Rozdział 27 Tęsknota - oderwane skrzydła
~~Sara~~
Zacieśniam mocniej dłoń na uchwycie swojej torby. Czuję powoli spływającą po policzku łzę i, mimo że idę pośród tłumu ludzi zalewającego ulicę miasta, nie wycieram jej. Nawet, pomimo że czuję na sobie wzrok większości przechodniów. Iwan zawsze mówił, że jestem paranoiczką, więc może znów mam tylko urojenia, ale jednak...
Przyspieszam kroku, aż w końcu przechodzę w bieg. Zatrzymuję się dopiero w jakiejś mniej zatłoczonej uliczce, gdzie nie ma prawie nikogo. Przemierzam ulice rodzinnego miasta, powłócząc nieprzytomnie noga za nogą, cały czas mając wzrok zwrócony na bruk, na którym malują się rozciągnięte cienie mieszkańców i budynków.
Od powrotu z wyprawy nie mam na nic siły. Nie jem. Nie śpię. Nie rozmawiam z nikim.
Mój świat stracił wszystkie kolory. Wszystkie wyblakły. Niegdyś żywe i wspaniałe, teraz są szare i nijakie.
Jak ja powiem rodzicom o śmierci Iwana? Jak oni to zniosą?
Staję przed drewnianymi, solidnymi drzwiami domu znajdującego się w jednej z najcichszych dzielnic. Światło zachodzącego słońca oświetla moje plecy, dzięki czemu zaschnięte łzy na twarzy pozostają bardziej w cieniu.
Nie chcę tu być.
Ściskam mocniej obie dłonie na na uchwycie, zaciskając jeszcze przy tym powieki i zęby. Potrzebuję chwili na poukładanie sobie wszystkiego w głowie oraz wyciszenie. Łzy przez cały ten czas natarczywie chcą móc znów płynąć, ale chcę pokazać rodzicom, że jestem silna, że już nie jestem tak płaczliwym dzieckiem... Ivan nie chciałby, żeby ktoś po nim płakał. Często to powtarzał po śmierci dziadka, gdy wszyscy chodzili przygnębieni. Radosny i pewny siebie - kompletne przeciwieństwo mnie.
W końcu otwieram oczy, po czym unoszę rękę i zbliżam ją do drzwi, lecz w ostatniej chwili ją zatrzymuję. Waham się. Walczę z myślą o natychmiastowej ucieczce i wyjściu naprzeciw wyzwaniu, jakim jest rozmowa z mamą oraz tatą.
Pukam. Odciągam dłoń. I ze strachem w sercu czekam aż ktoś otworzy.
Po paru sekundach, które wydają się całymi godzinami, słyszę przekręcany w drzwiach klucz, a chwilę później w progu staje zapłakana mama. Przez moment przypatruje mi się, jakby nie mogła uwierzyć, że ja, to ja. Potem zamyka mnie w mocnym uścisku.
- Mamo. - Odsuwam się od niej. - Iwan... on nie... - spuszczam wzrok w dół, zalewając się łzami. Ostatnie słowo zupełnie nie może mi przejść przez gardło.
- Wiem - wyznaje, głaszcząc mnie po głowie i pozwalając skapywać swym łzom na moje włosy.
~~Hange~~
Światło zachodzącego słońca wpada przez zamkowe okna, sprawiając, że każda rzecz, na jaką pada przybiera weselsze, cieplejsze kolory. W tych złocistych łunach dostrzegam swawolnie tańczące drobinki kurzu.
Ciężko wzdycham, kiedy przypominam sobie, jak jeszcze niedawno szłam tędy z Levim. Znając jego obsesję na punkcie brudu, zrobiłby teraz zniesmaczoną minę i poskarżył się na panujący tu nieporządek. Choć on, pewnie określiłby to mianem "syfu".
Idę dalej. Wychodząc zza rogu, zastaję taką samą scenerię, jak przed momentem. Tylko tym razem w korytarzu znajduje się więcej ludzi. Niektórzy stoją, opierając się o ścianę i rozmawiając. Inni idą spokojnie korytarzem. Jeszcze inni biegną zdenerwowani czymś. Przechodzę pomiędzy nimi, a kiedy dochodzę do drzwi gabinetu Erwina, spoglądam z powrotem na pusty korytarz. Najwyraźniej moja wyobraźnia chce bym wierzyła, że jest jak przed wyprawą.
W zamku pozostało teraz niewiele osób. Po tym, jak spaliliśmy zwłoki, Erwin dał, tym którzy chcieli, wolne na pewien czas. Więc pozostało nas w kwaterze bardzo mało.
Przetrwaliśmy tyle wypraw, ale mam wrażenie, że ta była jedną z najgorszych. Ofiar było mnóstwo, jak na każdej wyprawie zresztą. Jednak na psychikę wszystkich wpłynęła porażka Leviego i jego oddziału.
Naciskam na klamkę i bez pukania wchodzę do środka. Moją uwagę od razu przyciąga, śpiący na kanapie Erwin. Drugą rzeczą, która skupia na sobie moją ciekawość, jest biurko. Całe zawalone papierami, których tym razem jest jakoś więcej.
Sięgam po kartkę leżącą na samym wierzchu. Niezbyt się koncentrując, czytam pismo z podpisem sędziego, który miał decydować o rozprawie Akanawy.
Przerzucam wzrok na blondyna, któremu od czasu powrotu urósł trochę zarost. Jak widać, jemu także udziela się ta atmosfera. Zawsze taka sama, gdy wracamy z wyprawy, a jednak inna.
***
~~Lewis~~
Powoli uchylam drzwi pokoju Lilki. Pusty. Znowu. U Hiroshi to samo.
Jak najciszej schodzę na parter, gdzie zastaję Kitsune, który dopija herbatę, jak mniemam. Mam zamiar ulotnić się z domu czym prędzej, lecz kiedy już stoję w progu wyjściowych drzwi, ktoś kładzie mi dłoń na ramieniu.
- Możemy porozmawiać? - przybiera niebywale poważny ton.
- J-jasne, ale właśnie miałem iść szukać dziewczyn - staram się wymigać.
- I tak ich nie znajdziesz. Nie oszukujmy się - mówi zmęczony, wyprzedzając mnie w drzwiach. Staje na ulicy, patrząc przed siebie, ale zaraz odwraca się w moim kierunku. - No, chodź.
Chwilę stoję nieruchomo, trawiąc jego słowa. Dopiero po chwili staję obok niego. O czym niby chciałby ze mną rozmawiać? Nie ukrywam, że nie czuję się komfortowo w tej sytuacji. Kitsune nie zamienił ze mną, Lilką, czy nawet własną siostrą ani słowa od czasu naszego przebudzenia się tutaj. Więc, czemu tak nagle zebrało mu się na rozmowę? I czemu ze mną?!
Mężczyzna idzie przed siebie, a ja tuż obok niego. Spoglądam na wyraz jego twarzy. Jego wzrok... Wygląda jakby błądził w zupełnie innym świecie!
- To... o czym chciałeś porozmawiać? - zaniepokojony sam zaczynam temat. Pewnie powinienem milczeć, ale on raczej nie garnie się do żadnych wyjaśnień.
Kitsune zdziwiony spogląda na mnie kątem oka, jakby sam zapomniał, o czym chciał pomówić. Jakby zapomniał, że w ogóle tu jestem. Może lepiej by było nic nie mówić tylko raczej uciekać, kiedy była taka sposobność.
- A tak - wypowiada nieprzytomnie, lecz kolejna część jego wypowiedzi jest już o wiele bardziej stanowcza. - Nie będę ukrywał, że temat dotyczy mojej siostry.
Skonsternowany wytrzeszczam na niego oczy, wciąż przysłuchując się temu co ma do powiedzenia. On chyba nie chce rozmawiać o niej ze mną?!
- Jest już dojrzała, i nie chcę, aby odstawała od reszty tutejszych ludzi. Dlatego... - Przystaje na moment, a spojrzeniem wędruje na, widoczną stąd wieżę zegarową. - Chcę abyś poprosił ją o rękę.
- C-c-c-co?! - wykrzykuję cały czerwony.
- Nie chcesz? - pyta zdumiony, łypiąc na mnie.
- Nie! Znaczy... Nie! - bełkoczę, a ten wciąż mnie obserwuje! - Chyba lepiej, żebyś spytał ją, nie mnie!
- Ona nie ma tu akurat nic do gadania...
- Nic do gadania?! To twoja siostra! Jest wręcz na odwrót!
Przyglądam mu się wściekły, lecz spostrzegłszy w jego oczach narastającą irytację wymieszaną z gniewem, gryzę się w język i spuszczam wzrok na czubki własnych butów.
- Koniec tej bezsensownej dyskusji! - ucina stanowczo, czym wprawia mnie w niebywałe osłupienie! - Jeśli się nie zgadzasz znajdę kogoś innego - oznajmia tak lodowatym tonem, że z łatwością mógłby nim zmrozić powietrze.
Kitsune informuje, że dziś po raz pierwszy będzie wspólna kolacja i albo jej się oświadczę, albo... spełni swą groźbę. Co zresztą jest groźbą samą w sobie. Może mi się zdawać, ale sprawia wrażenie takie wrażenie, że gdyby tylko mógł trzymałby ją na smyczy.
Co się z nim stało przez te lata?
***
~~Mikasa~~
Z mojego letargu wybudza mnie dźwięk otwieranego zamka, a zaraz potem zawiasy więziennych krat wydają z siebie przeraźliwy pisk. Podnoszę głowę, a swoje nietrzeźwe spojrzenie zwracam w stronę strażników, którzy brutalnie i niedbale wrzucają do celi nieprzytomnego Erena.
Chcę go złapać, aby złagodzić jego upadek, ale kajdany mi to uniemożliwiają. Kiedy tylko słyszę ich dźwięk, i widzę upadającego Erena łzy cisną mi się do oczu.
Przyglądam mu się chwilę. Jest cały posiniaczony, a jego oddech nierównomierny.
- Co mu zrobiliście?! - znajduję w sobie siłę, aby krzyknąć na całe gardło do pilnujących nas żandarmów.
Z ich strony cisza.
- Odpowiedzcie, wy ścierwa!
Jeden z nich uderza mocno bronią o kraty, co wywołuje głuchy dźwięk, od którego Armin budzi się ze snu cały spanikowany.
- Zabiję was, słyszycie?!
- Najpierw musiałabyś zdjąć kajdany, a potem wyjść z celi. - Uśmiecha się drwiąco, kręcąc zardzewiałym kluczem na placu wskazującym, chcąc tym pokazać, iż ma nad nami przewagę.
- Nie martw się, Mikasa - odzywa się Jean, spokojnym głosem. - Znajdziemy sposób, żeby się stąd wydostać.
Nic nie odpowiadam, a jedynie przyglądam się niespokojna Erenowi. Jestem taka bezradna...
***
~~Hiroshi~~
Cała trzęsę się z zimna. Jako ochronę przed nim mam jedynie czarny sweter, który pomimo że jest gruby, nie wystarczy, aby zabezpieczyć się przed tym chłodem.
Idąc przed siebie, widzę jak wiatr niesie brązowe, czerwone i żółte liście, które spadły z drzew. Dodatkowego uroku nadaje im czerwień zachodzącego słońca. Pamiętam, jak kiedyś, mniej więcej o tej porze roku z Lilką zbierałyśmy liście. Chciałabym wrócić do tamtych dni. Do momentu, zanim jeszcze przystąpiłyśmy do wojska. Do tych prawie beztroskich dni...
Wiatr zawiewa odrobinę mocniej, przez co kilka liści przelatuje tuż przede mną. Na moment zapominam o wszystkim. Przymykam oczy, a do ich otwarcia zmusza mnie czyjś głos.
- Masz zamiar tak się szwendać do końca życia?
Odwracam się do Leona, stojącego tuż za mną.
- Nie potrzebuję drugiego cienia - chłód mojego głosu jest porównywalny do chłodu wiatru, ale i tak nie wywołuje na brunecie żadnego większego wrażenia. Chłopak jedynie obojętnie wywraca oczami.
- Lepiej wracajmy do domu...
- Nigdzie nie idę. Poza tym, mój dom jest w...
- Tak, tak - lekceważy wszystko co mówię. - Idziemy. Twój brat chce z tobą porozmawiać. I z tego co mi wiadomo, to ważne. Zresztą nie tylko z tobą. Będziesz mieć w końcu okazję, aby pogadać z rudzielcem.
Przez moment patrzę na niego nieufnie, aż w końcu wzdycham zrezygnowana, otulając się mocniej swetrem.
Nie chcę spotkać się z bratem... ale przynajmniej będę mogła zamienić słówko z Lilką, z którą nie rozmawiałam od pewnego czasu. Zresztą sama nie do końca wiem jak.
***
Cała nasza piątka siedzi przy stole. Lilka, Leon, Kitsune, Lewis i ja. Od początku obiadu nikt się nie odezwał. Pod nasze nosy zostało podstawione jedzenie i to tyle.
Wpatruję się z niewiarygodnym skupieniem w srebrny widelec, obracając za jego końcówkę dwoma palcami. Obserwuję, jak światło świec odbija się w tym jednym sztućcu, raz błyszcząc się intensywniej, a raz zupełnie zanikając.
Zerkam z ukosa na siedzącą obok mnie przyjaciółkę, która właśnie odkłada sztućce. Prawie nic nie zjadła.
Właśnie w tej chwili niezbyt przyjemną ciszę przerywa głośne chrząknięcie osoby, siedzącej naprzeciwko mnie. Podnoszę znużony wzrok na brata, który przygląda mi się uważnie. Przez parę sekund mierzymy się wzajemnie spojrzeniami, co przypomina trochę rywalizację dzieci, które walczą o to, która drużyna przeciągnie linę z chorągiewką pośrodku na swoją stronę.
- Jak ci się tu podoba? - słyszę nieoczekiwanie z jego strony. Na co zwracam uwagę, to jego ton. Na siłę podejmuje temat. Widzę, że zupełnie co innego go "trapi". Dlaczego po prostu nie powie wprost, czego chce?
Przestaję bawić się widelcem i prostuję się na krześlę.
- Nie podoba - odpowiadam szczerze, wybielając barwę głosu.
- Dlaczego?
- Zgrywasz się? - wściekła unoszę jedną brew. - Moi przyjaciele nie żyją, a ty pytasz "dlaczego"? - Krzyżuję ręce. - Zresztą, co zmieni moja odpowiedź?
Kitsune wzdycha głęboko. Doskonale zna odpowiedź.
- Cóż... - Spogląda na Lewisa znacząco, a ten niemal od razu spuszcza wzrok, obficie się przy tym rumieniąc. - Sądzę, że ktoś ma ci coś do powiedzenia.
Nie spuszczam wzroku z brata, mimo iż powinnam go skierować na Lewisa, lecz widząc jak bardzo jest zakłopotany, postanawiam mu oszczędzić wzrokowych tortur.
Przez jakiś czas blondyn nie potrafi wykrzesać z siebie ani słowa, więc Kitsune postanawia go w tym wyręczyć, poprzedzając to jakimś mamrotem pod nosem.
- Lewis chciałby, i ja też, abyć została jego żoną - mówi niezwykle spokojnie, uśmiechając się przy tym lekko.
Wszyscy obecni przy stole natychmiast się ożywiają, patrząc to na Kitsune, to na mnie.
Rozszerzam szeroko oczy. Moje tętno znacznie przyspiesza. Gdy przetrawiam słowa brata oraz ich znaczenie... Po prostu... Nie wierzę w to, co słyszę!
Wściekła kładę dłonie na drewnianym stole, po czym gwałtownie podnoszę się, wywracając przy tym krzesło, które z hukiem wywraca się na podłogę. Zagryzam zęby. Ogień świec, odbijający się w tym momencie w mych źrenicach, pewnie mógłby sprawiać wrażenie, jakby odbijał obserwowany przeze mnie pożar. I w pewnym sensie to prawda, bo buzująca wewnątrz mnie wściekłość, właśnie taką formę przybiera. Nieokiełznanego ognia, który spali wszystko, co stanie na jego drodze!
- Z nikim się nie będę brać żadnego ślubu! I przestań się uśmiechać!
- W twoim wieku, dziewczyny tutaj już mają mężów - wyjaśnia spokojnie, a ten cholerny uśmiech nie schodzi z jego twarzy!
- Co mnie to obchodzi?! Jestem żołnierzem!
- Nie jesteś żadnym żołnierzem, Hiro - mówi ozięble. - Omal nie zginęłaś. Wtedy, kiedy wpadłaś do wody... Wiesz, kto cię uratował? Ja. I kto wie, może gdyby nie moja obecność gniłabyś, gdzieś tam na dnie jakiegoś jeziora...
- Gdyby nie ty, nie wpadłabym tam! - Robię drobną przerwę, widząc jego zbulwersowaną minę. - Kurwa, trzymajcie mnie, bo nie wytrzymam!
- Wyrażaj się.
- Nie było cię sześć, prawie siedem... Siedem jebanych lat byłam sama! A teraz pojawiasz się, jak gdyby nigdy nic i rujnujesz mi życie! Jakim, kurwa...
- Powiedziałem coś! - upomina mnie ostrzejszym tonem.
- ...prawem decydujesz o moim życiu?! Kto ci dał do tego prawo?! Kto?!
- Nie będziemy tak rozmawiać.
- Masz rację! - Mówię przez łzy i z już zdartym gardłem. - Wiesz, co? Nienawidzę cię!
Kitsune wstaje gwałtownie. W jego oczach potrafię dostrzec, swego rodzaju, żal. Przykro mu, że takie słowa wypłynęły z moich ust? A co ja mam powiedzieć?
- Nie będę tolerował twoich szczeniackich wybryków - mówi ostro.
Spuszczam wzrok, a wciąż położone na blacie dłonie, opuszczam bezsilnie wzdłuż ciała.
- Wiesz... Kogo widzę w sukni ślubnej? - Spoglądam mu w oczy. - Lilkę - wyduszam ochryple. - Ona miała chłopaka... ale go zabiłeś.
Na wzmiankę o Arminie w pomieszczeniu znów zapada cisza. Tym razem nie zostaje ona choćby w najmniejszym stopniu zagłuszona, co wcześniej w subtelny sposób robiły, używane przez wszystkich, sztućce.
Ukosem zerkam zmartwiona na Lilę. Siedzi ze spuszczoną głową i z przymkniętymi oczyma.
Przerzucam wzrok na własne ręce, które splatam ze sobą.
Dlaczego to wszystko się dzieje?
***
Leżę na łóżku wpatrzona w niemal czarny sufit. Z czasem ta ciemność zostaje rozgoniona przez pierwsze promienie słoneczne, a jego kolor stopniowo zaczyna przybierać jasny odcień brązu, taki jaki powinien mieć. Cały pokój zostaje wyciągnięty z wszechobecnej ciemności, a wkrótce dochodzi do mnie pierwszy śpiew ptaków. Minęło tyle godzin, a ja wciąż leżę w tej samej pozycji z tym samym nieobecnym wzrokiem, wbitym gdzieś w przestrzeń.
Nieoczekiwanie słyszę pukanie do drzwi, ale stojąca tam osoba nie wprasza się do mojego pokoju. Czeka chwilę cierpliwie, lecz nie usłyszawszy z wewnątrz żadnej odpowiedzi, tylko mówi, że gdybym chciała porozmawiać, to mogę przyjść kiedy tylko będę chciała. Może tylko mi się zdawało, ale w głosie brata wyczułam coś, czego nie czułam wcześniej. Skrucha? Żal?
***
Mijają kolejne dni. Tak samo ciche, jak poprzednie.
Siedzę na pagórku, pod "upiornym" drzewem, dokładnie w tym samym miejscu, gdzie Leon uświadamiał mi w jakiej sytuacji się znalazłam, i że moi przyjaciele nie żyją, że zostanę tu już na zawsze.
Wczoraj ponownie rozmawialiśmy. Już tym razem spokojniej. Opowiedział mi trochę o tym miejscu i, muszę przyznać, po tym zaczęłam patrzeć na to wszystko inaczej. I raczej tak zostanie. Za mury nie wrócę, a nawet jeśli bym chciała, to nie wiem dokąd się udać.
Ciężko wzdycham na myśl o tym, co muszę zrobić prędzej czy później, czyli porozmawiać z bratem, a potem z Lilą, z którą właściwie nie miałam okazji pomówić ani razu od dnia naszego porwania. Obie wracamy do "domu" tak późno jak się tylko da. Unikamy pozostałych domowników...
Mam niejasne przeczucie, że jeśli moja relacja z Kitsune w końcu wróci do, swego rodzaju, normy, to... W sumie, to tak jakbym się odcięła od tego co było, od zwiadowców, od przyjaciół. Prawie tak jakbym przecięła grubą linę, łączącą mnie z tym wszystkim. Przynajmniej tak się czuję.
Kątem oka wyłapuję ruch na pomarańczowym niebie. Duży ptak o brązowym upierzeniu spokojnie leci z wiatrem, jedynie od czasu do czasu delikatnie poruszając skrzydłami. Widząc to, momentalnie przypominam sobie wszystkie chwile spędzone w powietrzu. Te wszystkie dni, które spędziłam na trenowaniu w korpusie szkoleniowym, a potem pod okiem kapitana Leviego. Tęsknie za nimi...
Chwilę myślę o swoim pierwszym locie, zaraz na początku szkolenia. Ja i Lilka leciałyśmy tak ostrożnie jak to tylko było możliwe, a potem każdy kolejny lot był już coraz pewniejszy i coraz mniej się bałyśmy.
- Zawsze razem...
Ocieram dłonią łzę, a potem przypatruję się mokremu miejscu. Znowu płaczę.
***
- Kitsune? - nawołuję, tuż po powrocie do jego mieszkania.
Zero odpowiedzi.
Może ugrzązł w papierkowej robocie i śpi w swoim pokoju? Mnie też się to zdarzyło. Poza tym Leon mówił, że dziś ma mu w czymś pomóc, między innymi, dlatego dziś ze mną nie chodził jak cień.
Idę schodami do pokoju Kitsune. Otwieram drzwi i od razu wita mnie zimny podmuch wiatru, który zgarnia kilka kartek z dużego, dębowego biurka, a te dołączają do innych porozrzucanych papierów. Szybko podchodzę do okna, żeby je zamknąć, a potem zbieram porozrzucane dokumenty. Trzymając w rękach połowę tego, co wylądowało na ziemi, podnoszę kolejną stronę, która zwraca moją uwagę. Jakżeby inaczej. Moja ciekawość już nieraz wpakowała mnie w kłopoty, więc jeden raz więcej chyba nie zrobi mi większej różnicy.
- Wezwanie do sądu? - ze zdumieniem czytam na głos.
Jak widać, on też ma tak duży talent do przyciągania problemów, jak ja.
Nie mogę się powstrzymać, aby dowiedzieć się, w co władował się mój starszy brat. Jednak z każdą kolejną linijką mój drobny uśmieszek maleje. To nie takie wezwanie, jakiego się spodziewałam! To prośba o uczestniczenie w rozprawie! Jest tu wymienione jeszcze parę innych osób, które zostały poproszone o to samo!
Kiedy w mojej głowie rozbrzmiewa znów słowo "rozprawa", przypominam sobie o własnym procesie i dlaczego w ogóle miało do niego dojść!
Czuję się jakby ktoś wylał na mnie kubeł lodowatej wody. Przez ostatni czas jedynie użalałam się nad sobą! Chodziłam po kątach i płakałam! Teraz przyszło otrzeźwienie. Początkowa nienawiść została stłamszona do małego płomyczka, bo czułam się zupełnie bezsilna w obliczu nowego zagrożenia i ostatnich wydarzeń. Teraz czuję, jak ten płomyczek znów urasta do rangi potężnego płomienia.
Jak mogłam być taka naiwna?! Uwierzyłam bratu, chociaż nie było go przy mnie przez ostatnie lata.
Rzucam papiery na biurko, które rozsuwają się z eleganckiej kupki, dostosowując bardziej do panującego tam nieładu.
Poddenerwowana otwieram pierwszą szufladę, w której panuje nie lada burdel. Wertuję kartki, które się tam znajdują, ale nie znalazłszy niczego ciekawego zamykam ją z łoskotem. Otwieram kolejną i robię dokładnie to samo, lecz znów brak efektów. Dopiero na samym dnie trzeciej szuflady, znajduje się coś naprawdę interesującego.
Spod sterty papierzysk wyciągam zieloną teczkę z moim imieniem i nazwiskiem. Moje akta. To on je ukradł! Dlaczego wpadłam na to dopiero teraz? Mam lepsze pytanie. Na cholerę mu te akta?!
Unoszę wzrok znad swojego nazwiska na biurko. Kładę teczkę na ladę, by móc obiema dłońmi przeszukać dokumenty. W końcu odnajduję wezwanie i odczytuję datę rozprawy. Jest już za trzy dni!
Czy to możliwe, że rozprawa dotyczy mojego oddziału? Wykradziono akta wszystkich... a skoro moje znajdują się tutaj, to gdzie są pozostałe? Tylko, jeśli faktycznie żyją, po co mieliby ich stawiać przed sądem?! O wiele prościej jest ich zabić.
Nie znam ich zamiarów i obawiam się, że nigdy nie będzie mi dane ich poznać. Zresztą, nie interesuje mnie to! Jeśli na podjęcie odpowiednich środków mam tylko trzy dni, to muszę podjąć ryzyko. Na szali może być postawione ich życie! Jeśli się teraz mylę, trudno. Nie mam nic do stracenia!
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Wiem długo mnie nie było. Co zresztą świetnie widać po mojej aktywności na watt, ale cóż... życie.
Ponad to ten rozdział rodził się w bólach, nie powiem że nie.
Ale i tak głównym powodem braku rozdziałów jest brak czasu i fakt, że zabrałam się za pisanie drugiego opowiadania, już nie fanficka (pewnie źle napisałam, ale co mi tam). Okazało się, że nowa historia się lekko rozrosła i z tego się bardzo cieszę.
To, że pisze w międzyczasie coś innego nie znaczy że zawieszam to opowiadanie, czy coś. NIE, przeciwnie. Pisanie niegdyś było moim nawykiem, potem przestało i od niedawna znów jest. Więc, kolejny rozdział pewnie będzie szybciej, a dużo też zależy od mojego korektora, którego uwielbiam za to że chce mu się to czytać i sprawdzać.
Tak czy siak, dzięki tym którzy wciąż ze mną są :)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro