Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Droga donikąd


13 godzin od ucieczki

Czarnowłosą obudziła nagła zmiana prędkości poruszającego się samochodu. Podniosła się z tylnej kanapy przygotowując się na spotkanie z zatrzymującym ich patrolem policji, czy nawet blokadą drogową, ale szybko zrozumiała, że Piąty zjechał na stację benzynową. Zegar nad kierownicą wskazywał godzinę drugą piętnaście po południu.

– Gdzie jesteśmy? – zapytała Pierwsza, także się budząc.

– Cascade w Idaho – odpowiedział chłopak. – Zatankujemy i ty pojedziesz dalej. Ja muszę się przespać.

Blondynka zgodziła się kiwając głową. Piąty wysiadł, aby uzupełnić paliwo, a Pierwsza przesiadła się na jego miejsce wewnątrz pojazdu. Trzynasta przecisnęła się, aby usiąść obok niej i zostawić poprzedniemu kierowcy całe miejsce z tyłu. Sama wygodnie tam odespała stresującą noc.

Gdy bak był już pełny, mieli kierować się do Caldwell, a stamtąd autostradą międzystanową numer dziewięćdziesiąt pięć do stanu Nevada. Piątka poinstruował dziewczynę za kierownicą, aby w miarę możliwości poruszała się ze stałą prędkością sześćdziesięciu mil na godzinę, co pozwoliłoby im zaoszczędzić paliwo. Chłopak szybko zasnął, pozostawiając dziewczyny samym sobie. Wsłuchiwały się jednak w cicho grające radio i nie wdawały w rozmowę.

Trzynasta pogrążyła się we własnych myślach, rozważała plan ucieczki, ponieważ nie był on dopracowany. Charlie powiedział, że ich szanse są znikome, ostrzegł, że większość nie przeżyje dnia. Mieli ich ścigać do upadłego. Zabić. Nieważne, dokąd się udadzą, nigdzie nie będą bezpieczni. Poślą za nimi najlepszych ludzi, którzy bez trudu dopadną garstkę dzieciaków rozpierzchniętą w panice na wszystkie strony świata.

– Skoro nasz los jest z góry przesądzony, po co w ogóle trzymać się nadziei?

Pierwsza popatrzyła na nią zaskoczona odrywając na chwilę uwagę od drogi. Ponownie skierowała oczy przed siebie i zmarszczyła brwi, zastanawiając się nad słowami, które przed chwilą padły.

– Taka jest chyba ludzka natura, nikt nie chce umrzeć – odpowiedziała.

Blondynka wróciła wspomnieniami do czasów, kiedy dopiero szkoliła się na zabójczynię i pełna była jeszcze strachu. Charlie powtarzał, że strach obezwładnia, a nadzieja popycha do działania, dlatego należało zawsze ją mieć, aby zwalczyć to pierwsze. Nie rozumiała wtedy tych słów, ale teraz wiedziała, że doskonale odzwierciedlały rzeczywistość. Zdawała sobie sprawę jaką bronią dysponują ludzie, którzy ruszą ich śladem i do czego są zdolni, w końcu stworzyli oddział, do którego sama należała. Mogła pozwolić by zawładnął nią lęk i dać się zabić, lub mieć nadzieję, że im się uda i żyć. Zdecydowała się na drugą możliwość, bez zastanowienia.

Kolejne pół godziny upłynęło im w milczeniu, do momentu, kiedy w radiu nadano ważne informacje z kraju. Już początkowe słowa spowodowały, że Pierwsza pogłośniła odbiornik, aby lepiej słyszeć. Obie zamarły nasłuchując i wpatrując się tępo w asfaltową drogę ciągnącą się przed nimi w nieskończoność.

„...trzynaścioro uciekinierów rozdzieliło się i zmierza w nieznanym kierunku. Policja zaangażowała w poszukiwania wszystkich zdolnych do służby, w sprawę zaangażowało się wojsko i FBI. Podejrzani winni są morderstwa i licznych napadów z bronią w ręku, są niebezpieczni i uzbrojeni. Władze apelują o ostrożność."

Dziewczyny popatrzyły na siebie. Prezenterka w radiu zmieniła już temat, więc Trzynasta przełączyła stację. Wkrótce jednak mówiono już o nich wszędzie, więc musiały zrezygnować z umilacza czasu i pogrążyć się w kompletnej ciszy, która sprzyjała niepokojącym myślom. Jeśli informacja o nich pojawiła się już w radiu, ich wizerunek najpewniej pojawił się już również w telewizji. Po wieczornych wiadomościach będzie o nich słyszał cały kraj, a wtedy chociażby zatankowanie na stacji benzynowej będzie stanowiło problem.

– Jak długo możemy jeszcze poruszać się tym samochodem? – zapytała Trzynasta niespodziewanie.

– Piąty ponoć upewnił się, że właściciel wyjechał i możemy być spokojni przez trzy dni.

Czarnowłosa spojrzała na tylne siedzenie, chłopak spał jak zabity. Nic dziwnego, uciekali już wiele godzin, a on dopiero niedawno oddał kierownicę Pierwszej, nie chciała go budzić, musiała mu zaufać, chociaż wiedziała, że nikogo nie powinna nim darzyć. Od dziesięciu lat była obiektem ich kpin i ataków, zjednoczyli się w dwanaścioro przeciwko niej, chociaż sami stale ze sobą rywalizowali i podkładali sobie kłody pod nogi. Charlie im na to nie pozwalał, karał takie zachowania, ale nie widział wszystkiego, więc nie mógł ochronić nikogo z nich.

Od wielu lat nie potrzebowali już jego opieki, byli dorośli, ale gdyby nie nadzorował ich działań pewnie pozabijali by się nawzajem. Ich wyszkolenie i wychowanie wymagało wysokiej dyscypliny wobec zwierzchników, ale nie wobec siebie. Kiedy nikt nie patrzył byli niczym zwierzęta, zdolne wypruć sobie nawzajem flaki, ale najgorsza była chyba Pierwsza. Trzynasta nie była tego świadkiem, słyszała tylko plotki, ale głosiły one, że zanim jeszcze przyznano im numery, inna dziewczyna pretendowała na pierwsze miejsce. Obecna Pierwsza brutalnie ją zamordowała, aby zająć najlepszą pozycję. Tym zasłużyła sobie na szacunek reszty grupy, nikt nie ważył się sprzeciwić jej słowom, była swego rodzaju liderem i przywódcą.

Właśnie dlatego Charlie musiał wprowadzić do oddziału jeszcze jedną osobę, ją. Trzynasta pamiętała swą pierwszą noc w ich kwaterze i nie zapomni jej do końca życia.

W budynku panowała zupełna cisza, wszystkie światła były pogaszone pogrążając w mroku każde pomieszczenie. Środek nocy. Nic. Matylda spała spokojnie, głęboko, śniąc o tym, o czym śnią dwunastoletnie dziewczynki. Odkąd straciła wszystko co miała, jej umysł był lekki i wolny, nie miała się czym martwić, nie zostało jej nic.

Aż nagle z bańki nicości wyrwał ją potwornie głośny krzyk.

– WSTAWAJ!

Zerwała się niemal natychmiast i usiadła gwałtownie na łóżku. Nagły ruch sprawił, że zakręciło jej się w głowie a przed oczami pojawiły się mroczki. Przez chwilę nic nie widziała, ale poczuła lodowatą stal przyłożoną do czoła, którą doskonale potrafiła rozpoznać. Myślała, że już nigdy nie zazna strachu, że te koszmarne chwile są już przeszłością i nie powrócą. Przerażenie wyrwało jej oddech z piersi. Kiedy odzyskała wzrok zauważyła stojąca przed nią blondynkę w podobnym do niej wieku. Za nią stały jeszcze dwie postacie, których nie potrafiła rozpoznać w mroku, ale wiedziała, że to inni członkowie oddziału, do którego dołączyła.

– Jesteś tu nowa, więc będę na tyle miła, żeby cię ostrzec – wycedziła blondynka, przyciskając mocniej pistolet do jej głowy. – Jestem Pierwsza i lepiej żebyś wiedziała, że ja tu rządzę. Jasne?

Matylda patrzyła na nią oczyma otwartymi szeroko z przerażenia. Miała wrażenie, że zaraz się udusi ze strachu. Wiedziała co się dzieje z człowiekiem po przeszyciu pociskiem, widziała już wiele trupów poszarpanych od kul, widziała co broń robi z ludzkim ciałem. Nie znała tej dziewczyny, ale czuła, że pociągnięcie za spust nie będzie dla niej niczym trudnym. Sama też zrobiłaby to bez wahania, uczyła się zabijać, ale teraz była bezbronna.

– JASNE?! – wrzasnęła dziewczyna z bronią, przyciskając jej lufę tak mocno, że Matylda musiała odgiąć do tyłu głowę.

– T-tak – wyjąkała słabym głosem.

Blondynka uśmiechnęła się szeroko z zadowoleniem, a dwójka pozostałych zarechotała ze śmiechu. Pistolet nagle zniknął sprzed twarzy czarnowłosej, ale wciąż spoczywał w dłoni swojej właścicielki.

– Mam nadzieję, że to zapamiętasz i nie będę ci musiała przypominać, gdzie jest twoje miejsce, Trzynasta.

Po tych słowach wyszli z jej pokoju, pozostawiając ją samą sobie. Słyszała jeszcze ich śmiechy na korytarzu i wesołe wołania, ale nie potrafiła zidentyfikować, kto był z Pierwszą.

Nie była w stanie ponownie zasnąć.

Minęło tyle lat, a ta noc wciąż odtwarzała się w jej głowie, jakby miała miejsce zaledwie wczoraj. Później wcale nie było lepiej, dokuczali jej na treningach, podkładali nogi, popychali, podczas ćwiczeń w parach bili najmocniej. Znosiła to wszystko z zaciśniętymi zębami, nie krzyczała, nie prosiła o pomoc, nie płakała. Po tamtej pierwszej nocy nigdy już nie pokazała, że się boi. Pozwoliła, aby ból i ciosy, które jej zadawali karmiły ją i umacniały. Nieraz widziała jak Charlie kiwał jej głową z aprobatą a jego uznanie dawało jej jeszcze więcej siły i determinacji do stawania się coraz lepszą.

Pewnego dnia Charlie powiedział jej otwarcie, że jest lepsza od pozostałych i z łatwością zajęłaby miejsce Pierwszej. Była dumna z siebie, cieszyła się, że opiekun ją docenił i pochwalił w taki sposób, zachowała jednak swoje umiejętności dla siebie. Podczas ćwiczeń w parach wciąż przegrywała, w dalszym ciągu pozwalała sobą pomiatać i nie odpowiadała na zaczepki. Gdyby się postawiła Pierwsza nie puściłaby jej tego płazem, któraś z nich musiałaby zginąć.

Trzynasta spojrzała na swoją towarzyszkę zastanawiając się, co kryje się w myślach tamtej. Czy także wspominała to, co ona? Czy miała jakikolwiek powód, żeby tak znęcać się nad kimś i darzyć go taką nienawiścią? Nie ważne co się między nimi wydarzyło, teraz we trójkę uciekali i mieli tylko siebie. Łatwiej było poruszać się w niewielkiej grupie, w samotności spanikowany uciekinier mógłby przestać myśleć jasno, a tak, planowali razem.

– Co się gapisz? – burknęła Pierwsza, czując na sobie wzrok czarnowłosej.

Trzynastka wzruszyła ramionami i ponownie zajęła się krajobrazami za oknem. Nie było tam nic szczególnego, nagie wzgórza i równiny sięgały horyzontu. Wokół był tylko piach, kamienie i szczątki roślinności. Droga przed nimi również była pusta, zdawała się prowadzić donikąd. W ich życiu pojawiło się tyle niewiadomych, że ciężko było znaleźć jakikolwiek powód do walki. Jedyne co im pozostało to chęć utrzymania się przy życiu.

*

14 godzin od ucieczki

Tego dnia, słonce w Salt Lake City dawało się mocno we znaki. Jerald Davids otarł chusteczką twarz z potu i rzucił wrogie spojrzenie na świetlistą kulę na niebie. Żałował, że w ogóle wstał dzisiaj z łóżka, od samego rana we wszystkich jednostkach panowała nerwowa atmosfera, dowództwo zachowywało się jak przerażone dzieciaki nie potrafiące nad niczym zapanować. Byli prawdziwym wrzodem na dupie.

– Kapitanie?

Z zamyślenia wyrwał go asystent. Właśnie wysiedli z samochodu i stali przed budynkiem Biura Generalnego, gdzie mieli stawić się na spotkaniu z największymi szychami w kraju. Domyślał się, dlaczego go wezwano. Chcieli, żeby posprzątał bałagan, do którego dopuścili. Nie miał nic przeciwko, zadanie nie było skomplikowane, ale na pewno czasochłonne. Ci idioci i tak zmarnowali już cenne godziny na sranie w gacie w swoich gabinetach i martwienie się o własne pozycje. Będą bardzo zadowoleni mogąc zwalić na niego odpowiedzialność za dalsze postępowanie w sprawie.

– Chodźmy – skinął głową, młodemu chłopakowi, który mu towarzyszył. Był jego asystentem od miesiąca, poprzedni do niczego się nie nadawał, a ponieważ Jerald miał masę rzeczy na głowie nawet nie zdążył jeszcze poznać nowego. – Brian, prawda?

Tamten skinął głową. Dopiero co skończył studia, miał zaledwie dwadzieścia kilka lat, zero doświadczenia i mleko pod nosem. Jerald nie wróżył mu długiej kariery na stanowisku jego asystenta, chłopak nie miał jaj, wyglądał na strachliwą ciamajdę, która posika się w gacie przy pierwszej kryzysowej sytuacji.

– Brian Gatlin, kapitanie.

Mężczyzna przewrócił oczami i skierował się do budynku. Zaprowadzono ich na miejsce spotkania, którym okazała się pokaźnych rozmiarów sala konferencyjna. Za stołem, na samym końcu siedziało zaledwie dwóch mężczyzn, ale po mundurach poznał, że nie byli to byle jacy ludzie.

– Kapitanie Davids, prosimy bliżej – odezwał się ten w mundurze porucznika.

Jerald wykonał polecenie i zasalutował. Rozpoznał teraz Larry'ego Ackermana, a siedzący obok niego musiał być generałem Goldsberrym. Nakazali mu spocząć i zająć miejsce. Brian usiadł obok, robiąc przy tym mnóstwo zamieszania z krzesłem. Kapitan zanotował w pamięci, aby następnym razem kazać mu stać nad sobą.

– Kapitanie, znasz sytuację? – zapytał Ackerman.

– Ciężko jej nie znać. Charlie narobił nam niezłego bigosu – odpowiedział Jerald kpiącym tonem. W innych okolicznościach jego zachowanie nie uszłoby mu na sucho, ale teraz nie mogli mu nic zrobić.

– Pracowałeś z nim nad oddziałem – kontynuował porucznik.

– Szkoliłem ich – sprostował kapitan.

– Więc znasz ich możliwości, my nie. Nie mieliśmy z nimi żadnej styczności, nie znamy ich i nie wiemy co potrafią. Możemy się jedynie domyślać.

– A wystarczyło przeczytać chociaż jeden raport z jakiegokolwiek ich zlecenia – prychnął. – Zrozumielibyście wtedy, że tworzenie tego oddziału na nowo to jedno wielkie nieporozumienie. Nikt nie powinien móc bezkarnie zabijać, a wy im za to przyznawaliście zasługi.

– Wystarczy – głos zabrał generał, a Jerald zrozumiał, że czas na jego kpiny minął. – Wiesz po co tutaj jesteś. Zajmiesz się tym, czy mamy znaleźć kogoś innego?

– Nikt inny tego nie zrobi – zauważył kapitan. – A ja już się tym zająłem. Wszyscy moi ludzie są włączeni w poszukiwania. Co godzinę napływają do nas kolejne nagrania z kamer z całego stanu, moi ludzie szukają na nich zbiegów.

Generał i pułkownik byli pod wrażeniem i nie powiedzieli nawet słowa na temat jego samowolnego działania i wszczęcia śledztwa. Użył całej swojej siły woli, aby nie uśmiechnąć się drwiąco, odchrząknął tylko i nachylił się lekko nad stołem.

– Trzynastka się rozdzieliła – powiedział Jerald. – Jednym siedzę już na ogonie, zginą w ciągu najbliższych kilku godzin, ale potrzebuję więcej ludzi i oficjalnych rozkazów, aby zacząć działać w ten sposób. Reszta to tylko kwestia czasu.

– Masz pozwolenie na wszystko, tylko zakończ to – oznajmił generał, a emocje tańczyły na jego twarzy. Jerald uniósł kąciki ust z zadowoleniem, na to czekał. W końcu nadeszła ta chwila, wielka sprawa, z której zasłynie. Potrzebował wyzwania, czegoś, co będzie wymagało ciężkiej pracy i zaspokoi jego potrzebę działania. – Co z resztą uciekinierów?

– Odnaleźliśmy ślad jeszcze jednej grupy, ale zgubiliśmy ich. Godzinę temu znaleźliśmy porzucony samochód, w którym podłożono ładunek. Dwóch moich ludzi zginęło od wybuchu. Proszę się nie martwić, znajdę ich wszystkich i przyniosę wam ich głowy.

– Na to liczę – generał skinął głową. – Czy udało ci się dowiedzieć czegoś o Charliem? Wiemy, gdzie on jest?

– Niestety nie, ale nagrania z kamer wskazują, że spotkał się z całym oddziałem tuż przed ich ucieczką. Przeszukujemy pewien potencjalny obszar, aby odnaleźć miejsce ich spotkania.

– Kapitanie, właśnie znaleźli – odezwał się nieśmiało Brian wpatrując się w maleńki ekran urządzenia komunikacyjnego. – Charlie nie żyje. 

*

15 godzin od ucieczki

Ciało Charliego nie przypominało mężczyzny za życia. Strzał oddany w głowę z bliska, rozsadził mu czaszkę na strzępy zalewając betonowe podłoże magazynu krwią i fragmentami mózgu. Jerald zawsze odczuwał ogromny szacunek wobec śmierci, która zabierała nie tylko człowieka, ale i umiejętności z całą wiedzą, którą posiadał. Było to dla niego zjawisko okrutne i brzydkie, ale i zmuszające do głębokich rozważań. Spojrzał teraz w woskową twarz Charliego, swojego dawnego przyjaciela, od którego oddalił się już wiele lat temu i zastanawiał, gdzie trafiła jego świadomość.

Ktoś wydał dźwięk zwiastujący wymioty, więc kapitan rozejrzał się w poszukiwaniu winnego. Nie zdziwił się, kiedy zauważył pobielałą twarz swojego asystenta, który pocił się i zatykał rękoma nos i usta powstrzymując niechciany zwrot dzisiejszego śniadania i pączków, na które wstąpili w drodze na zebranie z generałem i pułkownikiem. Obdarzył młodzika pogardliwym, karcącym spojrzeniem, ale tamten miał zamglone oczy z obrzydzenia i chyba nie dostrzegł, że jego naganne zachowanie zostało zauważone.

– Wynoś się stąd, zanim napaskudzisz i zatrzesz dowody – warknął Jerald, a Brian niemal z wdzięcznością wybiegł z magazynu potykając się o własne nogi. Mięczak, pomyślał kapitan, podkreślając w swojej pamięci notatkę o tym, żeby pozbyć się tego świeżaka, zanim rzeczywiście przyczyni się do utrudnienia śledztwa i odciśnie skazę na jego własnej reputacji.

Zawołał szefa ekipy techników, którzy sprawdzali wszystko, co znajdowało się w magazynie i poszukiwali jakichkolwiek śladów obecności Oddziału Specjalnego, z którym Charlie miał się tutaj spotkać, ale poza śladami kół czterech samochodów przed magazynem, nie mieli nic.

– Zginął kilkanaście godzin temu, to nie było samobójstwo. Wygląda na to, że wykonali na nim wyrok – powiedział mężczyzna ubrany w specjalny, sterylny kombinezon chroniący ubranie przed zanieczyszczeniem.

– Nie – zaprzeczył Jerald. – To nie był wyrok. Ten tchórz bał się stanąć przed naszym sądem, więc poprosił te dzieciaki o litość.

– W każdym razie, strzał oddał ktoś inny, niższy od niego – kontynuował technik. – Poza tym nic nie mamy.

– Szukajcie dalej. Wszelkie informacje macie przekazywać bezpośrednio do mnie – polecił kapitan.

Nie miał już tutaj czego szukać, resztą musieli zająć się specjaliści. Podejrzewał, że niczego więcej tutaj nie znajdą, nagrania z kamer, które przejrzeli jego ludzie jasno wskazywały na to, że Charlie spotkał się tutaj z całą trzynastką i to stąd rozpierzchli się po kraju w panicznej ucieczce. Mieli przewagę czasową, ale przed wymiarem sprawiedliwości nie da się uciec, szczególnie że nie byle kto kierował zespołem poszukiwawczym.

Jerald wyszedł z magazynu i wyciągnął z kieszeni marynarki paczkę papierosów. Jak zwykle stracił chwilę na poszukiwania zapalniczki, ale z pomocą przyszedł mu Brian wskrzeszając ogień swojego Zippo, drżącymi palcami. Kapitan obrzucił go zaskoczonym spojrzeniem spod uniesionych brwi i włożył papierosa do ust i podstawił jego koniec pod ogień. Zaciągnął się głęboko gryzącym gardło i płuca dymem i wypuścił go po dłuższej chwili.

– Nie wiedziałem, że palisz – odezwał się Jerald spoglądając na swojego młodego asystenta, który przykładał nerwowo do ust, niemal wypalonego już papierosa.

– Rzucałem – przyznał słabym głosem asystent. – Do tej chwili dobrze mi szło.

Kapitan parsknął śmiechem i kręcąc głową ponownie zaciągnął się dymem niosącym ukojenie. To byłaby piękna, spokojna chwila, gdyby nie fakt, że nawet cień rzucany przez otaczające magazyn drzewa, nie dawał zapomnieć o panującym okropnym upale i to, że problem wciąż nie został rozwiązany.

– Pana ludzie przesłali nam kolejny raport z odczytu kamer – odezwał się Brian spoglądając na swój komunikator.

– Sprawdźmy co znaleźli – Jerald skinął głową i ruszyli do samochodu, w którym mieli przenośny komputer. Młody chłopak uruchomił go i zalogował się do bazy policyjnej, kapitan nachylał się razem z nim nad niewielkim monitorem i mrużył oczy, aby odczytać treść meldunku.

– Wszystko wskazuje na to, że zgubiliśmy ślad tych, z wysadzonego samochodu – zauważył Brian śledząc tekst.

– Ten wybuch to robota Piątego – mruknął kapitan. – Od samego początku uwielbiał wszystko wysadzać. Skoro nie znaleźliśmy ich w drodze na południe, musieli zmienić kurs. Pozwolili nam jedynie myśleć, że zmierzają do Kanady.

– Skąd pan wie, że nie jest sam?

– Mieli cztery samochody, a było ich trzynaścioro. Podzielili się, w grupie łatwiej przetrwać.

Jerald był zażenowany, że musi tłumaczyć coś tak oczywistego, temu małoletniemu ignorantowi. Nie miał pojęcia o poszukiwaniach, o instynkcie jaki kieruje uciekającym ani o czymkolwiek związanym ze śledztwem. Wszystko to sprawiało, że Jerald jeszcze bardziej utwierdził się w fakcie, że Brian Gatlin w ogóle nie powinien znaleźć zatrudnienia w policji i zastanawiał się, gdzie został popełniony tak kardynalny błąd.

– Podejrzewam, że działa z Pierwszą, zawsze dobrze współpracowali – dodał kapitan po chwili.

– A ta grupa, której siedzimy na ogonie?

– Na kamerach widać, że to Drugi, Trzeci, Czwarta i Ósma. Zanim skończy się ten dzień, będą trupami – odpowiedział z ogromną pewnością, że tak właśnie się stanie. – Chodź, jedziemy, ludzie nie umierają sami z siebie. Nie ci, których ścigamy. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro