~14~
- Hej Nicuś - powiedział, po czym wystawił swój pistolet prosto na mnie.
Widziałam, że reszta też wystawia broń, nasi też. Przez cały czas patrzałam na blondyna, który uśmiechał się nadal trzymając broń.
- Cześć, David - odpowiedziałam spokojnie. - Jesteś niemiły.
- Dlaczego? - spytał swoim głosikiem...
- Wystawiać broń prosto na kobietę? Brzydkie zachowanie.
Chyba poczuł się zmieszany i schował broń. Gdy to zrobił, spojrzał się na mnie.
- To jak, Nicuś? - zaczął. - Dołączysz z powrotem do naszej bandy?
- Wybacz Davidzie, ale chyba za dużo się najebałeś - wkurzył się po tych słowach, no cóż...
- Co ty sobie wyobrażasz, dziewczynko - zaśmiał się. - Dziwisz się, że tamtego dnia cię porzuciliśmy? A po co mieliśmy brać ze sobą taki SZMELC?! Jeśli chciałaś się tego dowiedzieć, to już wiesz, więc spierdalaj, laleczko.
- Chciałam ci podziękować, a ty mnie obrażasz... Nadal jesteś niewychowany?
- Za co? - spytał drugi raz zmieszany...
- Za to, że dzięki tobie wyszłam z pogrążenia po stracie matki. No cóż, tylko tyle miałam ci do powiedzenia.
- Co? Jak to? Ty mi dziękujesz?! Ty?!
- A co, głuchy jesteś? - te słowa zbiły go z tropu. - Przyszłam też tu, żeby zakończyć tą całą farsę, tu i teraz.
David podniósł broń i miał już we mnie strzelać, gdy ja byłam szybka i to ja zadałam pierwszy strzał. Dostał w ramię, dlatego byłam na prowadzeniu.
- To jak? - spytałam, odwracając się do Doriana. - Zaczynamy?
- Pewnie! - krzyknął Dorian.
Zaczęła się strzelanina. Kule omijały mnie i Davida... Wiedzieli, że mamy do pogadania i dali nam spokój.
- J-Jak... mogłaś...? - mówił, trzymając się za postrzelone ramię.
- Ty mnie tego nauczyłeś, nie pamiętasz? - podeszłam odrobinę bliżej do niego i kucnęłam. - Chciałabym, żebyś zostawił mnie w spokoju, rozumiemy się, David?
Spojrzał na mnie przerażony... Nigdy go takiego nie widziałam... Szkoda, że nie wzięłam telefonu, bo mogłabym mu zrobić zdjęcie...
- Rozumiem.. - jego wzrok utkwił w ziemi. - Wiesz, że naprawdę cię kochałem?
Patrzyłam się na niego nie wyrażając uczuć... Cały czas zachowywałam powagę...
- Wiem to - powiedziałam. - Ale dla ciebie ważniejsza była twoja banda, nie ja.
Cisza... Nie słyszałam niczego, oprócz pękających gałęzi, szumu drzew, no i... strzałów... Widziałam jak jego bluza robiła się czerwona od krwi...
- Idź już - powiedziałam to, wstając z ziemi. - Bierz swoją bandę i się wynoście. Nie chcę, żebyś się tu wykrwawił.
Spojrzał na mnie, z odrobiną nadziei. Wstał, po czym zawołał:
- Idziemy!
Strzały ucichły. Jedynie słyszałam szum drzew, który mnie uspokajał, żeby tylko się nie rozryczeć...
- Wracamy, koniec tego...
Spojrzał się jeszcze na mnie ostatni raz, po czym poszedł zza opuszczony dom... Wygraliśmy, ale... czułam się smutna... Czy to dlatego, że David odszedł? Tylko dlatego?...
- Nico - podszedł do mnie Dorian. - Wracajmy, robi się zimno.
Widziałam, że nic mu nie jest, oprócz krwawiącej prawej ręki...
- Gdyby... - zaczęłam - Gdybym was tu nie ściągała, nie bylibyście ranni.
Położyłam głowę na jego ramię i zalałam się łzami. Reszta ruszyła do samochodu zostawiając nas samych... Płakałam na jego ramieniu, a chłopak objął mnie lewą ręką... Czułam się naprawdę dobrze w jego objęciu, ale... ciągle patrzałam na jego zakrwawioną rękę... Dziwnie się czułam, że ja jestem cała, a on nie...
- Dorian... przepraszam - powiedziałam.
- Nic się nie stało - objął mnie odrobinę mocniej. - Wszystko będzie dobrze, to nic poważnego.
Staliśmy jeszcze tak chwilę, aż się nie uspokoiłam... Po dłuższej chwili wróciliśmy do samochodu i wróciliśmy do domu... Już po wszystkim...
________________________
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro