Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

5.".."

Aphordi

Siedziałem sobie w salonie gdy nagle usłyszałem pukanie do drzwi. Niepewnie wstałem i podszedłem do nich.Otworzylem je i zdziwiony zaobserwowałem mojego sąsiada i jeżyka."Okey, spokój i, przedstawienie czas zacząć".

-czegoś potrzebujecie-uśmiechnąłem się pogardliwie, ale zabolał mnie trochę policzek."o cholera... siniak".Zakryłem szybko włosami część twarzy, ale nadzieja matka głupców.

-No to teraz wiem po co ci był ten cały make-up-powiedział jeżyk.

-Po prostu się uderzyłem, każdemu się zdarza-nadal grałem swą rolę choć już mniej pewnie.

-Przestań udawać wiemy co się dzieje-powiedział, a teraz nas wpuść musimy porozmawiać-przeszedł już próg, ale ja lekko go odepchnąłem i zamknąłem drzwi przed nosem.W tym momencie znowu przeszył mnie ten ból, ale mniejszy.

-nie możecie tu przychodzić!-krzyknąłem, a moja powłoka właśnie upadła.

-co? Czemu, jesteś sam prawda?-usłyszałem za drzwiami.

-mam zakaz-powiedziałem cicho i osunąłem się po drzwiach.Oparlem się o nie plecami.Miałem nadziej, że nie usłyszeli., Ale cóż.

-że co?Zakaz? jaki?-zalewali mnie pytaniami, a ja nadal byłem oparty o drzwi.

-zakaz wpuszczania czy też zapraszani kogoś do domu-powiedziałem-i kilka innych-szepnąłem, a po moim policzku przetoczyła się łza.

-To nie jest ludzkie.Chcemy ci pomóc proszę wpuść nas.-powiedzieli.

Wstałem ,otworzyłem lekko drzwi i patrząc na nich powiedziałem.

-mnie się nie da pomoc- znów zamknąłem drzwi.Zaczolem iść do pokoju.Słyszałem jeszcze ,że rozmawiają, ale ja już byłem daleko.Wrociłem do pokoju ,żuciłem się na łóżko, założyłem słuchawki i zacząłem słuchać muzyki.Po kilku chwilach zasnąłem.

*****

Obudziłem się o szóstej, a we mnie uderzyła informacja o tym, że ojciec dziś powraca.Zrobiłem poranne czynności, wziąłem torbę i Zakluczyłem dom ,poszedłem w stronę szkoły.
Dzisiejsze lekcje minęła mi zaskakująco szybko i przyszedł czas na trening. Caly dzień byłem jakiś nieobecny i tylko Hera wiedział o co chodzi.Myslalem cały czas o Nim.

Trening zbliżał się ku końcowi, a mnie ogarnęło dziwne przeczucie, że coś się wydarzy.Dwie minuty później trening się skończył, oczywiście wyszedłem ostatni z szatni, a z każdym krokiem ku wyjściu uczucie się nasilało.

Wyszedłem z Budynku i doznałem szoku oraz lekkiego ataku paniki, jednak cały czas muszę utrzymać rolę przecież w tym stanie nie może mnie zobaczyć pół szkoły.Doslownie na przeciwko mnie znajdowało się auto, a raczej limuzyna mojego ojca, a on sam stał obok drzwi. Podszedłem do niego i zacząłem.

-a.ykh..nie miałeś przyjechać później?-szepnąłem do niego, doskonale wiedziałem ,że nie może mi nic zrobić na oczach świadków.

-To moja kwestia o której przyjeżdżam, a teraz wiesz co masz robić.-oczywiscie.Specjalnie urządza takie ... teatrzyki by nikt nic nie podejrzewał.kiwnołen niezauważalnie głową.Przytuliłem, a raczej objąłem go lekko w pasie i chciałem, wsiadać gdy on jeszcze ukucną i wiedziałem co muszę zrobić."co za upokorzenie".Pocałowałem go w polik i wszedłem do środka samochodu, a on chwilę po mnie.Poglaskal mnie po głowie i powiedział.

-Grzeczny Aniołek.

-"Obrzydlistwo"-przeszły mnie ciarki.

Resztę drogi przejechaliśmy w ciszy.Ja siedziałem jak najdalej od niego patrząc w okno.

-mam nadzieje, że stosowałeś się do zasad i wysprzątałeś dom bo inaczej wiesz co cię czeka.-powiedzial gdy podjechaliśmy pod dom?wille? A może więzienie.Po moich plecach przeszedł dreszcz, a ja powoli zacząłem wychodzidz z samochodu.On zrobił to samo kilka minut później gdy ja czekałem przy wejściu.Jest to jedna z głównych zasad.Zawsze czekać przed wejściem i nigdy nie wchodzić pierwszemu gdy jest się z ojcem, mniej więcej tak ona brzmiała.Weszlismy do domu i modliłem się by nie zauważył jakichś niedomytych plam czy coś w tym guscie.Odlozyłem mój plecak obok drzwi, a on swoją torbę w salonie.. Potem poszliśmy do kuchni gdzie sprawdzał wszystkie zakamarki, aż dotarł do najwyższej szafki wiszącej gdzie ja akurat nie dostaje.Przejechał palcem i gdy zauważyłem, że kurz tam jest to zacząłem się cofać, ale byłem dość blisko jego więc złapał mnie za nadgarstek i pokazując palec zaczął.

-co.to.jest?!-zakrzyknął -czemu to nie jest wysprzątane.?!-zacząłem czuć stres i Stach.

-Bo było z-za w-wysokko-odpowiedzialem cicho zgodnie z prawdą.On wykrzywił twarz w grymasie złości.

-Trzeba było wziąćc drabinę!-krzyknął na co zareagowałem spuszczeniem głowy lekko w dół.

-tylko...że wszyst-kie z-z-zepsules-odpowiedziałem jeszcze ciszej, a uchwyt na ręce się zacisnął.

-To trzeba było wziąć stołek-nie pozwalasz mi brać stołków-albo użyć tych swoich skrzydeł- nagle jakby go olśniło-właśnie ,pokaż je-patrzylem na niego zdziwioby.

-c-co?

-no pokaż-ponaglil mnie.

-nie mogę-powiedziałem niepewnie.

-czemu?-zapytał marszcząc brwi.

-by ich użyć trzeba m-miec ss-tabilne em-mocje.-odpowiedziałem patrząc wszędzie tylko nie na niego.Poczułem szarpnięcie i chwilę później padłem na kolanach naprzeciwko niego.

-Po pierwsze masz się patrzeć na mnie kiedy coś mówię, zapomniałeś?-zaczął ściskać mi twarz przytrzymując na wprost jego-a po drugie jesteś żałosny, Chętnie bym cię zabił.Ty mały bezwartościowy bachorze ,ale nie moge-dokończył i wyszedł przeszukać kolejne piętra i pokoje.Ja nadal siedziałem na zimnych kafelkach, zszokowany, że jednak nie dostałem.Wstalem otrzepałem się z nieistniejącego kurzu.Wyszedłem z pomieszczenia i zacząłem iść w stronę mojego pokoju.Tym razem nikogo tam nie zastałem.Polozyłem się na łóżku i bez celu gapiłem się w sufit.

Axel

Siedziałem właśnie obok Juda.Rozmawialismy w sprawie aniołka.

-Trzeba mieć mocne i niepodważalne dowody-powiedział brązowo włosy-takie które, nawet jego ojciec nie podważy .

-tak wiem, najlepiej by było jak byśmy zabrali Aphordi'ego na komisariat, ale nie uda się to po za tym mam wrażenie, że jego ojciec ma przygotowane coś na takie przypadki-zastanawiałem się.

-może dowody...-mróczał jude-mam ...możemy spróbować nakręcić co się tam dzieje.

-świetny pomyl tylko....jak chcesz to zrobić?-zapytałam.

-tego jeszcze nie wiem.

*****

Aphordi

Gapiłem się w sufit jeszcze kilkanaście minut gdy nagle przypomniałem sobie o pracy domowej.Omotałem spojrzeniem cały pokój w poszukiwaniu torby.

-ah...no tak, zostawiłem ją w salonie.-powiedziałem cicho i westchnąłem. Wstałem trochę się ociogajac z łóżka i podszedłem do drzwi.Otworzylem je i wyszedłem. Przeszłem przez niepokojąco cichy korytarz i zszedłem po schodach.Znajdowalem się teraz w salonie, ale tam też nie było mojej torby.*No tak zostawiłem ja przy drzwiach*.Poszedłem więc w tamtą stronę.Plecak leżał obok wejścia, wziąłem go i wróciłem do pokoju. Wyjąłem zeszyty oraz książki i odrobiłem to co miałem zadane.

*****

Reszta dnia minęła mi na czytaniu i słuchaniu muzyki.Niespokojnie zaczęło się robić wieczorem.Siedzilem spokojnie na siedzisku patrząc przez okno.Nagle drzwi od pokoju się otworzyły, a w ich stanął jak zawsze elegancko ubrany ojciec.Spojrzalem na niego lekko zestresowany.

-widzimy się za za pięć minut w salonie.-powiedział tym swoim tonem, a mnie przeszły ciarki.Przytaknolem lekko, a on wyszedł.

Siedziałem jeszcze minutkę i wyszedłem z pokojów prosto w stronę salonu.Serce waliło mi jak oszale.Gdy dotarłem do pomieszczeni, ojciec siedział już na kanapie.Przelkolem głośno ślinę i usiadłem naprzeciwko niego.

-jak wiesz byłem na wyjeździe-przerwał ciszę tutaj panującą -i ...dowiedziałem się dość ciekawych rzeczy- mój oddech zaczął się robić nerwowy, a oczy się rozszerzyły.*o-on chyba nie m-mmówi o...tym*

-Drużyna, w której byłeś-zaakcentował ten wyraz-kapitanem przegrała przeciwko tak marnej drużynie jaką jest Raimon.Stwierdzilem więc....-uśmiechnął się- że juz nigdy nie będziesz grał w piłkę nożną , w końcu kto chciałby mieć tak beznadziejnego kapitana ,który nawet nie umie rozróżnić dobro od zła- te słowa sprawiły, że cały zesztywniałem , a moje ręce zaczęły się trząść.Mezczyzna wstał i stanął za mną.

-t-ty nie...nie możesz ...tt-tego zr-zrobic-powiedziałem cicho, a moje oczy zaczęły szczypać od łez.

-Wlasnie to zrobiłem-szepnął mi do ucha- no pomyśl teraz będziemy się bawić jeszcze dłużej-Otworzyłem jeszcze szerzej oczy i jak najszybciej wstałem, odbiegłem od niego.Poczulem nagle że z pleców coś mi wyrasta.Spojrzalem tam i spostrzegłem moje skrzydła *jak to możliwe?!*.

-Oh świetnie! świetnie! O to mi chodziło aniołku-powiedział głosem szaleńca-okey, okey podejdź tutaj- sam zaczął się do mnie zblizac.Ucieklem w stronę schodów.Skrzydla uniosły mnie ,więc nad nimi przeleciałem.

-nie uciekniesz mi!-krzyknął mój ojciec który był tuż za mną.

Dopadłem drzwi od mojego pokoju i jak najszybciej się tam schowałem.Oparlem się o drzwi a nogami zaparłem by chociaż trochę zatrzymać ojca.Udeżał on w kawałek drewna i wykrzykiwał nieznaczące nic dla mnie słowa.

-Masz wyjść!-krzyknął i nagle drzwi się lekko otworzyły . Byłem strasznie spanikowany i spazmatycznie łapałem wdechy i wydechy.Oczy piekły mnie od napływających łez.
Próbowałem je zamknąć wspomagając sobie rekami, ale to na nic się zdało.Drzwi otworzyły się z hukiem, ze mnie aż odrzuciło w stronę łóżka.Poczulem nagle uścisk na nadgarstku.Następnie szarpnięciem postawił mnie do pionu.

-Świetnie! idziemy.-powiedział, a ja próbowałem się wyrwać.Tm razem jednak jakby nie wzracał na to uwagi."może krzyknę?"

-Pom...mhmh.mhm.-zanim skończyłem ojciec zatkał mi usta dłonią.

-Oh skarbeńku nie martw się , to nie będzie bolało - tak kurna napewno.Szamotałem się i niewiem czemu , ale moje skrzydła nadal były na miejscu.

Doszliśmy do *tych* drzwi.Otworzyl je i zamknął za nami.Tak jak kilka dni temu zostałem poprowadzony na dół jednak w stronę drzwi drugich.Zaczolem się miotać jeszcze bardziej "tego właśnie się obawiałem".Zaparłem się nogami tylko po to by tam nie wchodzić.Ten pokój jest gorszy od tamtego.Jest to dość duże pomieszczenie w oczywiście kafelkach które są już szare i brudne.Jest tam masa półek , szafek i wiele innych mebli.Wiekszość z tamtych żeczy to leki, chemikalia, strzykawki i różne kolorowe płyny .Na środku znajduje się metalowy stół z pasami, a obok szereg niebezpiecznych narzędzi.Ojciec położył mnie na ten stół i przypiął skórzanymi pasami. Przypomniało mi się właśnie, że On jest ,a raczej był naukowcem.

Podszedł do wieszaka z kitlami i założył jeden.Zalozyl jeszcze białe rękawiczki i podszedł do mnie z przygotowaną w między czasie igłą .Mój oddech przyspieszył, a ja nieudolnie próbowałem jakoś wyrwać te pasy ,po prostu uciec.

-to tylko pobranie krwi -powiedział, ale w jego oczach można było zobaczyć te iskierki szaleństwa.Przystawil igłę do żyły i wbił się w nią. Zacisnąłem lekko usta.Rany po cięciu dawały o sobie znać kiedy ocierały się materiał pasów.Po kilku chwilach skończył i odłożył igłę obok na blacie.Wzial drugą igłę z jakimś połyskującym zielonym płynem i bez ostrzeżenia wbił mi w ramie . Zacisnąłem zeby.Nagle poczułem się okropnie.W głowie zaczęło mi się kręcić i miałem wrażenie że ten płyn wypala mi całą krew z żył.Po chwili zacząłem widzieć czarne plamki przed oczami

-c-coś tt ty mi podd-pod-nie dokończyłem a ciemność otoczył mnie z każdej strony.Ostatnie co widziałem to kawałek mojego nadal nie znikającego skrzydła i psychopatyczny uśmiech tego potwora.

____________________________________

1680 words ;)

Mam nadzieję, że się spodobało i będziecie wyczekiwać kolejnego epizodu :D

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro