Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Zwątpienie


30 godzin od ucieczki

Dojechali do stacji w Middlegate na oparach benzyny. Postanowili zaryzykować i pokazać się na kamerach, jednak w taki sposób, aby nie wzbudziło to żadnych podejrzeń; bez kapturów, bez czapek i ciemnych okularów, ale nie patrząc w obiektywy. Minie sporo czasu, zanim ktoś zwróci na nich uwagę a może nawet wcale się tak nie stanie.

Cztery i pół godziny później wjechali do stanu Kalifornia, aby po kolejnej półtorej godziny znaleźć się w pobliżu Baker. Niedługo znów będą zmuszeni do podjęcia decyzji o kolejnym uzupełnieniu baku.

– Za Meksykiem jest Gwatemala, potem Honduras, Nikaragua, Kostaryka... – wyliczała cichym, bezbarwnym tonem Pierwsza. – W końcu skończą nam się kraje. Dokąd niby my uciekamy?

Piąty zacisnął mocniej palce na kierownicy, ale uporczywie nie odrywał wzroku od drogi. Pierwsza powiedziała na głos to, co od dłuższego czasu uporczywie rosło w myślach całej trójki. Wszyscy mieli wątpliwości, ale siedzenie w ciszy dawało nadzieję, że reszta wie, co robi. Próbowali udawać przed samymi sobą, że mają wszystko pod kontrolą, świadomość nieuchronnej śmierci nie motywowałaby ich do niczego, a wręcz przeciwnie.

– Przestań się rozklejać, Pierwsza – powiedział ostro chłopak. – Słyszałaś co powiedział Charlie. Oni chcą nas zabić i zrobią to, jeśli przestaniemy trzeźwo myśleć.

– Powiedział to, po czym dał Trzynastej strzelić sobie w łeb – odpowiedziała gorzko dziewczyna. Jej blond włosy pełne były kołtunów, twarz poszarzała ze zmęczenia wyrażała chęć poddania się. – Może też trzeba było to zrobić? ­– zapytała. – Co ty na to, Trzynastka?

Matylda spojrzała na nią bez wyrazu, nie biorąc jej słów na poważnie, ale Piąty konkretnie się wkurzył. Zahamował z piskiem opon, aż nimi szarpnęło i zatrzymał samochód na poboczu. Pierwsza wyglądała na zaskoczoną i przestraszoną jego postępowaniem, a kiedy popatrzył na nią ze złością wstrzymała oddech.

– No już, wysiadaj – powiedział chłopak. – Weź broń i strzel sobie w łeb – warknął. – Na co czekasz? Przecież sama tego chciałaś!

Pierwsza siedziała w bezruchu, kuląc się pod jego spojrzeniem. Role się odwróciły, zazwyczaj to Pierwsza pastwiła się nad Trzynastą, a Piąty przyglądał się z zadowoleniem. Gdyby Matylda rzeczywiście chciała przejąć jego rolę w całym zajściu musiałaby uśmiechnąć się szyderczo i powiedzieć coś, co zaboli, ale nie chciała tego robić. Nie w tych okolicznościach, inaczej pewnie skorzystała by z szansy na odegranie się za wszystkie wyrządzone krzywdy. Milczała.

– Co? Pomóc ci? – zapytał Piąty. – Ja mam ci strzelić w głowę? Czy wolisz Trzynastkę?

To była granica wytrzymałości dziewczyny, Pierwsza rozpłakała się jak dziecko chowając twarz w dłoniach i podciągając kolana pod brodę. Jej lament i trzęsące się ciało sprawiły, że Trzynasta poczuła wobec niej ogromne współczucie, chociaż nie podejrzewała, że doświadczy czegoś takiego jeszcze kiedykolwiek w życiu, a już na pewno nie w stosunku do tej dziewczyny.

Piąty wydawał się niewzruszony jej rozpaczliwym łkaniem, wysiadł z samochodu otwierając drzwi z rozmachem, obszedł pojazd i otworzył drzwi po stronie Pierwszej. Dziewczyna popatrzyła na niego przepraszająco i błagalnie, ale był nieugięty. Sięgnął do schowka po pistolet, a potem szarpnął blondynkę za ramię wyciągając ją z samochodu. Matylda patrzyła na wszystko spode łba, walcząc z własnymi myślami i zastanawiając się, co powinna zrobić.

Chłopak poprowadził Pierwszą po suchej, spieczonej słońcem ziemi porośniętej szczątkami roślinności. Dziewczyna przepraszała i próbowała mu się wyrwać, ale skończyło się to tylko tym, że upadła na kolana. Piąty stanął nad nią z pistoletem w dłoni i wyglądał na dość zdeterminowanego, aby rzeczywiście strzelić jej w głowę i pozbyć się problemu. Trzynasta wzięła głęboki oddech i również wysiadła z pojazdu. Nie wierzyła, że to robi, ale nie mogła dłużej siedzieć bezczynnie.

– Przecież sama chciałaś, żeby ci to ułatwić – zauważył Piąty ze złością, wymachując pistoletem przed twarzą klęczącej dziewczyny. – Dlaczego zmieniłaś zdanie?

– Przepraszam, obiecuję, że już nie będę tak mówić – płakała Pierwsza.

– Piątka, odpuść jej – poprosiła Matylda, zbierając się na odwagę.

– O, proszę! – zawołał chłopak. – Trzynastka spełni twoją prośbę. Weź. – Wyciągnął pistolet w stronę Matyldy.

Dziewczyna wzięła go tylko po to, żeby tamten nie zrobił nic głupiego trzymając broń. Nie sądziła, żeby Piąty miał zabić Pierwszą, ale jeszcze przed chwilą sytuacja wyglądała tak, jakby chciał to zrobić. Chociaż, co tutaj ukrywać, sama miała kiedyś ochotę strzelić jej w głowę i to po tysiąc razy, każdego dnia spędzonego w Kwaterze pod jej samozwańczymi rządami.

– Zadowolona?! – zapytał głośno z wyzwaniem w oczach, pastwiąc się nad blondynką kulącą się na ziemi. – Czy może jakoś inaczej to sobie wyobrażasz?

Pierwsza spojrzała błagalnie na Trzynastą, która ponownie poczuła ukłucie współczucia. Tyle osób zabiła w swoim życiu i nigdy nie odczuwała empatii wobec swoich ofiar. Całkiem zapomniała o litości czy wyrozumiałości, którymi kiedyś się kierowała. W zbyt młodym wieku zrozumiała, że świat jest okrutny i krwawy a zło zawsze będzie go zamieszkiwało i gnębiło tych dobrych. Zabicie kogokolwiek nie powinno być dla niej najmniejszym problemem, ale nie chciała tego. Nigdy nie czuła żadnej więzi z tą dwójką, ale teraz mieli tylko siebie.

Piąty nie czekał na odpowiedź. Wrócił szybkim krokiem do samochodu i zajął miejsce za kierownicą. Pierwsza zwiesiła głowę i ponownie zaniosła się płaczem a Trzynasta nie wiedziała co zrobić, więc kucnęła obok niej i położyła jej dłoń na ramieniu. Pamiętała, że zanim wyzbyła się wszystkich takich odruchów, często była pocieszana w ten właśnie sposób. Nigdy nie działało, ale nic innego nie przyszło jej do głowy.

– Zostaw mnie – jęknęła Pierwsza, zrzucając jej dłoń z ramienia.

– Jak chcesz – odparła Matylda bezbarwnym głosem i również wróciła do samochodu. Piąty kazał jej usiąść z przodu, więc wykonała jego polecenie i odłożyła broń z powrotem do schowka. Zerknęła na dziewczynę, która wciąż siedziała na suchej ziemi i ocierała twarz z łez. Minęło kilka długich minut zanim także wsiadła do samochodu i ruszyli w dalszą drogę.

W pojeździe wyczuwało się nerwową atmosferę, Trzynasta czuła, że wszystkie jej mięśnie są napięte i gotowe do odparcia ciosu, który miał nie nadejść. Konflikt został zażegnany, chociaż pozostał po nim niesmak i mieszane uczucia. Cała sytuacja dała im wszystkim do myślenia, napięcie narosło do tego stopnia, że przestali się kontrolować i zapomnieli w jakim położeniu się znajdują. Wiedzieli, że ponownie nie mogą do tego dopuścić.

*

Jenna zajrzała do chłopaka, którego przywieziono z wypadku mającego miejsce podczas policyjnego pościgu. Przed salą siedziało dwóch funkcjonariuszy pilnujących go, odkąd przyjechali do szpitala. Podeszła do łóżka rannego i przyjrzała się wynikom badań, które miała ze sobą. Podała chłopakowi silne leki uspokajające, po których bardzo mocno spał. Jego organizm był na skraju wytrzymałości, doznał też szoku, po którym mówił dziwne rzeczy bez składu i ładu, dlatego postanowiła dać mu odpocząć.

Sen chłopaka wydawał się spokojny, oddychał miarowo, aparatura monitorująca funkcje życiowe wykazywała, że wszystko było w porządku. Jeśli oczywiście nie liczyć złamanej nogi, wstrząsu mózgu i licznych siniaków. Kiedy przyjechała na miejsce zdarzenia widziała dwa ciała przeszyte przez kule, ten miał więcej szczęścia. Przeżył.

Dostrzegła ruch gałek ocznych pod powiekami rannego, które po chwili zacisnęły się mocniej by zaraz otworzyć się nieznacznie. Nachyliła się nad nim, chcąc upewnić się, że wszystko w porządku. Chłopak jakby wystraszył się na jej widok a potem rozejrzał w popłochu dookoła.

– Wszystko w porządku, jesteś w szpitalu. Zajmiemy się tobą – powiedziała najspokojniejszym głosem jaki udało jej się wyćwiczyć podczas lat pracy w szpitalu.

– Proszę mnie stąd zabrać – wychrypiał. – Oni mnie zabiją.

– Nikt cię nie zabije – zapewniła go. – Jesteś w szpitalu i nic ci tu nie grozi. Kiedy poczujesz się lepiej pewnie cię aresztują, ale jeśli nie zrobisz nic głupiego nikt cię nie skrzywdzi.

Słyszała w radiu i w wiadomościach o trzynastu przestępcach w młodym wieku, którzy byli ścigani przez wszystkie organy porządkowe w stanach i wiedziała, że musiał mieć na sumieniu coś okropnego, ale jej obowiązkiem było go wyleczyć. Lekarz nie patrzył na to czy człowiek był dobry, czy zły, służył w imię nauki, to było jej powołanie.

– Pani nie rozumie, oni mają rozkazy – mówił chłopak kręcąc głową. Próbował wstać, ale powstrzymała go. Zauważyła, że zbliża mu się na wymioty, więc podstawiła mu naczynie i poczekała, aż ustąpią.

– Masz wstrząs mózgu – poinformowała. – Zawroty głowy i wymioty są normalne w twoim stanie.

– Proszę mi pomóc, błagam – poprosił słabym głosem. – Ja nic nie zrobiłem, przysięgam. Jestem niewinny, oskarżyli nas o coś, czego nie zrobiliśmy.

Zmarszczyła brwi zamyślając się nad jego słowami. Wielokrotnie słyszała podobne słowa, mało który przestępca przyznawał się do winy, strach przed konsekwencjami ich czynu sprawiał, że gotowi byli powiedzieć wszystko, aby ocalić skórę.

– W takim razie wyjaśnisz wszystko podczas przesłuchania, procesu, czy co cię tam czeka. Nie znam się na policyjnych procedurach.

Chłopak wbił pusty wzrok w sufit, oczy wypełniły mu łzy.

– Nie będzie żadnego procesu ani przesłuchania – szepnął tak cicho, że ledwie go usłyszała.

*

– Pani doktor! – zawołał pielęgniarz wpadając do jej małego gabinetu. Jenna podniosła na niego pełne gotowości spojrzenie i czekała na opis przypadku, o którym chciał ją poinformować.

Wstała zza biurka i skierowała się szybko w jego stronę, ale powstrzymał ją wyciągając dłoń. To nie było pilne wezwanie do pacjenta,

– Ten chłopak... – powiedział. – Wyskoczył.

Kobieta spojrzała przez okno w dół, przykryli ciało płachtą, ale wyraźnie widziała odznaczające się pod nią ramiona, nogi i głowę. Jeszcze pół godziny temu zapewniła go, że nic mu nie grozi i nikt go nie skrzywdzi, ale nie ochroniła go przed nim samym. Czuła ogromne wyrzuty sumienia, że nie postarała się bardziej. Utrata pacjenta nigdy nie była dla niej prostą sprawą. Bywały przypadki beznadziejne, w których niewiele mogła zrobić, ale ten taki nie był, dlatego poczucie straty było tym większe.

Patrzyła jak sanitariusze, policja i koroner kręcą się wokół, fotografują miejsce zdarzenia i robią jakieś niezrozumiałe dla niej pomiary. Z zamyślenia wyrwał ją ktoś z personelu pytając, czy dobrze się czuje. Skinęła niemrawo głową i oparła się o parapet wbijając wzrok w podłogę niewielkiej sali. Jeszcze przed chwilą leżał tutaj żywy, a teraz był martwy. Ale dlaczego, skoro widziała, że nie chciał umierać. Bał się o siebie, prosił ją o pomoc. Jego stan nie sugerował, że mógłby chcieć się zabić.

Nagle dostrzegła na podłodze mokrą, przezroczystą plamę. Kiedy się nad nią pochyliła zorientowała się, że to niewielka kałuża wody. Zerknęła na stolik przy łóżku pacjenta, na którym stał jednorazowy plastikowy kubeczek. Wiedziała, że jest pusty, ale musiała się upewnić. Zgniotła naczynko w dłoni powoli rozumiejąc co się wydarzyło, ale była to tak absurdalna i niedorzeczna myśl, że nie pozwalała jej dość do głosu, stłumiła ją. Coś jednak podpowiadało jej, że ten nonsens ma w sobie trochę prawdy.

Kubeczek z wodą spadł na ziemię i woda rozlała się na podłodze podczas szarpaniny, która się tutaj odbyła. Ktoś wyrzucił tego chłopaka przez okno, a słowa mężczyzny, który przesłuchiwał go wtedy w karetce wydały się nabierać coraz większego sensu. Jego dni są policzone.

Zadrżała. Przecież tamten człowiek pracował w policji, nie mógł otwarcie grozić obywatelowi, nawet jeżeli ten był podejrzany o najgorsze zbrodnie. Wyrok na tym chłopaku jeszcze nie zapadł, a jednak ktoś wykonał na nim egzekucję. Bezprawnie.

Jeszcze mocniej ścisnęła kubeczek między palcami, aż plastik zaczął wbijać się boleśnie w skórę.

*

33 godziny od ucieczki

Generał Goldsberry nerwowo stukał długopisem w przypadkowo otwartą stronę w swoim kalendarzu. Od czasu do czasu bazgrał w losowym miejscu na karcie liczbę trzynaście i wielokrotnie zataczał wokół niej okrąg. Kiedy rozległo się pukanie do drzwi bezwiednie wrzasnął:

– Wejść!

Widok pułkownika tylko nieznacznie poprawił mu humor. Czekał na dobre wieści, na jakiekolwiek informacje, które były znacznie opóźnione z powodu utajnienia misji i braku możliwości przesyłania jej drogą elektroniczną.

Larry Ackerman zasalutował wyprostowany jak sprężyna.

– Panie generale.

– Nie generałuj mi tu, tylko gadaj co mamy! – syknął zniecierpliwiony Lawrence.

– Jerald zlikwidował troje – poinformował pułkownik.

– Troje! – powtórzył Goldsberry i zaczął żywiołowo pokrywać zapisane wcześniej liczby w kalendarzu warstwą niechlujnych zygzaków. – Tylko troje?

Nigdy nie był dobry z matematyki, ale takie równanie nie wymagało takich umiejętności. Jeszcze dziesięcioro dzieciaków rozpierzchniętych po Stanach zagrażało jego pozycji i bezpieczeństwu narodowemu. W sprawę zaangażowali się wszyscy. Admirał został poinformowany, gdy tylko zaplanowali szczegółowo wszystkie akcje i grupy poszukiwawcze, co zmniejszyło falę gniewu, jaka nastąpiła zaraz potem. Obyło się jednak bez masowych zwolnień, co nie oznaczało, że wkrótce nie nastąpią.

Po takim czasie spodziewał się większych postępów, oczywistym było, że pierwsze godziny są najbardziej kluczowe w pościgu. Teraz uciekinierzy przebyli już setki mil w sobie tylko znanych kierunkach i z każdą minutą oddalali się coraz bardziej. W perspektywie tak marnego progresu siedzenie bezczynnie przyprawiało go o jeszcze większą obawę o własną skórę i przyszłość. Miał wrażenie, że w ciągu ostatnich dwóch dni postarzał się o co najmniej dziesięć lat.

– Kapitan Davids o wszystkim mi melduje, są już na tropie kolejnej grupy. Zapewnia, że to nie potrwa długo – powiedział Larry z nadzieją, że to uspokoi generała i powtrzyma go od ataku paniki czy złości. Sam nie wiedział czego może się spodziewać.

– Nie wiem czy dobrze zrobiliśmy zostawiając wszystko w rękach Davids'a – przyznał po chwili Goldsberry, kreśląc długopisem spiczasty kształt.

– Komu innemu mielibyśmy to zlecić? – Pułkownik zmarszczył brwi nie rozumiejąc, co jego przełożony miał na myśli.

Goldsberry przekręcił kalendarz tak, aby Larry mógł zobaczyć rysunek na otwartej właśnie stronie i wpatrywał się w mężczyznę w wyczekiwaniu. Kiedy pułkownik w końcu dostrzegł w nieudolnym szkicu znajomy kształt spojrzał zaskoczony na siedzącego za biurkiem generała.

– Ma pan na myśli Grota?

Lawrence Goldsberry skinął tylko głową i zamknął kalendarz.

– Ale przecież ten człowiek jest nieobliczalny i niebezpieczny! – obruszył się Ackerman.

– Pułkowniku, – tamten przywołał go do porządku – chyba zapomina pan jaka jest sytuacja. Nie mamy czasu, pętla zaciska się na mojej i pańskiej szyi. Musimy podjąć wszelkie środki.

– Davids nie będzie chciał z nim współpracować – pułkownik pokręcił głową.

– Davids nie ma nic do gadania, poinformuj go o zmianach. Ja zajmę się transportem Grota. – Generał zauważył, że Ackerman się waha, więc przybrał groźny wyraz twarzy, aby rozwiać jego wątpliwości. – Wykonać! To rozkaz.

– Tak jest.

*

To był najdziwniejszy dyżur w jej życiu. Wiele już widziała na oddziale i podczas akcji ratunkowych, ale nigdy nie podejrzewała, że ktoś z policji może w taki sposób łamać prawo. Teraz nie miała wątpliwości, że działo się coś poważnego i niebezpiecznego. Przepytała wszystkie pielęgniarki na oddziale, czy widziały, żeby policjanci opuszczali swój posterunek przed salą tego chłopaka, ale nikt nie zwrócił na to uwagi. Pewnym było jedynie, że pobiegli na dół, kiedy doszło do wypadku. Czy to możliwe, że któryś z nich wypchnął dzieciaka przez okno?

Ta sytuacja nie dawała jej spokoju. Nawet kiedy wróciła do domu i zjadła posiłek nie potrafiła przestać o tym myśleć. Sen nie chciał nadejść, przewracała się z boku na bok, a kiedy zamykała oczy widziała ciało przykryte prześcieradłem albo słyszała błagalną prośbę o pomoc tego biedaka. Dlaczego mu nie uwierzyła, kiedy mówił, że coś mu grozi? Mogła mu pomóc. Zleciłaby kolejną tomografię, zawiozła na badanie, a potem po prostu zjechała z nim na parking, wsadziła do swojego samochodu i przywiozła tutaj. Nie miała pojęcia co potem i jak zareagowałby jej mąż, Howard, ale chłopak przynajmniej by żył. Dzięki niej. A przecież to było jej powołaniem, ratowanie ludzkiego życia.

Za bardzo się męczyła, nie mogła tego dłużej znieść. Nerwy i niepokój sprawiały, że nawet dwunastogodzinny dyżur, który odbyła, nie dawał się we znaki. Musiała dowiedzieć się czegokolwiek, co potwierdzi jej przypuszczenia. Lub im zaprzeczy. Nie miało to większego znaczenia, potrzebowała jakiejkolwiek informacji.

Ubrała się i wyszła z mieszkania zabierając torebkę i kluczyki do samochodu. Nie poświęciła większej uwagi swojemu wyglądowi, nie zważała na brak makijażu i skołtunione, długie włosy okalające zmęczoną twarz. Jej umysł nastawiony był tylko na działanie, które odpowie na nurtujące ją pytania. Najlepszym miejscem, w które powinna się udać, wydawał jej się komisariat policji. Chciała wypytać o tamtych dwóch, którzy pilnowali wtedy pacjenta.

Droga bardzo jej się dłużyła. Postanowiła zignorować przepisy prędkości i czerwone światła. Wielokrotnie ktoś na nią zatrąbił, kiedy zmieniała pas ruchu, wyprzedzała albo przejeżdżała komuś zaledwie pół metra przed maską. Serce biło jej jak oszalałe, ale miała wrażenie, że jeśli się nie pospieszy to coś jej umknie.

Zaparkowała niedbale, zajmując dwa miejsca parkingowe i zapominając zgasić światła w samochodzie. Tuż po wejściu zdała sobie sprawę, że nawet nie wie do kogo przyszła i w jakiej sprawie. Nie mogła tam przecież wejść i powiedzieć: Wydaje mi się, że ktoś zrzucił tego chłopaka z piątego piętra, a wasi policjanci nic nie zauważyli, lub może to oni za tym stali.

– Słucham?

Jej rozważania przerwał policjant dyżurny. Otrząsnęła się i podeszła do niego zakłopotana.

– Dzień dobry, ja...

Policjant popatrzył na nią ze zniecierpliwieniem. Widać było, że nie miał zbyt wiele do roboty, ale mimo to wolał zająć się własnymi sprawami. Dałaby sobie rękę uciąć, że przeglądał na komputerze jakieś bezsensowne strony internetowe dla zabicia czasu.

– O co chodzi? – ponaglił mężczyzna w mundurze.

– Nie wiem za bardzo do kogo powinnam się z tym zgłosić – przyznała niepewnie. – Chodzi o dzisiejsze zajście w Szpitalu Bryana... o tego chłopaka, który się zabił.

– O co konkretnie chodzi? – zapytał policjant poświęcając jej trochę więcej uwagi.

– Chciałabym porozmawiać z policjantami, którzy pilnowali pacjenta. Może zauważyli coś w jego zachowaniu. Byłam jego lekarzem i potrzebują do badań kilku informacji.

Policjant zastanawiał się przez chwilę przyglądając się jej.

– Proszę tutaj zaczekać – polecił i zniknął za jakimiś drzwiami.

Czekała w nerwach, mijały minuty. Zaczęła się obawiać, że wezmą ją za wariatkę i odeślą z kwitkiem. Kiedy policjant w końcu wrócił i usiadł za swoim biurkiem kipiała z niepewności.

– Jak się pani nazywa? – zapytał.

– Jenna Hannings – odpowiedziała.

– Komendant z panią porozmawia. Pierwszy pokój po prawej – wskazał wąski korytarz za swoimi plecami.

– Dziękuję.

Skierowała się w stronę korytarza siląc się, aby jej kroki nie były zbyt śpieszne, ale obawiała się, że nie wyszło tak, jak chciała. Zapukała do drzwi, które niemal natychmiast otworzył mężczyzna niewiele starszy od niej, szczupły i przystojny. Zaprosił ją do środka gabinetu urządzonego w ciepłych kolorach, ale z dużą dozą surowości.

– Witam, komendant Walker – przedstawił się wyciągając dłoń w jej stronę.

– Doktor Jenna Hannings.

– Zapraszam, proszę usiąść – powiedział przyjaźnie wskazując bordowy fotel naprzeciw jego jasnego biurka. Zajęła miejsce. – Napije się pani czegoś?

– Nie, dziękuję. Chciałam tylko prosić o rozmowę z policjantami, którzy pilnowali mojego pacjenta – oznajmiła wysilając się na spokój i uśmiech. – Prowadzę specjalne badania o tym, jak stresowa sytuacja wpływa na działania człowieka i bardzo przydałoby mi się kilka informacji, których mam nadzieję, oni mogliby mi udzielić.

– Proszę pani – zaczął komendant z dość poważną miną – rozumiem, że to dla pani ważne, ale obawiam się, że nie mogę pomóc. Policjanci pilnowali jedynie, aby pacjent nie próbował ucieczki. Przebywali poza salą chorego i nie rozmawiali z nim.

– No tak, jednak na pewno coś zauważyli, kiedy do pacjenta przychodziły pielęgniarki – Jenna próbowała dalej.

– Dlaczego więc nie zapyta pani pielęgniarek? Miały bliższy kontakt z pacjentem, prawda?

Jenna przygryzła wargę zdając sobie nagle sprawę, że jest na przegranej pozycji. Jej intryga obróciła się przeciwko niej, komendant nie dał się nabrać. Postanowiła zaryzykować i postawić wszystko na jedną kartę.

– No dobrze, powiem. dlaczego naprawdę tutaj przyszłam – wyznała.

Komendant spojrzał na nią z zainteresowaniem.

– Mam podejrzenia, że chłopak został zamordowany. Ktoś go zabił.

Na chwilę zapanowała cisza jak makiem zasiał. Komendant wwiercał w nią spojrzenie granatowych oczu, ale nawet nie mrugnął.

– To dość poważne oskarżenie – odezwał się w końcu. – Kto pani zdaniem miałby to zrobić i dlaczego?

– Tego właśnie chciałabym się dowiedzieć – odparła. – Może ci policjanci kogoś widzieli?

– Jeśli tak, oznaczałoby to, że pozwolili komuś wejść do środka, wypchnąć chłopaka przez okno i nie zgłosić tego przełożonemu, czyli mnie. Uważa pani, że to możliwe, aby dwóch policjantów chciało kogoś zabić?

– Panie Walker, ten chłopak był oskarżony o liczne zbrodnie – zauważyła Jenna.

– I uważa pani, że któryś z moich ludzi samodzielnie wymierzyłby na nim karę? – zapytał mężczyzna ze złością w głosie. – Wizja zgnicia w więzieniu na tyle przeraziła tego chłopaka, że postanowił odebrać sobie życie i niestety nikt go przed tym nie powstrzymał. Ani ja, ani moi ludzie, ani nawet pani. Proszę wracać do domu i przestać zajmować się tą sprawą. Zapewniam panią, że moi policjanci to dobrzy ludzie i nigdy nie posunęliby się do czegoś takiego. Uważam, że nasza rozmowa dobiegła końca.

Kobieta siedziała przez chwilę w bezruchu zastanawiając się nad argumentami jakich mogłaby jeszcze użyć, ale nic nie przychodziło jej do głowy. Wstała ze złością i skierowała się do drzwi, jednak zanim nacisnęła na klamkę odwróciła się jeszcze. Walker zajął się już czymś na swoim komputerze, jakby to co powiedziała nie wywarło na nim większego wrażenia.

– Jeśli pan ich kryje, ktoś się o tym w końcu dowie – powiedziała.

Podniósł na nią wzrok, w którym widziała złość i zniecierpliwienie. Początkowa przyjaźń już dawno uleciała w niepamięć.

– Czy pani mi grozi?

– Jeśli łamie pan prawo, to nie jest groźba – zauważyła i wyszła trzaskając za sobą drzwiami.

W drodze do samochodu próbowała opanować kotłujący się w niej gniew i poczucie niesprawiedliwości. Ten człowiek nawet nie chciał sprawdzić jej podejrzeń, od razu założył, że są bezpodstawne i nieprawdziwe. Nie była pewna czy tak powinien zachowywać się człowiek mający pilnować przestrzegania prawa i porządku.

– Proszę pani! – zawołał ktoś.

Usłyszała za sobą pospieszne kroki, a kiedy spojrzała przez ramię dostrzegła mężczyznę w policyjnym mundurze. Jego twarz od razu wydała jej się znajoma, a w następnej chwili rozpoznała w niej tego, który pilnował jej pacjenta.

– To pan. Był pan w szpitalu.

– Tak – odpowiedział, kiedy już się do niej zbliżył. – Proszę uważać kogo pani wypytuje, ta sprawa śmierdzi.

– Zauważyłam. Opowie mi pan, co się stało?

– Tak, ale nie tutaj. To mój numer, proszę zadzwonić – powiedział podając jej wizytówkę. – Do widzenia.

Odszedł rozglądając się dookoła, jakby bał się, że ktoś widział, jak z nią rozmawia. Patrzyła chwilę za nim w oszołomieniu. Na chwilę straciła nadzieję, że cokolwiek uda jej się osiągnąć, ale teraz zrozumiała, że ta sprawa to coś większego, niż mogłaby się spodziewać. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro