Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

02. Głosy sprawiedliwości

Boję się umrzeć. Kiedyś bałem się bardziej życia, niż samej śmierci mimo że nie mam pojęcia kiedy, ani jak ona nadejdzie. Ale ten strach paraliżował całe moje ciało, powodował, że miałem problemy z oddechem i zastanawiałem się tylko jak bardzo będę cierpieć przy tym. Nie miałem wątpliwości również, że nie dożyję godnej starości. Nie chciałem jej w ogóle.

Starość przeraża mnie równie mocno co śmierć.

Byłem jednak gotowy umrzeć, kiedy zorientowałem się i w pełni do mnie dotarło co zrobiłem, rzucając Potterowi różdżkę. Skazałem się na śmierć. Nie sądziłem jednak, że obudzę się, kiedy Czarny Pan odszedł już na zawsze, bo Harry go w końcu pokonał. Myślałem, że zaklęcie, która ciotka Bellatrix rzuciła we mnie, zakończy moją egzystencję. I pocieszałem się, że przed odejściem pokazałem, po czyjej stronie w końcu stanąłem. Nie umarłem z łatką Śmierciożercy. Okazało się, że to stek kłamstw, które stworzył mój umysł.

Wcale nie umarłem w tej cholernej Bitwie.

***

Siedziałem przy postawionym na nowo stole, z dala od wszystkich innych. Obok mnie Blaise siedział z temblakiem na lewej ręce, który założyła mu pani Pomfrey, rzucając w międzyczasie zaklęcie tamujące krwawienie że stopy jakiegoś Krukona.

Bitwa się skończyła, a wszyscy lizali własne rany w zaciszu Wielkiej Sali. Martwi leżeli na podłodze, opłakiwani przez krewnych i przyjaciół. Żywi za to starali poskładać własne ciało i dusze, po tym co się działo przez ostatnie kilka godzin w murach zamku. Z własnego doświadczenia mogę powiedzieć, że nie dało się zrobić tego w kilkanaście minut. Zajęło to długie lata, a i tak, niektóre rzeczy (które zakorzeniły się zbyt głęboko w umyśle) nie zostały nigdy zapomniane czy przepracowane.

Nie miałem siły wstać, a samo oddychanie było dla mnie wyzwaniem. Słyszałem ciche rozmowy innych, płacz niektórych i zawodzenia bólu.

Nie wiedziałem, gdzie jest Harry, ani moi rodzice. Jeśli mam być szczery, to moja świadomość, tego, że rządy Czarnego Pana oficjalnie się skończyły, też wtedy nie istniała. Miałem wrażenie, że dryfuje gdzieś po środku nicości. I wiedziałem, że mimo wszystko nie mogę jeszcze odpuścić.

***

Kiedy czuję jak jego palce zaciskają się na mojej dłoni, a wokół mnie mogę wyczuć obecność Harry'ego, nie mogę powstrzymać się od cichego westchnięcia.

Odwracam się pewny, że będę mógł w końcu go zobaczyć i spojrzeć w te zielone oczy. Ale nikogo obok mnie nie ma. I zanim jestem w stanie, przypomnieć sobie, że Potter ma pelerynę niewidkę, słyszę jego głos tuż przy swoim uchu.

- Chodź ze mną - wyszeptał Harry i pociągnął mnie żebym wstał.

Wszyscy widzieli samotnego i ledwo idącego Dracona Malfoy'a, który wychodził z Wielkiej Sali. Kilka osób odprowadziło mnie wzrokiem, jeszcze inni szeptali cicho o sytuacji, która miała miejsce, kiedy okazało się, że Harry Potter jednak żył. Ale tak naprawdę, to Harry Potter ukryty pod Peleryną Niewidką, prowadził mnie jak dziecko w kierunku wyjścia. Poddałem mu się, bo każdy krok, był dla mnie wyzwaniem. Miałem nadzieję, że odejdziemy z Hogwartu na dobre. Pragnąłem stąd wyjść i nigdy nie wracać.

Nie miałem pojęcia dokąd szliśmy. Harry prowadził, a ja po prostu poddałem mu się. Mijaliśmy zniszczone korytarze, martwe ciała Śmierciożerców (rozpoznałem kilku z nich) i sterty kamieni oraz kałuże krwi. Już dawno przestało robić to na mnie wrażenie. Po roku mieszkania z Czarnym Panem w Malfoy Manor, po prostu przywykłem do pewnych rzeczy.

Wyszliśmy na zniszczony dziedziniec, gdzie jeszcze niedawno Harry leżał u stóp Czarnego Pana i udawał, że jest martwy. To miejsce gdzie ostatni raz widziałem rodziców i pokazałem wszystkim, że nie byłem wiernym Śmierciożercą. Po czasie dziedziniec Hogwartu kojarzył mi się z moim końcem. Tam zostałem przeklęty i tam zakuli mnie w kajdany.

Słońce wschodziło, jasno pokazując, że nadchodził nowy poranek. Początek dnia, który miał się stać niezapomniany dla czarodziejskiego świata. Pozwoliłem sobie wtedy na sekundę nadziei, że będzie lepiej.

Harry ściągnął Pelerynę Niewidkę, dopiero wtedy, kiedy schowaliśmy się za zniszczoną kolumną. Nikt nie miał prawa nas tu zobaczyć. A ja mogłem, w końcu, dojrzeć z bliska jego twarz, już nie opuchniętą przez zaklęcie żądlące, które rzuciła Granger, przed tym jak trafili do Malfoy Manor.

Widok Harry'ego, który stał przede mną tak bardzo żywy, spowodował, że zabrakło mi powietrza w płucach. Nie liczyło się wtedy, że był pobrudzony pyłem, ziemią i krwią (miałem nadzieję, że to nie był jego krew), ledwo zarejestrowałem, że pod kurtką i bluzą, miał na sobie swoją ulubioną wypłowiałą, szaro-niebieską koszulkę. Patrzył na mnie swoimi zielonymi oczami, które tak uwielbiałem i tylko to się liczyło.

Nie pamiętałem wtedy, kiedy ostatnio miałem go w swoich ramionach. Wydaje mi się, że to było przed śmiercią Dumbledore'a na Wieży Astronomicznej. Byłem tak złakniony jego dotyku, poczucia ciepła ciała i oprawek okularów, które wbijały mi się w skórę, kiedy go przytulałem mocno.

Wymiana krótkich wiadomości i rozmowy przez zaczarowany pergamin bliźniaków Weasley, nie było tym samym, co możliwość przytulenia go.

- Już po wszystkim - wyszeptał Harry. Ścisnąłem go mocniej, kiedy usłyszałem to piękne kłamstwo. Ale mogłem słuchać wszystkiego, co powiedział Harry, przyjąłbym wszystko.

- Harry - udało mi się wykrztusić. Było tyle słów, które chciałem mu powiedzieć. Rzeczy, które powinien wiedzieć. Odsunąłem się odrobinę od niego, ale nie byłem w stanie puścić go całkowicie. I sam nie wiem kiedy, ale pojedyncza łza spłynęła mi po policzku, a Harry bez zawahania wytarł ją delikatnie. Poczułem jego dłoń na swojej skórze, a moje głupie serce zadrgało z tego powodu.

- Jestem tutaj, Draco - powiedział Harry. - Jestem.

Nie miałem nawet pojęcia, że potrzebowałem tego zapewnienia. Słów, które tylko by potwierdziły, że Harry w końcu znalazł się w moich ramionach, był obok i żył.

Czułem się taki słaby. I to poczucie, nie zniknęło jeszcze długo po Ostatecznej Bitwie. Toczyło się wraz z moją krwią w żyłach i osiadło głęboko w podświadomości. Nie byłem w stanie się go pozbyć. Drugą sprawą, był fakt, że przez chwilę nie chciałem, by zniknęło i wręcz się w nim zatopiłem.

***

Moment kiedy grupa około piętnastu wysoko postawionych pracowników Ministerstwa Magii i Aurorzy deportowało się, z głośnym trzaskiem, na środek dziedzińca Hogwartu, spowodowało, że zatrzymałem się w połowie kroku. Harry zareagował podobnie, tylko on wyciągnął jeszcze różdżkę (mojej matki, a może moją, a może oddałem mu kolejną, bo wiedziałem, że w jego rękach, będzie mogła posłużyć do czegoś dobrego, a nie tylko do czynienia zła). Mieliśmy wrócić do Wielkiej Sali i nawet nie wyszliśmy do końca zza leżącej kolumny, kiedy usłyszeliśmy dźwięk teleportacji. Nie wyjaśniliśmy sobie wszystkiego, ale w kilka minut nie można streścić tego co się działo, ani przekazać i nazwać uczucia, które darzyłem do Harry'ego.

Przyjrzałem się ich wyczyszczonym, wyprasowanym i niezniszczonym szatom. Nie mieli żadnych ran, nie byli pobrudzeni kurzem, a ich ubrania nie były podpalone. Prezentowali się nad wyraz dobrze, w porównaniu z osobami, które o mały włos jednorożca, nie zginęły dzisiejszej nocy. Ale to przywilej osób, które przybywają, kiedy kurz wojny już opadnie, by napawać się zwycięstwem, do którego nie przyłożyli różdżki.

- TU, STEVEN MCCROT - jeden z ministerialnych pracowników w fioletowej szacie Wizengamontu przemówił, a jego głos był wzmocniony zaklęciem Sonorus. - PRZYBYLIŚMY WAM POMÓC. PRZETRANSPOROTWAĆ RANNYCH I MARTWYCH DO ŚWIĘTEGO MUNGO, A ŚMIERCIOŻERCÓW I ZWOLENNIKÓW SAMI-WIECIE-KOGO ARESZTOWAĆ I OSADZIĆ W AZKABANIE.

Nie jestem w stanie odpowiednio zareagować na to co właśnie usłyszałem z ust tego mężczyzny. Jedyne na co mnie stać, to złapanie się za lewę przedramię, gdzie miałem Mroczny Znak. Z piętna, które dostałem, ponieważ mój ojciec zawiódł, a ja miałem naprawić jego błędy i pokazać, że nazwisko Malfoy cokolwiek jeszcze znaczyło, tatuaż stał się przepustką do Azkabanu. Nie powinien być zdziwiony. Musiałem po raz kolejny zapłacić za coś, co nie do końca było moim wyborem.

Harry chwycił mnie w mocnym uścisku i odwrócił w swoją stronę. Przez szkła okularów zobaczyłem jego szeroko otwarte oczy.

- Musisz uciekać - wyszeptał gorączkowo. Widziałem strach i determinację na jego twarzy. I może gdybym nie był otępiony tym wszystkim, byłbym pod wrażeniem, że Harry miał jeszcze siłę walczyć. Dopiero później zrozumiałem, że ta siła nie wynikała z jego pokładów mocy, a była to kwestia osób, o które należało zawalczyć. - Teleportuj się gdzieś. Znajdę cię później, ale nie możesz teraz tu być.

Spojrzałem się pusto na Harry'ego. Rozumiałem co do mnie mówił i może kiedyś nawet bym go posłuchał. Ale miałem ostatnio dość uciekania, chowania się niczym szczur. Ktoś mógłby to nazwać poddaniem się. I może nawet miałby rację.

- Zostanę - odpowiedziałem prosto.

- Nie - Potter pokręcił głową, a jego czarne włosy zatrzepotały w rytm ruchu. - Nie pozwolę byś trafił do Azkabanu Nie będziesz kolejnym Syriuszem, który nie miał nawet rozprawy i siedział tam za niewinność.

Może gdybym miał więcej czasu i nie słyszał jak Aurorzy właśnie rozeszli się po dziedzińcu i to kwestia sekund, aż nas znajdą, to powiedziałbym Harry'emu, że na pewno nie będę siedzieć w Azkabanie za niewinność. Ale nie chciałem niszczyć jego i tak już popękanego gryfońskiego serca. Przyznanie się na głos do tych wszystkich czynów, które robiłem, było poza moim zasięgiem. Przede wszystkim w jego obecności.

Dlatego kiedy dwójka Aurorów zakuwała mnie w magiczne kajdany, ja się nie wyrywałem. Nie krzyczałem, nie miałem spuszczonej głowy czy poczucia wstydu z powodu Mrocznego Znaku, który został przez nich okryty. Skrzywiłem się tylko odrobinę, kiedy wykręcili mi ręce do tyłu, a kajdany zacisnęły się mocno na nadgarstkach.

Harry za to dyskutował z nimi i próbował przekonać ich, że popełnią błąd, aresztując mnie. Ale oni byli nieugięci. Nie chciałem by to wszystko robił, a przede wszystkim, by był tego świadkiem.

- Potter - przerwałem mu w połowie słowa. Spojrzał się na mnie od razu, kiedy tylko usłyszał mój głos. - Nie jestem twoją kolejną niewykonalną misją, którą musisz wykonać.

Miałem nadzieję, że zrozumie. Chciałem mu przekazać, aby nie walczył o mnie. Nie byłem tego wart, nawet jeśli Harry wyznawał, że mnie kochał. Czasami miłość nie była wystarczająca. Nie chciałem również, by początek jego życia bez widma Czarnego Pana, zaczął się od walki o moją wolność. Miał świętować, nie wystawać pod moją celą w Azkabanie.

- Nie, Draco - sprzeciwił mi się. Nie miałem pojęcia, kiedy jego głos stał się tak pewny. - Nie zostawię cię tak - obiecał mi. A ja nie miałem siły, by mu się sprzeciwić. Kiedy adrenalina opuści jego ciało, a wojenny kurz opadnie, zrozumie, że naprawdę tak będzie lepiej dla każdego.

Nie byłem altruistycznym Gryfonem z sercem na dłoni, ale chciałem jak najlepiej dla Harry'ego. I wiedziałem, sądziłem wtedy, że to jedyna i słuszna prawda (czasami ciągle tak myślę), że nie zasługuję na Pottera. Przez taki długi czas - okropnie trudny czas dla mnie jak mam być szczery radziłem sobie sam, a moje przeświadczenie, że nie powinienem obciążać nikogo swoimi problemami tylko się wzmocniło, nie byłem w stanie wymagać od Harry'ego, że zamiast cieszyć się wolnością i spokojem, zaryzykuje wszystko, by oczyścić moje imię. Nie byłem tego wart.

Poczułem szarpnięcie teleportacji łącznej, kiedy stałem wpatrzony z te cholernie zielone oczy Harry'ego Pottera, a w mojej głowie toczyła się bitwa czy tak właśnie ma wyglądać mój koniec.

Prawdziwy koniec nastąpił dopiero później.

***

Wiedziałem od lat, że Ministerstwo Magii nie jest zbyt dobrze funkcjonującą instytucją. Sam byłem świadkiem jak kilka razy urzędnicy przyjmowali łapówki od mojego ojca. A kiedy Czarny Pan przejął Ministerstwo, wszystko się zmieniło. I nie musiałem tam być na co dzień, by wiedzieć to wszystko. Sytuacja, gdy dumni z siebie szmalcownicy opowiadają w Malfoy Manor jak to zaciągają przed Wizengamont i Umbridge, szlamy i na wpół charłaki, by dosięgnęła ich sprawiedliwość, była dla mnie wystarczająca, by wyrobić sobie zdanie.

Opinia zawsze jest subiektywna, zaznaczona naszymi myślami, spostrzeżeniami i wspomnieniami. Ale ulega ona jeszcze większej zmianie kiedy sytuacja dotyka nas osobiście. Miałem złe zdanie o Ministerstwie Magii, ale kiedy usłyszałem z ust pracowników tego miejsca, że zamiast poczekać na swoją rozprawę w areszcie w podziemiach ministerialnych, miałem zostać odesłany prosto do Azkabanu, to ugięły się pode mną nogi. Miałem ochotę zacząć się śmiać - śmiechem szaleńca - z powodu tego wszystkiego. Wyglądałbym wtedy bardzo podobnie do Syriusza Blacka i zdjęcia, które na trzecim roku widniało w każdej gazecie, ale w końcu byliśmy rodziną. I może Harry miał rację z tym, że skończę tak samo jak jego ojciec chrzestny - umieszczony w Azkabanie bez procesu, skazany na zesłanie i umarcie w starej, zatęchłej celi, zupełnie sam, niechciany i zapomniany.

Takie było życie. Taka była sprawiedliwość.

Zaśmiałem się pracownikowi Ministerstwa Magii prosto w twarz. Uniosłem wysoko podbródek, ściągnąłem łopatki i z pełną świadomością, że wkroczyłem właśnie na scenę, zagrałem i powiedziałem swoją najlepszą kwestię:

- Och, pierdol się.





****

Tak, narracja Draco nie jest jakoś super łatwa. Trudno mi się w nią trochę wbić i odnaleźć, ale mam nadzieję, że nie jest to, aż tak bardzo widoczne. Myślę, że z dalszymi rozdziałami będzie lepiej.

Zapraszam do komentowania :D

Do następnego,

Demetria1050

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro