Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 1

Hejka! Zapewne niektórzy z Was wiedzą, że lubię pierdolić od rzeczy, więc ten rozdział będzie takim pierdoleniem o Chopinie, czyli wewnętrzne rozterki bohaterki. Ale! To nie jest umieszczone bez powodu. Na końcu spotka pierwszego z trójki przystojniaków ;)
P.s nie zrażajcie się. Po prostu to jest preludium do akcji, która kiedyś tam się rozkręci.
Na zdrowie!
-----------------------------
1,5 roku wcześniej, gdzieś w Warszawie, wiosna

- No w końcu. - walizki z hukiem wywróciły się na drewnianą podłogę, lecz nie zwróciłam na to zbytniej uwagi. Byłam za bardzo podniecona perspektywą mieszkania w stolicy Polski. Zamknęłam za sobą drzwi i zaczęłam się rozglądać po moim nowym nowym mieszkaniu. Nie było szczególnie duże, lecz ważne, że miałam swój kąt. Uśmiech wpełzł na twarz nie chcąc zejść. Przeprowadzka to był dopiero początek. Musiałam jeszcze znaleźć jakąś sensowną robotę i dobrze płatną, bo życie w Warszawie nie należało do najtańszych. Ale nastawiłam się optymistycznie do zmian w życiu.  W końcu ile miałam mieszkać z rodzicami?  Pewnie zadacie też pytanie: dlaczego Warszawa? Otóż lubiłam i nadal lubię wielkie aglomeracje. Pęd życia, wszędobylski pośpiech, co chwila coś nowego się działo.  Życie w takim mieście jak Warszawa dostarczało wrażeń i emocji, których brakowało mi w moim rodzinnym mieście. Chciałam rzucić się w wir rozrywek, brutalnej rzeczywistości oraz spokojnych nocy i poranków spędzonych na włóczędze po najbardziej klimatycznych miejscach w mieście. Pragnęłam zatracić się w tym, żeby Warszawa mnie wchłonęła, żebym na nowo nauczyła się żyć. Tak prawdziwie: ze wszystkimi upadkami i wzlotami. Zupełnie jak małe dziecko, które dopiero uczy się chodzić. Rozmyślając o nadchodzących dniach i sprawach, siadłam na szarej kanapie, ściągając moje sfatygowane emu. W myślach zrobiłam notatkę, żeby kupić nowe buty. Dobrze chociaż, że wiosna powoli zaglądała w okna. Dość już miałam szarugi oraz niezwykle niskich temperatur. Westchnąwszy, wstałam, by zabrać się za rozpakowywanie walizek. Chwyciłam za rączki i przeszłam do sypialni, gdzie stało duże wygodne łóżko z szarą kapą oraz szafa, która oby pomieściła wszystkie ciuchy. Widok z okien nie prezentował się szczególnie zachwycająco. Ot, okna innego mieszkania znaprzeciwka. Odgarnąwszy włosy z twarzy, zabrałam się za rozpakowywanie dobytku życia. Większość książek musiałam niestety zostawić w rodzinnym domu. Ciuchy, buty, kosmetyki, książki wylądowały w nieładzie na posłaniu. Tak to jest, jak się pakujesz na ostatnią chwilę. Najpierw przebrałam ciuchy: koszulki, spodnie i bieliznę poskładałam w schludne kupki i wsadziłam do szafy w poszczególne przegródki. Po kilkunastu minutach układania i przekładania oraz klnięciu w głos, gdy walizka wypadła mi z rąk, mogłam być z siebie dumna. Przeprowadzki i wyprowadzki nigdy nie były moją mocną stroną. Z prostej przyczyny: brak umiejętności w organizowaniu czy planowaniu tego typu rzeczy. W kogo się wrodziłam z tego typu przypadłością? Tego nie wiem. Po skończeniu rozpakowywania, padłam na łóżko głupio się do siebie szczerząc. Może to rzeczywiście głupie, lecz poczułam się naprawdę wolna. Bez żadnych ograniczeń, mogąca zdobyć prawie wszystko. Obezwładniające uczucie, uwierzcie mi. Widzisz świat przez różowe okulary, masz wrażenie, że nic nie jest w stanie cię zatrzymać. Dosłownie nic. Jesteś panem własnego losu i nikt ci nie będzie mówić co masz robić. Zaśmiałam się w głos, wsłuchując się w ciszę. Nic. Zero. Odgłosy szczekania mojej psinki czy kłótni rodziców zdawały się należeć do odległej przeszłości. Przymknęłam powieki, czując jak błoga cisza otula mnie szczelnie. Lubiłam jak coś się działo, lecz nie w domu. Dom kojarzył mi się z oazą spokoju, z miejscem, gdzie mogłam się zrelaksować i wyciszyć przed następnym dniem oraz względnie zaplanować nadchodzące  dnie (co najczęściej się kończyło klnięciem i złym nastrojem do końca dnia). Musiałam się zmienić. Teraz żyłam sama i nie mogłam polegać na rodzicach, którzy mieszkali przeszło 300 km ode mnie. Przejechałam dłonią po twarzy, wzdychając ciężko. Przekręciłam się na bok twarzą zwróconą ku oknu. Jedyne co mogłam zobaczyć to dach sąsiedniego budynku, na który siadały gołębie gruchając. Przez chwilę leżałam obserwując ptaki, zastanawiając się nad tym, co szykuje dla mnie los. Przede wszystkim znalezienie odpowiedniej pracy. Od małego pasjonowałam się książkami, filmem, teatrem i muzyką. Odkąd tylko pamiętam, muzyka i książki towarzyszyły w każdym (prawie) aspekcie życia. Gdy byłam w nastroju to nawet tańczyłam, ale to rzadko. Podniosłam się do pozycji siedzącej. Nagle dopadło mnie uczucie samotności. Po raz pierwszy byłam sama. Wzięłam głębszy wdech. Powietrze smakowało tu inaczej: wyczułam zapach staroci oraz ten charakterystyczny tylko dla Warszawy, które sprawiły, że niemal poczułam je na swoim języku. Oblizałam nim spierzchnięte usta. Wspaniale. Przeciągnęłam się i zeszłam z posłania, kierując kroki do maleńkiej kuchni, w której mieściły się jedynie kuchenka, szafki, lodówka oraz mikroskopijny stolik z krzesłami. Okno, które owa kuchnia posiadała wychodziło ma pobliskie podwórko. Wyjrzałam przez nie, spoglądając na bawiące się dzieci. Uśmiechnęłam się i wróciłam do poprzedniej czynności.
- Szlag. - zaklęłam, uświadamiając sobie, że nie zrobiłam przecież zakupów i moja lodówka świeciła pustkami. Zrobiłam wewnętrzny facepalm i udałam się do przedpokoju, by ubrać się i wyjść. Buty, kurtka, telefon, klucze. Poklepałam się po kieszeniach, upewniając się, że wszystko wzięłam. Ja jak to ja potrafiłam zgubić różne rzeczy, przez co wpadłam w lekką paranoję (tj. chowam rzecz do kieszeni i po kilku minutach muszę sprawdzić czy nadal tam jest. Serio.). Zamknęłam drzwi na klucz i niemal zbiegłam po schodach, po drodze witając się ze starszawą sąsiadką. Popchnęłam drzwi wyjściowe, po czym owionęło mnie chłodne warszawskie powietrze. Opatuliłam się szczelniei kurtką i dzielnie ruszyłam na poszukiwania pobliskiego sklepu. Wyszłam z bramy rozglądając się. O dziwo, o tej porze dnia sporo ludzi spieszyło się w różnych kierunkach. Zdecydowałam się iść w dół ulicy. Po kilku minutach w końcu natrafiłam na mały sklepik spożywczy. Popchnęłam drzwi i weszłam do środka. Momentalnie uderzyło we mnie ciepłe powietrze. Ściągnęłam kaptur z głowy, przeczesując palcami włosy (które swoją drogą lubiły żyć własnym życiem). Chwyciłam koszyk i udałam się na dział z pieczywem. Gdy tylko parę bułek znalazło się w koszyku, do głowy przyszło mi to, żeby kupić jeszcze majonez, który ubóstwiałam. Mogłam go jeść litrami. Tylko dlaczego to cholerstwo musiało stać tak wysoko? Westchnęłam i stanęłam na palcach, by sięgnąć po słoik. Po paru sapnięciach i kilku przekleństwach później mogłam być z siebie dumna. Ale jak to w moim życiu bywa, nic nie dzieje się bez przyczyny. Obróciwszy się, nie dostrzegłam, że w wąskiej alejce tuż za moimi plecami stoi mężczyzna i wpadłam na niego, jednocześnie słoik z majonezem zaliczył spektakularne zetknięcie się ze sklepową podłogą. Zamarłam. Chłopak szybciej się zreflektował i zaczął przepraszać.
- Najmocniej cię przepraszam. Zamyśliłem się. - ściągnął czapkę z daszkiem, mierzwiąc swoje włosy dłonią, uśmiechając się jakby nieśmiało i z zażenowaniem. Muszę przyznać, że w tej chwili mnie zatkało. Dosłownie, aż zapomniałam o nieszczęsnym majonezie rozlanym między nami. Ja tę twarz doskonale znałam. I te oczy, wpatrzone z zaniepokojeniem w moją osobę.
- Wszystko w porządku? - spytał, dostrzegając moje zaskoczenie. Ja otworzyłam usta, lecz żaden dźwięk się z nich nie wydobył.
Bo stałam oko w oko z...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro