Rozdział 25
- Ja to wezmę - powiedziałam zarzucając na ramię torbę Nialla. Dziś był ten dzień, kiedy w końcu mógł opuścić szpital.
- Nie, kochanie. Daj mi to - powiedział wstając z łóżka chwytając kule ortopedyczne, dzięki której mógł chodzić.
- Nie ma mowy - mrugnęłam i wyszłam z sali na korytarz, zanim mógł mi odebrać torbę.
- Jenny... - wymruczał wychodząc z pomieszczenia.
- Tak, Niall?
Pokiwał głową i już się nie odezwał.
Ruszyliśmy w kierunku wyjścia z budynku i przez ten czas Niall wymieniał wszystkie negatywne rzeczy, które mają konsekwencje z wypadkiem.
- Prawie miesiąc nie było mnie w szkole, oni mnie tam zamęczą - westchnął - A poza tym, nie paliłem w ogóle, więc mam nadzieję, że wzięłaś dla mnie fajki, o które cię prosiłem.
- Nie.
- Jak to?
- Nie paliłeś miesiąc, więc możesz nie robić tego przez kolejny.
- Oj, nie bawimy się tak. Chodź do sklepu - powiedział wskazując kulą na sklep spożywczy, gdy znaleźliśmy się na świeżym powietrzu.
- Nigdzie nie idę - pokręciłam głową.
- Daj mi pieniądze.
- Nie - wytknęłam język, a Niall zmarszczył czoło zdenerwowany.
- W takim razie, spalę w domu całą paczkę. Myślę, że to jest gorsze od jednego...
- Okej, dobra - przewróciłam oczami. Dałam Niallowi pieniądze z jego torby, a on czując się wygrany udał się do sklepu i po chwili wrócił machając przede mną paczką Marlboro i zapalniczką.
- Nienawidzę cię za to - wymruczałam.
- Ups - wzruszył ramionami zapalając papierosa. - Och, jakie dobre. Mmm, tego mi brakowało - mówił przedrzeźniając mnie.
- Zaraz złamię ci drugą nogę - powiedziałam krzyżując ramiona na piersi.
- I tak jestem kaleką, więc... - wzruszył ramionami wypuszczając dym spomiędzy swoich ust.
- Nie mów tak.
- Kto nie może chodzić na imprezy, jeździć autem, ścigać się i brać udziału w meczach, a jego znajomi mogą to robić do woli? Pan Niall Pechowy Horan, proszę państwa.
- Niedługo będziesz mógł to robić.
- Nie wydaje mi się. Cóż... jestem zbyt negatywnie nastawiony, przyznaje się.
- Dlaczego?
Wzruszył ramionami i dokończył papierosa w ciszy. Chciał z paczki wyciągnąć kolejnego, ale widząc mój wzrok zrezygnował z tego mówiąc, że w takim razie zapali później.
Udaliśmy się na przystanek autobusowy, by pojechać prosto do mojego domu. Moja mama chciała się zobaczyć z Niallem, bo martwiła się o niego.
- Dzień dobry - Niall przywitał się z moimi rodzicami, którzy siedzieli w salonie na kanapie i oglądali telewizję.
- Niall, jak miło mi cię widzieć! - moja mama podniosła się i przyszła do nas, by powitać się z blondynem.
- Mi również - uśmiechnął się.
- Wszystko w porządku?
- Tak - pokiwał głową, ale według mnie nie powiedział tego przekonująco.
Podczas gdy moja mama poszła nam zrobić herbatę, Niall zaczął rozmawiać z moim tatą o samochodach. Bardzo się polubili, co naprawdę mnie cieszyło.
- Wie pan, Mustangi mają to do siebie, że... - mówił Niall, ale przerwał, gdy moja mama podała mu herbatę. Ja ze swoim napojem usiadłam obok swojej rodzicielki i właściwie nie wtrącałam się w tematy, jakie zostały prowadzone przez całą trójkę.
Gdy zaczęłam się nudzić, postanowiłam pójść do pokoju, bez słowa. Położyłam się na łóżku i po około pięciu minutach usłyszałam pukanie do drzwi. Nie dałam odpowiedzi, ale mimo to ktoś wszedł do pomieszczenia.
- Mała, coś się stało? - usłyszałam Nialla.
- Nie - powiedziałam przytulając do siebie maskotkę pandy.
- Hej, powiedz mi.
Po chwili poczułam uginający się pode mną materac. Niall położył się za moimi plecami.
- Małaaa - przedłużył wyraz dźgając mnie w żebro.
- Co?
- Powiedz mi.
- Nic się nie stało.
- Przecież widzę.
Odwróciłam się od niego i uderzyłam go misiem w twarz.
- Za co to? - powiedział marszcząc czoło.
- Tęsknię.
- Za czym?
- Za tobą.
- Przecież tu jestem.
- A co z tym? - musnęłam palcem jego usta - I tym... - przejechałam dłonią po jego włosach.
- Och, w takim sensie tęsknisz - uśmiechnął się zadziornie - Ale dziewczyny nie lecą na połamanych facetów - powiedział i odwrócił się do mnie plecami.
- Uważasz, że nie lecę na ciebie?
- Może...
- Tak się nie da.
- Bo co, bo jestem taki idealny, hm? Uprzedzam, że ty tak mówiłaś, ja siebie za takiego nie uważam, ani trochę.
- Jesteś.
Niall westchnął.
- Nikt nie jest idealny.
- To w takim razie co robisz na ziemi? - powiedziałam, a Niall zaśmiał się.
- Jestem tu z czystego przypadku, tak wyszło. I och, cholera, moja matka wraca za tydzień. Kurwa.
- To źle?
- Bardzo źle. Znów zacznie się to od czego codziennie uciekam. Jak zobaczy, że miałem wypadek, to zacznie mnie wyśmiewać, że ma rację, bo obstawiała, że w końcu wyścigi skończą się kalectwem czy tam śmiercią. Zgadnij po kim by nie płakała.
- Może tylko ty masz takie wrażenie, że ona tak myśli?
- Nie wydaje mi się. Nie znasz jej.
- Ale to niemożliwe, że możecie się tak kłócić.
- Dosyć na ten temat, okej?
- W porządku - westchnęłam. Po chwili przytuliłam plecy Nialla, ale on nawet się nie poruszył. Wpadłam na pomysł, więc podniosłam się lekko i sięgnęłam do szuflady szafki nocnej.
- Co robisz? - Niall spytał, a ja bez słowa wyciągnęłam czarny pisak.
- Nic takiego - uśmiechnęłam się i usiadłam u dołu łóżka po turecku. Otworzyłam pisak i zaczęłam rysować na gipsie Nialla.
- Hej - powiedział podnosząc się na łokciach. Gdy skończyłam rysować kotki, serduszka, uśmiechnięte buźki i kwiatki, napisałam "Kocham Cię".
- Nie wiem co tam rysujesz, ale jestem pewien, że mój wizerunek punka właśnie upadł.
- To nic, że psuje ci go twoja anielska buźka.
Niall westchnął i pokręcił głową uśmiechając się.
- Chodź tu do mnie - powiedział znów się kładąc i wyciągając do mnie ręce. Poraczkowałam do niego i położyłam się kładąc głowę na jego torsie. Niall objął mnie ramieniem i pocałował mnie w głowę.
- Jesteś jak taki kotek, który zawsze potrafi poprawić humor - powiedział.
- Nie wiem czy wiesz, ale narysowałam ci kotki na nodze.
- Myślałem, że narysujesz pandy czy coś.
- Po co mam rysować ciebie na tobie? - zaśmiałam się - Chociaż... Czekaj - powiedziałam odsuwając się od Nialla i znów wracając do jego gipsu z pisakiem. Narysowałam pandę i tygrysa trzymających się za ręce, a dookoła umieściłam serduszka.
- Teraz jest w porządku - powiedziałam z uśmiechem.
- Chyba nie narysowałaś mi czegoś, o co mógłbym posądzić Louisa, hm? Dobrze wiesz o czym mówię - podniósł brew.
- Nie zrobiłam tego - zaśmiałam się - Ale narysowałam coś, co się nie kończy.
- Znak nieskończoności?
- Tak, właśnie tak... - skłamałam.
Moją niekończącą się miłość do ciebie, kochanie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro