XXII
"Dojrzałam, kiedy zdałam sobie sprawę z tego, że nie każda sytuacja wymaga reakcji. Czasem musisz zostawić ludzi robiących ten cały syf dookoła ciebie."
***
- Żegnaj Miami - szepnęłam do siebie, rozglądając się po prawie pustym pokoju, bo prócz mebli i gołych ścian nie zostało tu już nic. Uśmiechnęłam się sama do siebie na myśl tego, co czego mnie po wyjeździe stać i rozpoczęciu nowego rozdziału w Nowym Yorku.
W moim życiu nie zmieniło się jakoś dużo i nie stało nic aż tak okropnego, co zmuszałoby mnie do wyjazdu z rodzinnego miasta - przynajmniej z perspektywy innych, bo przecież zdrada i utarta przyjaciela to nie to samo, co na przykład smierć bliskiej osoby. Dla mnie jednak to wystarczający cios, aby wyjechać. W Miami mam za dużo wspomnień związanych z Niallem i... Zackem. Poza tym chłopak dalej jest częścią paczki znajomych, do której należę, więc codzienne spotykanie się napewno by nie sprawiało, że na mojej twarzy pojawiałby się uśmiech. Poza tym prawdopodobieństwo spotkania mojego byłego też nie było zbyt zachęcające. Natomiast Nowy York był jeszcze przeze mnie nie odkryty. Praktycznie nikt mnie tam nie znał, nic o mnie nie wiedział. Mogłam zacząć wszystko od nowa, tak jak sobie wymarzyłam. I mimo, że było mi smutno, bo opuszczał ten dom i już nigdy nie miałam tutaj spędzić ani chwili, to cieszyłam się ze swojego wyjazdu. Zresztą to nie będzie tak, że się przeprowadzę i już nigdy tu nie wrócę. W końcu muszę odwiedzać mamę, a święta będą idealną okazją.
Ostatni raz spojrzałam na puste łóżko, szafę oraz drzwi do łazienki i cicho westchnęłam.
To koniec.
Opuściłam pokój, zamykając drzwi na klamkę i szybkim krokiem udałam się w stronę schodów, po których zeszłam. Na dole zastałam mamę, która czekała na mnie z dwoma walizkami obok, które oczywiście należały do mnie.
- Będę tęsknić za tym domem - zwróciłam się do kobiety, stając naprzeciwko niej.
- Ja też Vicky, ale sama wiesz, że trzymanie go nie ma sensu - stwierdziła, siląc się na uśmiech.
- To prawda.
Chwyciłam jedną z walizek, a moja mam wzięła drugą i razem wyszłyśmy z holu, aby następnie przekroczyć próg domu. Kobieta zamknęła drzwi na klucz i po chwili kierowałyśmy się już w stronę samochodu. Moja mama otworzyła bagażnik i obie z trudem zapakowałyśmy do niego moje bagaże.
Odwróciłam się jeszcze w stronę domu, przyjrzałam mu się dokładnie, chcąc zapamiętać każdy detal i przymknęłam oczy, przypominając sobie każde wspomnienie z nim związane.
- Vicky? Wsiadasz? - spytała moja mama, wychylając się przed szybę. - Chyba nie chcesz spóźnić się na samolot.
- Tak, już idę - odparłam, siląc się na uśmiech i zajęłam miejsce pasażera.
***
- Kochanie, będę za tobą tak bardzo tęsknić - powiedziała moja rodzicielka, zamykając mnie w niedźwiedzia uścisku.
- Mamo, przecież nie wyjeżdżam na zawsze - odparłam.
- Ale sam fakt, że wyjeżdzasz sprawia, że robię się smutna.
- Nie pamiętasz, że się na to zgodziłaś? - spytałam, odsuwając się od kobiety tak, że stałyśmy teraz w odległości niecałego metra.
- Bo nie sądziłam, że będę tęsknić już dwa dni przed twoim wylotem - stwierdziła ze smutkiem.
- Przyjadę w wakacje - zaproponowałam, a w oczach mojej mamy pojawił się błysk nadziei i szczęścia.
- Obiecujesz?
- Jeśli praca mi na to pozwoli to tak. Obiecuję.
- Moja zdolna córka. Nawet nie wiesz jaka jestem z ciebie dumna - powiedziała, ponownie mnie przytulając. Zaśmiałam się cicho tak, aby kobieta tego nie usłyszała. Do tej pory nie sądziłam, że moja mama jest aż tak uczuciową kobietą.
- Dumna to dopiero będziesz, gdy ukończę studia.
- Sam fakt, że dostałaś się na uczelnię sprawia, że rozpiera mnie duma - oznajmiła, odsuwając mnie od siebie i zaczęła mi się dokładnie przyglądać, jakby chciała zapamiętać każdy detal mojej twarzy.
- Pasażerowie lotu numer 254 do Nowego Yorku proszeni są o skierowanie się do bramek - powiedziała jakaś kobieta, której głos rozległ się po całym budynku lotniska.
Spojrzałam na mamę, która miała już łzy w oczach i uścisnęłam ją po raz ostatni, całując na koniec w policzek. Chwyciłam swój bagaż podręczny i uśmiechnęłam się pokrzepiająco.
- Amber Smith, weź się w garść. Zadzwonię, gdy dolecę - powiedziałam, a kobieta skinęła głową.
- Do zobaczenia za kilka tygodni Vicky.
Odwróciłam się na pięcie i ruszyłam w stronę bramek. Będąc już przy nich, pomachałam jeszcze mojej mamie i z uśmiechem na ustach przeszłam przez kontrolę.
Początek nowego rozdziału mojego życia właśnie się zaczyna.
***
Założyłam na nos moje czarne okulary przeciwsłoneczne wskutek porażenia przez promienie nowojorskiego słońca i wyszłam przed budynek lotniska, wyciągając z kieszeni telefon. Wybrałam numer taty i ciągnąc swoją walizkę, ruszyłam w stronę parkingu.
- Tato, gdzie jesteś? - spytałam.
- Kochanie, wypadło mi ważne spotkanie, ale Madison zaproponowała, że mnie zastąpi i po ciebie przyjedzie - wytłumaczył szybko mężczyzna.
- Ooo... Dobra.
- Nie jesteś zła?
- Pewnie, że nie.
- W takim razie szukaj wiśniowego mercedesa - powiedział. - A w razie problemów dzwoń do mnie.
- Okej. Do zobaczenia potem.
- Do zobaczenia.
Rozłączyłam się i zaczęłam rozglądać po parkingu pełnym samochodów o przeróżnych markach i kolorach, aż w końcu natrafiłam na mercedesa w wiśniowym kolorze, przy którym stała jakaś kobieta. Skierowałam się w tamtym kierunku i już po chwili zostałam zamknięta w uścisku Madison, która jak widać bardzo cieszyła się z mojego przyjazdu.
- Nawet nie wiesz jak dobrze będzie mieć ciebie w jednym domu - odparła, wyjeżdżając z parkingu lotniska.
- Mój tata jest aż taki zły? - spytałam z uniesioną brwią.
- Coś ty - zaśmiała się. - Problem w tym, że jego raczej nie interesują ploteczki o gwiazdach i rozmowy o ubraniach. Chodzenie na zakupy też nie za bardzo lubi.
- Jak każdy facet - stwierdziłam, uśmiechając się szeroko.
- Ale teraz, o ile będziesz chciała, będziemy mogły spędzać czas razem - zaproponowała, nerwowo się uśmiechając.
- Nie ma sprawy. Jestem jak najbardziej za - zgodziłam się, wyglądając przez szybę. Kątem oka dostrzegłam jednak, że na moje słowa kobieta szeroko się uśmiechnęła.
***
- Jak podróż? - spytał tata, taszcząc moje dwie walizki do mojego pokoju.
- Męcząca, ale bez zastrzeżeń - stwierdziłam, wyprzedzając go i otwierając mu drzwi, aby przypadkiem się z nimi nie zderzył.
- Boże, coś ty tam napakowała? Cegły? - Ustawił moje bagaże obok łóżka i usiadł na nim ciężko wzdychając.
- Widzę, że kondycja spadła, tatuśku - stwierdziłam ze śmiechem, klepiąc mężczyznę po ramieniu, na co ten posłał mi mordercze spojrzenie spod przymrużonych powiek.
- Wcale, że nie - zaprzeczył i szybko się podniósł, stając obok mnie.
- Ehe...
- Jutro idę na siłownię - oznajmił.
- Tylko uważaj, bo nie chcę, abyś miał kontuzję na stare lata - powiedziałam z przejęciem, ale doskonale wiedziałam, że go tym lekko zdenerwuję.
- Jakie stare? Czy ty masz mnie za jakiegoś upierdliwego emeryta?
- Coś ty. A teraz idź już do Madison, bo chce się rozpakować - mruknęłam, wypychając tatę za drzwi. Mężczyzna posłał mi szeroki uśmiech i zniknął na korytarzu nawet mi się nie przeciwstawiając.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro