36
* Perspektywa Lynn*
Na zakończenie dzisiejszego dnia kierujemy się po raz kolejny na stołówkę. Wracam z Peterem, brunet został jeszcze na sali, żeby ogarnąć ją po dzisiejszym treningu. Zdecydował się iść w moje ślady i doucza dzieciaki korzystać z żywiołów. Za to z drugiej strony, przez całą drogę od mojej sali białowłosy się nie odezwał, choć sam czekał na mnie przed wejściem. Nie mam pojęcia, czy mam pytać o co chodzi. Sama nie mam jeszcze zbyt dobrego nastroju na rozmowy. Nie przerywając ciszy wchodzimy na stołówkę, siadamy naprzeciwko siebie z tacami wypełnionymi herbatą i kanapkami. Wpatruję się w zamyśloną, zmartwioną czymś twarz chłopaka. Jedną dłoń ma luźno położoną na stole, drugą trzyma kubek i przygląda się herbacie. Bez większego namysłu zakrywam wolną dłoń chłopaka, swoją.
-Będzie dobrze- uśmiecham się słabo- wydostaniemy się wszyscy- następuje kolejna cisza, a Peter patrzy na mnie nie rozumiejąc o co mi chodzi. Dociera do mnie, że nie martwi się o ucieczkę, wpatruję się w niego ze współczuciem, pracując w lochu musiał zobaczyć niejedno. Zamiast odpowiedzi zerka tylko na nasze złączone ręce.
- Już jesteśmy-mówi brunet zbliżają się do stolika. Białowłosy od razu zabiera swoją dłoń pod stół, czym zwraca uwagę Logana- dziwna sprawa ogólnie, nie mam pojęcia gdzie podział się dzieciak z mojej grupy, nie widziałem Chucka, żeby go o niego zapytać- wzdycha, z ukosa mogę jednak zobaczyć jak białowłosy się spina- a jak w lochach?- zwraca się do chłopaków- Coś wiadomo o decyzji Chucka w stosunku do Vivana i Rebecki?- pyta, patrząc to na różowowłosego, to na Petera.
- Zabi..- zaczyna białowłosy, lecz w tym samym momencie odezwał się Logan.
- Mam klucze do lochów- wpatruje się w chłopaka przepraszająco- dobra wiadomość, wiem gdzie jest księga, nie wiem dokładnie w którym miejscu, ale napewno w biurze Chucka, najlepiej byłoby, gdyby to Lynn ją zabrała. Zła wiadomość to, że znalazłem papiery zezwalające na zabicie Vivana i Rebecki- zapada cisza, spoglądam w stronę Petera, który ma mocno zaciśniętą szczękę.
- Kiedy?- rzuca oschle białowłosy.
- Jutro wieczorem- wzdycha- dyżurujący to Max, strzał miał paść od..- przełyka ślinę i wpatruje się ze współczuciem w chłopaka.
- Ode mnie- odpowiada ledwo słyszalnie, wpatrując się w nietknięte jedzenie.
- Nie dopuścimy do tego- wtrącam się, patrząc pewnie na Petera- co robimy?- pytam zerkając na Logana.
- Klucze- mówi wyciągając z kieszeni metalowy pęk i podaje je pod stołem chłopakowi- dzisiaj musimy się już stąd wynosić, mam mapę piwnic, tam jest przejście. Wyjdziemy cały kilometr za urzędem. Nie mamy czasu do stracenia- ciągnie. Ashton przytakuje mu na każde słowo, za to białowłosy przygląda się jedzeniu.
- Nie martw się, przejdziemy przez to. Nawet jeśliby do tego doszło nie zrobiłbyś krzywdy przyjaciołom- mówię po raz kolejny łapiąc go za dłoń, jednak tym razem od razu ją zabiera.
- Jesteś, aż tak tego pewna Lynn?- pyta ze złością pomieszaną ze smutkiem. Wpatruje się we mnie przez chwilę jakby coś sobie przypominając i odchodzi od stolika z nietkniętym posiłkiem.
Rzucam bratu niezrozumiałe spojrzenie, po czym od razu idę w ślady chłopaka. Wybiegam z sali i zauważam jak jego plecy skręcają za róg. Biegnę za nim, nie wiem co się wydarzyło, ale tego, że nie skrzywdziłby niewinnych ludzi, jestem pewna. Skręcając w stronę, w którą poszedł przed chwilą, myślę już, że go zgubiłam jednak zauważam go siedzącego na schodach, odwróconego tyłem. Kiedy podchodzę twarz ma schowaną w dłoniach. Kładę mu rękę na plecy, sama przysiadając obok.
- Co jest?- pytam- widać po tobie, że coś nie gra- twierdzę i wpatruję się w jego zakrytą twarz. Bierze głębszy wdech, przeciera ręką oczy i rzuca mi dziwnie natarczywe spojrzenie- nie skrzywdziłbyś dziecka, a co dopiero niewinnych przyjaciół- nie odzywając się ciągle siada rozkrokiem, a pomiędzy nogi wkłada złożone ręce.
- Miałem zabić dziecko, dzisiaj w lochach, o którym mówił Ashton- spogląda na mnie wyczekująco.
- Boże- mówię, nie wiedząc co innego mogłabym na to odpowiedzieć.
- Twierdzili, że jego ojciec jest odpowiedzialny za śmierć mojej przyrodniej siostry- wzdycha i zakrywa na sekundę twarz w dłoniach- nie chciałem tego zrobić, więc zaczęli mi opowiadać, że to dziecko może skończyć jak jego ojciec. Również później będzie mógł zabijać swoich, podniosłem broń i wycelowałem w niego- przyznaje się, a mi zabiera dech w piersi, czekam jednak, aż dokończy- nie mogłem tego zrobić, dziecko nie jest niczemu winne, to nie jego grzechy- wypuszczam niezauważalnie powietrze, które zebrało się przez tę krótką chwilę- na pewno nie było winne śmierci mojej siostry, odmówiłem- mówi, a wtedy zauważam jak ręce zaczynają mu drżeć- zastrzelił go sekundę później- głos mu się powoli łamie- nie mogłem nic zrobić, jednak najbardziej przeraża mnie to, że ja chciałem to zrobić- chce mówić dalej jednak głos załamuje mu się bardziej.
- Nie jest to twoją winą, pod ziemią dużo może się zdarzyć, dużo wycierpiałeś- mówię przysuwając się do niego na tyle, aby nasze boki się stykały i oplątuję go ręką przez plecy. Patrzy na mnie zaszklonymi oczami.
- Zabiłem niewinnych ludzi Lynn, nie wiem do czego mogę być jeszcze zdolny- wypuszcza świstem powietrze.
- Nie zrobiłbyś tego, gdybyś sam nie musiał stanąć na ich miejscu, zginęliby prędzej czy później- wzdycham mocniej go do siebie przytulając i wstaję, aby ukucnąć dwa schodki przed nim- nie jesteś zły Peter, jesteś dobry pamiętaj o tym- patrzy na mnie z zamyśleniem, po czym jego wzrok przenosi się na moje usta. Moje oczy również wpatrują się na zmianę to w jego zaczerwienione oczy, to w wargi. Po chwili jego usta łączą się z moimi, mam wrażenie, że tego mi brakowało od dłuższego momentu. Nie pocałunku, tylko jego.
* Perspektywa Ashtona*
Mam poszukać rodzeństwa Vivana, nadszedł ten moment, że mamy się stąd wynieść, idę korytarzem w poszukiwaniu Lynn. Ja zajmę się Marcusem, a różowowłosa dziewczyną, najlepiej będzie to wyglądać jeśli odwiedzi młodego trener, będzie mniej podejrzanie. Skręcam w korytarzu w lewo i zauważam Petera siedzącego na schodach, kiedy mam podchodzić i pytać, gdzie podziała się dziewczyna zauważam, że klęczy przed nim. Czuję ukłucie w klatce piersiowej. Zatem wybrała, zerkam w jej stronę jeszcze tęsknym wzrokiem, po czym odwracam się ze spuszczoną głową. Za sobą nagle słyszę jak wypowiada moje imię, odwracam się nie kryjąc uczuć, jej usta są lekko rozchylone przez co jeszcze bardziej nie mogę patrzeć na nią i przepraszający wyraz jej buźki.
- Poszukaj Jayden- rzucam na tyle obojętnie na ile mogę- za pół godziny widzimy się obok schodów do lochów, Logan nas zaprowadzi, a sam pójdzie po Petera- kończę, chwilę przyglądam się jeszcze dwójce spostrzegam, że dziewczyna chce coś powiedzieć, dla mnie jednak nie musi z niczego się tłumaczyć. Wybrała.
Odwracam się napięcie i kieruję w stronę pokoi młodocianych. Pół godziny to nie jest dużo czasu, trzeba się śpieszyć zanim ktoś zrozumie co się dzieje. Idąc pomiędzy pustymi ścianami nie sposób nie myśleć o tym co przed chwilą zobaczyłem. Jak dziś pamiętam pierwsze nasze spotkanie, pierwszy trening, pocałunek. Wzdycham na samą myśl o nim. Wyznałem co czuję, choć nie było to proste w moim wypadku. Jej jako jedynej powiedziałem o swojej przeszłości, reszta dowiedziała się z innego źródła. Co nie znaczy, że jej przestaje ufać, teraz musimy sobie ufać, inaczej zostaniemy schwytani. Wyciągam z kieszeni kopertę od matki, tę samą, którą przed kilkoma miesiącami pokazywałem różowowłosej. Przez długi okres nie pokazywało się nic, aż do wczoraj. Przyglądam się po raz kolejny krótkiej wiadomości :
"Uważaj na siebie synu, śmierć stoi za rogiem"
Wpatruję się jeszcze przez chwilę, po czym chowam całą kopertę, jestem na holu, nikt nawet przez przypadek nie może tego zobaczyć. Skręcam w korytarz Marcusa i podchodzę powoli do drzwi, rozglądam się jeszcze na boki upewniając, czy aby na pewno jestem sam, po czym bez pukania wchodzę do środka. Pokoje w tej części urzędu dzieli się po trzy dzieci w jednym. Zauważam zszokowane wyrazy twarzy chłopców z którymi czerwonowłosy ma pokój i samą jego zaniepokojoną twarz.
- Marcus jesteś potrzebny do rozstrzygnięcia sprawy, podobno byłeś przy bójce- mówię spokojnie, starając się niczego nie zdradzać- idziemy- podnoszę bluzę z krzesła, które jak sądzę należy do niego i rzucam mu w ręce.
- Ale ja niczego..- zaczyna jednak przerywam mu gestem dłoni, milknie rzucając spojrzenie chłopcom z pokoju, po czym kieruje się wraz ze mną w stronę wyjścia.
Idziemy przez chwilę w milczeniu, powinienem się jakoś odezwać, jednak w mojej głowie ciągle siedzi obraz Petera i Lynn, choćbym nie wiem jakbym się starał nie mogę go wyrzucić. Wpatruję się w sufit, choć tak właściwie w tym momencie muszę być jak najbardziej skupiony. Biorę duży wdech po czym spoglądam na chłopaka. Całe spięte ciało jedenastolatka, który nie wie gdzie tak właściwie idzie, niczego nie widział, o niczym nie wie, a wyciągają go z pokoju przed ciszą nocną.
- Spieprzamy stąd- mówię upewniając się czy nie jesteśmy obserwowani, zerkam na zdziwioną twarz chłopca- spotkamy się z Vivanem i Jayden na miejscu nie martw się- mówię i kiedy jestem pewny, że nikogo nie ma w pobliżu, kładę dłoń na włosach chłopaka i je roztrzepuję.
- Dziękuję Ash- uśmiecha się, nie jest to sztuczny uśmiech, lecz prawdziwy, taki który na moment poprawia mój nastrój.
Zatrzymuję się przed kolejnym zakrętem lekko się wychylając, znajdujemy się coraz bliżej lochów co oznacza, że może pojawić się nowa zmiana. Na drodze pojawia się Sean, cofam się o kilka kroków i pcham chłopaka lekko za wystający filar. Kroki stają się coraz głośniejsze, pokazuję czerwonowłosemu, żeby zachował ciszę, a sam nadsłuchuję. Obok przechodzi niebieskowłosy, i zanim znika za ścianą zatrzymuje go Max, jeden z głównych dowodzących w lochach.
- Sean, jeśli możesz to teraz mi wyjaśnij, czemu dzieciak miał zginąć?- cały sztywnieję, musi mieć to związek ze zniknięciem siedmiolatka z mojego oddziału, kładę dłoń na ramie Marcusa i posyłam mu słaby uśmiech. Nie chciałem, żeby przeżywał coś takiego jako dziecko, najwyraźniej jednak los stwierdził inaczej.
- Zrobił to?- pyta, jednak sam nic nie rozumiem. Komu mogli wydać taki rozkaz.
- Jake próbował go przekonać, podniósł pistolet, już celował- bierze wdech, słychać, że stresuje go spowiadanie się przed synem Chucka- w ostatnim momencie zrezygnował, mówiliśmy mu, że przez ojca młodego zginęła jego siostra, nie zastrzelił go, Jake to zrobił. Jak na nowego to i tak zdziwiłem się, że tak szybko strzelił do tamtego faceta- próbuje wyjaśnić jakoś sytuację- starca też zastrzelił, wystarczyło powiedzieć, że stanie na ich miejscu. Na zabicie dziecka byłby gotowy dopiero za kilka tygodni, nie tak wcześnie- zapada głucha cisza, którą po chwili wypełnia głuche uderzenie i ciche syknięcie.
- Co nie zmienia faktu, że to Peter miał zabić tego bachora, nieważne jest to, że historia zabójstwa jego siostry była zmyślona, mógł to zrobić ktokolwiek- bierze wdech i mówi już nieco spokojniej- ważne było to, żeby jakoś mu to wmówić, tak perfidnie, żeby to on oddał strzał- zapada kolejna cisza- to było ostatni raz- mówi w końcu i kroki się oddalają.
Wyglądam zza filaru, upewniając się czy, aby na pewno jesteśmy sami po czym wychodzimy z powrotem na główną ścieżkę prowadzącą do lochów. Sean kazał zabić dzieciaka Peterowi przez co? Za to, że różowowłosa nie chiała dziś się znów z nim spotkać? Biedny dzieciak, śmierć nic niewinnego, bezbronnego dziecka, niedawno co do nas dołączył, stresował się i był najsłabszy, ale czy na tyle, żeby go zabić? Kiedy dochodzimy na miejsce czekają już na nas dziewczyny razem z Loganem. Patrzę na sekundę w stronę Lynn, po czym odzywam się do chłopaka.
- Teraz nas zaprowadzisz?- pytam, na co przytakuje.
- Zaraz po tym pójdę po Petera i waszego brata- zwraca się już do dzieciaków.
Idziemy za różowowłosym, który prowadzi nas do lochów, jednak zamiast skręcić w ich stronę otwiera stare zardzewiałe drzwi po drugiej stronie. Spoglądam na niego i widzę po nim, że w tym miejscu mamy na niego poczekać kiwam twierdząco głową na znak, że poczekamy i zamykam drzwi tuż przed jego nosem. Kiedy odwracam się w stronę dzieciaków widzę, że Jayden tuli młodszego brata coś mu po cichu mówiąc. Opieram się o ścianę, żeby przeczekać tą chwilę, staram się nie zerkać w stronę dziewczyny, ciągle siedzi we mnie to co zobaczyłem. Słyszę za to ciche kroki, nie muszę nawet patrzeć, aby wiedzieć, że należą do dziewczyny, zerkam na nią obojętnie, choć czuję, że to mi nie wychodzi.
- Ash- zaczyna, jednak nie chcę się teraz spierać, musimy tu w ciszy poczekać na resztę.
- Nie teraz- mówię i odwracam wzrok. Z ukosa widzę jednak jak lekko przytakuje i podchodzi do rodzeństwa.
Przez kolejne kilka minut stoję w miejscu, nasłuchując czy nikt nie ma zamiaru zajrzeć za stare drzwi. Dziwi mnie fakt, że Logan się jeszcze nie pojawił, pomału zaczynam się niecierpliwić, a jeśli wpadł? Poczekamy jeszcze kilka minut, jeśli do tego czasu się nie pojawi zabieram dziewczyny i Marcusa, z samego rana wróciłbym po resztę. Nagle za drzwiami rozlegają się odgłosy kroków. Prostuję się od razu wpatrując nieufnie w drzwi, nagle zza progu wyłania się Zayn razem ze strażą, skoro się domyślałem, że coś jest nie tak to dlaczego nie ruszyłem. Rzucam w niego kulą ognia, jednak drugi strażnik ją odpiera, otwieram tarczę ochronną składającą się z wszystkich czterech żywiołów, po czym zerkam na rodzeństwo i z powrotem na straż.
- Ash, nie utrudniaj sobie, nie uciekniecie- odzywa się w końcu podchodząc bliżej- na końcu tunelu stoją nasi zwiadowcy, nie macie szans? Poddajcie się- twierdzi, chwilę się waham, po czym wypuszczam kulę ziemi, oczywiście zostaje ona odparta przez kolejnego towarzysza Zayna. Chłopak kręci głową niedowierzając, po czym jeden z jego towarzyszy strzela ogniem w tarczę, a ta się rozlatuje. Patrzę ze zdziwieniem na znikającą najsilniejszą moją ochronę, patrzę wściekle na chłopaka z którym w pierwszej klasie jeszcze się kolegowałem i łapie mnie obrzydzenie- mówiłem, nie tylko w lochach dosypywana jest ta substancja do jedzenia, tyle że oni mają większą- bez namysłu podskakuję do niego i walę z całej siły pięścią w jego szczękę, cofa się trzymając za obolałe miejsce- chciałem to zrobić przyzwoicie, sam zdecydowałeś- rzuca i w jednym momencie czuję paraliżujący wstrząs na prawym biodrze, z bólu nie udaje mi się ustać w miejscu i padam na ziemię. Krzyk wydobył się z mojego gardła tylko na chwilę, po nim nastąpiły przekleństwa.
- Bierzcie dziewczynę i dzieciaki- mówi stojący niebieskowłosy po lewej stronie Zayna. Próbuję się podnieść, jednak dostaję kolejny raz paralizatorem.
Tym razem syczę, starając się nie dawać satysfakcji temu draniowi. Patrzę w stronę Lynn i rodzeństwa, widzę jak pierwsze łzy pojawiają się na policzku Jayden, dopiero co odnalazła brata, a już ją z nim rozdzielają. Kiedy mężczyzna podchodzi do różowowłosej, ta jakby nie zdając sobie sprawy z przegranej sytuacji, kopie strażnika w kroczę. Mężczyzna z bólu wycofuje się do tyłu, rzucam jeszcze jej spojrzenie pełne zdziwienia, na które odpowiada mi przepraszająco. Kiedy drugi ze strażników ma do niej podejść ta rozpada się w powietrzu, dosłownie. W jednym momencie stała, a w drugim już jej nie ma. Jak przez mgłę słyszę przeklęcie Zayna, po chwili na moim brzuchu rozchodzi się kilka mocnych kopnięć, zaczynam kaszleć, po czym czuję wypływającą z moich ust stróżkę krwi, po kolejnych kopnięciach obraz mi się zamazuje, jednak przed samą stratą przytomności odczuwam kolejne rozchodzące się przeze mnie fale elektryczne.
•••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••
Jeszcze trzy rozdziały i koniec :)))
(Może 4) Gdzieś w sierpniu pojawi się drugie opowiadanko (lub dwa nowe) kolejny rozdział będzie krótszy, ale myślę, że ciekawy ;))
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro