści mi się w głowie, jak bardzo ludzi ponosi fantazja.
To właśnie przed takimi drzwiami teraz stoję. Są lekko uchylone. Ciekawość nie daje mi spokoju, więc ostrożnie podchodzę do nich. Marszczę brwi, widząc w jakim stanie znajduje się zamek. Jest wyłamany! Czy to możliwe, że wśród nas kryje się zdrajca, albo do siedziby wdarł się nieproszony gość? Jeśli tak, to muszę czym prędzej donieść o tym kapitanowi!
Już zwracam się w stronę gabinetu kapitana, ale coś nie daje mi spokoju. Mam szansę sprawdzić, co kryje się za tymi drzwiami. Ganię się za tą myśl. Nie mogę! Muszę donieść o włamaniu!
Przez chwilę biję się z myślami, aż ostatecznie decyduję się tylko odrobinkę uchylić drzwi, tak by móc zajrzeć do środka. Tylko zajrzeć. Nie będę tam wchodzić.
Robię tak, jak postanowiłam. Poszerzam szparę między framugą a drzwiami. Strumień światła wpada do pomieszczenia, rozświetlając je w niewielkim stopniu.
Mym oczom ukazują się regały... duże regały... całe rzędy. Czy to możliwe, aby były to... archiwa?
Zawsze uważałam, że tego typu pomieszczenia są pilnie strzeżone w zamku królewskim, albo są chociaż w bardziej dyskretnych miejscach, na przykład w piwnicach.
Mam zamiar odejść, jak planowałam, lecz...
Moje serce zaczyna bić szybciej. Zaciskam mocno zęby i oczy. Staram się odpędzić najbardziej kretyński pomysł, na jaki wpadłam w całym swoim życiu, ale dokładnie teraz przez zaciśnięte powieki, widzę tamten dzień. Tamten tłum. Tamtego zwiadowcę. W tym tłumie dostrzegam małą dziewczynkę, pchającą się na sam przód hordy ludzi, którzy klną na bezużyteczność zwiadowców. Krople deszczu ciężko opadają na ziemię i stojących na ulicach ludzi, którzy nic sobie nie robią z paskudnej pogody. Małolacie nareszcie udaje się przedostać do grupy wojskowych. Pyta o najważniejszą dla niej osobę, a żołnierz odpowiada:
- "Przykro mi. Prawdę mówiąc... To nie mieliśmy czego zbierać." - mówi z wyczuwalnym współczuciem.
Gwałtownie otwieram oczy, co związane jest z równie nagłym powrotem do rzeczywistości. Nawet nie zorientowałam się, kiedy na powrót zacisnęłam dłonie w pięści.
Słowa tamtego mężczyzny odbijają się echem w mojej głowie. Zapamiętałam je aż za dobrze. Biorę głęboki wdech na uspokojenie.
Stojąc w progu, zaglądam w głąb słabo oświetlonego pomieszczenia.
Skoro są to archiwa, to może dowiem się jak zginął mój brat! Czy poległ, jak bohater, ratując komuś życie, czy może... po prostu zaatakowała ich chmara tytanów.
Nigdy nie widziałam go jak trenował. Nie wiem, do jakiego oddziału był przydzielony. Nie było to dla mnie ważne. Wiem tylko, że na sto procent nie należał do oddziału dla najlepszych. Nie wiem, czy już wtedy istniał... Nie miał żadnej wysokiej rangi, która zapewniłaby mu prestiż. Był zwyczajnym, podrzędnym żołnierzem. Choć mnie to i tak wystarczało, aby to jego nazywać najsilniejszym żołnierzem.
"Nie mieliśmy czego zbierać."
Wiem, że grzebanie w papierach i łamanie prawa, nie wskrzesi go. Ba, tylko narobię sobie kłopotów. Do tego, obawiam się, że Lilka też mogłaby je mieć.
Nie, nie mogę myśleć wyłącznie o sobie, ale taka okazja przecież może się już nie powtórzyć.
Rozglądam się po regałach wzrokiem pełnym determinacji.
Robię krok w przód, jednocześnie ociężale wypuszczając powietrze.
Czym jak się właściwie przejmuję? Nikt mnie przecież nie widział. Znajdę szybko to czego szukam, a potem jak gdyby nigdy nic, pójdę do gabinetu Leviego. Będzie dobrze.
Z walącym sercem przechodzę między regałami. Zastanawiam się, jak odnaleźć pożądane informacje w miarę szybko, żeby nie siedzieć tu wielu godzin. W końcu odszukuję regał z aktami poległych z odpowiedniego roku. Szukam wzrokiem teczki z nazwiskiem Akanawa na grzbiecie i po kilku minutach nareszcie ją odnajduję. Zabieram ją z półki i pospiesznie przerzucam kartka po kartce. Nie zwracam zbytniej uwagi na jego osiągnięcia, bo czas nagli. Gdybym miała choć odrobinę więcej czasu, przejrzałabym wszystko, aby dowiedzieć się o nim wszystkiego, ale nie mogę dopuścić do tego, by ktoś mnie tutaj znalazł.
Przerzucam następne strony, a moje poszukiwania przerywa niepokojący dźwięk. Coś jakby spadło z jednej z półek w innym rzędzie. Wsłuchuję się uważniej w otoczenie. Słyszę bardzo cichy szelest kartek.
Ktoś tu jest!
Przełykam gwałtownie ślinę. Zaczynam iść w tamtą stronę, a gdy dochodzę, na podłodze widzę walające się kartki.
Rozszerzam oczy z przerażenia, a w głowie rozbrzmiewa głos kapitana sprzed kilku dni. "...gdyby coś zniknęło, byłabyś za to odpowiedzialna..." Nie, to się nie dzieje! To tylko kolejny koszmar!
Jak to możliwe, że nie usłyszałam, że poza mną ktoś jeszcze tutaj jest?!
Podchodzę w stronę porozrzucanych papierzysk, a tam, gdzie powinny być odpowiednie dokumenty, jest wnęka. Jest pustka, ubytek. Jakkolwiek by tego nie nazywać, ewidentnie coś stąd zabrano!
Ogarnięta paniką, odstawiam na jedną z wyższych półek teczkę mojego brata. Nawet nie zastanawiam się, jak wielki może być to błąd. Jaka ja jestem głupia, już samo wejście było jednym, wielkim błędem! Jestem skończoną idiotką!
Wybiegam z pomieszczenia i spanikowana biegnę w stronę biura kapitana. Po drodze staram się uspokoić, żeby nie jąkać się, aby serce przestało mi łomotać i, aby ręce mi się nie trzęsły, ale mam przeczucie, iż nie zdołam tego ukryć.
Zanim postanawiam zapukać, biorę kilka głębokich wdechów.
Jestem niewinna. Niczego nie ukradłam. Nie wyłamałam zamka.
Powtarzam w kółko te trzy, króciutkie zdania. Są prawdziwe, więc nie mam czym się przejmować. Jedyne co zrobiłam to przestawienie tamtej jednej teczki, nic poza tym.
Staram się przekonać samą siebie, że nic się nie stało, będzie dobrze, ale to kłamstwo! Doskonale wiem, że nie powinnam tam wchodzić. Takie miejsca są trzymane w zamknięciu nie bez przyczyny. Co, jeśli wykradzione zostały jakieś tajemnice, które nigdy nie powinny ujrzeć światła dziennego? Co, jeśli ktoś będzie chciał je wykorzystać przeciwko naszemu korpusowi? Cokolwiek zostało wykradzione, musi być to coś naprawdę ważnego, w innym wypadku nikt, by tak nie ryzykował!
Spowalniając oddech, pukam do drzwi, a po otrzymaniu pozwolenia wchodzę pewna siebie, lecz to uczucie zaraz znika. Staję naprzeciwko Leviego, a ten unosi na mnie swój zimny, niecierpliwy wzrok.
- Ktoś się włamał - mówię cichym i niepewnym głosem. - Do archiwów - wiem, że wypowiedzenie nazwy tego pomieszczenia może mnie zgubić, ale to sprawa niecierpiąca zwłoki i czym prędzej muszę to siebie wydusić.
Czarnowłosy gwałtownie wstaje. Wpierw patrzy na mnie niedowierzająco, a potem nerwowym krokiem idzie we wskazane przeze mnie miejsce.
W drodze do celu nie wypytuje o to, skąd wiem, co się w środku znajduje. Na moje szczęście. Choć wiem, że i tak będę musiała mu o wszystkim powiedzieć, a sama myśl o tym mnie przeraża.
~~Levi~~
Kucam przy drzwiach. Przypatruję się uważnie wyłamanemu zamkowi. Ktoś musiał się naprawdę bardzo spieszyć i w dodatku być amatorem w dziedzinie włamywania.
- Jak to odkryłaś? - pytam podejrzliwym tonem ukratkiem zerkając na osobę obok.
- Sprzątałam - odpowiada szybko.
Wchodzę do środka, a moją uwagę już na wejściu przykuwają, walające się obok jednego z regałów, luźno leżące kartki. Podchodzę w to miejsce, a dziewczyna za mną.
Dokładnie przypatruję się półce. Dokumenty ewidentnie są tu ułożone luźniej niż na pozostałych. Trzeba będzie sprawdzić, co zostało skradzione, jak tylko Erwin wróci.
- Wchodziłaś tu? - przypatruję się podejrzliwie wyraźnie spiętej Akanawie.
- Nie - odpowiada po chwili. - Wiedział kapitan o tym miejscu? - słyszę w jej głosie niepewność.
- Wiedziało o nim tylko kilka najbardziej zaufanych osób. Teraz to grono nieoczekiwanie się powiększyło. - Rozglądam się po wyższych półkach, sprawdzając, czy i stamtąd niczego nie zabrano, ale na szczęście wygląda na to, że nie.
Zerkam podejrzliwie kątem oka na nastolatkę.
- Możesz odejść. Ja się jeszcze porozglądam.
Odprowadzam wzrokiem dziewczynę do wyjścia, by chwilę później znów studiować zawartość regału przed sobą. Głęboko wzdycham. Pozostaje mieć teraz nadzieję, że nie zostało skradzione nic więcej. Ciekawe, czego ten ktoś szukał i pytanie, czy znalazł, to czego chciał.
Już mam zamiar się zbierać z powrotem do mego gabinetu, ale w tym momencie coś spada mi na głowę, po czym zsuwa się z niej na ziemię. Zerkam na, otworzone grzbietem do góry czyjeś akta. Podnoszę je i sprawdzam do kogo należą.
- Akanawa Kitsune - czytam na głos.
Unoszę wzrok znad dokumentów i patrzę na drzwi, za którymi niedawno zniknęła osoba o tym samym nazwisku.
Nie wierzę w to. Czy ona zdaje sobie sprawę z tego, że właśnie złamała prawo?!
***
~~Hiroshi~~
W środku nocy, po tym jak budzę się z kolejnego koszmaru, idę na swoje stałe miejsce. Siadam przy stoliku z kubkiem herbaty w ręku. Przymykam oczy, a do skroni przyciskam palce. Przez chwilę masuję te miejsca, bo mam małą nadzieję, że ból głowy przynajmniej na chwilę ustąpi.
- Kłamałaś! - słyszę nagle wściekłego kapitana, rzucającego na stół teczkę z archiwów, po czym opiera się o blat stołu ze skrzyżowanymi rękoma.
Nie odpowiadam. Zamiast tego obniżam wzrok, robiąc przy tym wszystko, by nie zwrócić go na kapitana lub akta.
- Głupia, coś ty sobie myślała? - wysykuje przez zęby. - Czy ty masz pojęcie, co narobiłaś? I patrz na mnie, jak do ciebie mówię!
Unoszę na niego niechętnie ledwo przytomny wzrok.
- Na cholerę ci to było? Same z tobą problemy. Nie masz za grosz rozumu. Co chciałaś osiągnąć włamując się tam?
- Nie włamałam się... - głos mi się załamuje.
- Doprawdy? Bo odnoszę inne wrażenie. Co... ty masz w tym łbie?! Na cholerę tam właziłaś?!
Spuszczam znów wzrok, a jedna łza skapuje na stół.
- Dlaczego? - zadaje pytanie spokojniej. - Odpowiadaj! - unosi głos, a ja słysząc to, wręcz podskakuję na krześle.
- Bo był moim bratem - coraz bardziej łamie mi się głos. - Jedyną rodziną...
- To cię nie usprawiedliwia - zaznacza chłodno.
- Wiem! - Unoszę zaczerwienione oczy.
- Jesteś lekkomyślna. Myślałaś, że to się nie wyda?
- Nie włamałam się. Ja tylko... tylko wykorzystałam okazję - tłumaczę się. Widać po mnie, że jestem na skraju wielkiego płaczu. Proszę, niech on sobie pójdzie. Nie chcę się rozkleić. Nie w czyjejś obecności, a już w szczególności nie w jego.
Opuszczam wzrok. Przez dłuższy czas panuje cisza. Dłonie, którymi mocno ściskam kubek, trzęsą się ze zdenerwowania. Mam już dość. I tych całych koszmarów... i jego. Już nie mówiąc o tym typowym dla niego lodowatym spojrzeniu, którym bacznie mnie teraz obserwuje.
- Był moją jedyną rodziną... - przerywam ciszę drżącym głosem. - Nie miałam nikogo więcej. Chciałam tylko wiedzieć... jak zginął. Nie przywieźli jego ciała. Jedyne, co powiedzieli to, to że nie było czego zbierać. A ja... po prostu musiałam wiedzieć. Byłam dzieckiem, kiedy umarł. - Pozwalam spłynąć kilku łzom po policzkach. Już dłużej nie potrafię ich powstrzymywać. - Przez cały czas brakowało... Brakuje mi kogoś, do kogo mogłabym się tak po prostu przytulić, albo wyżalić się... Cokolwiek. Brakuje mi jego.
Na niedługi czas znów zapada cisza, którą w pewnym momencie przerywa mój cichy szloch. Usilnie staram się uspokoić, ale zamiast tego, czuję, jakbym zaraz miała wybuchnąć potężnym płaczem.
- Zresztą, komu ja to mówię - odzywam się w końcu, a w moim głosie czuć wrogość, której nie staram się ukryć. - Jak niby ktoś taki jak ty, mógłby to zrozumieć?
Wstaję nawet na niego nie spojrzawszy. Zabieram ze sobą kubek z herbatą i ocierając dłonią mokre policzki wychodzę. Na korytarzu zerkam jeszcze szybko przez ramię. Myślałam, że znów będzie wygłaszał mi reprymendy na temat mojego karygodnego zachowania, ale ten tylko stoi wpatrując się w jeden punkt przed sobą. Nic poza tym.
***
Kolejnego dnia trenujemy w lesie. Niszcząc kolejne karki tytanów, staram się w ataki przelać całą swoją złość. Rozwalam je jeden po drugim. Lecę szybko, a i tak wciąż dodaję gazu. Nie obchodzi mnie duże prawdopodobieństwo zderzenia się z drzewem, czy z innym żołnierzem. Po prostu lecę przed siebie.
Agresywnie przecinam kolejny cel. Czuję, jak oddalając się od niego, gubię po drodze łzę, która wymknęła mi się z kącika oka.
Właśnie, lecieć przed siebie. Lecieć i nie patrzeć za siebie. Iść naprzód i nie patrzeć w przeszłość.
Gdybym wczoraj nie sięgnęła pamięcią do tamtego dnia, nie wpadłabym w kłopoty. Gdybym od razu pobiegła do kapitana, może udałoby nam się złapać włamywacza na miejscu, a tak... ani widu, ani słychu, a jedynym podejrzanym jestem ja!
Przecinam kolejny kark.
Czemu jestem jedyną osobą, która ma tendencję do pakowania się w kłopoty?!
Niszczę kolejną atrapę...
Czemu nie mogłam się wczoraj powstrzymać?!
... i kolejną...
Dlaczego... byłam taka głupia?!
... i następną. Wystrzeliwuję liny, ale nie zaczepiają się o nic. Spadam na ogromnej prędkości. Turlam się po po trawie, aż w końcu ląduję na plecach. Kładę przedramię na oczy. Leżę tak przez nieokreślony czas. Może to być kilka, kilkanaście sekund, a może mijają całe minuty. Nie mam pojęcia. Jedyne co teraz słyszę, to wiatr delikatnie poruszający liśćmi oraz drobnymi gałązkami. Nie wiem czemu, ale ta melodia działa na mnie bardzo uspokajająco i już po kilku chwilach wyciszam się, zapominając o wszystkim, o czym myślałam jeszcze moment wcześniej. Powoli zaciągam się świeżym powietrzem.
- Ej, wszystko dobrze? - słyszę gdzieś z boku. Przenoszę przedramię na czoło i kieruję wzrok na właściciela głosu. Uśmiecham się smutno.
Chłopak podbiega do mnie i przygląda się zaniepokojony.
- Ta, nic mi nie jest. - Podnoszę się obolała i opieram się plecami o pień najbliższego drzewa.
- To nie wyglądało najlepiej. - Przypatruje mi się mrużąc zielone oczy. - Płakałaś?
Odwracam głowę w stronę Erena. Nerwowo dotykam policzków, które okazuję się być lekko wilgotne. No proszę, jak widać ostatnimi czasy płaczę tak często, że poza tamtą jedną łzą nie poczułam żadnej innej. Ciekawa jestem, kiedy konkretnie pozwoliłam im wszystkim spłynąć.
- Tylko wpadło mi coś do oka - staram się brzmieć przekonująco, a żeby uwiarygodnić swoją wypowiedź, zmuszam się do odrobinę bardziej wesołego uśmiechu.
- Ależ oczywiście - mówi ironicznie.
- Lepiej leć już, jeśli nie chcesz być gorszy od Jeana - chcę się go pozbyć.
Eren tylko wywraca oczami. Podchodzi do mnie i z nagła mnie mocno przytula. Z początku wszystkie moje mięśnie się spinają, ale potem rozluźniam się i wtulam się w niego. To takie miłe!
***
Cały oddział staje w równej linii. Kapitan zadaje standardowe pytanie i każdy po kolei informuje o liczbie zlikwidowanych przez siebie atrap. Obojętny wzrok Leviego w pewnym momencie zatrzymuje się na mnie i przybiera mniej przyjemny wyraz.
- Osiemnaście - informuję, a wszyscy patrzą się na mnie w osłupieniu, poza kapitanem rzecz jasna.
- Co? Znowu za mało? - pytam podminowana.
W odpowiedzi, stojący obok mnie Armin, nachyla się do mojego ucha.
- Przebiłaś Mikasę - szepcze.
Przez moment stoję nieruchomo, aż w końcu dociera do mnie sens jego słów.
- Możecie się rozejść - przerywa ciszę kapitan.
Idziemy do kwatery. Na moje nieszczęście kapitan idzie krok w krok przy mnie.
- Akanawa, ciebie chcę widzieć w gabinecie generała za godzinę - mówi szybko, gdy tamci są wystarczająco daleko.
Serce podchodzi mi do gardła na jego słowa.
U generała za godzinę? Cholera, jak ja im to wyjaśnię? Zaraz zaczną mnie przesłuchiwać, a kompletnie nie wiem, jak im to wytłumaczyć. Przecież mi nie uwierzą, jak im powiem, że poza mną ktoś jeszcze był w archiwach. Nie ma żadnych świadków, a jedynie przestawiony w niewłaściwe miejsce dowód mojej winy!
Czemu nie można cofnąć czasu?
***
Cała w nerwach czekam przed drzwiami generała. Opieram się o ścianę chorobliwie stukając piętą o podłogę. Cały czas myślę nad tym, co powinnam powiedzieć. Wiem, że muszę powiedzieć prawdę, problem w tym, że trzeba ją jakoś ubrać w słowa. Muszę uważać, co mówię. Najgorsze będzie wytłumaczenie odnośnie teczki. Dla nich przecież wytłumaczeniem nie jest tęsknota. Co prawda mogą okazać zrozumienie, ale nie mogą być subiektywni.
Z moich myśli do realnego świata sprowadza mnie, otwierająca drzwi doktor Hange. Prosi mnie do środka. Z głośno bijącym sercem wchodzę do pomieszczenia, szatynka zamyka za mną drzwi i staje po lewej stronie dowódcy. Oczywiście, nie mogło się obyć bez obecności kapitana Leviego, który swobodnie opiera się o ścianę po mojej lewej.
- Jak mniemam, wiesz, dlaczego tu jesteś - zaczyna dowódca, który uważnie mi się przypatruje.
- Ze względu na włamanie - odpowiadam cicho, patrząc na podłogę. Unoszę wystraszony wzrok na Smitha.
- Jako, że nie ma żadnych świadków, mamy tylko jedną wersję wydarzeń, więc chcemy wiedzieć, dlaczego się wczoraj włamałaś? - pyta pewnym głosem.
- Nie włamałam się - zaciskam palce na swym ramieniu. - Sprzątałam korytarze, co robię od pewnego czasu z powodu kary. - Staram się patrzeć generałowi w oczy. - Poszłam wymienić wodę, gdy wróciłam na ziemi było pełno śladów z błota, zresztą kapitan Levi je widział. Poszłam za nimi, bo chciałam znaleźć osobę, która nabrudziła. Doszłam do drzwi, już wtedy były otwarte - przełykam nerwowo ślinę. Czuję, jak po skroni przemyka mi kropelka potu.
- Co było dalej? - ponagla mnie czarnowłosy.
- Weszłam do środka - przyznaję z ogromną trudnością. Mam wrażenie, jakby ktoś w tym momencie przesłuchania związał wszystkie moje struny głosowe, bo każde kolejne słowo więźnie mi w gardle.
- Dlaczego? - niecierpliwi się Smith.
- Z zwykłej ciekawości. Sądziłam, że...
Kurna, co powiedzieć?!
- Sądziłam, że... że złapię tego kto tam był... Potem pobiegłam po kapitana - ukrywam część prawdy.
- Czyli weszłaś tam? A potem, gdy okazało się, że nikogo tam nie ma, pobiegłaś po pomoc? I niczego stamtąd nie zabierałaś?
- Tak.
- Wiesz, co zniknęło?
- Nie, niby skąd mam wiedzieć? - mówię lekko spanikowana.
Przez chwilę nikt nic nie mówi, aż w końcu generał znów zabiera głos.
- Same z tobą kłopoty. W porównaniu z tym, twój ostatni występek był zaledwie przewinieniem. Wiesz, że złamałaś prawo...
- Nie włamałam się... - przerywam mu rozpaczliwie.
- Przykro mi - unosi głos, po czym go ścisza - ale w świetle wszystkich, posiadanych informacji jesteś winna. Nawet gdybyśmy ci wierzyli, to i tak nie ma nikogo innego, kto mógłby chociażby potwierdzić, to co mówisz. Twoją sprawą zajmie się tym razem sąd - robi długą przerwę między tym a kolejnym zdaniem. - To wszystko. Możesz odejść.
Salutuję, omal nie zalewając się łzami. Odchodzę jak najszybciej, a do pokoju wręcz biegnę.
Mam dość! Czemu akurat ja zawsze pakuję się w takie kłopoty?!
***
~~Lila~~
Wchodzę do mojego pokoju, jednocześnie susząc włosy zielonym ręcznikiem. Zamykam nogą drzwi. Rzucam niedbale wilgotny materiał na krzesło, a zaraz potem mój wzrok ląduje na śpiącej współlokatorce, która zasnęła w mundurze i raczej ani myśli, by go zdjąć. Wyciągam rękę w jej stronę, chcąc ją obudzić, ale tuż przed jej ramieniem cofam ją, przypominając sobie, co mówił i, o co mnie pytał Eren w ciągu popołudnia.
Stojąc tak, nawet nie wiem kiedy mój wzrok staje się bardziej współczujący. Nie będę jej budzić.
Zabieram z szafy koc i nakrywam nim przyjaciółkę, a sama wślizguję się pod swoją własną pierzynę. Mocno zaciskam ramiona na ukochanym pluszaku i przez kolejne minuty staram się usnąć.
Prawdę powiedziawszy nie mogę doczekać się jutra. To właśnie wtedy wszyscy mamy zamiar wydusić z Hiroshi, co ją gryzie. Wszyscy widzą, że coś się z nią dzieje, a po tym, jak Eren powiedział, że płakała dziś na treningu, jednogłośnie uznaliśmy, że trzeba coś z tym zrobić. Szczerze mówiąc, rzadko widziałam, żeby Hiroshi płakała, więc fakt ten szczególnie mnie zaniepokoił. W zasadzie w mojej pamięci wyrył się jeden znaczący okres tuż po śmierci jej brata - to właśnie wtedy płakała najmocniej i najwięcej. Potem miewała drobne momenty słabości, jak każdy zresztą... Po upadku pierwszego muru często mówiła, że nie warto się smucić, była po prostu wesoła... i zdeterminowana, by dostać się do wojska. Dlatego trochę się o nią martwię. Oby znowu nie wpakowała się w jakieś kłopoty.
***
~~Hiroshi~~
Powolnie otwieram ociężałe powieki. Leżę tak przez chwilę, wpatrując się w jeden punkt przed sobą i czekając aż wszystko wokół nabierze konkretnych kształtów. Przez ten cały czas wsłuchuję się w przyjemną ciszę. Żaden zwiadowca nie krząta się po korytarzach. Deszcz nie uderza o okna, a pioruny także postanowiły zrobić sobie dziś wolne i nie straszyć co poniektórych ludzi ani nie budzić ich w samym środku nocy. Szczęściarze. Gdy pomyślę o ludziach nie mających najmniejszych problemów ze snem, którzy śpią jak zabici, czuję drobną zazdrość. Dałabym wiele, żeby przespać spokojnie choć jedną noc i mieć dostatecznie dużo czasu na odpoczęcie po ciężkim treningu, by mieć siły na kolejny dzień jak pozostali i nie wyglądać jak nieumarły umarlak.
Zrzucam z siebie kocyk, który jeszcze moment wcześniej przyjemnie mnie ogrzewał. Ściągam z włosów gumkę, po czym przeczesuję je dłonią. Zaspanym krokiem zmierzam do kuchni. Idąc pustym korytarzem nieoczekiwanie na coś wpadam. Unoszę wzrok lekko w górę i w ogromnym zdumieniu wpatruję się w równie zaspanego Erena, który ziewa przeciągle, a skupiając na mnie swe spojrzenie trochę się ożywia.
- Co tu robisz? - pyta ospale.
- Musiałam... iść do toalety - wymyślam na poczekaniu. - A ty?
- Z tego co wiem, do łazienek idzie się w innym kierunku - wymija moje pytanie.
Przez chwilę nie wiem, jak odpowiedzieć. Mogłam bardziej przemyśleć tamtą odpowiedź. Teraz będę musiała zmyślić jakąś sensowniejszą wymówkę.
Na moment wytężam swój umysł i w końcu wpada mi do głowy całkiem dobra ściema. Eren wydaje się być tak bardzo zaspany, że wyprowadzenie go w pole nie sprawia mi najmniejszego problemu. W momencie, gdy ten drapie się po głowie zastanawiając nad moją odpowiedzią, ja wznawiam swój chód i zaraz znajduję się na swoim stałym miejscu w kuchni z kubkiem herbaty w rękach.
- Masz szczęście szczeniaku.
Unoszę zaspany wzrok na kapitana mojego oddziału. Kiedy on tu właściwie przyszedł?
- Rozprawa odbędzie się najprawdopodobniej po kolejnej wyprawie - informuje obojętnie, choć tym razem mam wrażenie, że jego głos jest bardziej zmęczony niżeli obojętny.
- Czemu dopiero po wyprawie? - dopytuję, jakby miało to jakieś znaczenie. Już teraz potrafię przewidzieć wyrok rozprawy: egzekucja. Uznają to za zdradę. Zdradę mogącą bardzo zaszkodzić korpusowi, a to oznacza tylko i wyłącznie wyrok śmierci. Od tego może mnie ocalić jedynie cud, który nie przyjdzie.
- Ponieważ jesteś medykiem, a każda taka osoba na wyprawie jest na wagę złota.
Już mam powiedzieć coś głupiego, ale w ostatniej chwili się powstrzymuję.
Moje myśli teraz cały czas zaprząta dzisiejsze przesłuchanie i słowa generała, a właściwie fakt, że chce mnie postawić przed sądem.
Nagle moje oczy rozszerzają się. Nie powiedziałam generałowi całej prawdy. Czemu nie dopytywał o akta, a może o nich nie wiedział. Może wie, iż tam weszłam, ale kapitan Levi nie powiedział mu o przemieszczeniu teczki. Tylko dlaczego?!
- Kapitanie? - zaczynam niepewnie, chcąc zwrócić na siebie jego uwagę, co na szczęście mi się udaje. Przenoszę dotąd zwrócony na resztki herbaty wzrok na kapitana i wpatruję się prosto w jego ciemne oczy. - Generał nic nie wspomniał o aktach mojego brata - mówię poddenerwowana. - Czy on... wie o nich? - ostatnie zdanie z niemałym trudem opuszcza moje gardło.
Mężczyzna przez chwilę przypatruje mi się w milczeniu, co przerywa cichym prychnięciem pod nosem.
- Oczywiście, że tak...
- To czemu o tym nie wspomniał? - przerywam mu.
- Nie wiem - wzrusza obojętnie ramionami. - Ale mogę cię zapewnić, że ta teczka podczas przesłuchania była na jego biurku. Nie mam powodu, by zatajać przed nim takie fakty - przybiera surowy ton. - A co do procesu, lepiej ciesz się, że prawdopodobnie odbędzie się po wyprawie. Możesz się na coś przydać.
- Co za różnica kiedy ona będzie - podnoszę głos - skoro i tak skończę na stryczku!
- Taka, że może jednak znajdzie się ktoś, kto coś widział - wysykuje przez zęby. - Choć na twoim miejscu nie robiłbym sobie złudnych nadziei. Poza tym kto wie, może ocalisz komuś życie na wyprawie...
- Raczej wątpię - stwierdzam stanowczo. Dla mnie to nie robi różnicy. Wątpię, aby ktoś, kto może znać sprawcę, wydał go. Zresztą, czemu ja się w ogóle łudzę, że może się znaleźć osoba, która tamtego dnia chociażby widziała cokolwiek podejrzanego.
***
~~Lila~~
Rano przeciągając się pod pierzynką i wychylając rękę poza nią, czuję nieprzyjemny chłód. Co prawda nie jest tak zimno jak na zewnątrz podczas treningów, ale sam fakt, iż temperatura spadła jest okropny! Wywlekam się z łóżka i szybko przebieram. Patrząc na wciąż śpiącą Hiroshi nie dziwi mnie to, że wieczorem, gdy nakrywałam ją kocem była w mundurze, a teraz jest w piżamie. W końcu skoro po nocach wędruje po zamku to mogła także się przebrać.
Potrząsam ramieniem dziewczyny, która prawie od razu się budzi. Przez cały poranek ani ja, ani ona nie odzywamy się do siebie, co jest dla mnie odrobinę przytłaczające. Mam tylko nadzieję, że na stołówce będzie bardziej rozmowna.
Z pokoju wychodzę przed Hiroshi i pędem znajduję się przy stoliku, gdzie reszta już siedzi. Jeszcze przed przyjściem Akanawy, Eren pospiesznie opowiada, co widział, a raczej słyszał dziś w nocy. Najbardziej przerażające jest to, że nawet nie wiemy za co będzie mieć rozprawę sądową! Czemu nam o tym nie powiedziała?! Albo inaczej, czemu mnie nic nie powiedziała?! Przecież nikomu bym się nie wygadała!
Wszyscy rozmawiamy, lecz milkniemy, gdy tylko do stołówki wchodzi dziewczyna z wisielczym humorem. Przysiada się do nas nic nie mówiąc. Z jej strony nie pada nawet chociażby ciche "hej", albo cokolwiek, co mówi się na powitanie. Nic! Zero! Siedzimy w ciszy, która dla mnie jest bardzo przytłaczająca, natomiast Hiroshi zachowuje się jakby jej to w zupełności pasowało.
Przełykam nerwowo ślinę i przypatruję się znacząco pozostałym osobom, siedzącym przy stoliku. Wyczuwając na sobie moje spojrzenie zerkają na mnie, jedynie Eren gmera łyżką w śniadaniu i tam też ma wlepione spojrzenie.
- Hiroshi - zaczyna niepewnie Jean - my... wiemy.
- Niby o czym? - pyta kpiąco nawet nas nie patrząc.
- O tym, że masz stanąć przed sądem! - wykrzykuje wkurzony Eren, czym prawie zwraca na nas uwagę wszystkich wokół.
Hiroshi zdziwiona wpatruje się w chłopaka, lecz jej wyraz twarzy szybko zmienia się w minę ostro wkurzonego wilka szczerzącego swe kły.
- Skąd... wy o tym wiecie?!
- To nie ważne - wtrąca się Armin. - Czemu nic nie mówiłaś?
- Co wam do tego?! - parska wściekle, po czym wstaje gwałtownie. Jean chce ją zatrzymać, łapiąc za rękaw kurtki. Ta nerwowo się odwraca i uderza go pięścią z całej siły, przez co chłopak ją puszcza i szybko łapie się za krwawiący nos.
Oszołomiona przykładam dłonie do twarzy, zakrywając nos i usta. W pierwszej chwili przypatruję się Jeanowi, któremu Armin przykłada chusteczki do krwawiącego miejsca. Przerzucam wzrok na wystraszoną szatynkę, która trzyma nerwowo lewą dłonią nadgarstek ręki, która moment wcześniej wymierzyła cios chłopakowi. Stoi tak przez chwilkę, a potem ulatnia się z pomieszczenia, gdy uwaga nas wszystkich skupiona jest na Jeanie. Słyszę, jak siedzący obok mnie Eren pospiesznie odsuwa krzesło niemiłosiernie przy tym hałasując, a potem biegnie za dziewczyną.
~~Eren~~
W jednym z korytarzy nareszcie udaje mi się złapać Hiroshi. Mocno chwytam ją z bark i przypieram do ściany, zaciskając dłonie na jej ramionach.
- Co to miało być?! - krzyczę na nią, w rezultacie ta tylko spuszcza głowę i stara się uciekać ode mnie wzrokiem. - No mów! - potrząsam nią.
- Ja... nie chciałam - wyjąkuje wystraszona.
Wykonuję kilka głębokich wdechów na uspokojenie i, gdy odzywam się ponownie, mówię już spokojnie.
- Czemu nic nie mówiłaś? Za co ta rozprawa?
- Za włamanie - odpowiada drżącym głosem.
- Co? Jakie włamanie?! - nieświadomie zaciskam mocniej swój uścisk na jej ramionach.
- To boli - zwraca mi uwagę piskliwym głosikiem. Puszczam jej ramiona, żeby znów nie zrobić jej krzywdy. Dziewczyna robi kilka głębokich wdechów, i przystępuje do wyjaśnień, które sprawiają jej niemałą trudność, dlatego też uważnie słucham i nie pospieszam jej. Gdy ta kończy tłumaczyć, stoję naprzeciwko niej, zupełnie nie wiedząc, co ze sobą zrobić.
- Te twoje koszmary... są związane z ostatnią wyprawą, prawda? - dopytuję ostrożnie dobierając słowa.
Kiwa lekko głową, potwierdzając moje przypuszczenia.
- Uważam... że powinnaś o wszystkim powiedzieć reszcie. To o wyprawie też.
- Chyba żartujesz! - odzywa się nerwowo, jednocześnie podnosząc na mnie załzawione oczy. - Co niby im powiem? Wezmą mnie za wariatkę...
- A co, jeśli za włamanie odpowiedzialna jest tamta osoba, którą wtedy widziałaś podczas wyprawy? - wtrącam szybko.
- Ta, akurat. I co, mam niby powiedzieć generałowi, że urojenie włamało się do... archiwów? - cicho dodaje ostatnie słowo.
- Nie wierzę, że to było urojenie. Więc tak, powinnaś o tym powiedzieć. A jeśli koniecznie chcesz wziąć na siebie odpowiedzialność za włamanie, to powiedz o tym przynajmniej pozostałym: Lilce, Mikasie...
- Po co? - pyta cicho, patrząc gdzieś w bok.
- Żeby pokazać, że im ufasz. Masz pojęcie, jak się czuliśmy, gdy chodziłaś nie w humorze, a my nie mieliśmy pojęcia o co ci chodzi?
- Przepraszam - duka cicho pod nosem.
- To raczej Jean zasługuje na przeprosiny... Wróć, wszyscy na nie zasługują, a tym bardziej Jean - mówię stanowczo.
- Wiem. - Wzdycha ciężko. - Myślisz, że będą mi to mieli za złe? - pyta, patrząc na mnie niewinnym wzrokiem.
Chwilę stoję przed nią gotów do powrotu na stołówkę, aż w końcu biorę dziewczynę pod ramię, a drugą ręką mierzwię jej włosy.
***
- Stąd ta cała afera z rozprawą - dodaje na koniec opowieści Hiroshi, która wszystko opowiedziała ze szczegółami. No, prawie wszystko, bo zataiła informacje związane z wyprawą i osobom w czerwonej pelerynie, a mówiąc o koszmarach również ukryła ten szczegół.
Niezmiernie cieszę się, że powiedziała innym choćby o części kłopotów w jakie się wpakowała. Cieszę się również z odkrycia tajemnicy drzwi, na temat których to powstały przeróżne teorie, a my jako jedni z nielicznych znamy o nich prawdę... Niestety martwi mnie jedna rzecz, mianowicie ten cały wyrok. Co prawda jeszcze nie zapadł, ale samo widmo wyniku rozprawy jest przerażające.
- Jean - dziewczyna zwraca się w jego stronę - przepraszam.
- Masz szczęście, że nie jest złamany - mówi uszczypliwie, ale uśmiech się przy tym, na co Hiroshi odpowiada tym samym.
- Cóż, wygląda na to, że z dnia na dzień wpadasz w coraz większe kłopoty - podsumowuje Armin.
- To kiedy ta rozprawa? - dopytuje zmartwiona Lilka.
- Bo ja wiem - wzrusza obojętnie ramionami. - Wyrok jest oczywisty, więc nie ma różnicy czy umrę przed wyprawą, po niej, czy może jakiś tytan postanowi się nade mną zlitować i nie dopuścić do tego, bym stanęła przed sądem.
- Będzie dobrze, zobaczysz - próbuję podnieść ją na duchu, przy okazji uśmiechając się szeroko i opierając rękoma o oparcie jednej z miejskich ławek.
- Dzięki - odchyla się do tyłu i uśmiecha tak promiennie jak niegdyś.
***
~~Hiroshi~~
Późnym wieczorem jeszcze nim pójdę spać, idę zamkowymi korytarzami. Muszę coś jeszcze zrobić. I to jeszcze dziś, a w związku z tym, że w ciągu dnia nie było czasu, muszę... chcę to zrobić teraz!
Gdy staję przed odpowiednimi drzwiami, biorę głęboki wdech, by dodać sobie odwagi, a kiedy czuję się na siłach, pukam. Słysząc znudzony głos dochodzący z wewnątrz, pewnie ciągnę za klamkę i wchodzę, cicho zamykając za sobą drzwi. Staję naprzeciwko kapitana, siedzącego za swoim biurkiem w skupieniu czytającym jakieś dokumenty. Na moment unosi na mnie zmęczony wzrok, po czym kładzie trzymaną w ręce kartkę, łapie za długopis i pisze coś na niej, by potem odłożyć ją na jedną z mniej uporządkowanych stert papierzysk.
- Czego chcesz? - przygląda mi się, w międzyczasie przecierając oczy.
- Chciałam przeprosić - oznajmiam niepewnie.
Czarnowłosy marszczy brwi i przypatruje mi się zastanawiająco, odchylając wygodnie na swym krześle.
- Niby za co? - odzywa się w końcu.
- Za to, co powiedziałam w kuchni jednej nocy. Ja...
- Nie musisz za nic przepraszać, Akanawa - przerywa mi stanowczo, patrząc gdzieś w bok. - Jesteś dość... porywcza. Zamiast bezmyślnie pieprzyć, co ci tylko ślina na język przyniesie, najpierw pomyśl, a dopiero potem mów, żeby nie musieć potem przepraszać. - Milknie na chwilę. - To wszystko?
- Tak - odpowiadam.
Już mam się zwrócić w kierunku wyjścia, lecz widok ledwo patrzącego na oczy kapitana jakoś dziwnie zmiękcza moje serduszko. Pamiętam doskonale, jak kazał mi kiedyś siedzieć po nocy i wypełniać raporty w ramach kary. To była makabra.
- Kapitanie? - zwracam na siebie jego uwagę. - Może pomóc? - zadaję pytanie, uśmiechając się wesoło.
Przez moment Levi patrzy się na mnie jak na ducha, a zaraz potem analizuje zawartość papierów wzrokiem, przelatując od jednego końca biurka do drugiego. W końcu zabiera z każdej kupki po kilka papierów i wyciąga przed siebie. Odbieram od niego dokumenty, a wychodząc słyszę za sobą:
- Przynieś, jak skończysz.
Wracam szybko do pokoju. Rzucam dokumenty na nasze biurko i już ściągam kurtkę, aby przebrać się w piżamę, lecz kończy się jedynie na pozbyciu się jednego elementu ubioru, który wieszam na krześle. Niechętnie patrzę na swoje posłanie, a po chwili równie niechętnie patrzę na stos dokumentów. Postanawiam wybrać mniejsze zło, tak więc zasiadam przy biurku. Biorę do ręki pierwszy lepszy długopis i już chwilę później pochłania mnie papierkowa robota, czyli tortura w czystej postaci.
Jakiś czas siedzę sama w pokoju, a tu ni stąd ni zowąd moją pracę przerywa Lilka, która idzie do łóżka tak nieprzytomna, że gdyby na podłodze leżało cokolwiek, z pewnością byłabym świadkiem przepięknej gleby.
Rudowłosa rzuca się ociężale na pryczę. Przez chwilę panuje cisza, zakłócana niekiedy tylko przez szelest kartek, lecz ta zostaje przerwana przez ledwo patrzącego na oczy rudzielca.
- Czemu nie idziesz spać? - Ziewa przeciągle, a gdy zamyka buzię mlaska kilka razy i przypatruje mi się. - Co robisz? - przekręca lekko głowę na bok.
- Muszę to wypełnić - zerkam na nią z ukosa, przekładając kolejne kartki.
Widząc, co robię Lilka nagle jakby się ożywia.
- Nie mów mi, że ten kurdupel znów kazał ci siedzieć po nocach i odwalać za niego całą robotę! - wykrzykuje na jednym wdechu.
- Nie kazał - uspokajam ją. - Sama to zaproponowałam. I tak nie śpię po nocach, więc mogę się tym zająć.
Nie wiedząc zbytnio, co odpowiedzieć Lilka po prostu kładzie się na plecach, zamyka oczy i odpływa do krainy słodkich snów po zaledwie paru sekundach. Ta to ma szczęście.
Skupiam się na swojej żmudnej robocie i o dziwo wciąż nie czuję aż takiego zmęczenia, by kłaść się spać. Uwijam się z tym w parę godzin i, gdy do wypełnienia zostaje mi raptem parę kartek, okazuje się, że pod nimi coś jest. Coś sztywnego. Odkładam kartki na bok. Patrząc na swoje znalezisko nie potrafię się nadziwić, czy może nacieszyć, co takiego było ukryte między dokumentami. Teczka mojego brata! Mam okazję dowiedzieć się o nim absolutnie wszystkiego!
Spoglądam nieufnie w stronę śpiącej współlokatorki, ale ta na całe szczęście śpi jak zabita.
Z walącym sercem otwieram teczkę.
Tuż po otwarciu w ręce wpada mi tabela wyników z korpusu treningowego. Z tego, co mówił nie miał jakiegoś wysokiego miejsca, więc na pierwszą stronę wyników nawet nie patrzę, lecz po przeczytaniu pozostałych stron w mojej głowie rozbrzmiewa sygnał ostrzegawczy. Nigdzie nie potrafię znaleźć naszego nazwiska. Dla pewności czytam obie kartki raz jeszcze, ale nic nie znajduję. Biorę więc pod lupę kartkę z wynikami najlepszych osób w tym zaszczytnej pierwszej dziesiątki. Czytam pierwsze figurujące tam imię oraz nazwisko i nie potrafię dojść do siebie. Mój brat miał najwyższy wynik w całym swoim korpusie! Ale... to przecież niemożliwe! Kiedy go o to wypytywałam, powiedział, iż jest jednym ze słabszych. Czy on wtedy mnie... okłamał? Nie, to przecież niemożliwe! Musiałam to źle zapamiętać. On nigdy, by mnie nie okłamał. Zawsze powtarzał, że kłamstwo ma krótkie nogi, więc nie ma sensu łgać!
Potrząsam gorączkowo głową na boki, chcąc odpędzić od siebie kłopotliwe myśli. On nigdy, by mnie nie oszukał...
Z potwornie bijącym sercem przeglądam pozostałe, dotyczące go dokumenty. W oczy rzuca mi się jeszcze jedna rzecz. Miał możliwość otrzymania własnego oddziału, ale z niewiadomych przyczyn odmówił. Nigdy nie wspominał mi nic o tym, że miał taką możliwość. Co więcej, taką propozycję otrzymują tylko najlepsi... To znaczy, tak mi się wydaje. Przecież wystarczy popatrzeć na naszych kapitanów: Levi, Hange, Erwin i pozostali, których imion nie pamiętam. Czemu się nie zgodził? Dlaczego nic mi o tym nie powiedział?
Czuję, jak do oczu napływają mi łzy.
Przecież on zawsze powtarzał, że nie jest zbyt dobry, a na wyprawach sprzyja mu szczęście i tak się może wydawać. O co tu chodzi?
Celowo pomijam kolejne strony, ponieważ nie chcę odkryć kolejnych oszustw, kłamstw... Sama nie wiem. Nie miał powodów, by ukrywać przede mną takie rzeczy, a może ich nie ukrywał. Może rozmawialiśmy na te tematy, tylko ja tego nie pamiętam.
Po policzku przemyka mi jedna łza, której nie zdążam wytrzeć na czas, dlatego skapuje gdzieś na podłogę.
Nareszcie na samym końcu natrafiam na informacje dotyczące jego ostatniej wyprawy. Uważnie czytam słowo po słowie całego raportu, aby niczego nie przeoczyć.
Wycieńczona odkładam niedbale akta na biurko. Odsuwam się na znaczną odległość od drewnianego mebla. Opieram łokcie na kolanach i chowam zmęczoną twarz w dłoniach.
Podczas ostatniej wyprawy Kitsune, z jego oddziału nie zostało nic. Zostali żywą karmą dla tytanów, a ich zwłoki... Nie było żadnej możliwości, żeby je zidentyfikować. Ja pierdole, przez co oni przeszli? Nie chciałabym tam być z nimi. Już na samo wyobrażenie, jak mogło wyglądać to starcie, robi mi się niedobrze.
"Nie było czego zbierać".
Przełykam nerwowo ślinę. Niedobrze mi.
Przesuwam drżące dłonie odrobinę w górę, wplatając palce w kosmyki włosów.
Przez kolejne długie minuty myślę o tym, co przeczytałam, a w pewnej chwili do głowy zaczynają napływać mroczne myśli. Skoro nie mogli rozpoznać zwłok... to, czy tamta osoba, która nas wtedy obserwowała była... Czy to mógł być mój brat? Nie, nie zostawiłby mnie przecież. Chociaż te dokumenty pokazały mi, że tak naprawdę nigdy go nie znałam. Nie wiem czemu, ale jakaś część mnie chce, by był martwy. Natomiast druga chce, żeby żył, aby się okazało, iż to on! Ale to przecież niemożliwe. Nawet gdyby wtedy przeżył. Za murami nie pociągnąłby zbyt długo. Gaz i ostrza kiedyś by się skończyły. Nie miałby żadnej możliwości ucieczki ani żadnej możliwości by walczyć. Zginąłby, i to bardzo szybko.
Pospiesznie zamykam teczkę, porządkuję dokumenty, a między nie wkładam akta.
Nie wiedząc, co ze sobą zrobić, zdmuchuję świeczkę będącą na biurku i w ciemnościach przebieram się, wskakuję na swoje łóżko. W pewnej chwili słyszę, jak drobne kropelki obijają się o nasze okno. Chcę zasnąć. Pragnę choć na chwilę odciąć od tego wszystkiego. Wiem, że tak jak każdej nocy we śnie będzie prześladować mnie ta zakapturzona postać, a świadomość, że mógłby być to mój brat, napawa mnie dodatkowym lękiem przed nią i przed poznaniem jej tożsamości.
W jednej chwili słyszę z dworu ogromny huk, machinalnie zwijam się w kłębek ze strachu.
Zaraz, czego ja się właściwie boję? To tylko burza. Nigdy jej się nie bałam. Rety, co się ze mną dzieje? To jakiś obłęd. Koszmary nawiedzające mnie co noc, to przecież tylko sny, moja własna wyobraźnia. Wyobraźnia ukazująca nasze pragnienia, emocje, obawy, chore fantazje i lęki! Nie mam pojęcia, czy sny można w jakiś sposób kontrolować, więc nie wiem, czy będę mogła stawić czoła temu lękowi zbyt szybko, ale jedno wiem na sto procent. Jeśli w rzeczywistości znów stanę z tamtą osobą twarzą w twarz, już mi nie ucieknie. Zrobię wszystko, aby ją złapać! I nieważne jak bolesna okaże się być prawda, mam zamiar ją poznać!
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Witam po długiej przerwie! Tęskniliście? :) Jak lecą Wam wakacje?
Więc, prawdę mówiąc nie miałam za bardzo chęci, aby to napisać, dlatego chciałam podziękować LunaJaeger21, która zmotywowała mnie do napisania tego :).
Chciałam także podziękować poprzez dedykacje osobie, która ze mną tu była prawie od początku, bo ostatnio posypały się dedykacje dla wielu osób, a na takową zasługujesz także Ty :).
(mam nadzieję, że nie pomyliłam się w Waszych nickach i jeszcze raz wielkie dzięki)
Napiszcie jak Wam się rozdział podobał, według mnie wyszedł trochę chaotyczny, ale niezbyt potrafiłam to jakoś przekształcić.
To do następnego, mam nadzieję, że nie będę mieć już takich przerw, a co do korekty, to najpewniej w poniedziałek pojawią się już poprawione rozdziały.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro