Rozdział 2
Wychowawcza się skończyła. Nie było w niej nic rewelacyjnego, ale plus dla mnie, że potrafiłem skupić się na niej, a nie na dziewczynie. Wraz dzwonkiem zacząłem zbierać swoje manatki. Nauczycielka mówiła coś o w-f, ale ja nie chodzę na takie rzeczy, a z tego co wiem chodzi tylko kilka osób, więc się nie interesowalem tym.
- KIM! - usłyszałem mrożący krew w żyłach glos należący do Ivana, wielkiego jak nie wiem co chłopa, który usiłował uderzyć osobę, którą wołał. Nauczycielka od razu zareagowała:
- Ivan, co ty robisz? - rzekła z poważnym tonem, zaplatając ręce na piersi.
- On mi... - usiłował się wytłumaczyć, ale nauczycielka nie miała najwyraźniej humoru.
- Idź do gabinetu dyrektora!
Ivan w złości zgniótł kartkę, którą trzymał, pogroził ręką Kimowi, który w tej chwili się z niego nabijał, i odszedł z nieprzyjazną miną. Ostrożnie zeszłem jemu z pola widzenia i udałem sie z resztą klasy do biblioteki. Wchodząc do pomieszczenia pachnącego starym papierem z książek stojących na półkach uśmiechnąłem się pod nosem. Lubiłem ten zapach. Był niezwykle kojący. Postanowiłem chwilę odczekać, by inni mogli przejść i z chłodną kalkulacją w głowie wybierałem najlepsze miejsce do szkicowania. Gdy tak stałem zamyślony i dłonią podpartą o brodę, podeszła do mnie Marinette z jakąś dziewczyną w ciemnych okularach i o ciemnej cerze. Za oprawkami błyskały inteligentne piwne oczy. Wydawała mi się sympatyczna. Wtedy odezwała się moja ukochana:
- Dzięki, że wstawiłeś się za mną wcześniej. Może nie było tego po mnie widać, ale cieszyłam się, że ktoś stanął w mojej obronie. - Wypowiedziała nieśmiało, ale jej duże błekitne oczy błyskały pozytywną energią - Na podziękowanie bym dała ci ciastka, które dziś przyniosłam, ale niewiele z nich przetrwało, a jak już przetrwało, to zostaly zjedzone. Przyniosę specjalnie dla ciebie oddzielną porcje.
- Nie musisz mi nic dawać, naprawdę. Po prostu powiedziałem mu to, co o nim myślę. Mam nadzieję, że się na ciebie nie uweźmie, bo jak tak to ja mogę zostać twoim rycerzem na białym koniu... - Powiedziałem dosyć śmiało, ale cała pewność siebie uleciała, gdy palnąłem ostatnie zdanie. Nie byłem pewien czy zabrzmiało to odpowiednio. Na szczęście ta tylko się roześmiała.
- Spokojna twoja głowa, nie musisz, ale dzięki - rzuciła mi się na szyję i mocno przytuliła. Zaszokowany i rumieniący sie powoli niczym pomidor, odwzajemniłem uścisk. Moje oczy lekko zaczęły sie przymykać pod wpływem przyjemności, jakie dawał mi sam jej gest. Uśmiechnąłem się mimochodem. Nawet nie wiecie jakie czulem rozczarowanie, gdy tylko przerwała ową czynność. Z uśmiechem na ustach wskazała na dziewczynę z którą przyszła:
- Nathaniel, to jest Alya. Alya, to jest Nathaniel. Jest tu zupełnie nowa, więc proszę byś był dla niej miły. Dobrze? - z udawanym gestem prośby spojrzała na mnie oczami psiaka. O kurczę. Aż mi serce zabiło mocniej. Ledwo udało mi się odpowiedzieć, a raczej przytaknąć na jej pytanie. Wtedy wesoło odeszła, a jej koleżanka jeszcze chwilę sie za mną oglądała, spoglądając na mnie jakby chciała mi powiedzieć: "Chyba ktoś tu się w niej podkochuje?" Tak. Jestem zakochany na zabój. I co? Nic nie poradzę, że przy niej miękną mi kolana.
Po otrząśnieciu z szoku miłosnego w końcu udałem się do najdalszego kąta, bym mógł spokojnie się skryć i nikomu nie przeszkadzać. Mimo wszystko czułem się dziwnie. Potrzebowałem odludnienia. Jako, że z natury jestem samotnikiem, nie było dla mnie to nic takiego. Lubiłem spędzać wolny czas na własną ręke. Ale nie nacieszyłem się nim. Zaraz jak tylko wyjąłem ołówki i notatnik, ziemia się zatrzęsła. Wstrząs trwał może z sekundę, ale był potężny. Ludzie siedzący na krzesłach upadli na ziemię, w tym ja. Niefortunnie upadłem na twarz, co spowodowało dawkę dosyć silnego bólu w okolicy siniaka. Syknąłem i zacząłem się rozglądać. Ludzie, którzy ustali zaczęli panikować i biegać dokoła, a parę osób wypatrywało ze strachem co się dzieje. Osoby zorientowane w sytuacji wołało innych do telewizora ustawionego na obraz z kamer. Gdy tylko się podniosłem, trzymając się za boleśnie pulsującą i siną część twarzy, podbiegłem pod samo urządzenie. Na ekranie znajdowało się coś dziwnego, czego nie potrafiłem do końca zrozumieć. Jakiś kamienny stwór, przeogromnych rozmiarów i o świecących oczach miażdzył wręcz chodnik, zostawiając tylko gruz pod nogami. To naprawdę się działo? Gdy tylko usłyszałem polecenie nauczycielki ma natychmiastowy powrót do domu uczniów przez wyjście ewakuacyjne, natychmiast ruszyłem.
Gdy tylko znalazłem się w swoim pokoju, włączyłem kanał z wiadomościami. Wszędzie było słychać tylko o tajemniczym potworze z kamienia i starciach z policjantami. Nikt nie dawał sobie z nim rady, a było już niemało rannych. Na razie żadnych ofiar śmiertelnych, ale to mogło się wkrótce zmienić.
Skąd się wziął ten fantastyczny stwór? Czy to jakiś ucieknięty eksperyment z labolatorium? Mutant? Radioaktywny potwór? Nawet tych informacji nie raczyli podać w telewizji.
Bałem się prawdę mówiąć, ale co mogłem zrobić? Zmienić się w bohatera z moich komiksów? Niestety, ale to tak nie działa. Ale chciałbym by było inaczej. Westchnąwszy opuściłem głowę i nagle zobaczyłem coś, czego chwilę wcześniej nie widziałem. Na stoliku kawowym leżało pudełko w kształcie sześciokąta foremnego.
- Co ta rzecz robi w moim pokoju? - zapytałem samego siebie. Przed chwilą jej nie było, byłem tego pewien. Ująłem ciemną skrzynkę w dłonie i otworzyłem. Nagle w pomieszczeniu rozbłysło się zielone światło, wręcz oślepiające. Jak na ironię, wszystko co drażni moje biedne oko dzieje się dzisiaj. Gdy tylko moje oczy przyzwyczaiły się do tego dziwnego widowiska, dostrzegłem zieloną magiczną kulę, która powoli zmieniała się w czarną istotę, która ziewnęła. Szybko ustałem na nogi i odsunąłem sie od dziwnego latającego stworzenia. Nie podoba mi się to. Oj, nie podoba!
- A ty coś taki zestrachany, Nath? Myślisz że cię zjem? - stworzonko sie zasmiało - Jakbyś był serem to i owszem! Wiec wyluzuj... O, a co to? - podleciał do mojego ołówka i zaczął wąchać - Czy to jest jadalne?
Powoli zbliżyłem się do tego czegoś i z szeroko otwartymi oczami zabrałem mu ołówek odpowiadając: "Nie". Naprawdę tyle się dziś działo... To staję się nie na moją głowę. Czy ja wariuję? Może z powodu tylu dzisiejszych rozmów z Marinette mój mózg juź nie wytrzymuje? Ale spokojnie...
- Czym... Ty... jesteś? - zapytałem stwora z lękiem cofając się do tyłu. Bądź, co bądź, nadal wydawał mi się przerażający.
- Jestem Plagg, miło mi. Uooo, a to co to? Jak migocze.... A to mogę zjeść? - odfrunął w stronę żyrandolu.
- No chyba cię pogieło, nie leć tam! Jeszcze zepsujesz! - wykrzyknąłem, powoli przemieniając strach na złość. Te coś czuło się tu za dobrze. Postanowiłem złapać go w ręce, podskakując ku górze, ale niestety, on był szybszy. W sumie gdybym był wyższy, to bym złapał go bez problemu, ale mój wzrost noe powalał. Plagg nic nie robił z moich próśb, dlatego poddałem się i zacząłem go wypytywać:
- Możesz mi powiedzieć coś więcej? Dlaczego tu jesteś? W moim domu?
- Więc jestem Kwami... Fuj, to coś jest obrzydliwe! Ech masz coś do jedzenia? Głodny jestem! Nie jadłem nic od kilkudziestu lat!
Westchnąłem. Więc to coś jest jakimś tam Kwami. Czy to jakiś rewolucyjny zwierzak, ktorego chcieli mi sprezentować rodzice?Niezbyt mi się to widzi.
Dobra, może jak go nakarmię, stanie się bardziej rozmowny. Przyda się wiecej informacji, bo teraz kompletnie nic nie wiem. Przypominając sobie jego mowę o serze, przyniosłem kawalek Cheddaru i położyłem na stoliku, a sam usadowiłem się wygodnie na kanapie. Wyczekiwając jego kontynuacji wpatrywałem się jak wygląda. Ogólnie wyglądał na malutkiego kota z przerośniętą głową i zielonymi kocimi oczami, a przy obu policzkach i na czole miał długie antenki. Gdy otwierał szeroko buzię, było widać dwa małe kiełki. Zniecierpliwiony już chrząknąłem, a ten jakby rozumiejąc aluzję kontynuował:
- Cóż jestem Kwami i daję posiadaczowi moc zniszczenia.
- Zaraz, co? - Spytałem, ale istota kontynuowała:
- Zostałeś wybrany na nowego bohatera Paryża.
- Co? Przez kogo?! - wykrzyknąłem, ale dalej byłem ignorowany.
- Aha, i jeszcze jedno. Ani słowa nikomu z otoczenia. Rodzinie, przyjaciołom, NIKOMU! Wraz ze mną przemieniasz się supe... - ugryzł ser i cały się rozpłynął - Ale dobry ten Cheddar, masz jeszcze? Nie? Szkoda... A może chociaż Camembert? Ehh... No więc... Przemieniasz się w superbohatera, zyskujesz supermoce i takie tam. Twój strój jest jednocześnie twoją tarczą, jak i przebraniem. Nikt cię nie pozna. Rozumiesz cos? - kiwnąłem niby głową, chociaż jedyne co zrozumiałem to to, że ser mu smakuje - Tak więc ty i twoja partnerka, która też już niedługo się ujawni musicie powstrzymać Kamienne Serce, to ten potwór, kapiszi?
- Eee - próbowałem coś wtrącić, ale kocia podróbka nadal nie przerywała.
- Posiadasz moc Cataclism, która sprawia, że kiedy coś dotkniesz, od razu się niszczy, nieważne czy to mur czy stal. Lecz wtedy zostaje ci pięć minut do przemiany. Jeśli chcesz poznać czas, to na tym pierścieniu - tu wskazał na pudełko, w którym znajdował sie srebny sygnet - będzie kocia łapka. Każda minuta to jedna poduszka. Nie możesz pozwolić, by ktoś zobaczył twoją twarz, dlatego gdy będziesz miał mało czasu, masz zwiewać! Po detransformacji ja opadam z sił. Żeby mnie jak najszybciej przywrócic do stanu użytkowania, musisz mnei nakarmić.
- Um... ja jednak trochę...
- Posiadasz także uniwersalny kij. Ogólnie pomagasz złapać swojej partnerce złapać akumę, która spowodowała, że ten człowiek się zmienił w potwora.
-Aku... co? - zdziwiłem się
- Akuma ukrywa się w rzeczy należącej do ofiary. Ogarniesz wszystko później. Tylko pamiętaj: ona musi ją złapać! - Tu spojrzał się w monitor telewizora - Masz mało czasu. Załóż pierścień i powiedz: Transformuj!
- Ale co... jaka ona? Wytłumaczysz mi wszystko jeszcze raz? - wysepleniłem. Zdezorientowałem się kompletnie.
- Chyba trafił mi się jedyny posiadacz, który nie szarżuje od razu na misję. Nie wiem czy to dobrze, czy źle - westchnęła czarna kulka i wszystko powiedziała jeszcze raz, przy okazji psocąc dookoła.
Powoli do mnie docierało, co się działo. Naprawdę będę superbohaterem? Mimo że założyłem pierścień, nie poczułem pewności siebie. Bałem się wypowiedzieć te słowa, które nakazał mi Plagg. Zauważył on moje wahanie.
- Co jest mały? Myślałem, że chciałeś być bohaterem? Zdobywać laski, zdobyć sławę....
- Ja? Akurat! Jeśli chodzi o zdobywanie, to jest tylko jedna dziewczyna, na której mi zależy. Dla której chciałbym być bohaterem! Ale ja po prostu wiem jaki jestem. Nigdy nie byłem dobry w sportach, ani w kontaktach z ludźmi. Jakim ja miałbym być bohaterem? Łamagą?
- Nathaniel, nie bój się, ja wszystko załatwię. Takie moce zmieniają ludzi na lepsze. Wszystkie laski twoje - zarechotał - Kiedy się przemienisz, zniknę, ale obiecuję, że nie będzie źle. A TERAZ TRANSFORMUJ, CZAS UCIEKA!
- Transformuj...! - powiedziałem nieco niepewnie, ale mimo to zaczęło się coś dziać. Przede wszystkim Plagg został jakby siłą wciągnięty do sygnetu znajdującym się na moim palcu. Potem moje ciało, niczym marionetka, zaczęła wykonywać dziwne ruchy. Dwa palce prawej dłoni złączyły się i niczym w tańcu przeleciały przed moją twarzą. Poczułem wtedy jakiś obiekt, jak maska. Potem lewa ręka w brew mojej woli przejechała mi nad głową, tworząc magicznie jakieś dwa przedmioty, nie ciężkie, ale wyczuwalne. Nagle pod wpływem jakiegoś wiatru moje rude włosy rozwiały się, tworząc nieporządek. Dłonie zwinęły się w pięści i podczas tego całego procesu mój codzienny strój przeistaczał się w czarny kostium. Miałem na sobie rękawiczki, lateksowy kombinezon, koci ogon jakby wykonany z paska do spodni i buty. Wszystko w kolorze czarnym. Podszedłem do lustra. Ze zdziwienia moje oczy niemal wyszły z orbit. Nie poznałem się. Miałem na sobie maskę, która zmieniała kolor moich oczu... na zielone. I nie były to byle jakie oczy. Były całe zielone. Nawet białka były w bladozielonym odcieniu. W dodatku źrenice były jak prawdziwego kota. Ze zdziwieniem zauważyłem, że nie było także śladów po moim sińcu na pół twarzy. Dziwne. Czy on mówił coś o znikaniu ran podczas przemiany? I tak ciężko go słuchałem...
Moje włosy, które na co dzień były porządnie wyszczotkowane i ułożone z grzywką do przodu, teraz były rozwichrzone i ulizane do tyłu. Na nich znajdowały się sztuczne kocie uszy. Pod szyją miałem dzwoneczek. Wtem zobaczyłem przy pasie rurkę. To musi być ten kij, o którym mówił Plagg. Wyciągnąłem go, wyszedłem na balkon i dotknąłem pierwszego lepszego guzika. Nagle potężnie długa rura wypchnęła mnie w powietrzeeeeee! Aaa!
Wrzeszczałem jak przerażony próbując ją zatrzymać. Byłem już niewątpliwie wysoko. Wyżej niż najwyższe wieżowce. W końcu kij przestał się wydłużać, a ja odetchnąłem z ulgą. Chwyciłem go mocno nieco niżej. To był błąd. W chwilę cała rura zwinęła się w taką wielkości mojego ramienia. Zacząłem spadać i wrzeszczeć, na siłę coś wklikując w kiju, gdy nagle na wysokości dachu jakiegoś budynku wpadła we mnie jakaś postać. Zamiast w dół, oboje polecieliśmy w bok, na dach pewnego domu. Oboje pod wpływem prędkości i upadku obróciliśmy się parę razy na betonie. O dziwo nic mi się nie stało i nie odczuwałem większego bólu. Czyli o to mu chodziło, że strój działa na nas jak tarcza? Bomba! Ale jak tamta osoba? Żyje?
Podszedłem do ubranej na czerwono postaci. Akurat się podnosiła i obejrzała zlękniona w moją stronę. Też miała na sobie maskę i superstrój, ale był trochę prostszy. Nie posiadał licznych kieszeni, jak mój, ale również był wykonany z lateksu, tyle że był czerwony w czarne kropki. No i była to dziewczyna. Miała niebieskie oczy i czarne, upięte w kucyk włosy. Jej maska była trochę mniejsza od mojej, no i odsłaniała trochę nos, który był pokryty kilkoma piegami. Była nawet śliczna, nie powiem, ale nic nie umywała się do Marinette, piękności o fiołkowych oczach, kruczych włosach uwiązanych w dwa kucyki, i piegach na jest kształtnym nosku. Zastanowiłem się trochę. Czyli ta dziewczyna przede mną jest tą moją partnerką?
Podałem jej rękę i powiedziałem:
- Przepraszam, że na ciebie wpadłem. Ty jesteś tą drugą superbohaterką?
- Co? Ach tak, tak. To ja. Jestem... Ladybug, a ty?
- Z tego co wiem, to tak. Jestem... jestem Chat Noir. Ale muszę powiedzieć szczerze, że nie spodziewałem się, że zostanę wybrany. Prawdę mówiąc, w prawdziwym życiu jestem dość niezdarny. - Nerwowo przegryzłem wargę.
Dziewczyna spojrzała się na mnie z rozbawieniem i odetchnęła z ulgą.
- Uff, czyli nie tylko ja jedna. Też się zdziwiłam, byłam dosyć przerażona, jeśli mam być także szczera. Ale teraz nie czas na pogaduszki. Widzisz? Ten potwór zbliża się do Stadionu! Szybko!
Wyciągnęła w jednej chwili Yo-Yo i chwytając mnie za rękę, zaczepiła je daleko i zbiegła z dachu ze mną. Na początku byłem przerażony, ale zdawała się być bardziej obeznana w superbohaterstwie niż ja. Na dodatek... Albo to magia sprawiała, albo to ona jest tak niewiarygodna.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro