Rozdział 17 Przeniesienie
Z dedykacją dla Abildi. A czemu, to zobaczysz ;).
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Czasy obecne.
~~Lila~~
Przekręcam się z prawego boku na plecy. Niechętnie rozchylam powieki, które chwilę później na powrót zamykam. Kładę przedramię na oczy.
Najchętniej pospałabym jeszcze z godzinkę. Ciekawe, ile spałam? Biorąc pod uwagę, że spać poszłam jakoś... późno, daje mi to... bardzo mało czasu.
Wzdycham zrezygnowana na samą myśl o rozpoczęciu kolejnego dnia. Najpierw śniadanie, trening, obiad... Ciekawe, czym dziś nas otrują.
Siadam na materacu z pochyloną do przodu głową, moje skołtunione włosiska swobodnie zasłaniają mi oczy, a ja nawet nie kwapię się do odsłonięcia tej gęstej kurtyny. Przecieram dłonią oczy, po czym wstaję osowiale.
Przechodzę do szafy i, co dziwne, nie zabijam się o porozrzucane po podłodze kozaki. Rzucam okiem za siebie, prosto na pościelone łóżko współlokatorki.
Zaraz, ono jest pościelone!
Momentalnie się ożywiam.
Akurat ona jest ostatnią osobą, która myśli o takich rzeczach, jak ścielenie łóżka! A to oznacza, że nie wróciła na noc!
Wystraszona tym faktem, gwałtownie otwieram drzwi szafy. Jeśli, ją wyrzucili, to musiała zabrać swoje rzeczy!
O dziwo wszystko znajduje się na miejscu, włącznie z jej czarną torbą, z którą tu przyjechała.
Skoro jej nie wyrzucili, to gdzie ona się do licha podziewa?!
Co jeśli nie wróciła, bo zakopali ją gdzieś żywcem, albo gorzej?!
A może po prostu to jedynie kwestia czasu, aż zabierze swoje manatki?!
Przed oczami mimowolnie przelatują mi obrazy z wczoraj. Po tym jak wybiegła, absolutnie nikt jej nie widział, a nasze poszukiwania na nic się zdały.
Na cholerę się wczoraj odzywała?! Z natury spokojna, a wczoraj pokazała tę swoją mniej przyjemną stronę. Co w nią wstąpiło?!
***
Przebrana już w mundur, bez pośpiechu zmierzam na stołówkę. Moje dłonie spoczywają w kieszeniach spodni, a moje spojrzenie wlepione jest w, jakże interesującą, podłogę.
Moje myśli cały czas krążą wokół wczorajszego dnia. Przez całą drogę mam nadzieję, że zaraz Hiroshi skoczy mi na plecy, zaśmieje się, a ja się wydrę się na nią tak, że nawet tytani usłyszą.
Na tę myśl uśmiecham się delikatnie pod nosem.
Może niepotrzebnie dramatyzuję. Zaraz wejdę na stołówkę, a tam dziewczyna, jak gdyby nigdy nic, będzie pożerać swoje śniadanie.
Niespodziewanie czuję, jak ktoś zawiesza się na moich plecach, a chwilę potem ten ktoś staje tuż obok mnie, uśmiechając się od ucha do ucha.
Posyłam Sashy smutne spojrzenie. Jej reakcją jest tylko podążenie za mną i niewielkie zmniejszenie uśmieszku.
- Hej, coś taka ponura? - Pyta wesoło. - I gdzie jest nasz samobójca?
- Jak widać plotki szybko się rozchodzą. - Mruczę pod nosem. - Nie wiem. - Odpowiadam głośniej. - Przepadła jak kamień w wodę.
- Pamiętaj, że kamienie nie pływają. - Zaśmiewa się pod nosem. - Znajdzie się. Prędzej lub później.
- Chyba, że...
- Nie ma żadnego "chyba że". - Przerywa mi. - Dam sobie rękę odgryźć, że jeszcze dziś ją spotkasz calusieńką i zdrową. - Zatrzymuje się przede mną i rozkłada radośnie ręce na boki.
- Obyś tylko tej ręki nie straciła. - Odpowiadam jej pesymistycznie.
Kiedy znajdujemy się przy drzwiach od stołówki, brązowowłosa żywiołowo otwiera je. Te, uderzają z hukiem o ściany. Jak widać, ma dziś w sobie zbyt wiele energii.
- Nie oto mi chodziło. - Śmieje się nerwowo, drapiąc po szyi.
Na całe szczęście nikt nie zwraca na to zamieszanie zbytniej uwagi, dzięki czemu udaje nam się uniknąć niepożądanych, zaciekawionych spojrzeń, zwróconych w naszą stronę.
Podchodząc do stolika, przy którym już siedzą pozostali, nie kryję zawiedzenia, że nie ma tu przyjaciółki.
Wygląda na to, że jej być, czy nie być w korpusie zwiadowczym, zostanie rozstrzygnięte na treningu.
***
Siedzę na trawie, pod jednym z drzew, opierając się o jego pień. Niespokojnie wyrywam kolejne źdźbła trawy.
Wszyscy z mojego oddziału są już na placu treningowym. Czekamy jedynie na Hiroshi i generała.
Gdzie ona jest?! Rozglądam się gorączkowo po otoczeniu. Wszyscy, z wyjątkiem nas, od jakiegoś czasu trenują albo na placu, albo w lesie, podczas gdy my wciąż czekamy na dwie zguby.
- Te, Kos. - Odwracam głowę w kierunku dziewczyny z warkoczami. - Ta trawa nic ci nie zrobiła, więc przestań ją rwać, jak opętana. Poza tym brakuje jednej osoby. Nie wiesz przypadkiem, gdzie może się podziewać?
Kręcę przecząco głową.
- Myślicie, że przyjdzie? - Odzywa się jeden z chłopaków.
- Wątpię. Jeśli, to co ludzie mówią jest prawdą, najprawdopodobniej za niedługo będzie w drodze do domu.
- Równie dobrze mogą ją przenieść.
- Przenieść? - Dopytuję, chcąc uzyskać więcej szczegółów. - W sensie, do innego oddziału?
- Chyba na głowę upadłaś. - Odzywa się kpiąco najniższy chłopak w oddziale. - Mogą ją przenieść do żandarmerii, o ile była w pierwszej dziesiątce.
- Nie była. - Informuję.
- No to zostaje jej jedynie korpus stacjonarny.
Korpus stacjonarny?! Nie! Jakoś nie potrafię sobie wyobrazić Hiroshi z dwiema różami na kurtce, zamiast skrzydeł. I co będzie ze mną?! Nigdy nie chciałam wylądować w wojsku! To było... niezamierzone. Z resztą nie chcę zostać sama w korpusie z największą liczbą ofiar na koncie w całej historii.
Przerzucam wzrok z rozmawiającej grupki na trawę. Przez chwilę siedzę tak wgapiona w jeden punkt. Na tym punkcie pojawiają się ni stąd, ni zowąd brązowe buty. Sunę wzrokiem po ich właścicielu.
Generał każe nam ustawić się w szeregu, co bez szemrania wykonujemy.
- Kapitanie, czy przypadkiem nie brakuje jeszcze jednej osoby? - Dopytuje ktoś.
Smith marszczy brwi i wzrokiem przebiega po wszystkich zebranych, po czym odzywa się spokojnie.
- Nie wydaje mi się. - Bada wszystkich spojrzeniem raz jeszcze, upewniając się, że rzeczywiście jest, jak mówi. - A teraz zaczynamy trening.
~~Jean~~
Zaczepiam linki o kolejne drzewo. Tuż obok słyszę dźwięk poluzowywanej sprężyny. Wbijam kotwiczki w rosnące obok drzewo. Zręcznie zataczam łuk wokół niego. W locie przygotowuję ostrza do cięcia. Wystarczy jeden płynny ruch, a w atrapie pojawia się eleganckie, głębokie cięcie.
- Całkiem nieźle. Ale, żeby mnie przebić to będziesz musiał jeszcze popracować. - Zadzieram głowę do góry, a mym oczom ukazuje się swobodnie zwisający na linkach Eren.
Przewracam oczami.
- Ach, tak? To ile atrap masz na koncie? - Pytam z wyższością i z pewnym siebie uśmiechem wymalowanym na twarzy.
- Dziewięć. - Odpowiada pewnie, przybierając podobną minę.
No to świetnie. Mamy po tyle samo. Powinienem powiedzieć prawdę, czy skłamać? Nie! Mam o wiele lepszy pomysł!
Uśmiecham się wyzywająco, marszcząc przy tym brwi.
- Mam tyle samo.
- Szlag. - Warczy pod nosem.
- Co powiesz na mały zakładzik?
- Jaki? - Pyta skonsternowany.
- Jeśli ja zgarnę więcej manekinów od ciebie, przy wszystkich wysmarkasz się w swoją bluzkę, a potem wytrzesz nią twarz...
- Zgoda. - Przerywa mi. - Ale jeśli wygram ja, to bierzesz prysznic w damskiej toalecie! - Stawia warunki pewny siebie, szczerząc zwycięsko przy tym.
- Stoi! - Mówię zdeterminowany.
Momentalnie obaj ruszamy przed siebie, przyspieszając coraz to bardziej. Nawet nie zauważam kiedy tracę go z zasięgu wzroku.
Zerkam w bok. Zaciskam zęby i dodaję jeszcze więcej gazu.
Nie mam zamiaru kąpać się przy dziewczynach, jakkolwiek kretyńsko by to nie brzmiało.
Rozcinam kark kolejnej atrapie. Na horyzoncie widzę już kolejną. Nie przejmując się tym, ile gazu w tej chwili zużywam, przyspieszam jeszcze bardziej.
Nagle tuż obok czuję duży pęd powietrza, a do moich uszu dobiega donośny świst.
Ktoś przede mną dobiera się atrapy! Który to taki chojrak?!
Gwałtownie hamuję, kiedy w trakcie cięcia od ostrza odbija się słońce, które skutecznie mnie oślepia, przez co zmuszony jestem zwolnić.
- Jaeger! Ty idioto! On był mój! - Wykrzykuję w przypływie złości.
Niech ja go tylko dopadnę!
Z przodu słyszę dźwięk zwalnianej sprężyny. Jeżeli tamten wariat nie wyhamuje, to czeka go czołowe zderzenie z manekinem!
Przystaję na jednej z gałęzi. Z zaciekawieniem przyglądam się śmiałkowi, który załatwił mojego tytana. Ciekaw jestem, czy uda mu się wykonać manewr, czy trzeba będzie zbierać go z ziemi.
Wbrew mym przypuszczeniom, ten idiota radzi sobie nadzwyczaj dobrze.
Zgrabnie wymija tytana. Z gracją wykonuje kilka akrobacji, na które prycham pod nosem. Zwyczajnie się popisuje. Całą swoją akcję zwieńcza precyzyjnym i potwornie głębokim cięciem. Dziwię się, że jego ostrza wciąż są całe. Jakim cudem nie pękły po takim uderzeniu?!
Śmiałek przystaje na jednej z gałęzi, zwrócony do mnie plecami. Przez chwilę zerka przez ramię, aby ocenić swoją robotę. Ta sekunda wystarczyła, żebym był w stanie rozpoznać tę wkurzającą osobę.
Dębieję. Przełykam gwałtownie ślinę. Skąd...
Niewiele myśląc zaczepiam się o pień kolejnego drzewa i ląduję tuż przy uśmiechającej się Akanawie.
- Skąd ty tu... Gdzie... - Średnio wiem, o co najpierw spytać, a mój język zadaje się być zawiązany w supeł. Biorę głęboki wdech na uspokojenie i zaczynam od początku. - Gdzieś ty była do jasnej cholery?! Wszyscy cię szukaliśmy! Nie! Czekaj! Mam lepsze pytanie. Co ty tu robisz?! Przecież twój oddział ma trening na polu treningowym i, z pewnością teraz biegają kółeczka na około placu!
- Co do wczoraj to... Potem wytłumaczę wszystkim, za dużo do opowiadania. - Drapie się nerwowo z tyłu głowy.
Już mam znowu zacząć zasypywać ją pytaniami, lecz ona ucina moją wypowiedź, kiedy tylko rozchylam usta.
- Ile atrap załatwiłeś? - Tym jednym pytaniem wytrąca mnie z moich myśli.
- Dziesięć. Czemu cię to interesuje? - Pytam podejrzliwie, na co ta tylko wzrusza ramionami.
- Cztery. - Z jej twarzy wciąż nie schodzi radosny uśmieszek.
Co ona taka radosna?
Dziewczyna znienacka wystrzeliwuje liny i pruje przed siebie, pozostawiając mnie w lekkim szoku, i z wytrzeszczonymi oczami.
Stoję tak jeszcze długo po tym, jak brązowowłosa zniknęła z pola mojego widzenia wśród gęstych drzew.
Jak ją spotkają to pewnie zareagują podobnie, jak ja. Mam nadzieję, że to latanie po lesie, nie jest jej samowolką, bo będzie mieć kłopoty. Znowu.
Podrywam się w powietrze, gdzie spędzam jeszcze dobrą godzinę, przyozdabiając następne atrapy o kolejne nacięcia.
Zaklinam pod nosem, gdy rejestruję, że zaczyna mi brakować gazu. Mogłem bardziej oszczędzać. Oby Jaeger miał podobny problem.
Spoglądam w górę, modląc się w duchu o żółtą flarę, oznaczającą powrót na miejsce startu.
Zauważywszy na niebie kolorową smugę, uśmiecham się cwaniacko. Już się nie mogę doczekać, jak zobaczę Erena wycierającego twarz we własne gile!
Widząc w oddali koniec lasu, obniżam swój lot.
Zaczepiam haki o ostatnią gałąź, które zaraz odczepiam, a sam szuram stopami po piachu, gdzie wszyscy już czekają. Przejeżdżam tuż obok Erena i Mikasy, którzy kaszlą od unoszącego się za mną piachu.
- To się nazywa wejście, cieniasie! - Wystawiam język w stronę Erena.
- Cieniasie?! - Szatyn zbiera w gardle ślinę, po czym pluje nią na znaczną odległość, a ja obrywam w twarz soczystą, lepką, obrzydliwą wydzieliną.
- Fuuu! - Jęczę obrzydzony, wycierając rękawem kurtki brudny policzek.
- Gorzej niż dzieci. - Komentuje dziewczyna z szalikiem.
-Skończyliście? - Pyta zniesmaczony kapitan. - To do szeregu. - Rozkazuje nie czekając na naszą odpowiedź.
Posłusznie stajemy, salutując przy tym.
- A teraz, ile udało wam się zniszczyć? - Czarnowłosy kieruje spojrzenie na Armina, który natychmiast udziela odpowiedzi.
- Siedmiu.
Przesuwa wzrok na kolejną osobę.
- Piętnastu. - Odpowiada Mikasa. Jak zwykle najlepsza.
- Trzynastu. - Mówi dumnie Eren, zerkając na mnie dyskretnie i uśmiechając się przy tym przebiegle, a ja czuję, jakby grunt się pode mną zapadł.
Przełykam gulę w gardle.
- Dwunastu. - Mówię blady jak ściana.
Tylko jednego mi zabrakło! Niech was szlag, wszystkie manekiny!
Słyszę ciche, zwycięskie prychnięcie pod nosem, którego wykonawca jest zielonooki.
Spojrzenie kapitana przemyka na kolejną osobę.
- Dziewięciu! - Oznajmia, dobrze nam wszystkim znany, radosny głosik.
Wszyscy, po usłyszeniu tego, natychmiast zwracają oniemiałe spojrzenia na stojącą tuż obok mnie dziewczynę! Nawet na twarzy Mikasy okazjonalnie pojawia się szok!
Przez cały czas stała obok, a ja jej nie zauważyłem?! Chociaż, prawdę mówiąc ciężko o koncentrację, gdy sika się w gacie na myśl o braniu prysznica w damskiej toalecie, będąc chłopakiem! To uwłaczające!
Hiroshi, nie zwracając uwagi na szereg gapiów, wciąż uśmiecha się wesoło, wypinając dumnie pierś do przodu.
Po tym, jak nasze emocje opadają, mamy zamiar zacząć wypytywać absolutnie o wszystko. Armin już ma coś powiedzieć, lecz Levi uprzedza nas w tym, naświetlając jasno całą sytuację.
- Od dziś trenujecie wszyscy razem. I na wyprawy jeździmy w tym samym składzie. Innymi słowy, mamy nowego członka w oddziale. - Mówi donośnie, chcąc przebić się przez barierę niedowierzania. - Możecie się rozejść.
Odwraca się napięcie i stojąc plecami do nas, dodaje:
- A panowie pomogą koleżance sprzątać. - Odchodzi.
- Wielkie dzięki, Eren. Miałem lepsze plany na popołudnie niż siedzenie w zamku i sprzątanie! - Na moment zapominam o wszystkim, co dzieje się dookoła i robię mu wyrzuty.
- Ano tak, jak mogłem zapomnieć. - Teatralnie uderza się otwartą dłonią w czoło. - Ale wiesz, że kąpiel bierze się wieczorem, co nie? - Zadaje złośliwie pytanie, a drwiący uśmieszek nie opuszcza jego krzywej mordy.
- Hej, ale mnie to przynajmniej jakaś zechce... - Próbuję się odgryźć.
- Z takim końskim ryjem, to nic tylko szukać wiatru w polu. - Przerywa mi.
W odpowiedzi doskakuję do szatyna. Łapię za jego kołnierz i obaj zaczynamy tarzać się po piachu.
- Nie mam końskiego ryja, jełopie! - Krzyczę, starając się zrzucić z siebie chłopaka, natomiast ten daje mi po twarzy pięścią. Odpowiadam mu tym samym. I tak w koło macieju.
Zabawne, ale temat tajemniczego zniknięcia, jak i pojawienia się dziewczyny, dla mnie nagle stał się jakoś mniej interesujący, za to o wiele ciekawsze wydaje się być wyobrażenie posiniaczonej twarzy szmaragdowookiego.
***
~~Hiroshi~~
- To może w końcu wytłumaczysz nam, co się z tobą działo? - Odzywa się, przykładający do policzka lód, Eren, który okupuje krzesło przy biurku.
Jego wzrok na chwilę wędruje na Jeana, który przykłada do warg, brudny od krwi, biały materiał.
Mikasa, opierająca się o ścianę pokoju, od dłuższego czasu piorunuje obu nastolatków wzrokiem.
Za to Armin, siedzący na łóżku Lilki, wlepia swoje wielkie ślepia we mnie, wyczekując jakże długiej opowieści. Problem w tym, że nie wiem, jak to, co się wczoraj wydarzyło ubrać w słowa.
Kiedy czuję na sobie żądne wyjaśnień spojrzenia wszystkich, będących w pomieszczeniu osób, wzdycham głęboko, bo wiem, że bez wytłumaczeń się nie obejdzie.
Rozchylam usta, by zacząć mówić, kiedy nagle słyszę za sobą otwierane drzwi i ktoś z impetem rzuca mi się na plecy. Cudem udaje mi się zachować równowagę.
- Nienawidzę cię, jak mogłaś tak bez słowa zniknąć?! Masz pojęcie, jakie chore teorie podsuwała mi wyobraźnia?! - Rudowłosa staje naprzeciw mnie. Jej zainteresowanie na drobną chwilę maleje, gdy zauważa, w jakim stanie są Jean i Eren.
- Co im... ?
- Bili się. - Blondyn uprzedza szybko jej pytanie.
- Nieważne! - Potrząsa energicznie głową na boki. - Czemu nie było cię na treningu?! I co ważniejsze, gdzieś się szlajała?!
- Nie dramatyzuj. Po prostu mnie przenieśli. - Informuję spokojnie, a na mojej twarzy błąka się nerwowy uśmiech.
- Przenieśli? W sensie... do innego korpusu?! - Panikuje, łapiąc się za włosy.
- Nie... do innego oddziału... - Tłumaczę.
- Hę? Niby do jakiego? - Pyta zdezorientowana.
Zaśmiewam się nerwowo.
- Specjalnego? - Odpowiadam prawie pytająco, szczerząc się głupio.
- Co? Ale jak?! Przecież to oddział kapitana Leviego...
- Właśnie to usiłujemy z niej wyciągnąć. - Odzywa się zniecierpliwiony Jean.
Wypuszczam powietrze z płuc, myśląc, jak zacząć. Zamykam nogą drzwi. Opieram się o nie plecami, przyjmując dogodną pozycję.
Przelatuję wzrokiem po wszystkich.
Wbijam wzrok w podłogę, przypominając jednocześnie wydarzenia minionej nocy.
- No, więc...
***
Kilka godzin wcześniej.
Niepewnie wyciągam rękę po kartkę papieru.
Rozkładam dokument. Już na samym początku mą uwagę przykuwają, widniejące na dole dwa podpisy: generała Erwina Smitha i kapitana Leviego.
Wracam wzrokiem na początek treści dokumentu. Nie wiem, czego się spodziewać, czego skutkiem jest oszalałe bicie serca.
Z uwagą czytam słowo po słowie.
Kosmyki, nie spiętej grzywki, są kołysane przez wiatr, a dramaturgii temu wszystkiemu dodaje szelest, niespokojnie kołyszących się liści i cienkich gałązek.
- Ale... ja nic z tego nie rozumiem. - Mówię cicho, skończywszy czytać i jeszcze raz dogłębnie analizuję treść dokumentu.
- Czego nie rozumiesz? - Pyta chłodno.
Unoszę wzrok znad dokumentu i zawieszam zdezorientowane spojrzenie na kapitanie.
- No, bo mówiłeś...
- Wiem, co mówiłem. - Przerywa mi szybko.
- Więc czemu? To, co zrobiłam było karygodne...
- Dobrze, że zdajesz sobie z tego sprawę.
- ...a ty jeszcze chcesz mnie w oddziale? Dlaczego?
- W szeregach oddziału specjalnego nie ma miejsca dla żółtodziobów. Kiedy po raz pierwszy dostałaś propozycję, wstąpienia do mego oddziału od samego generała, ile razy byłaś poza murami?
- Ani raz. - Odpowiadam cicho, spuszczając wzrok.
- Teraz masz za sobą kilka wypraw, z czego jedna w potwornie złych warunkach. Jesteś dobra w walce. Potrafisz działać zarówno na własną rękę, jak i w zespole. Posiadasz wiedzę i umiejętności medyczne. - Kładzie nacisk na to zdanie, wyodrębniając je spośród innych. - Zresztą, z tego co słyszałem, to ty mi pomogłaś podczas ostatniej wyprawy. - Robi chwilową przerwę. - I przede wszystkim... kiedy na szali postawione jest czyjeś życie, nie potrafisz usiedzieć cicho na tyłku. Inni milczeli, a ty - lustruje mnie wzrokiem - wychlapałaś wszystko, co przyniosła ci ślina na język. - Wysykuje przez zęby ostatnie spostrzeżenie.
Mój wzrok ponownie ląduje na dokumencie. Wpatruję się w niego nieprzytomnie. Czuję w kącikach oczu wzbierające się łzy. Kiedy jedna swawolnie postanawia spłynąć po moim policzku, pospiesznie ją wycieram w rękaw. Przenoszę spojrzenie na kaprala. Na mojej twarzy pojawia się samoistny, delikatny uśmiech, który przez ciemnowłosego zostaje skwitowany cichym prychnięciem.
- Przynieś to jutro do gabinetu generała. - Mówi zmęczonym głosem.
Nie czekając na moją reakcję, wystrzeliwuje liny, uprzednio posyłając mi ukradkowe spojrzenie. Chwilę później w mgnieniu oka znika w gąszczu drzew.
Stoję osłupiała, wlepiając w świstek papieru niedowierzające, szklące się od łez szczęścia, oczy.
To się dzieje naprawdę? Czy może z powodu natłoku emocji zasnęłam, a to jest tylko pięknym snem?
Patrzę gdzieś w dal.
Teraz, wśród leśnych dźwięków można dosłyszeć także bardzo cicho wypowiadane przeze mnie słowo, zwrócone zarówno do losu, jak i do osoby, która dała mi szansę walki przy swoim boku.
- Dziękuję.
***
Chwila obecna.
- ...I tak prezentuje się cała historia. - Dodaję kończąc swoją długą opowieść.
Po dłuższej chwili wgapiania we mnie wszystkich par oczu, Mikasa zwraca uwagę na istotny szczegół.
- A co robiłaś w nocy? Po tym całym zajściu.
- Cóż - szczerzę się zdenerwowana - spałam na drzewie.
- Drzewie? - Odzywa się zdezorientowany Armin.
- No...
Lilka zaśmiewa się pod nosem, czym zwraca na siebie uwagę innych. Po tym, jak opanowuje swój chichot, który lada moment mógł zmienić się w niekontrolowany wybuch, zaczyna wyjaśniać.
- Kiedyś często jej się to zdarzało. Spała na dachu naszego domu albo na drzewie. No wiecie, patrząc w gwiazdeczki nawet nie zauważycie, kiedy chłodne cegiełki komina, albo chropowaty pień drzewa zmieni się w waszą poduszkę. - Tłumaczy wesoła.
Podchodzę do łóżka. Zaciskam dłoń na swojej poduszce i znienacka uderzam nią rudowłosą. Teraz to ja się uśmiecham widząc jej zmieszaną minę.
W odwecie ta zabiera swoją poduszkę i ciska nią we mnie. Robię unik, w konsekwencji czego, czarnowłosa rzuca nią wściekle w chichrającego się z tej sytuacji blondyna, którego skutecznie ucisza.
- A czemu nie było cię na śniadaniu? - Drąży temat Eren.
- Jak się obudziłam, to było już dawno po śniadaniu. Nie było nawet resztek. Musiałam iść odnieść papier do generała...
- A więc, to dlatego się spóźnił. - Wydedukowuje zielonooka.
- ...potym jak podpisałam zgodę na przeniesienie, dostałam, jakże interesujący, wykład od Smitha na temat mojego zachowania i konsekwencji, jakie mogłam ponieść...
- Czyli jednak mogli cię wyrzucić! - Zauważa Jean.
- Oczywiście, w końcu poniżyłam publicznie jednego z naszych przełożonych. - Przewracam obojętnie oczami. - Ale na szczęście wszystko się dobrze skończyło. - Czuję ogromną ulgę mogąc to powiedzieć.
- Pamiętaj, że szczęście bywa ulotne. - Komentuje błękitnooki, przyciągając do siebie swoją dziewczynę, która natychmiast wtula się w niego.
- Wiecie, jak to jest, no nie? - Odzywa się Jean, na moment odsuwając od warg materiał i zerkając znacząco na Erena. - Głupi to ma zawsze szczęście.
- Chciałem ci przypomnieć, że to nie ja mam zaliczyć dziś kąpiel z dziewczynami. - Śmieje się drwiąco szmaragdowooki.
- Zaraz, że co?! - Oburza się szarooka.
- No, lepiej uważajcie, bo ktoś tu ma dziś w planach pomylić łazienki. - Drwi brązowowłosy, czym budzi w Jeanie, widoczną w oczach, żądzę mordu.
Czuję, że znowu dojdzie tu do rękoczynów. Tylko, żeby sobie nie urządzili z naszego pokoju ringu, bo i bez tego jest tu syf, a jedyne czego nam tu brakuje to plamy krwi.
Rozglądając się po pokoju i panującym tu bałaganie, na myśl od razu przychodzi mi mój nowy kapitan. Mam nadzieję, że nia ma w planach robienia niezapowiedzianej kontroli czystości pokoi, bo widząc to pomieszczenie, mógłby wpaść w panikę, doznać szoku, albo zejść na zawał.
Dobra, nie oszukujmy się. Posprzątać trzeba, ale ani mnie, ani Lilce się nie chce. Poza tym niezbyt nam to przeszkadza.
***
Kolejny piękny dzień.
Zadzieram głowę do góry, pozwalając cieplutkim, słonecznym promieniom bez przeszkód padać na bladą skórę.
- Te, Jean o co dziś się zakładamy? - Pyta uszczypliwie Eren, w czasie oczekiwania na kapitana.
Zerkam zaciekawiona w ich kierunku, przysłuchując się, jakie głupie pomysły wpadły im tym razem do głów.
- O nic. - Odpowiada zawistnie.
- Hej, a może wszyscy razem będziemy się ścigać. - Wypala zielonooki. - Tego, kto powali największą ilość atrap, czeka chwała i sława. - Oznajmia dumnie.
- Dałbyś sobie spokój, przecież wiadomo, że to Mikasa jest najlepsza, a reszta z nas może ścigać się co najwyżej o drugie miejsce. - Dołączam się do rozmowy.
Zrezygnowany chłopak wyrywa z trawy jakąś roślinkę. Dmucha na nią, a jej białe "spadochroniki" lecą prosto w moją stronę, osiadając na włosach. Głupie dmuchawce.
Znudzona kładę się na mięciutkiej trawce. Układam głowę na splecionych z tyłu dłoniach. Z tej wygodnej pozycji oglądam sunące, po intensywnie błękitnym niebie, białe obłoczki.
Kątem oka, gdzieś z boku dostrzegam przelatujące ptaki. Przypomina mi się początek naszego szkolenia, a konkretniej jego pierwszy dzień. Przez chwilę wpadam w objęcia melancholii. Niesamowite, że całe trzy lata szkolenia zleciały w okamgnieniu. Za to mam wrażenie, że od śmierci mojego brata minął szmat czasu, jakby tamten potworny dzień miał miejsce nie kilka lat temu, a całe wieki temu.
Na chwilę zamykam oczy i poddaję się błogiemu stanowi, kiedy to żadne dźwięki do mnie nie docierają, wyciszam się najbardziej, jak jest to tylko możliwe, a myślami wędruję wszędzie. Daleko za mury. Na rozległe, piaszczyste tereny, gdzie temperatury są nieznośnie wysokie. Gdzie nie ma wody ani roślinności, jedynie małe ziarenka tworzące ruchome wzgórza.
- Ustawcie się w szeregu.
Z uwielbianego przeze mnie stanu, na ziemię z powrotem sprowadza mnie oziębły głos kaprala.
No, i nici z mojej "wędrówki" po świecie. Szkoda. Chociaż nie ukrywam, że zdecydowanie bardziej, zamiast wyobrażać sobie przeróżne miejsca, chciałabym się tam znaleźć w rzeczywistości. Zobaczyć je na własne oczy. Poczuć tamtejszy klimat. Powąchać rosnące tam rośliny. Posłuchać wspaniałego śpiewu nieznanych gatunków ptaków.
Czuję narastającą we mnie ekscytację, na samo wyobrażenie niezbadanych dotąd miejsc.
W czasie, gdy kapitan tłumaczy nasze zadanie, jestem kompletnie nieprzytomna i, bynajmniej nie dlatego, że chwilę temu marzyłam o kolejnej ucieczce poza mury i wyrwaniu się stąd. Swoją drogą, ciekawe, kiedy kolejna wyprawa.
W połowie objaśnianego ćwiczenia muszę powstrzymywać się, aby nie ziewnąć. Cudem do tego nie dochodzi.
- Wszystko jasne?
Wszyscy kiwamy głowami twierdząco na pytanie czarnowłosego.
Odwracamy się wszyscy jednocześnie w stronę lasu i czekamy na sygnał rozpoczynający nasze zadanie.
Gdy po około minucie ciszy do naszych uszu dobiega głos kapitana, od razu zaczepiamy liny o najbliższe drzewa.
Z początku lecimy blisko siebie, jednak potem każdy chce zdobyć przewagę w dystansie nad pozostałymi.
Tuż obok mnie przelatuje Armin, którego zaraz wyprzedzają Jean i Eren z wymalowaną na twarzy determinacją.
Zaraz im pokażę kto tu jest lepszy!
Naciskam odpowiedzialne za gaz przyciski. Wspomniana wcześniej dwójka nawet nie zauważa, kiedy znajduję się przed nimi. Przez dłuższy czas wyprzedzamy się wzajemnie, od czasu do czasu rzucając w swoją stronę kąśliwe uwagi.
Zauważywszy przed sobą atrapę przyspieszamy, bo każdy chce dorwać się do niej jako pierwszy.
W ostatniej chwili, zanim Jean zdanża przeciąć czuły punkt, to właśnie ja zatapiam w niej swe ostrza.
Widząc niezbyt zadowoloną minę chłopaka, posyłam mu przez ramię wyzywające spojrzenie.
Haki wbijają się w kolejne drzewa, lecę muskając piętami trawę, a chwilę potem przy pomocy gazu, wznoszę się najwyżej jak potrafię, beztrosko wykonując fikołki.
Zerkam w tył na pozostałych z mojej drużyny.
Gdybym mogła, zatrzymałabym czas na tym widoku. Przynależenie do ich oddziału, to najlepsze, co spotkało mnie od śmierci brata. Mam przeczucie, że teraz będzie tylko lepiej!
Oddział specjalny! Ciągle nie mogę w to uwierzyć!
Gdyby tylko Kitsune mógł to zobaczyć! Z pewnością byłby dumny. Chciałabym, żeby tu był. Walczylibyśmy razem ramię w ramię! Żaden tytan by się przy naszym duecie nie ostał!
Nieświadomie się uśmiecham.
Zawsze go podziwiałam. Zawsze był dla mnie wzorem. I jest nim nawet po śmierci. Podziwiałam go za wszystko, a w szczególności za jego odwagę. Niezmiernie się cieszę, że poszłam w jego ślady...
Wciąż mam zachowaną w pamięci, rozpierającą mnie dumę wymieszaną ze strachem o niego, ilekroć wyjeżdżał na ekspedycje. Pamiętam z jakim szacunkiem salutował oraz z jaką satysfakcją nosił swój mundur.
Kitsune... dam z siebie wszystko!
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Nowy rozdział! Jej, wyrobiłam się.
Info 1: Prawdopodobnie będzie Q&A, ale na razie nie mam na to czasu, więc będzie info, co, gdzie, jak i kiedy.
Info 2: Planuję drobną korektę, ale spokojnie zmiany dotyczyć będą jedynie interpunkcji i ortografii, z wyjątkiem prologu, który mam zamiar odrobinkę zmienić. To tyle.
Do następnego!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro