52
W ciszy siedziałam patrząc tępo w podłogę i próbowałam poukładać myśli. Cogman milczał, tylko mi się przyglądał.
- Co chcesz przez to powiedzieć że nie jestem człowiekiem?!- Zapytałam się w końcu gdy zdążyłam się trochę uspokoić.
-Pani matka nie istnieje a Pani ojciec nie jest nim. O wypadku samochodowym z ich udziałem nie ma nawet wzmianki.- Powiedział spokojnym głosem Cogman.
Zamknęłam oczy i próbowałam się uspokoić. Czyli te wszystko wspomnienia, te wszystkie przeżycia, uczucia i doświadczenia z czasów gdy "moi rodzice" jeszcze żyli nie są prawdziwe. Więc jak trafiłam do babci a później do cioci?
-Macie jeszcze jakieś informacje na mój temat?- Przerwałam ponownie grobową ciszę.
-Tak...ale nie wiem czy Pani chciałaby...- Zaczął lokaj, ale mu przerwałam.
- Cogman proszę.- Spojrzałam mu w oczy.
On tylko westchnął i przyniósł mi inną teczkę. Otworzyłam ją. Było tam mnóstwo zdjęć z różnych czasów i jeszcze więcej dokumentów w najróżniejszych językach.
Podniosłam jedno ze zdjęć i przyjrzałam mu się uważnie. Fotografia przedstawiała grupkę ludzi. Żołnierzy. Na środki stała małą dziewczynka w sukience z falbankami. Miałam krótkie, falowane włosy. Zdjęcie było bardzo stare i pożółkłe. Wszyscy przedstawieni na nim ludzie na pewno już nie żyli. Najbardziej mnie zdziwiła ta dziewczynka. Przyjrzałam się jej twarzy. Zamarłam. Wyglądała zupełnie jak ja za czasów dzieciństwa. Takie same włosy, taki sam uśmiech...
Podniosłam kolejne zdjęcie. To przedstawiało uśmiechnięte dzieci w marynarskich mundurkach a z boku znowu stała tą dziewczynka. Nadal uśmiechnięta.
-Sophie chodź się pobawić!- Odezwał się dziecięcy głos w mojej głowie.
O co tu chodzi?!
Przeglądałam kolejne zdjęcia z najróżniejszych lat, ale wszędzie stała ta mała dziewczynka. Tak samo uśmiechnięta i patrząca na mnie z tym samym błyskiem w oczach.
Upuściłam teczkę na podłogę. Ogromna fala bólu przeszła moją głowę. Złapałam się za nią powstrzymując się od łez i krzyku.
- Pani Prime?- Odezwał się Cogman podchodząc do mnie.
-Nic...mi nie jest...- Odpowiedziam ciężko oddychając i robiąc krótkie przerwy przy następnym słowie.
Wzięłam kilka głębokich oddechów i wyprostowałam się ignorując palący ból głowy. - Macie jakieś przypuszczenia co do mojej osoby?
-Tak i to wiele.- Oznajmił lokaj.- Prawdopodobnie te bractwo z którym była związana Pani babcia i ciocia zostało stworzone dla Pani. By chronić to czym Pani jest.
-A czym ja jestem?- Zapytałam się.
-Tego niestety nie wiemy.- Oznajmił Cogman.
Westchnęłam ciężko i wstałam na równe nogi chwiejąc się lekko.
-To wszystko?- Dopytałam się.
-O Pani osobie... tak.- Oznajmił lokaj.
Wzięłam wszystkie dokumenty do jednej teczki i wyszliśmy z pokoju. Edmund i pozostali już tam na nas czekali.
-Nie wyglądasz na zszokowaną.- Oznajmił staruszek.
A Cade i Vivian popatrzyli po sobie ze zdziwieniem. Weszłam w głąb pokoju. Próbowałam myśleć o czymś innym.
Nagle zobaczyłam plakat z Braderem.
-ZB-7.- Odezwałam się.- Wygląda jak Bee.
-To on.- Oznajmił Edmund.- Wspomagał Diabelską Brygadę. Bardzo zajadłą jednostkę wojskową. Pomógł odmienić losy wojny.
-Bee?- Zdziwił się Cade.- On jest taki miły.
-Za linią wroga podczas wojny różnie to określano.- Powiedział Edmund.- Ale nigdy słowem "miły".
Zdziwiłam się. Bee nigdy mi o tym nie wspominał a może chciał o tym zapomnieć...
Przeszliśmy do innego miejszego już pomieszczenia. Na ścianach wisiał stare, zardzewiałe miecze.
-Wszystko zaczęło się w roku 484,- Zaczął Edmund.- kiedy król Artur i czarodziej Merlin pokonali armię Saksonów pod Mons Badonicus. To jest miecz i buzdygan.- Powiedział pokazując gablote z tymi przedmiotami.
Wyszliśmy z zamku na dziedziniec. Wszędzie stały stare pojazdy które najprawdopodobniej był Transformerami. Przeszliśmy przez mury obronne i przeszliśmy do innego ogromnego budynku obok zamku. Na trawniku Nadal czekali na nas Bee i Rot Hod.
-Król Artur to mit.- Odezwała się w końcu Vivian.
-Każda legenda, mit, opiwieść przy ognisku na logiczne wyjaśnienie.- Oznajmił Edmund.
-Z tym się w pełni zgadzam, ale tu logika się ulatnia. Mówi Pan o magii.- Powiedziała Angileka.
-A twoje gadające Lamborghini?- Odezwał się Cade.
-A ja?- Powiedziałam.
-"Każda wystarczająco zaawansowana technologia nie różni się od magii".- Oznajmił Cade.
-Artur C. Clarke. Imponujące.- Pochwaliła go Vivian.
Przyśpieszyłam kroku by dojść do Sir Edmunda.
-Ma Pan jakieś osobiste teorie o mojej osobie?- Zapytałam się.
Staruszek zwolnił kroku:
-Widziała Pani te zdjęcia?- Dopytał się a ja przyraknęłam.- To wygląda tak jakby Pani żyła przez stulecia nie wiedząc o tym. Jakby po jakimś czasie wszystko się w Pani resetowało. Przy zdjęciach jest wiele dokumentów Wszystkie należą do bardzo podobnych dzieci, ale wszystkie mają inne imiona i nazwiska.- Tutaj westchnął.- Narazie nie wyciągajmy pochopnych wniosków Pani Prime.
Weszliśmy do wielkiej sali. Podobnej do wnętrza kościoła. Na środku stał ogromny, kamienny, okrągły stół. W okół niego stało 12 bogato zdobionych krzeseł. A na blacie leżały pradawne miecze a obok nich na stojakach wisiały zbroje.
-Ten budynek wzniesiono w miejscu, gdzie stał oryginalny okrągły stół.- Oświecił nas Edmund.- Parsifal, Gawain, Tristan, Lancelot. Zasiadali tutaj. Całą dwunastka. A za nimi siedziała dwunastka przybyszy z Cybertronu.- Zdziwiłam się. Nigdy o tym nie słyszałam.- Dwunastu rycerzy z kosmosu, którzy w Canelocie sposterzegli potencjał ludzkiej rasy. Honor.
Dopiero teraz wszyscy spostrzegli że Cogman grał na organach i to dość klimatycznie. Sir Edmund westchnął:
-Cogman!- Krzyknął a robot od razu przerwał.
-Co?- Zdziwił się Lokaj.
-Znowu spujesz efekt.- Oznajmił Edmund.- Co jest z tobą nie tak?! Serio czasami mam go ochotę zadusić.- Podszedł do jednej ze zbroi.- To należało do samego króla Artura. Legenda głosi że pewnego dnia pojawi się ostatni rycerz, by walczyć o ocalenie świata. Wygląda na to Panie Cade, że ten ostatni rycerz....to Pan.
-Co?- Zdziwił się Yeager.- Szukał mnie po całej galaktyce?
- Nie Pana konkretnie.- Zaprzeczy Sir.- Nie wynalazcy-nieudacznika z Teksasu, broń Boże.
Nagle Cogman znowu zaczął swój występ. Teraz śpiewał kobiecym głosem jak w operze.
-Przestań!- Krzyknął wkurzony Edmund wyglądał jakby właśnie miał rzucić swoją laską w lokaja.
-No co?- Zdziwił się robot.
-Jak się nie zamkniesz do odeśle cię na Cybertron w maleńkim pudełeczku.- Pogroził mu jego pracodawca.
-Ale się boję.- Wkurzył się Cogman.
- Nie jestem nieudacznikiem.- Zaznaczył Cade kończonc kłutnie pracownika i szefa.
-Chodziło mu raczej o rycerskie cnoty, Panie Cade.-Objaśnił Edmund.- Rycerskie cnoty. Panno Vivian.
-Są nimi: prawe serce, męstwo, honor, szlachetność i uczciwość.- Odpowiedziała od razu.
-Mam te czechy.- Oznajmił Cade.
-I najaważniejsze:- Odezwał się Edmund.- Czystość.
-Czystość?- Powtórzył Yeager. - Czuć coś ode mnie? Przecież myje się codziennie.
-"Czystość"- Powiedziałam.- W znaczeniu przenośnym. Celibat.
-Wiem co to znaczy.- Oznajmił poirytowany Cade.- żatowałem. Nie dosłownie. Zrozumiałem...
Edmund i Vivian odpowiedzieli długim "Aha". Co jeszcze bardziej wkurzyło Yeagara.
-Nie baraszkuje Pan?- Odezwał się Sir.
(watt plis nie banuj)
-Minęło trochę czasu...- Odpowiedział Cade.
-Czyli ile konkretnie?- Dopytywała się Vivian.- tydzień, miesiąc, rok?
-Nie twoja sprawa!- Powiedział wkurzony mężczyzna.
Nie ma jak gadać o takich sparawch gdy świat zaraz ma się skończyć.
-Musimy wiedzieć.- Naciskała Vivian.
-Trochę.- Powtórzył Cade a wszyscy odpowiedzieli długim "Aha".
-Znowu coś w angielskim stylku?!- Wkurzył się Cade.
-Eee nie jestem z Angli...- Zaznaczyłam a Yeager zabił mnie wzrokiem.
-Nie, po prostu...ciekawe.- Odezwała się Vivian.
-Może czekam na właściwy moment.- Oznajmił Cade.
Czemu ludzie są tacy głupi...
-Aż będziesz stary?- Dopytała kobieta.
-Ty, Angielka, Zamknij się.- Przerwał jej Yeager.
Na chwilę nastąpiła pełna napięcia cisza którą postanowiłam przerwać.
Podeszłam do stołu na którym były różne rzeźbienia.
-Co to jest? Jakaś mapa?- Zapytałam się.
-Pochodzi z Cybertronu.- Zaczął wyjaśnienia Edmund.- To łamigłówka, nad którą spędziłem dłuższy czas. W zasadzie całe życie.
-Co mówią te symbole?- Dopytała się Vivian.
-To starocybertoński.- Oznajmił Sir.- Mantra szeptana w kosmosie... Pani Prime mogłaby Pani spróbować odczytać?
Podeszłam bliżej blatu stołu i przyjżałan się wyżeźbionym napisom. Nie wiem dlaczego, ale niektóre z nich wydawały mi się znajome.
-Seines notonde.- Przeczytałam na głos.
-Chwila. Już to kiedyś słyszałem.- Odezwał się Cade.- Od rycerza na statku. Co to znaczy?
-" Póki starczy ci tchu, chroń włócznie".- Oznajmił Edmund.- Coś jeszcze Pani może odczytać?
Sama nie wiedziałam skąd znałam te symbole i znaki. Czytałam je jak każdy inny język który znałam.
-Coś o obronie Ziemi, o mocy włuczni i pomocy.- Oznajmiłam.
-Co za bzdura.- Odezwała się Vivian.
Nagle Cogman złapał ją za rękę i przyłorzył do stołu. Wszystkie miecze podniosły się ku góże i zetknęły się tępymi już czubkami.
Vivian wyrwała swoją rękę lokajowi i odeszła do tyłu.
-Mieli na nią swoją nazwę.- Odezwał się Edmund.- My mamy swoją.
-Włócznia Merlina.- Powiedziałam.
-Powierzona mi przez pozaziemnską rasę. Złączona z jego DNA.- Oznajmił Sir Edmund.- Tak że tylko on miał klucz, by wyzwolić kosmiczną potęgę. Lub jak ją wtedy zwano magią. Merlina pochowano razem z włócznią. Przez tysiące lat pozostawała w ukryciu. Gdyby wpadła w niepowołane ręce oznaczałoby to natychmiastowe zniszczenie wszystkiego, co znamy i kochamy. By jej strzec dwunastu rycerzy połączyło się w potężnego smoka. A teraz jest zagrożona.
-Megatron.- Odezwałam się.- o to mu chodziło. O medalion Cade'a.
-Czeka nas bitwa.- Oznajmił Edmund a ja na te słowa zacisnęłam pięści.- Dlatego wciąż przybywają na Ziemię a my musimy zdobyć włócznię zanim będzie za późno.
-Czekaj! Co musimy?- Przerwała nam Vivian.
-Tylko bezpośredni potomek samego Merlina może dzierżyć narzędzie bezpośredniej mocy.- Powiedział Edmund.- A pani, panno Vivian, jest ostatnim potomkiem na Ziemi i tym samym...naszą jedyną nadzieją.
-Czekaj jeszcze raz.- Znowu przerwała Vivian.- Jestem spokrewniona z czarodziejem Merlinem?
Cogaman postawił przed nią grubą książkę. Kobieta wyglądała na lekko zszkowaną.
-Tylko Pani może wiedzieć gdzie jest włócznia. Od ojca.- Powiedział Edmund. - Musiał zostawić Pani wskazówkę.
-Jesteś pewny?- Odezwał się wcześniej milczący Cade.- Sądząc po jej wyrazie twarzy nie wie gdzie jest włócznia.
-Ojciec przekazał mi jedno.- Przerwała mu Vivian.- że mam się Nie zbliżać do jego gabinetu.
-"Zderzenie dwóch światów, tylko jeden przetrwa".- Powiedział Edmund.- To Pani słowa. Czas przejść z teorii do praktyki. To Pani przeznaczenie. Pani Prime świat się zbliża.- Pokazał zdjęcia z satelity pokazujące dziwne zdjęcia jakby rozpadającej się kuli.- Tylko wy możecie go powstrzymać. Lepiej szybko znajdźcie tą włócznia. Już!
Nagle kilka z moich czujników zareagowało:
-Mamy gości.- Oznajmiłam a wszyscy popatrzyli na mnie ze zdziwieniem.
-MI6 i TRF już tu są!- Krzyknął Cogman.
-Szybko za mną!- Oznajmił Edmund i wszyscy wyszliśmy ponownie na dwór.
₪₪₪₪₪₪₪₪₪₪₪₪₪₪₪₪₪₪₪₪₪₪₪
Wow dawno nie napisałam tak długiego i nudnego rozdziału!
Następne będą już ciekawsze!
Nya~
Do następnego!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro