32
— Czemu ja kurwa muszę mieć takiego pecha — narzeka Louis krążąc po pomieszczeniu. On się waha, a cenny czas ucieka. Z każdą chwilą szansę mojej córeczki maleją.
— Louis błagam — mówię płacząc, bo inaczej nie potrafię. Właśnie tracę swoją najcenniejszą rzecz i nie mogę temu zaradzić. Jestem taka bezsilna.
Zbliża się do mnie i siada na brzegu łóżka, na którym leżę.
— Kocham cię, ale nic mi po tobie jak będziesz martwa. Pewnie cię przez to stracę, ale ważne, że ty będziesz żyć — bierze mnie na ręce, a następnie niesie do auta, sadza na przednim siedzeniu i idzie zamknąć dom. — Jedziemy do najbliższego szpitala.
— Dziękuje — szepcze, a on włącza silnik. Opieram głowę o zagłówek i staram się odgonić wszystkie złe myśli.
Na całe szczęście szpital nie jest daleko, bo już po zaledwie kilku minutach zatrzymujemy się przed wielkim budynkiem. Louis szybko bierze mnie na ręce i niesie do środka.
Nie protestuje jak podaje się za ojca dziecka. Dla mnie ważne jest to by wreszcie ktoś zaczął działać.
Moje najgorsze obawy zostają spełnione, bo od razu po badaniach zostaje skierowana na salę operacyjną gdzie dostaje znieczulenie w kręgosłup.
— Teraz już będzie tylko lepiej — szepcze mi Louis, który został tu ze mną wpuszczony. Z jednej strony to chciałabym się go stąd pozbyć, ale z drugiej on jest jedyną osobą, którą tu znam.
Poród naturalny jest bardzo bolesny, ale ja dużo bardziej wolałabym tak rodzić. A tak to leżę nieruchomo i nawet nie wiem co ze mną robią. Jest to cholernie nieprzyjemne uczucie.
— Jak tam? — pytam Louisa.
— Musisz się uspokoić — kolejny raz już to mówi przez co dzieje się zupełnie odwrotnie. Każda kolejna minuta jest dla mnie wiecznością. Niech to wreszcie się skończy.
Nagle widzę jak lekarz wyciąga ze mnie dziecko. Lecz nie dzieje się to co powinno. W pomieszczeniu panuje cisza. Moja córeczka nie płacze.
— Czemu ona nie płacze? — pytam gorączko. Chce usłyszeć płacz mojego dziecka. Ona musi wydać z siebie dźwięk! — Louis.
— Spokojnie — odzywa się.— Na pewno wszystko będzie dobrze. Mała zaraz się odezwie.
— Niech ona płacze — mówię płacząc, a oni gdzieś zabierają moje dziecko. Zalewam się łzami i gdyby nie to, że nie mogę się ruszać przez to znieczulenie to na pewno bym za nimi pobiegła.
— Proszę się uspokoić, dziecko żyje, ale jest słabe — oznajmia mi jedna z pielęgniarek.
— Będzie dobrze? — pytam ją dla pewność. Muszę usłyszeć te słowa.
— Tak — odpowiada. A ja się uśmiecham.
***
Po przeniesieniu na salę dalej jestem odrętwiała przez to znieczulenie. Pielęgniarka radzi mi bym się przespała, ale ja na pewno nie zmrużę oka póki nie dowiem się co dokładnie z moją córeczką.
— Spróbuj się dowiedzieć co z nią — proszę Louisa.
— Na pewno niedługo ci powiedzą. Może też nam ją przyniosą, bo nie jest przecież urodziła się jedynie miesiąc przed czasem.
Nie mogę się przestać uśmiechać na myśl, że moja mała może niedługo się znaleźć w moich ramionach.
— Powiedź lepiej jak chcesz ją nazwać. Mi się podoba Lea lub Anna — mówi rozmarzonym tonem, a ja uświadamiam sobie, że on nadal sądzi, że będziemy razem. Uważa, że skoro do tej pory Niall się nie pojawił to już nie przyjedzie.
— To Niall miał wybrać imię — przyznaje szczerze. Ja obstawiałam syna, a on córkę, więc umówiliśmy się, że te które zgadło płeć będzie mogło nazwać nasze dziecko. I wygrał mój mąż.
— To niech będzie Lea.
Muszę jakoś poinformować Nialla o tym gdzie się znajduje.
Liczę na waszą opinię
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro