Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

XXXIII

"W prawdziwej przyjaźni nie chodzi o to, żeby być nierozłącznym, ale o to, aby rozłąka nic nie zmieniła."

***

- Ugh, Kim. Nienawidzę cię - mruknęłam pod nosem, łapiąc się za głowę.

Do domu wróciłam koło drugiej w nocy razem z Justinem, który stwierdził, że nie może zostawić mnie samej na pastwę losu i uparł się, aby odprowadzić mnie do domu. Kim natomiast zmyła się dużo wcześniej, pisząc mi sms'a i powiadamiając o tym, dzięki czemu nie musiałam się o nią martwić i mogłam spokojnie udać się do siebie.

Przetarłam oczy, dziękując sobie w myślach, że byłam wczoraj na tyle mądra, aby zmyć makijaż, bo gdybym tego nie zrobiła to moja twarz wyglądała by prawdopodobnie jak paleta malarska do mieszania farb - szczególnie tych o ciemnych odcieniach.

Westchnęłam zrezygnowana, bo doskonale wiedziałam, że to wyjście się tak skończy i podniosłam się z łóżka, przy okazji je ścieląc. Następnie skierowałam się do kuchni, gdzie łyknęłam jedną tabletkę przeciwbólową i popiłam ją szklanką wody.

Po wzięciu przyszycia, ubraniu się i względnym ogarnięciu swojego wyglądu wzięłam się za zjedzenie śniadania. W szybkości światła pochłonęłam miskę swojego czekoladowego musli i wypiłam kubek kawy. Miałam dziś strasznie dużo do zrobienia i musiałam się uwijać, aby zrobić to, co zaplanowałam. Na szczęście soboty miałam wolne i nie musiałam chodzić do pracy, bo gdybym byłam zmuszona spędzać kilka godzin za ladą to chyba bym zgłupiała - miałabym wtedy kompletnie rozwalony dzień i właściwie tylko niedzielę mogłabym poświecić na odpoczynek.

Zaczęłam od powycierana kurzy w całym domu i odkurzeniu dywanów oraz podłóg. Po skończeniu tych dwóch czynności, pozmywałam podłogi i posprzątałam kuchnie, chowając naczynia do zmywarki. Miałam jeszcze ogarnąć łazienkę, ale po stwierdzeniu, że nie jest w niej jakoś brudno, zrezygnowałam z tego pomysłu. Dodatkowo przeraziło mnie to, że zobaczyłam, że zegarek wskazywał piętnaście minut po drugiej.

Będąc w swoim pokoju, otworzyłam okno i po porażeniu przez promienie słoneczne zdecydowałam się ubrać biały kombinezon w czerwone róże. Do czarnej torebki wrzuciłam telefon i inne pierdoły, które pewnie mi się nie przydadzą, ale wtedy nie mogłabym nazwać jej typową damską torebką. Włosy związałam w koka i narzuciłam na nos okulary przeciwsłoneczne.

- Wychodzisz? - spytała Madison, która właśnie weszła do domu, gdy wiązałam sznurówki moich butów.

- Tak, ale posprzątałam w domu - powiadomiłam kobietę, która wyglądała na naprawdę zmęczona. A to było naprawdę dziwne, bo Madison zawsze promieniowała energią.

- Tyle razy ci mówiłam, że nie musisz tego robić. Ja bym się tym zajęła - powiedziała, kręcąc głową. Oparła się plecami o ścianę, a ja niemal czułam jak się we mnie wpatruje.

- Ale chciałam - oznajmiłam stanowczo, wstając z podłogi. - Została tylko łazienka.

- Jesteś kochana, dziękuje. - Madison uśmiechnęła się, ale miałam wrażenie, że sprawiło jej to dużo trudności.

- Wszystko w porządku?

- Głowa mnie trochę boli. Wezmę tabletkę i mi przejdzie.

- Dobrze, gdyby coś ci się działo to dzwoń - powiedziałam groźnie, całując kobietę w policzek. - Do zobaczenia.

Po wyjściu z budynku od razu skierowałam się do najbliższego Starbucksa, gdzie zamówiłam swoją ulubioną kawę, na którą niestety musiałam czekać ponad dziesięć minut w kolejce. Nie byłam zbytnio zadowolona z tego faktu, gdyż jak wcześniej wspominałam, czas mnie gonił. Gdy w końcu dostałam swoją kawę niemal wybiegłam z lokalu przez szklane drzwi i popędziłam do najbliższej stacji metra, ciesząc się, że ubrałam dzisiaj trampki.

Popijając kawę przesiedziałam w metrze, aby po kilkunastu minutach opuścić zatłoczony środek transportu. Znalazłam się na zatłoczonej ulicy i skręciłam w jedną z ulic, a potem w następna, mijając kolejne spieszące się osoby. Gdy znalazłam się już pod celem mojej podróży - salonem fryzjerskim, wzięłam głęboki oddech, mówiąc sobie w myślach, że dobrze robię i popchnęłam drzwi.

Od razu do moich nozdrzy dotarł zapach lakieru do włosów, a uszy zarejestrowały dźwięki wydawane przez poruszające się w dłoniach fryzjerek nożyczki. Podeszłam do lady, przy której stała około dwudziestopięcioletnia kobieta o łagodnych rysach twarzy i krótkich blond włosach.

- W czym mogę pomóc? - spytała odrazu, zauważając moją obecność.

- Byłam umówiona z... - zaczęłam, ale niedane było mi dokończyć, bo do moich uszu dotarł dość szybki i rytmiczny stukot obcasów.

Odwróciłam się za siebie, aby zobaczyć, że w moim kierunku podąża niska szatynka o dużych zielonych oczach. Jej twarz zdobił szeroki uśmiech.

- Nareszcie jesteś - odparła Caitlyn na wstępie.

- Też się cieszę, że cię widzę - zaśmiałam się, ruszając za dziewczyną, która wskazała ręką, abym za nią podążała.

- Cały dzień nie mogę się doczekać, żeby zrobić coś z twoimi włosami. Mam tyle pomysłów - oznajmiła radośnie, gdy usiadłam na czarnym krześle przed wielkim lustrem. Pod nim znajdował się dość spory blat, na którym ustawione były rożnego rodzaju kosmetyki do włosów i leżało kilka par nożyczek.

- Chyba się boję - mruknęłam cicho, bardziej do siebie niż do dziewczyny, co niestety chyba jednak usłyszała.

- Oh, nie masz czego. Przecież wiesz, że nie pomaluję cię na czerwono.

- Uff, faktycznie mnie uspokoiłaś.

- W takim razie co robimy? - spytała, zdejmując z moich włosów gumkę, którą wcześniej je związałam i zaczęła je rozczesywać.

- Ścinamy. Dotąd - odparłam, pokazując dziewczynie dłonią miejsce, do którego chciałam, aby sięgały mi włosy. - I robimy delikatne rozjaśnienie na końcach.

- Nie szkoda ci tyle obciąć? - spytała, a w lustrze zobaczyłam, że uważnie przygląda się moim włosom ze smutkiem, zupełnie tak jakby były jej i nie chciałaby, aby miały jakikolwiek bliższy kontakt z nożyczkami.

- Nie - odpadłam hardo.

Od dłuższego czasu myślałam nad ścięciem swoich włosów. Wiedziałam, że mi odrosną i nie chciałam mieć już długich. Męczyło mnie ich ciagle mycie, rozczesywanie i pielęgnacja. Decyzję podjęłam dość spontanicznie, bo gdy tylko wróciłam z Miami stwierdziłam, że nie mogę tego dłużej przekładać i muszę w końcu się zdecydować. Fakt, że gdy widziałam jak Caitlyn ucina kolejne kosmyki, zrobiło mi się przykro, bo jednak przez kilka lat zapuszczałam włosy, które sięgały teraz trochę dalej niż do połowy pleców, obcinając tylko końcówki, ale już ich nie chciałam. Za miesiąc miałam iść na studia, co wiąże się z rozpoczęciem całkowicie nowego rozdziału w moim życiu, a zmiana fryzury miała być tego początkiem.

***

Po ponad godzinie spędzonej na fotelu przed lustrem w końcu opuściłam salon fryzjerski. Przeczesałam ręką włosy, które sięgały mi teraz zaledwie ramion, a ich końce były ciut jaśniejsze od mojego naturalnego odcienia. Dziwnie się z nimi czułam, ale wiadomo było, że nie od razu przywyknę do ich długości. Wyciągnęłam z torebki telefon i odblokowałam ekran. Od razu rzuciły mi się w oczy dwa nieodebrane połączenia od Vanessy i jedno od Kim.

Wybrałam numer tej pierwszej, by po dwóch sygnałach usłyszeć już głos przyjaciółki.

- Gdzie byłaś? - spytała od razu, nawet się ze mną nie witając ani nie pytając co u mnie słychać.

- U fryzjera - odparłam.

- Po co? Znowu ścinałaś końcówki?

- Tak trochę więcej niż końcówki - odparłam, nieświadomie przygryzając wargę. Stałam właśnie na przejściu i rozglądałam się na prawo i lewo.

- Co?! Ile?! - wykrzyczała do telefonu Vanessa przez co byłam zmuszona do odsunięcie telefonu od ucha.

- Do ramion - mruknęłam po kilkunastu sekundach, gdy dziewczyna już przestała się na mnie wydzierać.

- Czemu? Czyś ty oszalała?

- Nie, Van. Potrzebowałam tego - oznajmiłam, wzdychając. - Co ode mnie chciałaś? Bo raczej nie dzwoniłaś bez powodu.

- No tak, bo mam problem...

- Mów - odparłam od razu, marszcząc czoło.

Van tego nie mogła zauważyć, ale zawsze jak mówiła, że mam problem to moja uwaga od razu skupiała się na jej osobie i słowach, jakie padały z jej ust. Nie wiem czemu tak było, ale te dwa słowa zawsze tak na mnie działały. Umiałam oderwać się od każdej czynności i wpatrywać się tylko w przyjaciółkę, analizując każde słowo, aby potem doradzić jej najlepiej jak potrafię.

- Okres mi się spóźnia - wypaliła szybko, przez co ledwo mogłam odróżnić słowa, ale gdy w końcu zrozumiałam sens jej wypowiedzi, otworzyłam szeroko oczy. Szybko jednak przybrałam naturalny wyraz twarzy, bo w końcu byłam na środku ulicy i nie chciałam się narażać na dziwne spojrzenia posyłane w moim kierunku.

- Ile?

- Pięć dni.

- Mówiłaś mu?

- Nie.

- W takim razie narazie mu nie mów. Myślę, że powinnaś jeszcze poczekać. Kiedyś spóźnił ci się ponad dwa tygodnie, pamiętasz? - spytałam, przypominając sobie jaką aferę zrobiła dziewczyna dwa late temu, gdy też spóźniał się jej okres i bała się, że jest w ciąży, mimo, że nawet z nikim nie spała.

- Dobrze Vicky, ale co jak się okaże... - zaczęła, a ja niemal przez telefon mogłam wyczuć jej zdenerwowanie i łamiący się głos. - Że jestem w ciąży?

- Max napewno cię nie zostawi - stwierdziłam, aczkolwiek nie byłam całkowicie pewna swoich słów. Nie mogłam jednak dać po sobie tego poznać, bo musiałam wspierać Van, tak jak ona mnie przez całe życie.

- Dziękuje Vi - powiedziała po dłuższej chwili.

- Nie ma za co. A teraz słuchaj, muszę ci coś powiedzieć - mruknęłam do telefonu, przypominając sobie o wczorajszym dniu.

- O matko! Co się stało?

- Pamiętasz naszych kolegów z Hawaii? - spytałam.

- Jezu, Rick, ale to była dupa - odparła Van, a jej głos wydawał się dziwnie rozmarzony. - Co z nimi?

- Spotkałam ich czwórkę wczoraj w klubie.

- Rick dalej jest taki przystojny? - spytała.

- Van, do cholery jasnej, ogarnij się. Masz chłopaka! - Niemal wykrzyczałam do telefonu, słysząc o co pyta dziewczyna.

- Nawet pożartować nie można... W każdym razie, co zrobiłaś?

- Czemu miałam coś zrobić?

- Bo gdybyś nic nie zrobiła to nie chciałbyś mi o tym opowiedzieć - stwierdziła.

- Trochę wypiłam i pocałowałam Justina - mruknęłam i właśnie chciałam zakręcić na palcu kosmyk włosów, ale zdałam sobie sprawę, że przecież chwile temu je obcięłam, więc poprawiłam tylko okulary przeciwsłoneczne na nosie i ruszyłam kolejną przecznicą.

- Żartujesz? Przecież ty mu się podobałaś! A co jak zrobił sobie nadzieję?

- Raczej nie sądzę. To było dawno temu.

- A będą seksy? - spytała i zapewne poruszyła zabawnie brwiami.

- Opanuj brwi - zaśmiałam się.

- Skąd ty...?

- Przeczucie. Słuchaj, muszę kończyć, bo właśnie schodzę pod ziemię - poinformowałam niechętnie przyjaciółkę, bo nie miałam ochoty kończyć jeszcze tej rozmowy, ale niestety musiałam. - Zadzwonię jutro.

- Do zobaczenia, kochana. I jeszcze raz dziękuję.

- Nie ma za co, stara - odpowiedziałam i nacisnęłam czerwoną słuchawkę, kończąc połączenie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro