5.".."
Aphordi
Siedziałem sobie w salonie gdy nagle usłyszałem pukanie do drzwi. Niepewnie wstałem i podszedłem do nich.Otworzylem je i zdziwiony zaobserwowałem mojego sąsiada i jeżyka."Okey, spokój i, przedstawienie czas zacząć".
-czegoś potrzebujecie-uśmiechnąłem się pogardliwie, ale zabolał mnie trochę policzek."o cholera... siniak".Zakryłem szybko włosami część twarzy, ale nadzieja matka głupców.
-No to teraz wiem po co ci był ten cały make-up-powiedział jeżyk.
-Po prostu się uderzyłem, każdemu się zdarza-nadal grałem swą rolę choć już mniej pewnie.
-Przestań udawać wiemy co się dzieje-powiedział, a teraz nas wpuść musimy porozmawiać-przeszedł już próg, ale ja lekko go odepchnąłem i zamknąłem drzwi przed nosem.W tym momencie znowu przeszył mnie ten ból, ale mniejszy.
-nie możecie tu przychodzić!-krzyknąłem, a moja powłoka właśnie upadła.
-co? Czemu, jesteś sam prawda?-usłyszałem za drzwiami.
-mam zakaz-powiedziałem cicho i osunąłem się po drzwiach.Oparlem się o nie plecami.Miałem nadziej, że nie usłyszeli., Ale cóż.
-że co?Zakaz? jaki?-zalewali mnie pytaniami, a ja nadal byłem oparty o drzwi.
-zakaz wpuszczania czy też zapraszani kogoś do domu-powiedziałem-i kilka innych-szepnąłem, a po moim policzku przetoczyła się łza.
-To nie jest ludzkie.Chcemy ci pomóc proszę wpuść nas.-powiedzieli.
Wstałem ,otworzyłem lekko drzwi i patrząc na nich powiedziałem.
-mnie się nie da pomoc- znów zamknąłem drzwi.Zaczolem iść do pokoju.Słyszałem jeszcze ,że rozmawiają, ale ja już byłem daleko.Wrociłem do pokoju ,żuciłem się na łóżko, założyłem słuchawki i zacząłem słuchać muzyki.Po kilku chwilach zasnąłem.
*****
Obudziłem się o szóstej, a we mnie uderzyła informacja o tym, że ojciec dziś powraca.Zrobiłem poranne czynności, wziąłem torbę i Zakluczyłem dom ,poszedłem w stronę szkoły.
Dzisiejsze lekcje minęła mi zaskakująco szybko i przyszedł czas na trening. Caly dzień byłem jakiś nieobecny i tylko Hera wiedział o co chodzi.Myslalem cały czas o Nim.
Trening zbliżał się ku końcowi, a mnie ogarnęło dziwne przeczucie, że coś się wydarzy.Dwie minuty później trening się skończył, oczywiście wyszedłem ostatni z szatni, a z każdym krokiem ku wyjściu uczucie się nasilało.
Wyszedłem z Budynku i doznałem szoku oraz lekkiego ataku paniki, jednak cały czas muszę utrzymać rolę przecież w tym stanie nie może mnie zobaczyć pół szkoły.Doslownie na przeciwko mnie znajdowało się auto, a raczej limuzyna mojego ojca, a on sam stał obok drzwi. Podszedłem do niego i zacząłem.
-a.ykh..nie miałeś przyjechać później?-szepnąłem do niego, doskonale wiedziałem ,że nie może mi nic zrobić na oczach świadków.
-To moja kwestia o której przyjeżdżam, a teraz wiesz co masz robić.-oczywiscie.Specjalnie urządza takie ... teatrzyki by nikt nic nie podejrzewał.kiwnołen niezauważalnie głową.Przytuliłem, a raczej objąłem go lekko w pasie i chciałem, wsiadać gdy on jeszcze ukucną i wiedziałem co muszę zrobić."co za upokorzenie".Pocałowałem go w polik i wszedłem do środka samochodu, a on chwilę po mnie.Poglaskal mnie po głowie i powiedział.
-Grzeczny Aniołek.
-"Obrzydlistwo"-przeszły mnie ciarki.
Resztę drogi przejechaliśmy w ciszy.Ja siedziałem jak najdalej od niego patrząc w okno.
-mam nadzieje, że stosowałeś się do zasad i wysprzątałeś dom bo inaczej wiesz co cię czeka.-powiedzial gdy podjechaliśmy pod dom?wille? A może więzienie.Po moich plecach przeszedł dreszcz, a ja powoli zacząłem wychodzidz z samochodu.On zrobił to samo kilka minut później gdy ja czekałem przy wejściu.Jest to jedna z głównych zasad.Zawsze czekać przed wejściem i nigdy nie wchodzić pierwszemu gdy jest się z ojcem, mniej więcej tak ona brzmiała.Weszlismy do domu i modliłem się by nie zauważył jakichś niedomytych plam czy coś w tym guscie.Odlozyłem mój plecak obok drzwi, a on swoją torbę w salonie.. Potem poszliśmy do kuchni gdzie sprawdzał wszystkie zakamarki, aż dotarł do najwyższej szafki wiszącej gdzie ja akurat nie dostaje.Przejechał palcem i gdy zauważyłem, że kurz tam jest to zacząłem się cofać, ale byłem dość blisko jego więc złapał mnie za nadgarstek i pokazując palec zaczął.
-co.to.jest?!-zakrzyknął -czemu to nie jest wysprzątane.?!-zacząłem czuć stres i Stach.
-Bo było z-za w-wysokko-odpowiedzialem cicho zgodnie z prawdą.On wykrzywił twarz w grymasie złości.
-Trzeba było wziąćc drabinę!-krzyknął na co zareagowałem spuszczeniem głowy lekko w dół.
-tylko...że wszyst-kie z-z-zepsules-odpowiedziałem jeszcze ciszej, a uchwyt na ręce się zacisnął.
-To trzeba było wziąć stołek-nie pozwalasz mi brać stołków-albo użyć tych swoich skrzydeł- nagle jakby go olśniło-właśnie ,pokaż je-patrzylem na niego zdziwioby.
-c-co?
-no pokaż-ponaglil mnie.
-nie mogę-powiedziałem niepewnie.
-czemu?-zapytał marszcząc brwi.
-by ich użyć trzeba m-miec ss-tabilne em-mocje.-odpowiedziałem patrząc wszędzie tylko nie na niego.Poczułem szarpnięcie i chwilę później padłem na kolanach naprzeciwko niego.
-Po pierwsze masz się patrzeć na mnie kiedy coś mówię, zapomniałeś?-zaczął ściskać mi twarz przytrzymując na wprost jego-a po drugie jesteś żałosny, Chętnie bym cię zabił.Ty mały bezwartościowy bachorze ,ale nie moge-dokończył i wyszedł przeszukać kolejne piętra i pokoje.Ja nadal siedziałem na zimnych kafelkach, zszokowany, że jednak nie dostałem.Wstalem otrzepałem się z nieistniejącego kurzu.Wyszedłem z pomieszczenia i zacząłem iść w stronę mojego pokoju.Tym razem nikogo tam nie zastałem.Polozyłem się na łóżku i bez celu gapiłem się w sufit.
Axel
Siedziałem właśnie obok Juda.Rozmawialismy w sprawie aniołka.
-Trzeba mieć mocne i niepodważalne dowody-powiedział brązowo włosy-takie które, nawet jego ojciec nie podważy .
-tak wiem, najlepiej by było jak byśmy zabrali Aphordi'ego na komisariat, ale nie uda się to po za tym mam wrażenie, że jego ojciec ma przygotowane coś na takie przypadki-zastanawiałem się.
-może dowody...-mróczał jude-mam ...możemy spróbować nakręcić co się tam dzieje.
-świetny pomyl tylko....jak chcesz to zrobić?-zapytałam.
-tego jeszcze nie wiem.
*****
Aphordi
Gapiłem się w sufit jeszcze kilkanaście minut gdy nagle przypomniałem sobie o pracy domowej.Omotałem spojrzeniem cały pokój w poszukiwaniu torby.
-ah...no tak, zostawiłem ją w salonie.-powiedziałem cicho i westchnąłem. Wstałem trochę się ociogajac z łóżka i podszedłem do drzwi.Otworzylem je i wyszedłem. Przeszłem przez niepokojąco cichy korytarz i zszedłem po schodach.Znajdowalem się teraz w salonie, ale tam też nie było mojej torby.*No tak zostawiłem ja przy drzwiach*.Poszedłem więc w tamtą stronę.Plecak leżał obok wejścia, wziąłem go i wróciłem do pokoju. Wyjąłem zeszyty oraz książki i odrobiłem to co miałem zadane.
*****
Reszta dnia minęła mi na czytaniu i słuchaniu muzyki.Niespokojnie zaczęło się robić wieczorem.Siedzilem spokojnie na siedzisku patrząc przez okno.Nagle drzwi od pokoju się otworzyły, a w ich stanął jak zawsze elegancko ubrany ojciec.Spojrzalem na niego lekko zestresowany.
-widzimy się za za pięć minut w salonie.-powiedział tym swoim tonem, a mnie przeszły ciarki.Przytaknolem lekko, a on wyszedł.
Siedziałem jeszcze minutkę i wyszedłem z pokojów prosto w stronę salonu.Serce waliło mi jak oszale.Gdy dotarłem do pomieszczeni, ojciec siedział już na kanapie.Przelkolem głośno ślinę i usiadłem naprzeciwko niego.
-jak wiesz byłem na wyjeździe-przerwał ciszę tutaj panującą -i ...dowiedziałem się dość ciekawych rzeczy- mój oddech zaczął się robić nerwowy, a oczy się rozszerzyły.*o-on chyba nie m-mmówi o...tym*
-Drużyna, w której byłeś-zaakcentował ten wyraz-kapitanem przegrała przeciwko tak marnej drużynie jaką jest Raimon.Stwierdzilem więc....-uśmiechnął się- że juz nigdy nie będziesz grał w piłkę nożną , w końcu kto chciałby mieć tak beznadziejnego kapitana ,który nawet nie umie rozróżnić dobro od zła- te słowa sprawiły, że cały zesztywniałem , a moje ręce zaczęły się trząść.Mezczyzna wstał i stanął za mną.
-t-ty nie...nie możesz ...tt-tego zr-zrobic-powiedziałem cicho, a moje oczy zaczęły szczypać od łez.
-Wlasnie to zrobiłem-szepnął mi do ucha- no pomyśl teraz będziemy się bawić jeszcze dłużej-Otworzyłem jeszcze szerzej oczy i jak najszybciej wstałem, odbiegłem od niego.Poczulem nagle że z pleców coś mi wyrasta.Spojrzalem tam i spostrzegłem moje skrzydła *jak to możliwe?!*.
-Oh świetnie! świetnie! O to mi chodziło aniołku-powiedział głosem szaleńca-okey, okey podejdź tutaj- sam zaczął się do mnie zblizac.Ucieklem w stronę schodów.Skrzydla uniosły mnie ,więc nad nimi przeleciałem.
-nie uciekniesz mi!-krzyknął mój ojciec który był tuż za mną.
Dopadłem drzwi od mojego pokoju i jak najszybciej się tam schowałem.Oparlem się o drzwi a nogami zaparłem by chociaż trochę zatrzymać ojca.Udeżał on w kawałek drewna i wykrzykiwał nieznaczące nic dla mnie słowa.
-Masz wyjść!-krzyknął i nagle drzwi się lekko otworzyły . Byłem strasznie spanikowany i spazmatycznie łapałem wdechy i wydechy.Oczy piekły mnie od napływających łez.
Próbowałem je zamknąć wspomagając sobie rekami, ale to na nic się zdało.Drzwi otworzyły się z hukiem, ze mnie aż odrzuciło w stronę łóżka.Poczulem nagle uścisk na nadgarstku.Następnie szarpnięciem postawił mnie do pionu.
-Świetnie! idziemy.-powiedział, a ja próbowałem się wyrwać.Tm razem jednak jakby nie wzracał na to uwagi."może krzyknę?"
-Pom...mhmh.mhm.-zanim skończyłem ojciec zatkał mi usta dłonią.
-Oh skarbeńku nie martw się , to nie będzie bolało - tak kurna napewno.Szamotałem się i niewiem czemu , ale moje skrzydła nadal były na miejscu.
Doszliśmy do *tych* drzwi.Otworzyl je i zamknął za nami.Tak jak kilka dni temu zostałem poprowadzony na dół jednak w stronę drzwi drugich.Zaczolem się miotać jeszcze bardziej "tego właśnie się obawiałem".Zaparłem się nogami tylko po to by tam nie wchodzić.Ten pokój jest gorszy od tamtego.Jest to dość duże pomieszczenie w oczywiście kafelkach które są już szare i brudne.Jest tam masa półek , szafek i wiele innych mebli.Wiekszość z tamtych żeczy to leki, chemikalia, strzykawki i różne kolorowe płyny .Na środku znajduje się metalowy stół z pasami, a obok szereg niebezpiecznych narzędzi.Ojciec położył mnie na ten stół i przypiął skórzanymi pasami. Przypomniało mi się właśnie, że On jest ,a raczej był naukowcem.
Podszedł do wieszaka z kitlami i założył jeden.Zalozyl jeszcze białe rękawiczki i podszedł do mnie z przygotowaną w między czasie igłą .Mój oddech przyspieszył, a ja nieudolnie próbowałem jakoś wyrwać te pasy ,po prostu uciec.
-to tylko pobranie krwi -powiedział, ale w jego oczach można było zobaczyć te iskierki szaleństwa.Przystawil igłę do żyły i wbił się w nią. Zacisnąłem lekko usta.Rany po cięciu dawały o sobie znać kiedy ocierały się materiał pasów.Po kilku chwilach skończył i odłożył igłę obok na blacie.Wzial drugą igłę z jakimś połyskującym zielonym płynem i bez ostrzeżenia wbił mi w ramie . Zacisnąłem zeby.Nagle poczułem się okropnie.W głowie zaczęło mi się kręcić i miałem wrażenie że ten płyn wypala mi całą krew z żył.Po chwili zacząłem widzieć czarne plamki przed oczami
-c-coś tt ty mi podd-pod-nie dokończyłem a ciemność otoczył mnie z każdej strony.Ostatnie co widziałem to kawałek mojego nadal nie znikającego skrzydła i psychopatyczny uśmiech tego potwora.
____________________________________
1680 words ;)
Mam nadzieję, że się spodobało i będziecie wyczekiwać kolejnego epizodu :D
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro