Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 24

- Och, cześć Jenny - Nate przywitał się smutno otwierając mi drzwi w sobotę popołudniu. Całą noc płakałam przez wypadek Nialla, a w dodatku nikt nie poinformował mnie o jego stanie. To trzymało mnie w niepewności, przez co spałam tylko niepełne dwie godziny. Nie wytrzymałam tego wszystkiego i dlatego przyjechałam do domu rodziny Horan.

- Dlaczego nie odbierałeś? Denerwowałam się!

Nate zaprosił mnie do środka, byśmy porozmawiali w domu.

- Przepraszam, ale nie byłem w stanie. Powinnaś to zrozumieć.

- Ale co z nim się dzieje?!

Nate opuścił głowę i westchnął głęboko.

- Do cholery jasnej, masz mi...

- Możemy do niego jechać i sama się przekonasz - powiedział i już nie chciałam się kłócić i tego wszystkiego przedłużać. Nie zwlekaliśmy i czym prędzej pojechaliśmy do szpitala, w którym był Niall.
Nate zaprowadził mnie pod salę, w której leżał jego brat. Wcześniej udało nam się przekonać pielęgniarkę, by nas wpuściła do środka, ale bałam się, że to co zobaczę sprawi, że będę płakać.
Nate zapukał do drzwi, ale nikt nam nie odpowiedział. Mimo to weszliśmy do środka i to co tam zastałam okropnie mnie zasmuciło. Niall spał będąc podłączony pod kroplówkę i urządzenie, które pokazywało między innymi rytm pracy serca.
Czując jak łzy napływają mi do oczu usiadłam na krześle, które stało przy łóżku chłopaka i spojrzałam się śpiącemu. Jego głowa owinięta była bandażem, na szyi miał kołnierz ortopedyczny, a na rękach widziałam liczne opatrunki.

Dlaczego on?

- Rozmawiałeś z nim? - odezwałam się cicho przełykając ślinę.

- Nie.

- Jak to? - spytałam z niepokojem.

- Był nieprzytomny, a gdy go przywieźli zaczęli go ratować i założyli mu gips. Nie pozwolili mi być przy nim.

- Gips na nodze?

- Tak - pokiwał głową smutno.

- Och...

- Nie wiem czy widziałaś, ale część auta od strony kierowcy i z przodu była zmiażdżona - westchnął głęboko - I on prawie... - jego głos się załamał.

- C-co?

- Ja to po części widziałem. Wiem, że to co robimy może się źle skończyć, a znam tego dobry przykład i dobrze wiesz o kim mówię. Najgorsze jest to, gdy ludzie giną robiąc to co kochają, a ty nie możesz im pomóc - pokręcił głową i schował twarz w swoich dłoniach. Nie wierzyłam własnym oczom, co teraz się stało. Nate zaczął płakać.

- Boże, nie płacz, bo ja też będę - powiedziałam czując jak łza spływa mi po policzku.

- Nasz tata też brał udział w wyścigach. Miał wypadek i ledwo przeżył. A Niall prawie...

- Przestań, proszę!

- Nie mogę stracić kolejnego, tym razem prawdziwego brata. Nie mogę - mówił powstrzymując płacz.

- I nie stracisz.

- Boję się. Tak kurewsko się boję...

- Ale jest teraz w porządku, racja?

- Aktualnie tak, ale nie było.

- Jen.

Zamrugałam i odwróciłam się na ledwo słyszalny głos Nialla.

- Boże, Niall?! - krzyknęłam czując się tak szczęśliwa jak nigdy wcześniej.

- Shh - wydał z siebie cichy dźwięk, by mnie uciszyć i w tym momencie zakryłam swoje usta dłonią. - Dla-dlaczego o mnie mówicie? - jego głos był przepełniony bólem.

- Boże, stary, wszystko w porządku? - odezwał się Nate.

- Boli. Cholernie boli - mówił Niall, nadal nie otwierając oczu. - Wiem jak wygląda śmierć, nie chcę jej, Jen - powiedział nagle i wtedy łza spłynęła po jego policzku, co przyprawiło mnie o to samo. - Podaj mi rękę - szepnął otwierając swoją zabandażowaną dłoń. Bez słowa zrobiłam co kazał i wtedy ujrzałam delikatny uśmiech na jego twarzy - Dziękuję - szepnął.

- Za co?

- Za to, że jesteś. I chcę, żeby tak zostało. Na długo. Bardzo długo - powiedział i wtedy otworzył swoje przemęczone oczy. Przygryzłam wargę, by się nie rozpłakać, bo mało do tego brakowało. Sama nie wiem czy ze smutku czy ze szczęścia.

- To brzmi jak pożegnanie - powiedział i wtedy zamarłam - Ale to za wcześnie - zaśmiał się słabo, a ja odetchnęłam głęboko czując ulgę - Bo mam ciebie.

Uśmiechnęłam się, bo to co powiedział ewidentnie coś znaczyło. Czy on czuje do mnie to samo co ja do niego?

Kocham cię, Niall.

Teraz jestem tego pewna.

- N-nate? - odezwał się znów zamykając oczy.

- Tak, bracie?

- Kto mnie posłał w lampę?

- Nie mam pojęcia. Sam prawie miałem wypadek.

- Znajdę go i zabiję - powiedziałam, a Niall podniósł brew.

- Śmierć tego nie rozwiąże, kochanie. Co się stało już się nie odstanie. Ale podoba mi się to jaką mam groźną dziewczynkę - uśmiechnął się zadziornie.

- Chyba dziewczynę - Nate prychnął.

- Gdzie twoja Lily, hm? - Niall odpyskował otwierając oczy.

- Co? - spytałam zdezorientowana.

- Spierdalaj - powiedział Nate, a Niall zaśmiał się, mimo że kosztowało go to trochę bólu.

- Braterska miłość - westchnęłam.

- Przecież się nienawidzimy - Niall powiedział żartując.

Poczułam się przeogromnie szczęśliwa. Dziękowałam Bogu w duchu za to, że Niall żyje. Nie mogłam dostać dzisiaj lepszej wiadomości niż ta. Jest obolały i zmarnowany, ale żarty się go trzymają, co tylko dobrze świadczy. Tak bardzo chcę go teraz przytulić, ale wiem, że nie mogę, więc jeszcze bardziej nie mogę doczekać się dnia, w którym Niall wyjdzie ze szpitala i będę mogła to zrobić.

~
- Gdzie jest Niall? - spytał nas pan Watson podczas treningu naszego i chłopców, tydzień po wypadku wspomnianego chłopaka - Niedługo będzie mecz z pobliską szkołą i jest nam potrzebny.

- Nie stawi się dziś i w pobliskim czasie - odezwał się Nate.

- Co? Musi to zrobić.

- On miał wypadek - powiedział Harry, a Richard zrobił taką minę, jakby usłyszał o czymś niewyobrażalnie dziwnym i szokującym.

- Dobrze pan usłyszał - westchnął Louis.

- Co z nim, gdzie teraz jest?

- Aktualnie jego stan jest stabilny - powiedział Nate.

- Ale bywają zawahania - odezwałam się cicho opuszczając głowę.

- Ale rozumiem, że żyje i to jest najważniejsze. Racja?

- Zastąpi go któryś z nas - powiedział Liam.

- Zrobimy to najlepiej jak potrafimy - Zayn uśmiechnął się kładąc dłoń na ramieniu przyjaciela.

- Dobry pomysł, ci co nie grają będą mieli okazję się wykazać - powiedział Richard - Ale ta sytuacja cholernie mnie niepokoi.

Nie zdajesz sobie sprawy jak nas, ale szczególnie mnie również.

~
- Gdzie tak pędzisz? - spytała mnie mama, gdy zbiegałam po schodach. Stała przy wejściu od kuchni i w rękach trzymała ścierkę, więc chyba sprzątała po obiedzie - Nawet obiadu na spokojnie nie zjadłaś - powiedziała.

- Jadę do Nialla.

- Och. Już z nim lepiej?

- Zdecydowanie. Za tydzień wychodzi ze szpitala.

- Koniecznie musisz go do nas zaprosić, gdy będzie z nim wszystko w porządku.

- Jasne, ale teraz przepraszam, bo spóźnię się na autobus - powiedziałam i popędziłam w kierunku drzwi, by ubrać buty, kurtkę i żeby w końcu wyjść z domu.

Jazda autobusem mijała mi niemiłosiernie długo. Nie mogłam się doczekać każdego spotkania z Niallem, bo czuję, że teraz potrzebuje mnie bardziej niż kiedykolwiek.
Udałam się do sali Nialla, gdzie zastałam go oglądającego telewizję. Widząc mnie, odwrócił głowę delikatnie w moją stronę i uśmiechnął się. Nadal na szyi miał kołnierz, ale z rąk i głowy poznikały wszystkie opatrunki.

- Co u ciebie słychać? - spytałam zamykając drzwi.

- Oglądam coś naprawdę nudnego i powoli mam tego dosyć. Nie wytrzymam tego.

Podeszłam do niego i usiadłam obok jego łóżka. Położyłam podarunkową torbę obok Nialla, a on spojrzał się na nią zdziwiony.

- Co to jest? - spytał.

- Ciasteczka - powiedziałam wyciągając je i kładąc na stoliku, który znajdował się przy łóżku - I to - uśmiechnęłam się kładąc na brzuchu Nialla maskotkę tygrysa.

- To naprawdę jest dla mnie?

- Tak. Dlaczego jesteś taki zaskoczony?

- Bo nie przypominam sobie, żebym kiedyś dostał prezent, a w dodatku od kogoś, kto się o mnie troszczy. Jesteś pierwsza - powiedział, a ja uśmiechnęłam się, bo zrobiło mi się cieplej na sercu.

- Nazwij go sobie jak chcesz - zaśmiałam się.

- Jenny - powiedział.

- Co?

- Uch, to jest Jenny - uśmiechnął się chwytając maskotkę - Już ją kocham.

Ja też cię kocham.

- Ale coś mi tu nie pasuje.

- Co takiego?

- Dlaczego ja jestem uroczym misiem pandą, a ty drapieżnym tygrysem? Powinno być odwrotnie, bo w związku... - mówił, ale przerwał rumieniąc się.

- Co?

- Nic - powiedział szybko.

- Rumienisz się - zauważyłam.

- Faceci się nie rumienią - powiedział zakrywając twarz kołdrą.

- A co teraz robisz, hm? - zaśmiałam się odkrywając go.

- Uhm, idę spać?

- Oczywiście.

- Czego ode mnie chcesz?

- Ja? Żebyś mi powiedział o czym myślisz.

- To, że mi się podobasz?

Czekaj, co?

- Co?

- Podobasz mi się.

Moje serce zabiło szybciej.

- Naprawdę?

- Ja nigdy... Ja nigdy czegoś takiego nie doświadczyłem. Tak w ogóle, to nie jesteśmy w dobrym miejscu, by o tym rozmawiać.

- Dlaczego?

- Bo dziewczyny preferują jakąś restaurację, park czy inne gówna, a nie pieprzony szpital.

- O czym ty mówisz?

- Po wypadku dużo o tym myślałem. Uświadomiłem sobie, że jakbym nie przeżył, jednocześnie bym stracił ciebie. Ale ja nie chcę. Nie wiem, boję się, że polubisz kogoś bardziej niż mnie i w ogóle. Nie wytrzymałbym tego. Potrzebuję cię jak nigdy wcześniej. Chcę, żebyś była moja.

Patrzyłam się na niego chwilę, bo musiałam zebrać swoje myśli w całość.

A więc to się teraz dzieje, tak?

- Będę.

- Naprawdę?

Pokiwałam głową, a on uśmiechnął się tak, jakby poczuł ulgę. Usiadł i przyciągnął mnie do siebie, by mnie czule pocałować.

- Dziękuję. Dziękuję za wszystko.

- Nie ma za co, naprawdę - uśmiechnęłam się.

- Jest, bo dzięki tobie w końcu jestem szczęśliwy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro