3. Fatum
Ciepłe promienie słońca przebijały się przez korony drzew. W lasach na przedmieściach miasta Detroit ledwo co można było zauważyć oznaki odejścia lata. Śpiew ptaków niósł się po okolicy, a spokojem, jaki panował wokół, cieszyło się każde żyjątko. Ale ten stan nie trwał zbyt długo.
— Jestem pewna, że już niedługo coś tu znajdę! — Krzyknęła entuzjastycznie szesnastoletnia dziewczyna.
Nagłym podniesieniem głosu, młoda Azjatka spłoszyła część małych zwierząt czających się w trawie oraz koronach drzew, jednak mało ją to interesowało. Szukała sensacji, a nisko lecący klucz odrzutowców, które zobaczyła zaraz po opuszczeniu budynku szkoły, wręcz wrzeszczał ,,Uwaga! Dziewczyno coś się dzieje, biegnij!". Tak więc pochwyciła swój aparat fotograficzny i pobiegła na zachód. Miała przeczucie, że znajdzie tam coś co zmieni jej dotychczasowe życie oraz pomoże w spełnieniu kilku marzeń. Miała serdecznie dość zajmowania się gazetkami i szkolnym blogiem. Chciała czegoś więcej. Miała nadzieję, że w niedalekiej przyszłości pracując jako dziennikarka, zapewni sobie odrobinę adrenaliny śledząc najciekawsze tematy oraz uwolni się od prześladującej rutyny, która każdego dnia jakby odbierała cząstkę jej samej. Pewne jest też to, że robiła wszystko to na przekór ojcu.
Rozejrzała się po okolicy tętniącej życiem, szukając czegoś między drzewami. Odwróciła się zaraz za siebie, spoglądając na dwójkę ciężko dyszących chłopaków. Nie wiedziała dlaczego za nią pobiegli. Przez moment miała wrażenie, że chcą ją powstrzymać.
— Na pewno idziemy w dobrą stronę Miko? — Zapytał jeden, skupiając swoje duże szare oczy na dziewczynie o wątłej budowie ciała.
— Wydaje mi się, że przed chwilą zmieniliśmy kierunek — dodał brunet, podchodząc do dziewczyny i wyjmując z jej czarno-różowych, związanych w luźny kok, włosów kilka liści.
Zirytowana Miko odpędziła się od chłopaka, jak od natrętnej muchy i sama wytrzepała resztki liści z włosów, mamrocząc pod nosem i przeklinając korzenie drzew, o które wcześniej się potknęła.
— Powinniśmy zawrócić — jęknął zmęczony wędrówką młodszy z chłopców, prostując się i odgarniając z czoła kilka ciemno-złocistych loków.
Syknęła, pozbywając się ostatniej gałązki z skołtunionych włosów i mordując wzrokiem dwójkę natrętów. Nie kazała im za sobą iść, ale Sam i Daniel uparli się. Nie znosiła kiedy, ktoś stał nad nią i pilnował każdego jej ruchu. Była przyzwyczajona do polegania na samej sobie, od kiedy jej matka odeszła, a zdruzgotany rozwodem ojciec nałogowo pracując i zapijając się do nieprzytomności w każdej wolnej chwili starał się zapomnieć o smutkach. Była przekonana, że nikogo nie potrzebuje. Natomiast każdą osobę, która w najmniejszym stopniu okazywała jej troskę, zbywała złośliwym zachowaniem. Podświadomie wiedziała, iż jest to sposób na zabezpieczenie się przed utratą kogoś bliskiego, ale życie samotnika tak bardzo do niej przylgnęło, że dziewczyna nie potrafiła się już od niego uwolnić, a po latach chyba się przyzwyczaiła.
Ruszyła dalej wbijając smutne spojrzenie w ściółkę i zastanawiając się. Jedno przykre wspomnienie z dzieciństwa ciągnęło za sobą lawinę następnych, sprawiając, że przygnębiającą retrospekcja nie miała końca.
Dwóch nastolatków natomiast nie zwróciło uwagi na nagłe pogorszenie humoru dziewczyny. Żywo dyskutowali, szepcąc między sobą.
— Sam, zdajesz sobie sprawę, że tylko się narażamy. Powinniśmy poczekać na Hot Rod'a albo Bee — narzekał szesnastolatek nerwowo gestykulując, a przy każdym najmniejszym ruchu ciemno złociste loki na jego głowie podskakiwały niczym sprężynki.
— A co? Mieliśmy ją puścić samą i w najgorszym wypadku pozwolić zginąć? — Brunet wywrócił pastelowo niebieskimi oczami, był odrobinę podirytowany ciągłym narzekaniem młodszego kuzyna.
— Kto powiedział, że od razu pozwolić zginąć. Nie wiadomo nawet czy coś tu znajdziemy.
— Więc dlaczego tak panikujesz? — Sam nie mógł powstrzymać się od kpiącego uśmieszku.
Daniel zagotował się w środku. Był wściekły przez ignorancję kuzyna, przecież oboje wiedzieli, że w najgorszym wypadku nie mieliby szans w starciu z znacznie większymi i silniejszymi kosmitami. Więc dlaczego Sam dobrowolnie pchał się w ich szpony? Zwłaszcza, iż jeszcze dwa lata temu święcie zarzekał się, że nie chce mieć z nimi nic wspólnego i żyć w spokoju oraz cieszyć się tym co ma. Daniel, jak i ich ciotka wiedzieli, że chłopak stara się udowodnić sobie, że nie jest słaby, ale ignorowanie niebezpieczeństwa to czyste szaleństwo. Blondyn w myślach przeklął stryja. Mężczyzna możliwe, że nieświadomie wzbudził w swoim synu kilka kompleksów, przez które Sam starał się podbudować swoją samoocenę poprzez (zdaniem Daniela) durne akcje. Nawet ingerencję ich ciotki Sari nie pomagały. Kobieta po wielu próbach stwierdziła, że narzuci jego rodzicom pomysł z wyjazdem do jego dziadków na drugi koniec kraju. Daniel dowiedział się o tym przez przypadek, ale nie zdradził niczego kuzynowi. Mimo, iż w tym wypadku tęskniłby za Samem, zdawał sobie sprawę, że tak byłoby bezpieczniej dla obojga. Brunet od kilku miesięcy stale pakował ich w kłopoty. Przecież gdyby nie ciekawość starszego chłopaka nigdy nie udałoby im się poznać Transformerów, które jak się okazało od ponad sześćdziesięciu lat ukrywały się pod domem ich pradziadka. Jak wiadomo, ciekawość to nic złego, jednak jej nadmiar może i zabić, a Daniel nie wyobrażał sobie stracić kolejnego członka rodziny. Po poznaniu Autobotów smutna prawda o śmierci jego rodziców sprawiła, że żywi do kosmicznych znajomych pewną urazę. I mimo iż jednego z Botów traktuje, jak starszego brata, a reszta darzy sporym szacunkiem, sam nie wie w jaki sposób zareagowałby, gdyby jego kuzyn zginął przez wojnę przywiezioną z innej planety. Dlatego za wszelką cenę chciał zdusić zapał Samuela do zabłyśnięcia w oczach innych, zanim chłopak ucierpi.
— Wyobrażasz sobie reakcje ciotki, gdy nie będą mogli nas znaleźć przez pół dnia? — Warknął Daniel.
Sam, gdy tylko wyobraził sobie wściekłą ciotkę, wzdrygnął się, co nie ubiegło uwadze młodszego chłopca. Czasami oboje mieli wrażenie, że bardziej obawiają się wściekłej siostry ich babci, niż na przykład spotkanie twarzą w twarz z żywym i rozjuszonym Decepticonem. Mimo to Sam nie chciał zostawić dziewczyny samej, sądził, że to co robi jest słuszne. Skoro jest jedną z nielicznych osób wiedzących o kosmitach powinien bronić nieświadomych ludzi, zwłaszcza takich jak Miko, która przyciąga kłopoty, zupełnie jak światło żarówki nieznośne robactwo.
Oboje nie znali jej zbyt dobrze, dziewczyna częściej trzymała się na uboczu. Wspólna znajomość nastolatków polegała tylko na rzucaniu do siebie krótkiego ,,cześć " na korytarzu w szkole oraz dawaniu dziewczynie spisania zadań domowych z lekcji na, które razem chodzili. Nic więcej. Jednak kiedy kuzyni zobaczyli, jak odbiega w kierunku odlatujących odrzutowców, nie przypominających zbytnio ziemskie latające maszyny, bez zastanowienia, pobiegli za nią. Wątpliwości zaczęły kąsać sumienie Daniela dopiero, gdy znaleźli się w lesie.
— Ciotka nas zrozumie. Pamiętasz, jak pradziadek opowiadał, że kiedy była młodsza pakowała się razem z Bee jeszcze większe bagna niż my w tej chwili - tymi słowami chciał zakończyć tą krótką wymianę zdań. — Upewnijmy się, że Miko niczego tu nie znajdzie i spada...
Urwał, gdy odwrócił się od kuzyna i spostrzegł, iż dziewczyna, która jeszcze chwile wcześniej stała nieopodal nich, zniknęła. Rozglądał się gorączkowo wokół, jednak zdawać by się mogło, że ich walnięta znajoma zapadła się pod ziemię. Podczas, gdy Sam był zajęty nawoływaniem Miko, Daniel stał, jak słup soli. Twarz blondyna wykrzywiały załamanie i niedowierzenie. Nie spodziewał się takiego obrotu spraw. Pobiegli za dziewczyną chcąc ją bronić, a w ostateczności zgubili ją.
— Nie stój tak, musimy ją znaleźć! — Warknął brunet, zaciskając palce na ramieniu Daniela, brutalnie wyrywając go tym samym z osłupienia.
— Zawróćmy i wezwijmy policję — odezwał się w końcu Daniel. — Albo niech Bee i Hot Rod jej poszukają.
— Żartujesz sobie ze mnie? — Sam zatrzymał się i odwrócił do kuzyna. — Jesteśmy jedynymi osobami na miejscu, którzy wiedzą co się dzieje i co jej zagraża. Skoro możemy jej pomóc, dlaczego chcesz się teraz wycofać?
— Pomóc? — Daniel wyrwał się z uścisku kuzyna. — POMÓC?! Czy ty do reszty oszalałeś? Co zamierzasz zrobić, kiedy staniesz twarzą w twarz z Decepticonem?
— Skoro się tak boisz, dlaczego nie zostałeś?
— BO NIE CHCĘ ŻEBYŚ SKOŃCZYŁ, JAK MOI RODZICE PIEPRZONY IDIOTO! — Trzymanie nerwów na wodzy skończyło się. Daniel nie zdawał sobie sprawy, że jest aż tak wściekły. Delikatnie się trząsł, a jego oczy zaszkliły się od emocji.
Sam nie wiedział co powiedzie. Nie lubił wchodzić na temat zmarłych rodziców kuzyna. Obaj chłopcy pamiętali ich, jak przez mgłę. Wszyscy sądzili, że Sebastian i Carla Witwicky zmarli przez awarię w zakładzie produkcyjnym ich pradziadka. Prawda jednak była inna, rodzice Daniela poświęcili swoje życia by odciągnąć wodza Decepticonów od Wszechiskry. Niestety ten bohaterski czyn na niewiele się zdał, Cony omal nie przejęły artefaktu, będącego nadzieją na ożywienie domu Transformerów. Autoboty i garstka ludzi wiedziała, że Megatron mając zupełnie inną, odstającą od wszelkich norm, wizję nowego domu Transformerów, zagraża niemal każdemu. Właśnie dlatego zdecydowano się na zlikwidowanie Wszechiskry. Nikt nie spodziewał się tego, że rozbicie jej spowoduje aż takie szkody. Fala uderzeniowa spowodowała ogromne zniszczenia w Detroit. Taki wypadek nie umknął oczywiście mediom, więc żeby nie narażać Autobotów na zdemaskowanie ich gatunku, Isaac Sumdac, pradziadek Sama oraz Daniela wyjaśnił, że tragedia ta była winą nieudanych eksperymentów nad nową maszyną jego autorstwa. Ludzie nie mający innych logicznych wytłumaczeń uwierzyli w rzekomą przyczynę, choć nie obyło się bez zapewnieniami ,,oświeconych" ludzi o spiskach, czy ataku kosmitów. Któżby pomyślał, jak w tym wypadku trafnie ocenili sytuację. Może z przypadku, może rzeczywiście o czymś wiedzieli, nikt jednak takich nie brał na poważnie.
Misja ta pochłonęła wiele ofiar. Daniel żył długi czas w kłamstwie, tęsknił za rodzicami choć za dobrze ich nie poznał. Kiedy dowiedział się o prawdziwym powodzie ich śmierci, narodził się w nim żal do rodziny, że przez tyle lat nikt nie chciał go oświecić, do Botów, że nie zdołali ich ocalić oraz do ojca i matki za to, że zostawili go, by ocalić może i całą Ziemię. Mimo iż widział w nich prawdziwych bohaterów, nie rozumiał dlaczego musieli to być właśnie oni.
Oboje milczeli i gdyby nie dźwięki z otoczenia, głucha cisza piszczałaby nieprzyjemnie w ich uszach . Żaden z nich nie wiedział, jak ma zareagować. Odezwać się? Zawrócić? Czy w końcu iść dalej? Daniel szybko otarł jedną z łez i znów spojrzał na kuzyna.
— Wracajmy, proszę — cichy szept wyrwał się z jego gardła.
Sam wiedział, że w tej chwili naraża się i Daniela, ale nie zamierzał rezygnować. Chciał pokazać bliskim na co go stać i nie miał zamiaru kończyć, jak jego wujek i ciotka. I choć wiedział, że los bywa przewrotny postanowił trzymać się uparcie swoich postanowień. Stać go na bycie bohaterem, ratować ludzi przed wojną przywiezioną z kosmosu.
Obejrzał się za siebie, dając do zrozumienia Danielowi, że jego błagania nic nie dadzą. Blondyn chciał już otworzyć usta i wyrzucić z siebie tyradę, jakim to zaślepionym i egoistycznym dupkiem jest Sam. Nie rozumiał, że w tej chwili głównie robi to dla siebie, by znów nie cierpieć po utracie bliskiej osoby, a nie dla bezpieczeństwa kuzyna.
Przerwał mu jednak potężny huk niosący się po lesie.
Oboje zamilkli i stanęli, jak wryci. Źródło hałasu było tuż przed nimi. Sam nie czekając już na nic zerwał się do biegu zostawiając Daniela daleko w tyle. Młodszy chłopak ruszył za nim, jednak zdawało mu się, że jego nogi same go niosą, kiedy umysł głośno krzyczał, by ten zawrócił.
Minęli drzewo złamane w pół, co od razu zaalarmowało Daniela. W myślach błagał, żeby wynikiem stanu rośliny była jakaś naturalna przyczyna, jednak widok przypalonych drzew zabił tę nadzieję natychmiastowo. Zatrzymali się przed stromym wzniesieniem z miejscami osuniętą ziemią. Wzniesienie to kryło w sobie pobłyskujące w świetle, niebieskawe kryształy, które częściowo były jeszcze przysypane piachem.
Od złoża energonu dzieliło ich spora przestrzeń, która to zamieniła się w pole bitwy między dwiema frakcjami. Daniel szybko dopadł do kuzyna i rzucił się z nim na ziemie, chowając się za wychodzącymi z gleby korzeniami potężnego drzewa. Ukryci z tego miejsca obserwowali walkę Transformerów, jeden z fascynacją, drugi z przerażeniem, Daniel w duchu modlił się, żeby każdy Autobot wyszedł z tego bez szwanku.
Botom nie szło wcale tak źle.
Drobna femme, o prostej krwistoczerwonej zbroi z szarymi oraz czarnymi wstawkami, świetnie wykorzystywała swój niski wzrost, umykając pociskom wrogów pomiędzy drzewami i większymi skałami. Odrobinę większy od niej niebieski Mech o smukłej budowie ciała, korzystając ze swojej zdolności niezwykłej prędkości zwodził przeciwników, tak, że ci nie wiedzieli już do czego celować. W wyniku czego jednemu udało się trafić w kolegę z oddziału. Trzeci masywny Autobot o zgniło zielonej zbroi, z łatwością jednym uderzeniem zapewniał Vehiconom przyśpieszony kurs latania.
Kiedy Decepticony były zajęte walką z trójką Autobotów, kompletnie nie zwrócili uwagi na około pięciometrowego szarego mecha, który wspiął się na wzgórze i wypatrywał swojej przyszłej ofiary. W końcu wypatrzył rosłego granatowego Decepticona o pomarańczowej twarzy. Gdyby optyki Bota nie zakrywała niebieskawa szybka z daleka można byłoby zauważyć w nich zawadiacki błysk. Nie czekając za długo, rzucił się na Cona z dzikim okrzykiem.
Przeciwnik nie miał nawet czasu na unik, poczuł na plecach ciężar i zaraz jego szyję oplatały uda szarego Transformera. Starał się zdjąć z siebie napastnika, ale ten zręcznie unikał jego rąk i nasilił uścisk zasłaniając dodatkowo czteropalczastymi dłońmi optykę granatowego mecha.
Zanosząc się śmiechem drobniejszy robot na moment stracił czujność, przez co Decepticon zdołał złapać go za kart wielkim kanciastym łapskiem. Kiedy w końcu zdarł go ze swoich pleców, zatrzymał go w powietrzu tuż przed swoją twarzą. Szary mech zdążył sprawić mu porządnego kopniaka w szczękę. Jedynie jeszcze bardziej rozwścieczyło to granatowego. Gniew jaki malował się na jego twarzy idealnie pasował do jej koloru. Zamachnął się i cisnął swoim przeciwnikiem niczym szmacianą lalką. Autobot przeleciał sporą odległość i zapewne leciałby jeszcze dalej, gdyby nie zatrzymała go ściana z ziemi. Ze stromego wzniesienia posypały się grudki gleby odpijając się od zbroi biedaka. Od uderzenia wszystko mu się dwoiło w optyce. W końcu zatrzymał wzrok na czerwonej rozmazanej plamie, która z czasem robiła się wyraźniejsza, aż zauważył, iż nie jest to żadna plama, a niska femme, o drobnej budowie ciała. Ukrywała się ona za pobliską skałą i patrzyła na niego, jakby był główną przyczyną jej życiowych niepowodzeń. Części odstające od smukłego hełmu nastroszyły się, zupełnie jak dwa fragmenty przyczepione do jej pleców. Mech wiedział, że bez ,,matkowania" się nie obejdzie.
—Już Jazz? Skończyłeś się bawić? — Warknęła przenosząc wzrok na pole bitwy i celując z swojej broni w kolejnego klona.
— Jeszcze muszę się odegrać — dobry humor nie opuszczał go, mimo bólu w całym ciele.
— Uważaj! — Krzyknęła femme chowając się za skałą.
Jazz od razu spojrzał przed siebie i w ostatniej chwili poderwał się z siadu by odskoczyć od nadlatującego w jego stronę Vehicona rzuconego przez granatowego Decepticona. Pod wpływem tego uderzenia z ściany posypały się kolejne grudki ziemi. Szary mech spojrzał na martwego już klona oraz na mało stabilne strome wzniesienie. Wychylił się zza skały i ryknął do przeciwnika:
— Breakdown! Może trochę poszanowania dla zmarłych?!
Wściekły Deceptnicon pochwycił kamień, który idealnie mieścił się w jego dłoni i cisnął go w uprzykrzającego się mu od kilku minut wroga. Kamień trafił tylko w ścianę, sprawiając, że część ziemi osunęła się przysypując Autobotom stopy.
— Żywcem chcesz nas pogrzebać? — Burknęła czerwona femme wyswobadzając się z piachu.
— Spokojnie Arcee, mam plan — zapewnił Jazz, którego uśmieszek powiększył się, gdy tylko wyjrzał zza skały i zorientował się, że przeciwnik postępuje właśnie tak, jak tego oczekiwał. Breakdown zmierzał właśnie w ich stronę, więc Jazz przystąpił do szybkiego objaśniania swojego planu. — Musimy zamienić się miejscami z tym dryblasem, a kiedy będzie już pod tą ścianą, wystrzelisz wszystko co masz — wskazał palcem na jej broń.
Arcee powiodła optyką za jego dłonią, a następnie na osuniętą ziemię. Szybko zrozumiała co miał na myśli.
— Zgaduje, że nie mam celować w niego? — Upewniła się.
— Bingo — ucieszył się z szybkiego rozumowania femme. Właściwie wiedział, że nie będzie miała większego problemu z zrozumieniem jego planu.
— No proszę, masz ty jednak coś pod hełmem — złośliwy uśmieszek zagościł na jej twarzy.
Mech złapał się teatralnie za pierś i przechylając głowę spojrzał na nią z wyrzutem, udając urażonego.
— Do dzieła, już prawie jest.
Arcee miała rację, Breakdown'a dzieliło zaledwie kilka metrów od nich. Już mieli zamiar wyskoczyć zza skały. Bronie były w gotowości, zupełnie, jak oni. Jazz delikatnie wyjrzał zza swojej kryjówki, co nie ubiegło uwadze wroga.
— Wyłaź konusie —rzucił chcąc sprowokować Jazz'a do walki. Za wiele jednak to nie dało.
Autoboty czekały cierpliwie na odpowiedni moment, obserwując powolnie kroczącego w ich stronę Decepticona. Jeszcze chwilę, jeszcze jeden krok i byli gotowi do akcji. Gdy cały plan spalił na panewce przez żywą kulę burzącą rzucającą się na Brakdown'a. Jazz zrezygnowany opuścił głowę powoli nią kręcąc, a Arcee starała się nie wybuchnąć na miejscu. Nici z zlikwidowania jednego z najsilniejszych Conów.
— No i cały plan w...
— CHOLERA BULKHEAD! NIECH CIĘ RDZA ZEŻRE! — Tyle byłoby z powstrzymywania emocji przez fembotkę.
Masywny mech o zgniłozielonej zbroi odwrócił się do niej wystraszony tą pełną gniewu reakcją. Zaskoczony spoglądał to na Jazz'a to na Arcee. Podrapał się po hełmie, który właściwie wyglądał, jak kask budowlańca z różnicą, że przez jego środek ciągnął się kanciasty wachlarz. Dalej kalkulował co mógł zrobić źle, niestety szło mu dość opornie. Chwila, którą poświecił na zastanawianie się, pozwoliła wrogowi pozbierać zderzak i ponownie zaatakować. Oba mechy wylądowały na ziemi. Tarzali się w piachu i obijali po twarzach. Pomiędzy ciosami rzucali w swoją stronę masę przekleństw i obraz pełnych jadu. Przewracali się i siłowali, chwilowo górował Bulkhead, by zaraz wylądować plecami na ziemi i broniąc się przed atakami Breakdown'a. Zatrzymał ich dopiero pobłysk światła z flesza aparatu. Obaj zdziwieni tym zwrócili głowy w bok. Zesztywnieli jeszcze bardziej, kiedy zauważyli dziewczynę z czarno-różowymi włosami wpatrującą się w nich z szeroko otwartymi ustami. Miko z podziwem w oczach zrobiła kolejne zdjęcie Transformerów znajdujących się w dość nieciekawej dla nich pozycji.
Arcee zaprzestała ostrzeliwania wroga, gdy zorientowała się, że jakiś człowiek nie dość, że nakrył ich, to jeszcze zdołał zdobyć dowód na ich istnienie w postaci zdjęć. Przysiadła za skałą chwytając się za głowę i nie dowierzając w swoje nieszczęście. Najgorsze, że to nie pierwszy raz kiedy podczas misji, w której dowodzi w wir walki wpada jakiś człowiek. Szczerze nie sądziła, że to fatum nadal nad nią wisi.
— Nie wierzę — mamrotała. — Przecież oni nie dadzą mi już żyć. Nic tylko kulka w łeb.
— Cee zluzuj — Jazz nie przestawał ostrzeliwać wroga chowającego się za drzewami. — Ponabijamy się z ciebie później. Teraz mamy ważniejsze rzeczy na głowie.
— To mnie miało niby pocieszyć?
— Miało cię zmusić do ruszeniu zderzaków i zabraniu się do obrony. Mam wrażenie, że nas otoczyli
Arcee szybko podniosła się i oceniła sytuacje. Rzeczywiście wróg schowany za drzewami zdawał się odciąć im jakąkolwiek drogę ucieczki, a ich bronił jeden mizerny kamień, ledwo zasłaniający dwójkę niewielkich robotów. Dodatkowo nigdzie nie mogła zlokalizować czwartego Autobota. Jeżeli ta misja zakończy się nakryciem ich gatunku przez ludzi oraz straceniem jednego z towarzyszy, skończy na oddziale u Ratcheta nie odrywając się od środków uspokajających. Już raz przeżyła coś podobnego i wątpiła, że wytrzyma kolejną dawkę podobnych wrażeń. Jednak na jej szczęście dostrzegła rozmazaną smugę błyskawicznie poruszającą się i unikającą zręcznie pocisków Decepticonów.
Zaraz obok dwójki Autobotów pojawił się niebieski, smukły mech. Części jego zbroi nadawały, ciału miejscami ostrzejsze kształty. Głównie dotyczyło to ramion, przedramion, bioder, łydek oraz hełmu. Fragmenty w tamtych miejscach były wydłużone i zagięte w tył. Sam hełm składał się właśnie z samych podłużnych i wyciągniętych części. Płasko do boków głowy miał przymocowane dwa elementy, które wyglądem kojarzyć się mogły z skrzydłami ptaka. Niżej, dwie kanciaste części, ściśle związane z skrzydełkami, nachodziły na jego policzki. Płat czołowy zasłaniał fragment do złudzenia przypominający wygięty bumerang, a spod niego wyrastał spłaszczający się wraz ze swoją długością róg, kończący się ostrym szpikulcem. Biały metal na twarzy wyróżniał się spośród niebieskiego, odrobinę zakurzonego lakieru.
Dopiero po chwili Arcee i Jazz zorientowali się co Blurr trzyma pod pachami. A raczej kogo. Niebieski mech zrzucił balast w postaci dwóch chłopców, nie będąc przy tym ani odrobinę delikaty. Sam i Daniel wylądowali na piaszczystej glebie, wzbijając tym samym w górę niewielkie kłęby kurzu. Gdy, kuzyni podnieśli wzrok na zdenerwowane Boty, zdawać by się mogło, że skurczyli się. Nerwowy śmiech wyrwał się z gardła Sama.
— Jazz trzymaj mnie, bo jeszcze chwila, a odstrzelę ich na miejscu — wydusiła jednym tchem.
Jazz nie mógł uwierzyć w głupotę tej dwójki. Sama wizja utraty życia powinna trzymać ich z daleka od pola bitwy. Czego nie zrozumieli po długim i nużącym wykładzie Prime'a? Na ich miejscu nie ryzykowałby tak głupio, przecież powinni zdawać sobie sprawę, co czeka ich po podobnej akcji. O ile przeżyliby mieszanie się w walkę Transformerów, w bazie mieliby istne piekło. Krzyki ich ciotki, groźby Hide'a, narzekania Ratcheta, wykład o odpowiedzialności Drifta, żarty Flare-up, złośliwe uwagi Crosshairs'a, przemówienie Prime'a dotyczące ich bezpieczeństwa, czy w końcu odpalenie się instynktu macierzyńskiego Arcee, Moonracer oraz Chromii. Istny cyrk na kółkach. Choć wiadome było, że te działania są tylko po to, żeby sytuacja sprzed lat nie powtórzyła się. Autoboty nie chciały już tracić swoich ludzkich przyjaciół w tragicznych wypadkach.
— Co oni tu robią?
— Szukałem drogi ucieczki, ale jedyne co znalazłem to ich chowających się po krzakach — odpowiedział Blurr w dość charakterystyczny dla siebie szybki sposób.
— Wspominałeś coś o drodze ucieczki — wydusiła ,,przez zęby" Arcee, nie odrywając optyki od chłopców i mordując ich wzrokiem.
— W lesie jest ich pełno, nie dacie rady przejść — Blurr w tej sytuacji nie brał pod uwagę siebie. Na spokojnie zdołałby prześlizgnąć się między wrogiem i zbiec.
— Musimy wezwać wsparcie — podsumował krótko Jazz, wychylając się zza skały i kontynuując ostrzeliwanie wroga. W ostatniej chwili uniknął pocisku, który musnął jeden ze spłaszczonych, odstających rogów na głowie. Jego dłonie od razu wystrzeliły w górę, żeby zbadać naruszone miejsce. — Inaczej skończymy nafaszerowani kulami i szczerze wątpię, że doktorek da radę nas poskładać.
Arcee wyjrzała zza skały oceniając sytuację. Bulkhead i Breakdown zostawili po sobie połamane drzewa i zaoraną ziemię. Najprawdopodobniej ich walka przeniosła się w głąb lasu. Po dziewczynie nie było natomiast już śladu. Czyżby uciekła? A może leżała gdzieś martwa? Vehicony z kolei zaczęły niebezpiecznie szybko zbliżać się do ich kryjówki. Jeżeli chcieli wyjść z tej misji cało oraz z nowym zapasem energonu musieli działać szybko. Femme nie czekając już na nic sięgnęła palcami do swojego komunikatora wbudowanego w skroń.
— Arcee do bazy, odbiór.
Minęła chwila zanim medyk odpowiedział jej znużonym głosem.
— Co jest? — Choć wiedziała, że tak nie jest, zmęczony egzystencją ton głosu niejednokrotnie, zdawał się wręcz mówić ,,Błagam, niech Cony już was odstrzelą, żebyście dali mi spokój"
— Potrzebujemy posiłków. Natychmiast wyślij Boty, które zostały w bazie zanim przerobią nas na złom
— W najgorszym wypadku robilibyście za części zamienne. Za chwile powinni dotrzeć do was nasi.
Jazz parsknął przez specyficzne poczucie humoru pierwszego oficera medycznego.
— Cross, Moon, Tailgate ruszcie zderzaki, Ratchet otwieraj Most — przez komunikator dało się słyszeć odrobinę przytłumiony głos wicelidera.
— Czy na ostatniej misji ktoś za mocno przydzwonił ci w ten zardzewiały już czerep? Czego w słowach ,,kategoryczny zakaz opuszczania bazy do odwołania" nie rozumiesz?! Po ostatniej misji omal nie dałeś się wysadzić w powietrze. Czy ty myślisz, że wiecznie będę marnował na ciebie energon i czas żeby poskładać cię do kupy.
— Zaczyna się — westchnął Blurr unosząc optykę ku niebu.
— Skończ pierdolić, jestem w świetnym stanie. Jeżeli zaraz nie otworzysz Mostu przestawię cię z miejsca siłą.
Chwila ciszy po drugiej stronie nie zapowiadała niczego dobrego. Zwłaszcza, że przestrzeń między trójką Botów oraz dwójką ludzi, a ich wrogami zacieśniała się. Nie sądzili, że przyjdzie im zginąć przez upartość dwóch największych dziadów w ich drużynie. Ciszę nagle przerwał głuchy rumor, odgłos ocierającego się metalu, oburzone sapnięcie medyka i głośny rechot Crosshairs'a.
Zaraz potem nieopodal nich powietrze rozdarł cyjankowo-zielony wir powiększając się z każdą sekundą. Z Mostu Ziemnego natychmiast wyskoczył mech w zielonkawym płaszczu, z licznych, giętkich, metalowych płytek. Niespełna sześciometrowy Autobot miał na głowie założone gogle z ciemnoniebieskimi szkiełkami. Crosshairs w dłoni trzymał dwa karabiny, którymi w błyskawicznym tempie eliminował atakujące go Cony.
Za nim z wiru wyleciała odrobinę niższa od niego femme z zbroją w kolorze pastelowej zieleni. Jej hełm zakrywał cały tył i czubek głowy, zachodził odrobinę na policzki. Trzy zaokrąglone części ciągnęły się od czubka głowy, by gładko zniknąć z tyłu zespolone z hełmem. Jedna umieszczona na środku była owalna, dwie pozostałe umieszczone po bokach były półokręgami. Każda z nich na przodzie miała wmontowane żółte LED-y idealnie wpasowujące się w kształt tych części. Jej pierś, tak jak u sporej części Transformerów, była niczym innym jak odrobinę spłaszczonym przodem auta. Nad ramionami, osłoniętymi przez błotniki jej alternatywnej formy, odstawały przednie koła, natomiast tylne były wmontowane w łydki fembotki.
Dzięki błyskawicznej reakcji, Moonracer zdążyła dobić niezauważonego przez Cross'a Vehicona, który zakradł się do niego od tyłu. Zielony mech zaskoczony tym, że wróg omal nie odstrzelił mu łba, stracił rachubę w eliminowaniu pozostałych przeciwników. Na jego szczęście szybko z pomocą rzucił mu się Tailgate, około czterometrowy biały Autobot. Miał odrobinę kanciasty kask, usta oraz nos zasłaniała osłonka tego samego koloru co lakier, a niebieska szybka ochraniała jego optykę. Miał drobną budowę ciała i szerokie ramiona składające się z kół jego alternatywnej formy oraz szpiczastego i zagiętego elementu.
Równie szybko do walki włączył się wicelider Autobotów. Potężnie zbudowany około siedmiometrowy mech z czarną zbroją oraz szarymi fragmentami. Pojawienie się na polu bitwy Bota o masywnej sylwetce sprawiło, że niektóre Klony zaprzestały ostrzeliwania, poważnie zastanawiając się nad odwrotem. Jednak wizja kary za dezercje szybko rozwiała tę myśl.
Pociski przeszywały powietrze. Brak organizacji oraz przywódcy oddziału sprawiły, iż Decepticony skupiały się tylko i wyłącznie na chaotycznym ostrzeliwaniu swojego wroga. Przez co kule były w stanie jedyne czasami drasnąć Boty, które zbyt się wychylały. Ale i to nie dawało już Vehiconom takiej przewagi jak na początku. Blurr postanowił osłabić tyły wroga. Niezauważony, niczym cień przemknął między siły klonów i atakował zaplecze rozrzuconej formacji. Przez co chwilę później moc ostrzału, kryjących się za drzewami Conów, zmniejszyła się drastycznie. Zachęciło to Autoboty do śmielszego działania. Arcee wyskoczyła zza skały, pewnie i szybko dopadła do większej grupki Vehiconów. Rozprawienie się z nimi za pomocą ostrzy i pięści nie zajęło femme dużo czasu. Drobna Botka ruchami pełnymi gracji i siły umykała rywalom, żeby zaraz zaatakować i wyeliminować oponenta.
— Arcee! — Usłyszała w całej tej wrzawie swoje imię. Szybko zlokalizowała osobę nawołującą. Dobiła ostatniego przeciwnika i zwróciła optykę w kierunku Ironhide'a. — Gdzie Bulkhead i Jazz?
— Bulk i Breakdown obijają się w głębi lasu, a Jazz robi teraz za niańkę! — Odkrzyknęła przystępując do ostrzeliwania kolejnych Conów
— Niańkę? — Powtórzył, skrzywiony patrząc na czerwoną femme.
— Błagam, nie teraz — jęknęła Arcee na tyle głośno, że zdołał ją usłyszeć.
Skoro był pewny, że podporucznikowi nic poważnego się nie stało, mógł przemilczeć niezrozumiałe wytłumaczenie. Zdruzgotany wyraz twarzy femme odrobinę mógł naprowadzić na odpowiedni tok myślenia.
— Moonracer! Kieruj się zniszczonymi drzewami i znajdź Bulkhead'a — zwrócił się do pastelowo-zielonej femme.
Ta jedynie kiwnęła głową i rzuciła się biegiem w wyznaczone miejsce. Miał zamiar osłaniać ją w wypadku, gdyby choć jeden klon wypełzł zza drzew z zamiarem postrzelenia Wreckerki. Jak szybko się okazało, nie ona zdobyła zainteresowanie trepów. Vehicony, jakby przez nagłe oświecenie skupiły swoje siły na wiceliderze Autobotów. Odcięty od pozostałych Botów, wystawiony na ostrzał na otwartym terenie, bez żadnej kryjówki. Początkowo nie pozostawał im dłużny, dwa naramienne działa wypluwały z siebie masę pocisków. Jednak szybko został przyparty do ściany osuwającej się ziemi i zmuszony do obrony. Kule oponentów zostawiały w jego pancerzu bruzdy. Pozostanie w takiej sytuacji na dłuższą chwilę nie skończyłoby się za szczęśliwie. Nawet jego zbroja nie wytrzyma długiego, masowego ostrzału. Wiedział, że jeżeli zaraz nie wpadnie na jakiś błyskotliwy plan, skończy przygwożdżony do szpitalnego łóżka lub na złomowisku. Bezczynne leżenie, czekanie na regeneracje i wysłuchiwanie uwag Ratcheta nie było przyjemne dla nikogo. Wystawienie jego kruchej cierpliwości na taką próbę skończyłoby się dla Autobotów stratą najlepszego medyka, albo Prime musiałby szukać sobie nowego zastępcy.
Mimo ciągłego zmęczenia nie zamierzał się jednak szybko poddawać. Jeszcze nim wojna doszczętnie wyniszczyła Cybertron, przysiągł sobie, że wpierw przyczyni się do zgaśnięcia iskry Megatrona. A potem... niech się dzieje wola Primusa. Dalsze życie u boku Endury, czy śmierć w przyszłych walkach, było mu już to obojętne. Ważne, że ten pseudo wyzwoliciel uciśnionych nie stąpałby już po ziemi. Nie widział nadziei w przyszłości już od dawna, ale dopiero teraz świadomość tego potrafiła uderzyć w niego z zdwojoną siłą.
Jednak musiał jeszcze walczyć, obiecał to sobie, przyjaciołom, Chromii i każdej ofierze tej wojny.
Jego optyka napotkała kostki płynnego energonu, skryte w sporej szczelinie przysypanej kamieniami i piachem. Zapewne przed przybyciem Botów, górnicy Decepticonów przetopili kryształy. To znalezisko sprawiło, że w procesorze zapaliła się lampa zwiastująca nowy plan. Poświęcenie jednej kostki na rzecz sporego złoża energonu i żyć towarzyszy? Nie było się nad czym dłużej zastanawiać. Pochwycił jedną kostkę i zamachnął się z zamiarem rzutu.
— NA ZIEMIE! — Ryknął i cisnął kostkę w kierunku atakujących go Vehiconów.
Nim sześcian dotknął piaszczystego podłoża Hide zdążył wycelować w obiekt i wystrzelić z obrotowego działka na swoim przedramieniu. Energon w styczności z rozgrzanym pociskiem momentalnie zamienił się w ładunek wybuchowy. Siła odrzutu i gorące płomienie raniły Decepticony. Oszołomione trepy uciekały z pola walki w pośpiechu, te znajdujące się bliżej wybuchu nie podniosły się już wcale. Pozostali na tyłach formacji byli gotowi atakować dalej, gdyby nie nagły rozkaz Breakdown'a do natychmiastowego odwrotu. Granatowy, poobijany mech wybiegł spomiędzy drzew w kierunku otwierającego się Mostu. Za nim podążyła cała zgraja klonów.
Kiedy cyjankowy wir zamknął się za ostatnim Decepticonem, Tailgate z głośnym westchnięciem opadł na ziemię.
— W porządku? — Spytał młodzika Blurr.
— Ta ta... Daję iskrzę ochłonąć — sapnął, machnąwszy ręką.
— Trzeba sprawdzić czy Moon i Bulk są cali — odezwała się po chwili Arcee wypatrując między drzewami śladu po dwójce Wreckerów.
Na szczęście oboje chwilę później wyłonili się z gąszczu roślin. Moonracer idąc na czele zadowolona z siebie, jak zawsze, a za nią przybity Bulkhead z miejscami powgniataną zbroją. Co jakiś czas mamrotał coś do siebie i tylko Wreckerka słyszała jego wywody, czasami odwracając się do niego i pocieszając.
— Powinniśmy zabrać się za znoszenie energonu do bazy — odezwał się Cross, podchodząc do wystających z ziemi niebieskich kryształów. Wyrywał jeden z nich. Oglądając go, wyszczerzył się przy tym. — Wpierdol był za mały, pewnie szybko wróc... Orzesz kurwa — urwał zerkając w bok, a skrystalizowany energon wypadł mu z dłoni.
Pozostali przenieśli spojrzenie z zielonego mecha na skrzywionego Jazza trzymającego w obu dłoniach wyrywającego się Sama i załamanego Daniela. Nowoprzybyłe Autoboty patrzyły tępo na dwójkę ludzi, jakby dopiero po raz pierwszy ujrzeli przedstawicieli ich gatunku.
— Powiedzcie mi, że jestem po prostu stary i optyka mi siada — warknął Ironhide po dłuższej chwili milczenia.
— Jesteś starym dziadem, ale receptory wzroku masz jeszcze sprawne — odpowiedział mu szybko Jazz nie ukrywając zadziornego uśmieszku.
Wicelider zignorował złośliwą uwagę i skupił się na chłopcach. Gotował się ze złości. Nie umiał zrozumieć dlaczego smarkacze pchają się tak w ich wojnę, wiedząc doskonale, jakie mogą być tego skutki. Teraz wszystko wyjaśniało przybicie Arcee. Czyżby był to zwyczajny zbieg okoliczności, czy może powrót prześladującego ją przed laty pecha.
— CZY WAS DO RESZTY JUŻ PIEPRZŁO?! — Ryknął na chłopców.
Pod wpływem lodowatych optyk Hide'a, kuzyni jeszcze bardziej skulili się w sobie. Sam starał się przedstawić ich wersje wydarzeń i objaśnić, że mieli swój powód znalezienia się tutaj, ale strach zacisnął mu dłoń na gardle.
— Przysięgam wam, że jakoś przekonam Ratcheta do wszczepienia wam nadajników, które przy opuszczeniu granic miasta popieszczą was woltami. A jak ta zrzęda się nie zgodzi, to zlecę to zadanie Joltowi.
Choć wiadome było, że Boty nie chciały krzywdzić w żaden sposób chłopców, w obecnej chwili nie zostało im już chyba nic innego, jak groźba. A groźba ze strony Ironhide'a zdawała się być obietnicą, którą spełni w najbliższym czasie.
— Była z nimi jeszcze jakaś dziewczyna — wymamrotał obolały Bulk. — Breakdown chciał się jej pozbyć, ale zdołała uciec. Miała ze sobą aparat — dodał zaraz odrobinę ciszej.
Nie mogli uwierzyć w swoje szczęście. Przez lata byli w stanie ukrywać się przed organizacją specjalizującą się w polowaniu na Transformery, a pozwolili zwykłej nastolatce uwiecznić istnienie ich gatunku na zdjęciu. Przecież oczywistym jest to, że dziewczyna udostępni gdzieś zrobione zdjęcia. Nasili to obecność MECH-u w ich okolicy i skomplikuje tylko życie, jakby sam pobyt na Ziemi nie był już wystarczającym utrudnieniem.
Wykończony Ironhide przejechał dłonią po twarzy. Zerknął zaraz na Cee. Ta tylko skrzywiła się uniosła dłoń i grożąc mu palcem wycedziła:
— Nawet. Nie. Waż. Się. Zaczynać.
Winienie jej za sytuację nie miało sensu. Każdy mógł zostać przyłapany przez ludzi. Jednak to, że mieszkańcy Ziemi przyłapywali głównie Arcee lub akurat grupę, którą ona dowodziła, było dość niepokojące.
Zrezygnowany sięgnął do komunikatora łącząc się z bazą.
— Ratchet każ każdemu Autobotowi wracać. Mamy sytuację wyjątkową. Nie uwierzysz, fatum Arcee wróciło.
Ej bo opisy Transformerów są cholernie ciężkie (przynajmniej dla mnie) XD
Naprawdę nie sądziłam, że sprawią mi taką trudność. Opisując Moonracer i Blurr'a spędziłam chyba łącznie godzinę patrząc w sufit i prosząc o jakieś olśnienie żeby ubrać wszystko w słowa. Jak tak dalej pójdzie ja się załamię.
Ogólnie to bardzo przepraszam, że te rozdziały pojawiają się w takich odstępach prawie co trzy miesiące. Moim postanowieniem noworocznym było, żeby trochę przyśpieszyć ich dodawanie, ale jak zwykle mi to nie wyszło XD
Szkoła wysysa ze mnie wszelkie pokłady kreatywności oraz chęci do robienia czegokolwiek. Chociaż teraz będę mieć odrobinę więcej wolnego to może coś niedługo tu opublikuję. Ale jak zwykle niczego nie obiecuję.
Chciałabym dodać, że ostatnie dwa rozdziały zostały odrobinkę poprawione. Głównie chodzi o takie kosmetyczne zmiany. Jakieś błędy i chyba raz czy dwa trochę zmieniłam jakiś opis bo nie do końca przedstawiłam to co miałam na myśli i rzucało się to w oczy.
Możliwe, że w przyszłości też pojawią się jakieś drobne poprawki, bo mi się szybko wszystko odmienia.
Także do następnego
Ja tu tylko tak to zostawię XDD
Nie powinno mnie to bawić, ale cóż poradzę.
https://youtu.be/6531opV5uwM
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro