Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

X

"Tylko my sami ograniczamy się przed tym, by być szczęśliwym."

***

- Zabierz mnie stąd - szepnął mi na ucho Conor podczas śniadania, które właśnie jedliśmy. Był tu zaledwie drugą dobę, nie licząc dnia przyjazdu, a już chciał się stąd wydostać.

Był tak bardzo podobny do mnie.

Cicho się zaśmiałam, co oczywiście nie uszło uwadze mojej mamy, która ostatnio była nadzwyczaj przewrażliwiona.

- Wszystko w porządku? - spytała, uważnie mi się przyglądając.

- Tak, tylko przypomniałam sobie, że muszę załatwić jeszcze jedną rzecz w mieście - wymyśliłam szybko, mając nadzieję, że kobieta mi uwierzy.

- Och, oczywiście. W takim razie jedź i wracaj szybko.

- Zabiorę ze sobą Conora. Będziecie mieli coś przeciwko? - spytałam, przypominając sobie o chłopaku.

- Chciałam, aby mi pomógł w jednej rzeczy, ale myślę, że damy sobie radę we troje - odparła, wskazując głową Veronicę i Daniela.

Siostra posłała jej wesoły uśmiech, który sugerował, że zgodzi się praktycznie na wszystko, co moja mama wymyśli. Wujek natomiast nie wyglądał na zbytnio zadowolonego tym pomysłem, ale bardzo dobrze zgrywał pozory. Przynajmniej na tyle dobrze, aby obie kobiety nabrały się na jego zadowolony uśmiech. Wiedziałam jednak, że tak naprawdę przeklina się w duchu i nie może się doczekać, aż będzie po ślubie i skończy się ta cała szopka.

- A, tylko wróćcie przed czwartą, bo mniej więcej wtedy powinna przyjechać babcia z dziadkiem - dodała jeszcze moja mama, gdy razem z Conorem szybkim krokiem opuszczaliśmy jadalnię.

- Nie ma sprawy - rzuciłam na odchodne.

Udaliśmy się do mojego samochodu, który jak to ma w zwyczaju stał na podjeździe i zajęliśmy miejsca w aucie. Odpaliłam silnik i wyjechałam na ulicę, aby po kilkunastu minutach jazdy w muzyką w tle i głośną rozmową moją i Conora dojechać do celu.

- Mówiłem już jak bardzo cię uwielbiam? - zapytał Conor, gdy wysiedliśmy z samochodu. Wskazałam ręką galerię handlową i ruszyliśmy w jej kierunku.

- Nie przypominam sobie - odparłam, udając zamyśloną. Podrapałam się nawet po niewidzialnym wąsie, co chyba musiało wyglądać naprawdę zabawnie, bo Conor wybuchnął śmiechem.

- To właśnie ci to mówię. Uwielbiam cię, Vicky - powiedział, targając mi ręką włosy niczym małemu dziecku.

- Ej, nie pozwalaj sobie, bo więcej cię nie uratuję.

Chłopak uniósł ręce w geście obronnym, a ja poprawiłam swoje zmierzwione włosy, mając nadzieję, że nie wyglądam jakbym właśnie wyszła z buszu z ptasim gniazdem na głowie.

***

- Wy serio możecie tak chodzić godzinami i to was nie męczy? - zapytał Conor, zajmując miejsce na krześle przy jednym ze stolików w kawiarnii. Zaśmiałam się, słysząc jego pytanie i skinęłam w odpowiedzi głową.

- Kiedyś też tak umiałam, ale w ostatnim czasie nie mam na to ochoty - odparłam, patrząc w bok.

Zdawałam sobie sprawę, że po dzisiejszym dniu spędzonym ze mną, Conor zaczyna podejrzewać, że coś ze mną nie tak - dziwnie się na mnie patrzy i wydaje się zamyślony. Poza tym ciągle patrzy mi się w oczy, jakby chciał z nich coś wyczytać. A wiem, że jeśli to potrwa dłużej, to w końcu naprawdę domyśli się tego, o czym ja nie chce mu powiedzieć. Nie mam co do tego najmniejszych wątpliwości, bo chłopak od zawsze był dla mnie jak rodzony brat, który martwi się o mnie i pomaga w potrzebie. Poza tym znał mnie tak dobrze i wiedział, kiedy mnie coś trapi. Tak było zawsze i naprawdę wątpiłam, że coś się zmieniło. Dlatego tak bardzo bałam się, że dowie się, co działo się ze mną przez ostatnie dwa miesiące, bo nie jestem pewna czy chcę z kimkolwiek o tym rozmawiać. Bo jeśli doszłoby do rozmowy to zapewne bym się rozkleiła. A tego nie chciałam. Zbyt dobrze wychodziło mi powstrzymywanie się przed tym przez ostatnie kilkanaście dni.

- Ty? Taka zakupoholiczka? - odparł z udawanym zaskoczeniem, wywołując u mnie kolejną falę śmiechu.

- Gdyby nie te szpilki, które musiałam kupić to najchętniej w ogóle bym tu nie przychodziła - odparłam, opierając ręce na blacie stolika.

Przyjechałam do galerii tylko po to, aby dokupić buty do mojej sukienki na ślub mamy. Co prawda w domu miałam milion par butów, które mogłabym założyć do kreacji i conajmniej połowa z nich by idealnie do niej pasowała. Chciałam jednak mieć swoje własne buty, które będą zarezerwowane tylko na ten dzień, tylko dla mnie. I takie, które pojadą ze mną do Nowego Yorku oraz na studia. Widziałam przecież, że nie zabiorę ze sobą butów mamy. A akurat te szpilki wpadły mi w oko już dawno, więc ślub był tylko pretekstem do tego, aby je kupić.

- Nie poznaje cię.

- Uwierz, że ja siebie też - mruknęłam, wzdychając. Odważyłam się spojrzeć na chłopaka, na którego twarzy ujrzałam zaniepokojenie i zmartwienie tym, co zapewne przed chwilą powiedziałam. Właśnie otwierał usta, by coś powiedzieć, gdy do naszego stolika podeszła kelnerka, tym samym ratując mnie przed kontynuacją niewygodnej rozmowy.

Westchnęłam z ulgą tak cicho, aby Conor mnie nie usłyszał i złożyłam swoje zamówienie, w którego skład wchodziło cappuciono i sernik. Chłopak wziął to samo co ja i szybko odprawił kelnerkę. Jego wyraz twarzy zdradzał, że nie wywinę się od rozmowy, do której zamierza doprowadzić za wszelką cenę. Byłam jednak na tyle sprytna, aby szybciej niż on otworzyć usta i zmienić temat. W ten sposób uratowałam siebie przed całkowitym zwierzeniem się chłopakowi i pokazaniem swojej słabej strony. Przynajmniej na razie, bo jestem prawie pewna, że i tak wygadam mu się do końca jego pobytu w Miami.

***

- Mieliście wrócić przed czwartą - powiedziała moja mama stukając palcem w swój zegarek, gdy tylko weszłam z Conorem do domu.

- Trochę nam się przedłużyło. Wybacz - powiedziałam lekko speszona poirytowanym spojrzeniem mojej mamy. Skinęła głową, a po chwili na jej twarz wypłynął uśmiech. Nie była na mnie zła. Chociaż tyle dobrze.

- Babcia i dziadek są w salonie - powiedziała. Te kilka słów wystarczyło, abym z prędkością światła upuściła siatkę z nowymi szpilkami na podłogę i pognała do salonu, nie zważając na to, że nie zdjęłam nawet butów. Najwyżej później mama mnie zamorduje.

- Babciu! - krzyknęłam, zauważając kobietę odwróconą do mnie tyłem. Słysząc swój głos odkręciła się i miała zaledwie trzy sekundy na zapoznanie się z sytuacją, bo wpadłam w jej ramiona. - Tak bardzo tęskniłam.

- Vicky, skarbie, tak bardzo się cieszę, że cię widzę - odparła swoim przyjaznym tonem, przyciskając mnie do siebie jeszcze mocniej.

Stałyśmy tak chyba dobre kilka minut, do momentu, gdy usłyszałam czyjeś chrząknięcie, więc oderwałam się od kobiety.

- A o mnie to już zapomniałaś? - zapytał dziadek, zamykając mnie w szczelnym uścisku.

- Nie śmiałabym - odparłam radośnie.

Gdy oderwałam się od starszego mężczyzny, zobaczyłam jak do pokoju wchodzi Conor. Na widok dziadków na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech, który powiększył się, gdy po kolei się z nimi witał.

Doskonale wiedziałam, że Conor bardzo kocha babcię i dziadka, nawet jeśli tego nie okazywał. Tak samo jak ja, był z nimi silnie związany i nie wyobrażał sobie tego, gdyby któregoś z nich miało zabraknąć. Uwielbiał grać z dziadkiem w szachy, mimo że ten celowo dawał mu czasami wygrywać i pić herbatę z babcią, słuchając najnowszych plotek. Ja natomiast zawsze oglądałam z dziadkiem telewizję i komentowałam wszystkie filmy. Z babcią natomiast chodziłam na długie spacery lub przyrządzałam obiady, które były tak samo dobre jak te robione przez moją mamę. Cóż, przynajmniej wiem, po kim kobieta odziedziczyła tę umiejetność. Uczyła się od najlepszych.

- Powiedzcie mi moi kochani, co tam u was słychać - powiedziała babcia, biorąc pod jedno ramię mnie, a pod drugie Conora, co było dla niej dość dużym wyzwaniem, gdyż tak jak wspominałam, chłopak był strasznie wysoki. Ze mną natomiast nie miała większych problemów, gdyż była ode mnie niższa tylko o jakieś 5, może 6 centymetrów.

- Oj babciu. Od czego by tu zacząć - odparł Conor, śmiejąc się.

- Spokojnie, kochanie. Mamy na to cały tydzień - stwierdziła radośnie, uśmiechając się, wskutek czego na jej twarzy pojawiło się milion zmarszczek, które jednak nie odbierały jej wdzięku. Wręcz przeciwnie - dodawały kobiecie uroku i charakteru.

***

Usiadłam na łożku po turecku z twarzą skierowaną do okna, które było otwarte, bo według mojej mamy w domu jest zbyt gorąco i wszystkie pomieszczenia mają się przewietrzyć. Nałożyłam słuchawki i włączyłam muzykę. Ponownie zaczęłam zastanawiać się nad tym, dlaczego moje życiu musi wyglądać właśnie tak, a nie inaczej. Dlaczego Niall musiał mnie zdradzić i sprawić, że całkowicie się załamałam? Dlaczego nie mógł po prostu ze mną zerwać i potem przespać się z tą dziewczyną? Czułabym się równie okropnie, ale może to bolało by mniej. Ufałam mu całą sobą, byłam przekonana, że jest tym właściwym. Tym, który mnie nigdy nie zrani i nie narazi na żadne przykrości z jego strony. Wierzyłam w to tak bardzo, bo najwyraźniej chciałam żeby to była prawda.

Mimo, że minęły już ponad dwa miesiące od naszego rozstania, ja nadal czułam ten sam ból. Towarzyszył mi on od momentu, gdy Niall wyznał mi prawdę. A ja nie umiałam i w dalszym ciągu nie umiem się go pozbyć. Jestem wobec niego bezsilna. Co prawda nauczyłam się, jak go nie okazywać i zgrywać szczęśliwą dziewczynę. Nauczyłam się udawać i zachowywać pokerową twarz, która naprawdę czasami się przydawała. Nauczyłam się jak sprawić, aby ludzie faktycznie mi uwierzyli, gdy mówię, że wszystko u mnie w porządku, mimo że w rzeczywistości jest całkowicie odwrotnie. Nie żałowałam jednak i nie miałam poczucia winy, że przez większość czasu wszystko udawałam, nawet podczas spędzania czasu z rodziną i bliskimi. Wolałam walczyć sama ze sobą niż żalić się każdemu po kolei, a potem słuchać w kółko tych samych słów pocieszenia. Na początku to było jeszcze miłe, bo chociaż wiedziałam, że chcą mi pomóc, że mnie wspierają. Potem natomiast zrobiło się to strasznie wkurwiające. Przecież widzieli, doskonale zdawali sobie sprawę z tego, że mój stan się prawie w ogóle nie poprawia, ale dalej mówili, że wszystko się ułoży. Do tej pory nie wiem, czy chcieli oszukać mnie, czy siebie. A może po prostu tak było im wygodniej. Właśnie dlatego stwierdziłam, że muszę coś ze sobą zrobić. Ich wiara w to, że moje samopoczucie się poprawi była dobijająca, bo ja nie wierzyłam już w nic. I właśnie wtedy, gdy sobie to uświadomiłam, wzięłam się za siebie. Za każdym razem, gdy czułam, że zaraz się rozpłaczę, zbierałam w sobie całą siłę, którą miałam i powstrzymywałam łzy. W pewnym momencie zdałam sobie nawet sprawę, że nie płakałam już od kilku dni. To był mój pierwszy sukces, który zapoczątkował kolejne i zachęcił mnie do dalszym działań oraz prób. Po jakimś czasie umiałam już uśmiechać się wtedy, gdy uśmiechali się inni, mimo, że nie miałam na to najmniejszej ochoty. I musiało mi to wychodzić naprawdę dobrze, bo ludzie się na to nabierali. Potem nauczyłam się przybierania pokerowej twarzy i gdy ktoś wspomniał imię Niall, nie płakałam już, chociaż bardzo tego chciałam. Udawałam po prostu, że nie znam nikogo o takim imieniu. Okłamywanie ludzi zaczęło mi wychodzić tak dobrze, że aż sama byłam pod wrażeniem. Nie wiedziałam bowiem, że tak potrafię. I takim sposobem udawanie szczęśliwej i pełnej życia dziewczyny, która pogodziła się już z przeszłością i wszystkimi problemami, stało się dla mnie szarą codziennością. Czy to było dobre? Nie wiem. Wiem jednak, że było bardzo pomocne w przetrwaniu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro