Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

38

*Perspektywa Lynn*

Budzę się jeszcze przed wschodem słońca, dobrze wybrałam kryjówkę, tego mogę być pewna. Jaskinia w której chowaliśmy się po napadzie przez obóz idealnie się nadaje do ukrycia przed ludźmi Chucka. Patrzę na nadgarstkek, gdzie powinna znajdować się gumka do włosów, a jednak jej nie ma. Zwłasza teraz, gdy mam tak wrócić, przydałoby się widzieć wszystko dookoła jak najlepiej, nie będą pomocne pasemka włosów wpadające mi do oczu w trakcie nieplanowanej konfrontacji. Sprawdzam kieszenie w poszukiwaniu gumki jednak i tam jej nie ma. Musiała mi zlecieć z włosów jak się przenosiłam, zarzucam krótkie włosy za siebie, a przednie pasemka, które wpadają na twarz, zakładam za ucho. Kładę księgę na drzewo, które wyrasta przed jaskinią, dzięki niemu jest ona ledwowidoczna, dzięki czemu choć o to mniej będę się martwić. Biorę głębszy wdech, niestety nie mogę przenieść się wprost do celi przyjaciół, sama tam nie byłam, więc ciężko może wyglądać przeniesienie. Wolę nie ryzykować i sama jej sobie nie wyobrażać, bo wyląduję jeszcze w innym państwie. Inaczej było, gdy wzywała mnie księga, teraz mam trafić jednak we własne, wybrane miejsce. Po przykryciu księgi staję na środku jamy i wyobrażam sobie miejsce, w którym zostałam prawie złapana razem z brunetem. Przypominam sobie stare, zdradzieckie, zardzewiałe drzwi, którymi weszliśmy do środka, ścianę na której opierał się Ash i tą ciszę panującą między nami. Inaczej wyobrażałam swoje życie miłosne, może nie wiem, mniej skomplikowanie? Nie mogę nic poradzić na to, że nieustannie myślę o tym pocałunku i że go chciałam. Jednak ból w oczach Ashtona przypomniał mi znacznie więcej. Jestem rozdarta pomiędzy dwoma wspaniałymi ludźmi. Jednak całując się z Peterem wybrałam, tak? W takim razie dlaczego czuję pustkę ogarniającą moje serce? Wzdycham jeszcze ostatni raz i wyobrażam z powrotem miejsce do którego zabrał nas Logan. Pora skupić się na odbiciu przyjaciół, uczucia i decyzje pozostawię na później. Zamykam oczy i skupiam się na tyle na tym widoku, że gdzieś obok czuję pustkę, staram się nie otwierać oczu, nie wiem co będę mogła zobaczyć jak je otworzę. Mija chwila, a znów pod nogami czuję nierówne podłoże znajdujące się w lochach, mam nadzieję, że egzekucja dojdzie do skótku co najmniej wieczorem, do tej pory będziemy bardzo daleko od tego miejsca. Drzwi są ciągle lekko uchylone, od razu opieram się o ścianę, obok wejścia. Próbuję wyobrazić sobie powierze, ciepłe otaczającą moją nagą skórę na rękach, powiew świeżości, staram się stać z nim jednością. Czuję jak moje ciało unosi jakaś siła, znów to nieustępujące uczucie, że tak naprawdę mnie nie ma. Czuję jakąś niewidzialną siłę, pomiędzy mną, a całą resztą. Nie odnoszę wrażenie, że moc mnie przytłacza, wręcz przeciwnie, niesie ze sobą chłód, spokój, opanowanie, co pomaga mi myśleć ciut lepiej, może nawet pewniej i odważniej, niż dotąd. Biorę głębszy wech i pcham lekko drzwi, od razu wydają z siebie długie skrzypnięcie, dwóch strażników, którzy przechodzili obok natychmiast się odwracają z bronią wycelowaną wprost przed siebie. Patrzą wprost na mnie, mimo strachu, który odczuwam wiem też, że mnie nie widzą. Idę przed siebie, a jeden z mężczyzn przechodzi dokładnie kilka centymetrów obok mnie. Podchodzi do drzwi i kopie w nie taką siłą, że całe zawiasy wydają z siebie niepokojący pękający dźwięk.

- Przeciąg?- pyta ze zdziwieniem, kiedy już rozgląda się po pomieszczeniu.

- Możliwe- odpowiada drugi- zamykaj, wystarczy chłodu na dziś.

Idę po cichu w stronę wschodniego skrzydła, gdzie jak się dowiedziałam trzymają swoich. Podchodzę po kolei do każdej kraty i przeczesuję wzrokiem puste cele, mam nadzieję, że nie jest jeszcze za późno. Idę po cichu, staram się nie stawiać mocniejszych kroków, żeby nie zdradzić swojej pozycji. Obok mnie ciągle przechodzą strażnicy, muszę pilnować, żeby się nie zdradzić. Idę nieco szybciej, nie mogę patrzeć na te puste cele, każda kolejna przyprawie mnie o dreszcze. Czuję, że nie zostały opróżnione po to, aby wysłać wszystkich na śniadanie. Idę już ostatnim rzędem, jeśli ich nie będzie tu przeczeszę całe lochy, nie mogli ich dać gdzieś daleko. Dziwi mnie za to fakt, że wszystkie cele są puste, nasuwają się pytanie, czy mieli tak mało zdrajców? Czy jednak zdecydowali się wszyskich wybić? Podnoszę głowę i patrzę wprost przed siebie, przedemną stoi mężczyzna o zielonych włosach zaczesanych do tyłu, o ile się nie mylę to musi być Max. Zatrzymuję się w miejscu i przyglądam się temu co robi. Rozmawia z kimś, na dodatek nie brzmi to jak przyjacielska rozmowa, wyciąga z sakfy kaliber i zaczyna machać nim już krzycząc.

- Mówiłem ci Peter, miałeś się nie wahać, nie wychylać- prycha- nie siedziałbyś teraz tu czekając na śmierć. Powiedz mi, co w moim ostrzeżeniu było niejasne?- rzuca z pogardą, na co moje całe ciało się spina i jest gotowe do ataku- polubiłem cię jednak na tyle, że zabiję cię tu na miejscu, nie będziesz musiał patrzeć na śmierć przyjaciół, a sam brać udział w torturach- podnosi broń, po czym celuje wprost przed siebie. Bez dłuższego zastanawiania zaczynam biec w jego stronę, mężczyzna trzyma palec na spuście jednak rozpraszają go kroki pędzące wprost na niego. Patrzy wprost na mnie, lecz jego wzrok błądzi po pomieszczeniu, zachodzę go od tyłu i kopię wprost w zagięcie za kolanem, przez co nogi mu się uginają i ląduje na podłodze, wypuszcza kaliber wprost na podłogę. Mam wrażenie, że to wszystko dzieje się tak szybko, że wystarczy jeden mój zły róch i wszyscy podzielimy los biednego blondyna. Bez dłuższego zastanowienia podbiegam, więc do broni i wypuszczam strzał. Odwracam się w stronę przyjaciół opuszczając z siebie niewidzialną powiekę. Wszyscy patrzą na mnie wielkimi oczami, jakby zwątpili, że po nich wrócę. Rozumiem, że wisiał przez chwilę w powietrzu tylko pistolet, ale przez to, że jestem właścicielem księgi powinni się raczej spodziewać wszystkiego. Za sobą słyszę ciche jęki bólu, odwracam się, żeby przyjżeć się Maxowi, jednak ten celuje już we mnie dłonią, przez ranę na ramieniu jego ruchy nie są tak płynne, więc jako pierwsza wystrzeliwuje kulę ziemi prosto w jego głowę, kiedy próbuje się podnieść zminiejszam ciśnienie powietrza w jego pobliżu, mija chwila zanim mdleje. Odwracam się po raz kolejny w stronę celi.

- Musimy się zbierać stąd jak najszybciej się da. Zrobimy dokładnie to samo co zrobiłam wcześniej, w trakcie zatrzymania- mówię patrząc na wszystkich po kolei, jednak wydaje się jakby mnie w ogóle nie słuchali- czemu się tak na mnie patrzycie jakbyście widzieli ducha?- zatrzymuję spojrzenie na brunecie, którego wcześniejsze oczy zdradzały jedynie chłód i obojętność, teraz jednak wszystkie zmieszane uczucia ulgi, zaskoczenia, niepewności i może jeszcze szczęścia i bólu? Nie jestem do końca pewna, w końcu jednak to Logan otrzepuje się z transu i podchodzi bliżej do krat.

- Powiedzieli nam, że nie żyjesz, nie chciałem w to wierzyć, ale wtedy Zayn dał nam to- podchodzi do krat również Ash i pokazuje moją gumkę do włosów, którą zgubiłam w biurze Chucka, nie mogę uwierzyć, że posuneli się aż do tego, chociaż w miłości podobno wszystkie chwyty dozwolone, a oni traktują ten urząd i Chucka jak Boga.

- A to gnida- wszystko zrobią dla Chucka, a gdyby tak go w końcu zabrakło? Wystarczająco problemów narobił nam w akademii, nie wystarczyło mu tyle? Przez niego gineli ludzie, zgineli moi bliscy, rodzina Petera, zginął nic niewinny Niall, tylko dlatego, że mi pomagał. Wygląda na to, że większość bliskich mi ludzi traci życie będąc przy mnie. Tomas zginął, gdy próbowaliśmy wydostać się z obozu, a Beatris. Wzdycham na samo wspomnienie o zielonowłosej. Zginęła, gdy uciekaliśmy z akademii. Ucieczka ciągnie się w nieskończoność, myślałam, że gdy odnajdę Logana wszystko się ułoży, jednak moja najdzieja okazała się niczemu nie potrzebna lub ślepa na to, że można zobaczyć lepsze jutro, jednak jeśli nie przeżyjemy dnia dzisiejszego to jak może czekać na nas kolejny dzień? Ale jak to mówią, nadzieja matką głupich, tak? Więc może w tym miejscu powiiniśmy przystanąć i zmierzyć się z przeznaczeniem lub dodajmy małą korektę, to ja powinnam się z nim zmierzyć sama. Tak aby nikt oprócz mnie samej nie musiał przelewać krwi za mnie samą. Podchodzę do krat i kładę na nie dłonie, skupiam się na ogniu i już czuję jak pręty zaczynają topnięć w moich palcach, płomienie szczypią mnie delikatnie w opuszki palców, dłonie przesuwam to z jednego pręta na drugi i tak na kolejne. W końcu w ścianie kraty jest jedna wielka dziura- Wszyscy cali?- dopytuję rozglądając się badawczo po twarzah przyjaciół, zatrzymuje mnie jednak zaniepokojone sporzenie czerwonowłosego.

- Rebecka jest ranna- odzywa się Vivan podchodząc do dziewczyny i podwija lekko jej koszulkę, gdzie na boku pokazuje się zabandażowana rana.

- Co się stało?- egzekucja miała się zacząć wczoraj wieczorem, nie wcześniej. Czuję kolejne ukłucie, gdzieś w okolicach serca. Nie może zginąć przeze mnie kolejna osoba, to ja wyciągnęłam ją z tego obozu, nie może umrzeć, nie po tym co przeszliśmy, nie po tym gdzie doszliśmy i gdzie mamy pójść później.

- Przyszli tu wcześniej- odzywa się wkońcu niebieskowłosa, a po jej twarzy rozchodzi się ból, widać, że stara się go kontrolować, ukryć, jednak nawet jej silna wola nie może nic z tym zrobić- powiedzieli nam, że tego samego dnia czeka nas śmierć, że wieczorem już nas nie będzie, jeden z nich nie był do końca trzeźwy wyciągną pistolet i kazał mi podejść- patrzy na mnie i widzę, że próbuje nie wypuścić łez, choć w kącikach oczu mogę dojżeć już pierwsze krople, a oczy zrobiły się na tyle szkliste, że tylko chwila może minąć, a nie chciane łzy polecą po jej policzkach- zrobiłam to, nie chciałam zostać zabita wcześniej, choć nie wiedziałam czego ode mnie oczekiwał,  wolałam podejść, żeby czasem nie strzelał do Vivana. Jak tylko znalazłam się blisko krat wbił mi sztylet w skórę i pchnął na podłogę. Powiedział wtedy, że albo wykrwawie się w celi, albo dobiją mnie wieczorem- łzy buntują się i pomimo silnej chęci Rebecki w powstrzymaniu ich wypływają na zaczerwienione od mrozu policzki dziewczyny.

- Boże Rebecka- tylko tak mogę ująć w słowa to co mi przed chwilą powiedziała, wpatruję się w nią jeszcze chwile, posyła mi krzywy uśmiech, skośny tylko dlatego, że spowodowany bólem, widzę w jej oczach strach, ból, przerażenie, a co najgorsze to przegraną.

- Możecie iść, bez lekarza i tak długo nie pociągnę, w ranę wda się zakażenie i i tak umrę, idźcie beze mnie- mówi, a na jej policzek wypływa kolejna łza.

- Nie zostawimy cię tu- zaprzeczam, rzucając spojrzenia zebranym- razem w to weszliśmy i razem wyjdziemy, znajdziemy kogoś kto ci pomoże i znowu będziesz zdrowa- kiedy kończę podchodzi do mnie czerwonowłosy.

- Będzie trzeba naprawdę się streszczać- mówi szeptem, czuję jednak w jego głosie strach skierowany bardziej w stronę rannej dziewczyny niż czekających nas kilku następnych godzin- rana jest naprawdę głęboka, jeśli na czas stąd nie zwiejemy obawiam się, że może nie dociągnąć kolejnej doby- kiwam głową na znak, że zrozumiałam, tym razem postaram się nie zawieść, nie Rebeckę, ona jeszcze żyje i to mój obowiązek pomóc jej po tym w co sama ją wciągnęłam.

- Was wszystkich odstawię do schronu, a po ciebie Rebecka wrócę za dwie minuty, dobrze?- dziewczyna potwierdza kiwnięciem, nic więcej nie zdradzając wpatruje się w korytarz. Kątem oka widzę, że z podłogi podnosi się białowłosy.

- Nie zostaniesz z tym sama Lynn, idę z tobą-  kiedy mam już zaprzeczać wtrąca się kolejny.

- Tym bardziej ja- odpowiada różowowłosy.

- Vivan z młodymi dadzą sobie radę, jeśli schron jest bezpieczny jak twierdzisz spokojnie przeczekają, a ty na pewno nie pójdziesz sama- wpatruję się w bruneta oskarżającym spojrzeniem, jednak wiem, że wszyscy chcą dobrze.

- Zabieram ich, a ty Peter gdybyś mógł wytłumaczyć Ashtonowi i Loganowi, gdzie znajduję się jaskinia, gdyby coś się stało- mówię podając mu broń dla ochrony i puszczam smutne spojrzenie. Może to być nasza ostatnia wspólna podróż, lepiej jak zabiorę stąd rodzeństwo. Wolałabym iść sama nie narażając przy tym więcej m bliższych osób, obawiam się jednak, że sama nie udźwignę niebieskowłosej, przy czym na pewno będę niezdolna do walki, więc tylko i wyłącznie dlatego zgadzam się, żeby chłopcy szli ze mną, jednak gdy zrobi się gorącą od razu postaram się wysłać ich do jaskini.

- Wrócimy wszyscy Lynn, nie wątp w to- rzuca Peter wpatrując się w moje zwątpione spojrzenie i podchodzi do chłopaków, posyłając mi jeszcze słaby uśmiech. Łapię za zimną dłoń Vivana i Jayden. Rodzeństwo również łapie się za ręce idąc moim śladem.

- Zamknijcie oczy i o niczym nie myślcie, musimy trafić do tego samego miejsca, ja prowadzę- tłumaczę i kiedy widzę jak przytakują również zamykam oczy i po chwili czuję jak znikamy.

******

Jak mówiłam po chwili znajduję się z powrotem obok chłopaków i Rebecki, idziemy korytarzem wszyscy się w pewien sposób trzymając, użyłam sztuczki niewidzialności z księgi, dzięki której doszłam do ich celi. Wchodzimy właśnie powoli po schodach, jest o tej porze śniadanie, zaraz będą otwierać bramę, wtedy razem z patrolem niewidocznie się przeciśniemy i znajdziemy kogoś kto pomoże Rebece. Zerkam w jej stronę, mocno zaciska szczękę, chodzenie musi sprawiać jej trudność, ale gdy tylko stąd wyjdziemy będzie dobrze, mam choć taką nadzieję. Jest ona matką głupich fakt, jednak w tym momencie niewiele nam pozostało, prawda? Przechodzimy niezauważalnie przez główny hol, kilku strażników przetoczyło się po drodze, reszta zaraz się zbierze, jak tylko skończą jeść. Miejmy nadzieję, że nie wyruszyli przed śniadaniem, skupiam się nad więzią z powietrzem, rozmyślanie nad czymś innym może mnie rozproszyć i stracę panowanie. Nie możemy się zdradzić, nie teraz, gdy jesteśmy tak blisko.

Zatrzymujemy się tuż przed głównym wejściem na dziedziniec przed urzędem, nie możemy sami otworzyć drzwi, na holu zaczyna kręcić się coraz więcej strażników, zaraz ktoś powinien tędy przejść, a wtedy przeciśniemy się razem z nim. Rozglądam się dookoła i już widzę mężczyznę idącego w stronę wyjścia, lekko pcham Logana, żeby pokazać  mu, że to jest nasza szansa i teraz możemy się przecisnąć, kiwa twierdząco głową i gdy mężczyzna przechodzi przed próg ruszamy za nim, w jednym momencie znajdujemy się na zewnątrz, za to w drugim rozlega się alarm wyjący na cały urząd. Nie wiem co się dzieję, więc staram się przyśpieszyć kroku. Jak mogłam nie przewidzieć tego, że Chuck doda kilka nowych zabezpieczeń. Na dziedziniec wbiegają strażnicy, cała masa. Znajdujemy się na samym środku tego okręgu, w połowie drogi do wyjścia, jednak teraz wiem, że nie obejdzie się bez walki. Z urzędu wyłania się  Chuck we własnej, parszywej, przyprawiającej mnie o mdłości osobie. 

- Możecie ściągnąć ten kamuflaż- uśmiecha się dookoła, jakby zastanawiając się gdzie dokładnie stoimy- macie teraz tą szansę i tak stąd nie uciekniecie, pokażcie się, chyba że chcecie, aby was powystrzelać na ślepo- uśmiecha się nie kryjąc tego blasku w spojrzeniu o wygranej.

Biorę głębszy wdech, kiwam przyjaciołom na znak, że ściągam ochronę i żeby się przygotowali. Kiedy kiwają głowami na zgodę zrzucam tarczę. Patrzę wprost na tą zdradziecką twarz Chucka i mam ochotę zwymiotować. Jak można dopuścić do śmierci swoich ludzi, zwykłych niewinnych ludzi, a co gorsza dzieci. To, że nas zdemaskował, nie znaczy jeszcze, że wygrał.

- Lynn, nie spodziewałem się, że ty możesz być właścicielem księgi, byłem pewien Ashtona- zaczyna powoli schodzić po schodach i zbliżać się do nas- dziecko zwykłego człowieka i legenda o jego matce i takie dziecko, urodzone ze wszystkimi mocami, niespotykane- wzdycha ciągle patrząc intensywnie w piwne, pełne nienawiści oczy bruneta- nie chciałem twojej śmierci, mogłeś do mnie dołączyć jednak wybrałeś tak samo jak mój syn- prycha rzucając mu naganne spojrzenie- ta dziewczyna zaprowadzi was wszystkich tylko do śmierci, spójrzcie na niebieską- kiwa w stronę Rebecki- nie dożyje rana- zanim reagujemy macha ręką w naszą stronę, a za naszymi plecami rozlega się strzał i niebieskowłosa upada z głuchym stuknięciem na ziemię.

- Do cholery!- krzyczy Logan- na co ci to wszystko?- jego roztrzęsione spojrzenie lata to z ojca mordercy na niewinna, zamordowaną z zimną krwią ciało niebieskowłosej, której serce jeszcze przed chwilą biło. Kolejna osoba zabita na moich oczach, w trakcie mojej kolejnej ucieczki.

- Myślałem synu, że się nauczyłeś tego przez te wszystkie lata, zawsze trzeba sobie radzić, a osłabieni, ranni ludzie, długo nie przeżyją bez lekarza, otrzymała ode mnie tylko pomoc, dałem ujście jej cierpieniu- mówi z uśmiechem, mam ochotę wyrwać pistolet jednemu ze strażników i cisnąć nią prosto w jego fałszywy ryj. Jednak nie mogę tego zrobić, nie jestem sama, nie tylko siebie bym naraziła, dlatego rezygnuję z tego pomysłu tak szybko jak się pojawił.

- Zabijasz niewinnych ludzi- odzywam się w końcu, skoro nic innego mi nie pozostaje- nie widzisz tego?- pytam retorycznie, bo zdaję sobie sprawę, że może mu dawać to jakąś chorą satysfakcję, jednak i tak kontynuuje- gdyby nie twoje działania, rozkazy ci ludzie by żyli. Wszyscy, którzy umarli przez twoje decyzje. Tak naprawdę po co była ta cała wojna z ludźmi? Możesz nas oświecić- mówię już głośniej.

- Widzisz Lynn, gdy ma się księgę może być się potężnym jeżeli przeczyta się wszystkie strony- zbliża się jeszcze bliżej- ty nie doszłaś jeszcze do tego etapu, oznacza to tylko jedno- uśmiecha się cwaniacko- nie jestem na tyle zły, żeby nie dać ci szansy i tak po prostu cię zabić razem z przyjaciółmi, jestem pewien jednak, że pewien rozdział czytałaś- zatrzymuje się tuż przede mną- wyzywam cię Lynn na pojedynek o księgę, na śmierć i życie- szczerzy się wtedy właśnie przez chwilę nie widzę w nim człowieka, tylko prawdziwego diabła, szatana bez sumienia i skrupułów.

- Nie rób tego- odzywa się brunet, jednak wiem, że nie mam innego wyjścia, odwracam się, żeby rzucić mu tylko przepraszające spojrzenie.

- Nie może odmówić-mówi Peter- taka jest reguła, żeby przeżyć musi wygrać, a nikt nie może jej pomóc- zerkam ostatni raz na przerażonego Ashtona i odwracam się w stronę Chucka.

-Nie mam wyjścia, nieprawdaż?- pytam, jednak zamiast odpowiedzi dostaję kolejny zdradziecki uśmiech- musicie odejść na bok- mówię do przyjaciół się odwracając, nie mam zamiaru skrzywdzić w tym pojedynku kogokolwiek innego niż tego zdradzieckiego człowieka. Zdradził wszystkich, moich przodków, Logana, ludzi którym wmawiał, że urząd jest jego własnością. Zasługuje na nieuniknione, a jeżeli to ja mam zginąć  tej wojnie, to niech przygotuje się wcześniej na katusze.

 Zerkam jeszcze w stronę przyjaciół, zauważam w oczach Petera przerażenie, a gdy się odwracam kula ognia uderza mnie prosto w pierś, wypalając dziurę w ubraniu, momentalnie ugaszam ją wodą, jednak czuję spaloną skórę, muszę jednak się podnieść i walczyć za siebie i przyjaciół. Podnoszę się na nogi i od razu wypuszczam z rąk kulę ziemi, w momencie, gdy mężczyzna odbiera atak w jego stronę lecą już strzały ognia, które niesie tornado. Wodą zmiękczam ziemię pod jego stopami tak, żeby zrobiło się bagno, przed Chuckiem staje ściana ziemi, która blokuje i rozwala tornado. Byłam świadoma od początku rzucenia wyzwania, że włada on więcej niż jedną mocą. Nie jednego człowieka zabił na swej drodze, niektórych pewnie tylko po to, aby zyskać ich żywioł. Kiedy bagno zaczyna go powoli wciągać wypuszcza on z rąk deszcz kamieni, odpycham go powiewem wiatru, a gdy zauważam, że wyswobodził się również z bagna przywołuję rośliny, aby zaplątały się w jego nogi, upadek następuje natychmiast. Podchodzę nieco bliżej i wpatruję się w człowieka, który wyrządził więcej krzywdy mojej rodzinie niż ktokolwiek inny i staję tuż nad nim.

- Ostatnie słowo?- pytam podtrzymując głaz nad jego ciałem. Kiedy unosi głowę na jego twarzy ciągle gości uśmiech, który w mojej głowie zasadza tylko kolejne rzędy pytań i niedomówień.

- Powinienem ciebie o to zapytać- patrzę na niego niezrozumiale, jednak zamiast się nad tym zastanawiać upuszczam głaz. 

W ostatnim momencie widzę jak się spod niego wyłania, mogłam upuścić go szybciej, a nie stać nad nim, gdy zbierał się z powrotem do kupy. Rzucam w jego stronę kolejne strzały ognia, zamiast obronić atak, przywołuje wiatr i nagle znajduje się tuż za mną. Odwracam się gwałtownie i czuję jak ostrze sztyletu wbija mi się w pierś- gwałtownie biorę powietrze i upadam na ziemię, kiedy widzę jak Chuck podnosi rękę, żeby zrobić  ostateczny cios słyszę głos Logana.

- Sun!- krzyczy i wychodzi na środek dziedzińca- zabawa Chuck dopiero się zaczyna- rzuca i spogląda błagalnie w stronę stojących chłopaków

Widzę tylko jak się oddalają, podbiega do mnie Ash wpatrując się z przerażeniem, powoli zamazuje mi się jego twarz i czuję jak z ust wypływa mi krew, jak całe moje płuca wypełniają się tą czerwoną mazią. Czuję jak powoli odbiera mi dech w piersi, widzę przerażenie w jego oczach, w tych jego piwnych, załamanych, przerażonych oczkach, które niedawno zdradziłam.

- Wytrzymaj Lynn, kocham cię, proszę nie odpływaj- spod jego niewiarygodnie długich rzęs wypływają pierwsze łzy- zostań ze mną, sztywna- rzuca przezwiskiem, które na początku roku dał mi Vivan, próbuje się zaśmiać, jednak zamiast śmiechu z jego ust wychodzi gorzki szloch- Lynn, proszę cię zostań tu dla mnie.

- Próbuję, nie płacz- kaszlę, czując jednak, że mój koniec nadchodzi szybciej niż później- dziękuję wam za..- zaczynam dławić się krwią- wszystko. Zabij mnie, żeby on nie dostał księgi- mówię szybciej, żeby zrozumiał wszystko, jednak nie do końca jestem pewna czy wypowiedziałam każde słowo wyraźnie, powieki robią się za to coraz cięższe, czuję jak chcą już się zamknąć.

- Nie Lynn, nic już nie mów- czuję jeszcze jak jego łzy spadają na moje policzki- Lynn- mówi, a ja słyszę go jakby coraz dalej- zostań ze mną- krzyczy, a jego głos się łamie i odbija w mojej głowie echem- Oddaje..!- ostatnie słowo które usłyszałam, po nim zapada już całkowita ciemność. Ciemność, która od początku wydawała się nieunikniona.

••••••••••••••••••••••••
Jeśli są błędy to przepraszam. Kolejny rozdział pojawi się ciut później :// Może nawet dopiero pod koniec następnego tygodnia, jednak dokładnie kiedy napiszę na profilu. Udostępniam dzisiaj dla nocnych marków, jednak wszystkie błędy postaram się naprawić do południa :))) Ponad 3500 słów :))

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro