Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

18


Pov Valerie

Jestem zaskoczona widokiem Louisa co on wykorzystuje i wchodzi do mieszkania i zamyka po sobie drzwi. Jakim cudem on mnie tu odnalazł? I to tak szybko.

- Co ty tu robisz? - wiem, że to jest głupie pytanie, ale nic innego mi obecnie do głowy nie przychodzi. Jak on dał radę tak szybko trafić na mój trop? Przecież jak zwykle zachowałam wszelkie środki ostrożności.

- Przyjechałem po ciebie skarbie. Nie masz nawet pojęcia jak bardzo ulatwiłaś mi zadanie. Gdybyś została i wróciła z nami do domu to znowu bym musiał się tobą dzielić z Niall'em. Lecz ja byłem pewien, że coś wykombinujesz i nie pomyliłem się - przechodzi do salonu, a tam rozsiada się na fotelu.

- Jak mnie znalazłeś?

- Łatwo się dowiedziałem jakim teraz jeździsz samochodem i tak dla zabezpieczenia podłożyłem ci nadajnik. Jak widać to była doskonała decyzja - cholera, czemu ja tego nie przewidziałam. Jak głupia niedoceniłam Louisa, i zapomniałam, że to on jest tym niebezpieczniejszym. Jak zwykle zawiodłam.

- I co teraz znowu zabierzesz mnie do Nialla? - już raz to zrobił, więc nie zdziwiłabym się gdyby znów coś takiego nastąpiło.

- Oczywiście, że nie skarbie. Tak jak już mówiłem nie zamierzam cię oddawać mojemu bratu. Mam już dość tego, że on ciągle dostaje wszystko, a ja nic. Tym razem to ja będę wygrany - nie mam pojęcia czy teraz się cieszyć czy wręcz odwrotnie. W końcu Louis'em dużo łatwiej było mi sterować, a poza tym to on nigdy celowo by mnie nie skrzywdził. Oprócz tych razów, w których kazał mu mój mąż.

- Przysięgnij, że nie skrzywdzisz Marcela - proszę o to, bo to jest jedyne co mogę od niego dostać. To, że mnie nie wypuści jest pewne. Niech przynajmniej nie skrzywdzi osoby, na której mi bardzo zależy.

- Chyba wiesz, że jego śmierci byłaby najlepszym rozwiązaniem. Lecz jeśli nie będzie sprawiał żadnych problemów to obiecuję go nie zabijać - jest dobrze. - To może już byśmy tak stąd poszli, jak nas tu nie zastanie to nie będzie żadnej awantury i nie będę musiał chwytać za pistolet i go używać.

Nagle jednak słyszę jak drzwi się otwierają i po chwili w salonie staje Marcel.

- Kto to jest? - pyta zdziwiony na widok Louisa.

- Ale masz wyczucie czas - mówi i się podnosi. Podchodzi też do Marcela. - Naprawdę chciałem tego uniknąć, ale nie pozostawiłeś mi wyjścia - mówi i wyciąga strzykawkę z kieszeni, a następnie wbija ją Marcelowi w szyję.

Czyżby go czymś otruł?

- Co to ma być? - pyta brunet i łapię się w miejsce ukucia. Po chwili zaczyna się też chwiać na nogach.

- Miałeś go nie krzywdzić! - mówię do niego z pretensją. Czemu nie dotrzymał słowa? Nie prosiłam wcale o wiele.

- Uciekaj Dany - wypowiada ostatkiem sił i traci przytomność. Klękam obok niego.

- Spokojnie to tylko lek nasenny. Wziąłem go na wszelki wypadek gdybyś mi się sprzeciwiała, ale ty na szczęście poszłaś po rozum do głowy i zrobiłaś to co trzeba. Bierz swoją torebkę i idziemy - mówi z uśmiechem na twarzy.

Czyżbym wracała do punktu wyjścia? Oby nie.

Im więcej waszych konkretnych komentarzy tym szybciej następny rozdział.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro